UNIWERSYTET WARSZAWSKI WYDZIAŁ HISTORYCZNY INSTYTUT HISTORYCZNY
MAREK OLKUŚNIK
PODRÓŻ, TURYSTYKA I WYPOCZYNEK POZAMIEJSKI W ŚWIADOMOŚCI SPOŁECZEŃSTWA WARSZAWY NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU
Praca doktorska napisana pod kierunkiem prof. dr hab. Marii Nietykszy
WARSZAWA 2013 1
WSTĘP
Uzasadnienie wyboru tematu. Podróże i turystyka znane były od zarania dziejów. Do połowy XIX wieku podejmowały je przede wszystkim wąskie, elitarne kręgi społeczne. Odkąd jednak stały się ogólnie dostępne, a zwłaszcza odkąd zyskały wymiar masowości – mało kogo pozostawiały obojętnym. Budziły pragnienia, podziw, zazdrość, a niekiedy drwinę czy wręcz potępienie. Szczególne znaczenie miały wojaże mieszkańców miast. Miasto tradycyjnie, niemal od starożytności, budziło – obok podziwu i fascynacji - także niechęć. Już od najdawniejszych czasów ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, opuszczali przestrzeń miejską, by móc – choćby na pewien czas - znaleźć się w
warunkach bardziej sprzyjających naturalnym
potrzebom człowieka: bliżej przyrody, pośród czystego powietrza i otwartych przestrzeni. Rzymscy patrycjusze wznosili wygodne wille poza stolicą Imperium. W epoce nowożytnej, gdy miasta poczęły się przeludniać, monarchowie, arystokraci, najzamożniejsi przedsiębiorcy starali się spędzać czas w ekskluzywnych rezydencjach z dala od miejskich wyziewów, od tłumu i zgiełku. We Włoszech narodził się obyczaj wilegiatury. Rozmaite bywały motywacje towarzyszące dawnym dążeniom. Schyłek wieku XVIII i wiek XIX przyniosły nowe uzasadnienia dla postaw przeciwnych życiu miejskiemu. Sentymentalizm i romantyzm zwróciły uwagę na duchowe wartości tkwiące w przyrodzie, w środowisku naturalnym. Mocnych, racjonalnych argumentów uzasadniających użyteczność, czy wręcz nieodzowność wypoczynku lub kuracji poza miastem dostarczyły naukowe osiągnięcia doby pozytywizmu. W Europie Zachodniej mniej więcej od połowy XIX wieku czasowe opuszczenie miasta uważano za szczególnie istotne dla przedstawicieli środowisk narażonych na uciążliwe warunki egzystencji i pracy w molochach skupiających dziesiątki i setki tysięcy mieszkańców. Rozwój komunikacji i pojawienie się kategorii czasu wolnego przyczyniły się do upowszechnienia modelu wypoczynku poza miastem. Z czasem rekreacja na łonie natury, kuracje u wód, dalsze podróże a nawet ambitne turystyczne wyprawy stały się na tyle masowe i częste, że zaczęto traktować je jako trwały, niezbędny składnik codziennego życia społeczeństw Zachodu1. Nie inaczej działo się na ziemiach polskich. Na ich liczne i wyraźne 1
A. Mączak, Peregrynacje, wojaże, turystyka, Warszawa 2001, s. 298-305; Historia życia prywatnego. Tom 4. Od rewolucji francuskiej do I wojny światowej, red. M. Perrot, Wrocław 1999, s. 235 – 239.
2
ślady natrafia każdy, kto
analizuje nawet całkiem inne przejawy ludzkiej aktywności.
Socjologowie czy etnologowie, badając społeczeństwo współczesne, wnikliwie opisują omawiane zjawiska. Bogatą literaturę poświęcili im autorzy zachodni, przede wszystkim angielscy i amerykańscy, którzy zajmowali się rozmaitymi aspektami podróży w przeszłości, w tym - co miało dla mnie zasadnicze znaczenie – w wieku XIX2. Historykom polskim tymczasem wydają się one kwestiami marginalnymi, które choć dostrzegane i znane, nie stanowią wszakże godnego przedmiotu dogłębnej analizy. Wydaje się, że w Polsce – jak dotąd – nie podjęto badań nad podróżami w sposób odpowiadający wadze, znaczeniu i atrakcyjności tego zjawiska. Nie oznacza to bynajmniej, że temat podróży i wypoczynku nie jest obecny w polskiej literaturze historycznej. Zagadnienia te omówione zostały w najobszerniejszej syntezie historii kultury materialnej Polski3. Maria Wojecka – Baranowska, opisując turystykę i wyjazdy wypoczynkowe, zwróciła uwagę na popularność tych dziedzin aktywności, przede wszystkim w środowisku inteligencji. Jako popularne formy rekreacji autorka wymieniła wyprawy rowerowe i kajakarskie, turystykę górską. Wspomniała o organizacjach turystycznych Galicji i Królestwa Polskiego. Wśród uczestników zagranicznych wojaży wypoczynkowych dostrzegła przedstawicieli warstw wyższych. Scharakteryzowała obyczaj wilegiatury i kuracyjnych wyjazdów do uzdrowisk. Bardzo ciekawe, choć – co oczywiste krótkie, syntetyczne ujęcie Wojeckiej – Baranowskiej koncentruje się jedynie na materialnym aspekcie opisanych form wypoczynku. Nieco miejsca tematowi podróży poświęca także najnowsza synteza dziejów obyczajów w Polsce4. Przyjęta przez autorów periodyzacja spowodowała, że w jednym, obszernym rozdziale omówiony został cały wiek XIX wraz z okresem międzywojennym. Nie wprowadzono przy tym żadnych wewnętrznych cezur. Biorąc pod uwagę nadzwyczajną dynamikę zmian i wyraźną odrębność Dwudziestolecia, wydaje się to zabiegiem dość ryzykownym – zwłaszcza w kontekście polskim. We fragmencie poświęconym turystyce i rekreacji Dobrochna Kałwa wspomina takie formy aktywności jak spacery po parkach, jednodniowe majówki podmiejskie, lecznicze wyjazdy do uzdrowisk. Wskazuje również na wzrastającą popularność turystyki, „odkrycie” Tatr, wyjazdy nad morze. Te ostatnie łączy 2
Wiele pozycji literatury anglojęzycznej i rosyjskiej zostało wykorzystanych w rozdziale I niniejszej pracy, poświęconym Londynowi i Petersburgowi. Tam też zawarte jest dokładne omówienie opracowań i źródeł. 3 Historia kultury materialnej Polski w zarysie, red. W. Hensel, J. Pazdur, Tom VI od 1870 do 1918 roku, Wrocław 1979, s. 483-490. 4 Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych, red. A. Chwalba, Warszawa 2008, s. 294-297.
3
jednak z okresem międzywojnia. Jako formę podróżowania najuboższych wymienia pielgrzymki do popularnych sanktuariów i kolonie letnie dla dzieci. Badaczka zwraca również uwagę na rolę turystyki masowej w poszerzaniu wiedzy o świecie5. Bogato prezentuje się dorobek polskiej historiografii dotyczący peregrynacji epoki nowożytnej. Mam tu na myśli zwłaszcza wartościowe, krytyczne wydania opisów wojaży Polaków6, opracowania relacji osób Polskę odwiedzających7, czy pracę poświęconą kulturze podróży wieku XVI i XVII8. Nadzwyczaj interesująca jest monografia wypoczynku w dobie Polski Ludowej autorstwa Pawła Sowińskiego9. Bogaty materiał źródłowy zawiera antologia relacji z podróży po Galicji w I poł. XIX w.10 oraz nadzwyczaj ciekawy zbiór fragmentów utworów dotyczących odkrywania i poznawania Tatr od schyłku XVIII po pierwsze lata XX wieku11. Tym niemniej literatura dotycząca wieku XIX nie przedstawia się imponująco. Istnieje wprawdzie wiele opracowań dotyczących poszczególnych miejscowości (Zakopane12, Nałęczów13, Kahlberg14 [Krynica Morska]); poszczególnych organizacji turystycznych - jak choćby Towarzystwo Tatrzańskie15; konkretnych sposobów wypoczynku (np. taternictwo16) lub twórców polskiej turystyki17. Dziejom turystyki na ziemiach polskich poświęcone są ogólne syntezy w formie skryptów akademickich18. Znaczną wartość ma wnikliwa, obszerna, najnowsza praca Krzysztofa R. Mazurskiego, poświęcona turystyce w Sudetach19. W ostatnich latach próbę syntetycznego ujęcia materialnego wymiaru funkcjonowania uzdrowisk na terenie Królestwa Polskiego i ziem zabranych oraz życia codziennego bawiących w nich
5
Tamże, s. 227-229. T. Billewicz, Diariusz podróży po Europie w latach 1677-1678, opr. M. Kunicki – Goldfinger, Warszawa 2004; Jasia Ługowskiego podróże do szkół w cudzych krajach: 1639-1643, opr. K. Muszyńska, przeł. J. Sękowski, Warszawa 1974. 7 T. Chynczewska – Hennel, Rzeczpospolita XVII wieku w oczach cudzoziemców, Wrocław 1993. 8 A. Mączak, Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Warszawa 1980. 9 P. Sowiński, Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945- 1989), Warszawa 2005. 10 Romantyczne wędrówki po Galicji, opr. A. Zieliński, Wrocław 1987. 11 Tatrami urzeczeni. Dawna turystyka w słowie i obrazie. Wybór i opracowanie R. Hennel, Warszawa 1979. 12 Zakopane. Czterysta lat dziejów, red. R. Dutkowa, t. I, II, Kraków 1991; A. D. Sznapik, Tatrzańska Arkadia. Zakopane jako ośrodek artystyczno-intelektualny od około 1880 do 1914 roku, Warszawa 2009. 13 M. Tarka, Dzieje Nałęczowa, Nałęczów 1989. 14 D. Barton, Dzieje kąpieliska i kurortu w Krynicy Morskiej, Sztutowo 1997. 15 W. Krygowski, Dzieje Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, Warszawa – Kraków 1988. 16 B. Chwaściński, Z dziejów taternictwa. O górach i ludziach, Warszawa 1979. 17 M. Pinkwart, Zakopiańskim szlakiem Walerego i Stanisława Eljaszów, Warszaw – Kraków 1988; A .Wrzosek, Tytus Chałubiński. Życie – działalność naukowa i społeczna, Warszawa 1970; B. Petrozolin – Skowrońska, Król Tatr z Mokotowskiej 8. Portret doktora Tytusa Chałubińskiego, Warszawa 2005. 18 J. Gaj, Dzieje turystyki w Polsce, Warszawa 2008; M. Lewan, Zarys dziejów turystyki w Polsce, Warszawa 2004. 19 K. R. Mazurski, Historia turystyki sudeckiej, Kraków 2012. 6
4
kuracjuszy podjęła Elżbieta Mazur20. Rozmaitym aspektom podróży w II poł. XIX i na początku XX wieku poświęcone są szkice i artykuły składające się na tom studiów Europejczyk w podróży, niedawno wydany przez Ewę Ihnatowicz i Stefana Ciarę21. Wyjątkowa w polskim dorobku, znana książka Antoniego Mączaka22, choć mająca popularnonaukowy charakter, wciąż stanowi zachętę i inspirację do dalszych badań. W chwili, gdy zakończyłem pracę nad niniejszą rozprawą, ukazała się obszerna monografia
Dariusza
Opalińskiego
poświęcona
polskim,
dziewiętnastowiecznym
23
przewodnikom turystycznym . Badacz poddał gruntownej analizie formę i treść bedekerów, dokładnie przyjrzał się ich autorom, scharakteryzował krąg potencjalnych odbiorców. Skoncentrował się na wątkach odnoszących się do szeroko rozumianej kultury materialnej podróży, zwrócił także uwagę na przemiany dokonujące się w mentalności dawnych wojażerów. Pionierskie opracowanie Opalińskiego będzie stanowić z pewnością cenną pomoc dla historyków podejmujących badania nad dziewiętnastowiecznymi podróżami Polaków, zwłaszcza że wciąż wyraźny jest brak solidnej syntezy, która omawiałaby wszelkie aspekty peregrynacji i turystyki w wieku XIX. Skromnie przedstawia się wątek podróży i rekreacji w historiografii dotyczącej XIXwiecznej Warszawy24. Stefan Kieniewicz w fundamentalnej syntezie dziejów miasta w latach 1795 - 1914 poświęcił tym zagadnieniom bardzo krótki fragment25. Dodać należy, że także w podstawowych opracowaniach dotyczących poszczególnych grup społecznych Warszawy drugiej połowy XIX wieku temat wypoczynku, a zwłaszcza podróży, potraktowany jest pobieżnie26. Nie zmienia to w niczym faktu, że te nadzwyczaj wartościowe prace stanowiły punkt wyjścia dla podjęcia badań nad interesującą mnie problematyką.
20
E. Mazur, Stan uzdrowisk w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 1; Życie codzienne w uzdrowiskach w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 2. 21 Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010. 22 A. Mączak, Peregrynacje, wojaże, turystyka, Warszawa 2001. 23 D. Opaliński, Przewodniki turystyczne na ziemiach polskich w okresie zaborów. Studium historycznoźródłoznawcze, Krosno 2012. 24 Wyjątek stanowi ciekawa, popularnonaukowa praca Władysława Lecha Karwackiego, Zabawy na Bielanach, Warszawa 1978. 25 S. Kieniewicz, Warszawa w latach 1795-1914, Warszawa 1976, s. 286-291. 26 I. Ihnatowicz, Obyczaj wielkiej burżuazji warszawskiej, Warszawa 1971; J. Leskiewiczowa, Warszawa i jej inteligencja po powstaniu styczniowym, Warszawa 1961; S. Kowalska – Glikman, Drobnomieszczaństwo w dziewiętnastowiecznej Warszawie, Warszawa 1987; M. Siennicka, Rodzina burżuazji warszawskiej i jej obyczaj, Warszawa 1998; A. Żarnowska, Robotnicy Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1985; J. Żurawicka, Inteligencja warszawska w końcu XIX wieku, Warszawa 1978.
5
Niniejsza praca nie rości sobie pretensji do wypełnienia istniejącej luki w polskiej historiografii. Mając świadomość niewyczerpanego niemal bogactwa źródeł, sądzę, że próba nakreślenia wszechstronnej, pełnej panoramy zjawisk związanych z podróżą i wypoczynkiem – choćby w samej tylko drugiej połowie XIX wieku – stanowczo przekracza możliwości jednego historyka. Stąd też, podejmując badania nad tematem niniejszej rozprawy, ograniczyłem i sprecyzowałem krąg interesujących mnie zagadnień. Za pole obserwacji przyjąłem Warszawę na przełomie XIX i XX wieku. Większość poddanych analizie źródeł powstała w ostatniej dekadzie mijającego i pierwszych czternastu latach nowego stulecia (lata 1890 – 1914), lub dotyczy tego okresu. Ponieważ coraz powszechniejszemu opuszczaniu miasta w celach wypoczynkowych sprzyjało stworzenie dogodnej sieci połączeń kolejowych w latach 60-ych, sięgnąłem także do świadectw wcześniejszych, od lat 70-ych XIX w. poczynając. Pozwoliło to zwrócić uwagę na dynamikę interesujących mnie zjawisk. Warszawa była w badanym okresie ośrodkiem, którego społeczność mogła i chciała kopiować mody płynące z Zachodu. Stan infrastruktury komunikacyjnej umożliwiał rozwój podróży, turystyki i wypoczynku. Przedmiotem moich poszukiwań badawczych nie były jednak wszelkie aspekty kultury materialnej i duchowej związanej z tymi formami aktywności. Interesowało mnie
miejsce, jakie pozamiejska
rekreacja zajmowała w świadomości badanej społeczności. Zasadniczym celem badań było prześledzenie, w jaki sposób obyczaje, mody, wzorce związane ze spędzaniem czasu wolnego poza miastem przenikały pomiędzy poszczególnymi grupami społecznymi. Wojaże, kuracje, wilegiatura czy choćby krótkie wypady za miasto nie interesowały mnie „same w sobie”. Nie starałem się odtwarzać precyzyjnie ich obrazu. Pragnąłem zbadać, jak były one postrzegane, jak je traktowano, oceniano, jaką pełniły rolę w kreowaniu wizerunku poszczególnych warstw. I wreszcie – jak środowiska składające się na mozaikę społeczeństwa Warszawy II poł. XIX wieku tłumaczyły, uzasadniały swe dalsze i bliższe wyjazdy ze stolicy. By pogłębić ocenę analizowanych problemów, dokonałem porównania z analogicznymi zjawiskami, występującymi w tym samym czasie w Londynie i Petersburgu. Podejmując zadanie zbadania miejsca podróży, turystyki i wypoczynku w świadomości społeczeństwa Warszawy, należy przede wszystkim określić, jakie konkretnie zjawiska związane z opuszczaniem miasta przez jego mieszkańców stanowią przedmiot niniejszych dociekań. Zdefiniowanie, znalezienie wspólnego mianownika dla wielorakich form spędzania czasu wolnego poza miastem nie jest sprawą prostą i jednoznaczną. Zwłaszcza, jeżeli chcieć porównać tak odmienne i różnorodne rodzaje aktywności, jak te 6
podejmowane
przez
środowiska
arystokratyczne,
burżuazyjne,
inteligenckie,
drobnomieszczańskie czy wreszcie robotnicze. Z pozoru wydaje się, iż zestawianie ze sobą luksusowej podróży do modnego uzdrowiska i niedzielnej majówki na Saskiej Kępie jest pozbawione sensu i że ta druga w żadnym razie nie może być traktowana jako typ podróży czy choćby pozamiejskiego wypoczynku. Czy rzeczywiście? Wszystkie grupy społeczne XIX-wiecznej Warszawy pragnęły, choćby na krótki czas, opuścić miasto. Warstwy zamożniejsze, dysponujące „czasem wolnym” i odpowiednimi środkami finansowymi nie miały w tym zakresie żadnych ograniczeń i swobodnie wybierały miejsca i sposoby wypoczynku. Znacznie liczniejsi
reprezentanci środowisk gorzej sytuowanych i nie
korzystających na szerszą skalę z dostępności czasu wolnego, musieli zadawalać się ekwiwalentami dalekiej podróży. Praktykowali to, na co w danej sytuacji mogli sobie pozwolić. W związku z tym, zasadne wydaje się branie pod uwagę bardzo różnych rodzajów wypoczynku poza murami Warszawy. Ewentualne wątpliwości rozwiewa odwołanie się do dorobku warsztatu socjologicznego. Co więcej, myśl socjologiczna sugeruje podjęcie ciekawych tropów badawczych i interpretacyjnych, które umożliwiają bardziej wnikliwe przyjrzenie się zasadniczemu wątkowi mojej pracy: sposobom i drogom naśladowania czy wręcz kopiowania pewnych sposobów zachowań pomiędzy poszczególnymi grupami społecznymi. Podróże i turystyka w badaniach socjologicznych. Współczesna literatura socjologiczna skupia swą uwagę na próbie definicji i interpretacji zjawisk podróży i turystyki. Socjologowie szukają odpowiedzi na pytania: czym jest podróżowanie; jakie jest jego znaczenie; jakie pełni funkcje w życiu społecznym; jak jest postrzegane przez opinię publiczną; do jakich zmian społecznych prowadzi – zarówno wśród podróżujących, jak i wśród społeczności odwiedzanych? Socjologia traktuje turystykę i podróż jako atrybuty nowoczesności. Badacze chętnie jednak odwołują się do przykładów z odległej niekiedy przeszłości. Wskazują na cechy podróżowania wspólne dla czasów minionych i obecnych. Dla historyka śledzącego społeczne zachowania, postawy, a zwłaszcza funkcjonowanie aktywności podróżniczej w świadomości społecznej
inspirujące i
wartościowe może być odwołanie się do koncepcji i teorii socjologicznych. Szczególnie interesujące wydają się te, które dotyczą typologii turystów, motywów podróżowania, zmian dokonujących się w społeczeństwie pod wpływem turystyki. Analizę współczesnych teorii
7
socjologii turystyki i podróży przedstawili w swych syntetycznych opracowaniach Krzysztof Przecławski27 i Krzysztof Podemski28. Krzysztof Przecławski przedmiot swych zainteresowań nazywa turystyką. Może to budzić pewne wątpliwości, gdyż mianem tym określa bardzo rozmaite formy aktywności podróżniczej, które z potocznym rozumieniem turystyki raczej nie są kojarzone. Aby uzasadnić przyjęcie określonej terminologii, Przecławski dokonuje przeglądu światowej literatury socjologicznej i zestawia sformułowane przez badaczy definicje podróży i turystyki. Odwołując się do klasyfikacji wprowadzonych przez L. Nettekovena, M. Boyera i V. Smith, Przecławski określa turystykę jako aktywność: dobrowolną; związaną ze zmianą stałego miejsca pobytu – zarówno poprzez podróż polegającą na permanentnym przemieszczaniu się, jak i poprzez udanie się w określone miejsce na pobyt czasowy; podejmowaną dla przyjemności,
w celach poznawczych lub zdrowotnych (leczniczych); i wreszcie –
wykorzystującą czas wolny od zajęć zarobkowych lub codziennych obowiązków 29. Nie sposób nie zauważyć, że w takim ujęciu na miano turysty zasługiwałby kuracjusz, poddawany zabiegom terapeutycznym w stacji klimatycznej, czy utracjusz, trwoniący fortunę w jaskini hazardu. Kłóci się to zatem ze zdroworozsądkowym pojmowaniem turystyki jako aktywności nastawionej przede wszystkim na poznawanie miejsc odwiedzanych ze względu na ich odmienność. Przecławski ponadto przeprowadza typologię turystów i rodzajów turystyki, dokonuje klasyfikacji motywów podejmowania podróży. Zwraca uwagę, że za kryteria klasyfikacji mogą posłużyć następujące zagadnienia: kto turystykę uprawia; jak wiele poświęca na nią czasu; czy jest ona uprawiana indywidualnie czy grupowo; czy ma charakter kwalifikowany – specjalistyczny – czy amatorski; kto organizuje wyjazd i jaki jest jego przebieg; jakie są koszty wyjazdu, rodzaje zakwaterowania, środki transportu; jaki jest cel wyjazdu. Autor zwraca jednakże uwagę, że tego rodzaju typologia musi mieć charakter czysto teoretyczny, niepełny i umowny30. Przecławski przytacza, uznawane za klasyczne, typologie M. Bassanda i E. Cohena. Rozwijając klasyfikację Bassanda, proponuje wyróżnienie wśród turystów następujących typów: poznawczego (zainteresowanego obcowaniem z naturą, kulturą lub napotykanymi ludźmi); integratywnego (dążącego do budowania relacji z grupą); zadaniowego (stawiającego sobie za cel podejmowanie konkretnych działań); rozrywkowego; 27
K. Przecławski, Człowiek a turystyka. Zarys socjologii turystyki, Kraków 1997. K. Podemski, Socjologia podróży, Poznań 2005. 29 K. Przecławski, op. cit., s. 27-30. 30 K. Przecławski, op. cit., s. 34-37. 28
8
wyczynowego; kontemplacyjnego; zdrowotnego31. Za szczególnie interesującą uznaje Przecławski typologię turystów, zaproponowaną przez Erica Cohena, który za kryterium klasyfikacji uznał „głębokość kontaktu z kulturą zbiorowości odwiedzanej”32. Wyróżnił przy tym: turystę masowego, podróżującego w sposób zorganizowany; turystę masowego, podróżującego indywidualnie; explorera – odkrywcę, nastawionego na poznanie, ale z zachowaniem standardów pewnego komfortu podróży; i, na koniec, driftera – tułacza, dla którego wędrówka wiąże się z pełną integracją ze środowiskiem odwiedzanym 33. Przytoczone typologie, przy wszelkich zastrzeżeniach i wątpliwościach, stanowiły dla mnie swego rodzaju klucze interpretacyjne, które wykorzystałem w niniejszej rozprawie. Pozwoliły one na dokładniejszą charakterystykę zachowań badanych jednostek i grup społecznych. Umożliwiły prześledzenie,
które
z
opisywanych
przez
socjologię
typów
były
szczególnie
charakterystyczne dla poszczególnych warstw i środowisk warszawskiej zbiorowości. Podobnie, przy analizie różnorakich uzasadnień, jakie towarzyszyły podejmowaniu podróży i wypoczynku poza miastem przez mieszkańców Warszawy w II połowie XIX wieku, odwoływałem się do schematu, przytoczonego przez Krzysztofa Przecławskiego za M. Bocheńską. Model ów wskazuje następujące możliwe motywy aktywności turystycznej: poznawczy; wynikający z chęci opuszczenia miejsca stałego pobytu; pragnienie spędzenia czasu
z
kimś
bliskim;
poszukiwanie
nowych
znajomości;
zaspokojenie
potrzeb
emocjonalnych czy estetycznych; zaspokojenie potrzeb twórczych; względy zdrowotnolecznicze34. Za szczególnie istotne dla koncepcji niniejszej pracy należy uznać przytoczone przez Przecławskiego „motywy związane z pragnieniem pozostawania w zgodzie ze stereotypami, z normami obowiązującymi w środowisku, do którego się należy. (…) płynące ze swoistego snobizmu, z chęci utrzymania lub podwyższenia prestiżu społecznego”35. Według mnie właśnie tego rodzaju motywy stanowiły decydujący czynnik w kopiowaniu, naśladowaniu form zachowań elit przez warstwy usytuowane niżej w hierarchii społecznej. Zasadniczą część książki Przecławskiego zajmuje przegląd ówczesnego dorobku socjologii turystyki oraz
charakterystyka kierunków prowadzonych badań i teorii
socjologicznych, odnoszących się do tego zjawiska36. Autor przedstawia własną analizę
31
K. Przecławski, op. cit., s. 38. K. Przecławski, op. cit., s. 39. 33 Tamże. 34 K. Przecławski, op. cit., s. 40-44. 35 K. Przecławski, op. cit., s. 42. 36 K. Przecławski, op. cit., s. 45-60. 32
9
turystyki jako czynnika przemian społecznych – wśród gospodarzy, jak i wśród przybyszów37, skupiając swą uwagę zwłaszcza na tym pierwszym środowisku. Wiele miejsca poświęca wychowawczym i etycznym walorom turystyki38. Fragmenty te odnoszą się bezpośrednio do zjawisk współczesnych lub wręcz formułują pewne postulaty na przyszłość. Mają przeto mniejsze znaczenie dla historyka, badającego miejsce podróży i wypoczynku w świadomości społecznej schyłku XIX wieku. Nowszą i znacznie bogatszą od krótkiej syntezy Przecławskiego jest Socjologia podróży Krzysztofa Podemskiego. We wstępie autor uzasadnia przyjęcie terminologii odmiennej od stosowanej wcześniej przez socjologię. Dystansuje się od stosowania pojęć „turystyka” i „socjologia turystyki”. Stwierdza, że turystyka jest zjawiskiem odrębnym od podróży: jest jednym z jej rodzajów. „Turystyka w tym znaczeniu to <
> podróż, podróż świadczona jako usługa, produkt na sprzedaż, dobro konsumpcyjne”39. Turystyka współczesna, według autora, ma charakter zorganizowany, jest równoznaczna z usługą - produktem oferowanym przez biura podróży, ma pewną określoną, zamkniętą formułę. Tak jednoznaczne ujęcie turystyki budzi pewne wątpliwości. Jest ono może użyteczne (co zresztą zaznacza Podemski40) z punktu widzenia marketingowego, komercyjnego jako kategoria służąca do opisu współczesnego rynku usług „turystycznych”, dostarczanych przez „touroperatorów”. Nie odpowiada jednak potocznemu, tradycyjnemu rozumieniu turystyki jako poznawczej aktywności podejmowanej często indywidualnie, poza jakimikolwiek biurami czy instytucjami. Krzysztof Podemski, nie chcąc zawężać swych rozważań do form określonych przez siebie mianem turystyki, wprowadza termin „podróży” i „socjologii podróży”. Za podróż uważa „mobilność przestrzenną człowieka, której rezultatem jest opuszczenie <<domu>> i zmiana dotychczasowego środowiska, przynajmniej społecznego (…) i geograficznego (…), a często i kulturowego”41. Wiąże się zatem podróż z rzeczywistą zmianą miejsca w przestrzeni i rzeczywistym, a nie wyimaginowanym znalezieniem się w innym otoczeniu42, co daje
37
K. Przecławski, op. cit., s. 61-93. K. Przecławski, op. cit., s. 95-151. 39 K. Podemski, op. cit., s. 9. 40 Tamże. 41 K. Podemski, op. cit., s. 8. 42 K. Podemski, op. cit., s. 11. 38
10
możność autentycznego, wielozmysłowego kontaktu z odmienną rzeczywistością43. Dokonując skrótowej, syntetycznej analizy przemian podróżowania na przestrzeni wieków, stwierdza Podemski, że zjawisko to stało się nierozerwalnym elementem społeczeństwa nowoczesnego44. Traktowanie podróży jako elementu nowoczesności wynika z interpretacji jej historycznych form, przytoczonej przez Podemskiego według Hansa Joachima Knebla. Niemiecki socjolog wyróżnił trzy fazy rozwojowe zjawiska podróży. „Podróż turystyczna” narodzić się miała wraz z rozpowszechnieniem obyczaju „grand tour” – edukacyjnokrajoznawczych wypraw młodych przedstawicieli elit w epoce nowożytnej. Epoka Oświecenia spopularyzowała wyprawy kuracyjne. Knebel oba te zjawiska zalicza do pierwszej fazy i określa jako podróże „sterowane tradycją”. Druga faza to „podróż wewnątrzsterowna”, określona potrzebami jednostki . Charakterystyczne są dla niej podróże „do wód” i peregrynacje romantyczne, związane z modnym na początku XIX wieku kultem natury.
Trzecia faza to „podróż zewnątrzsterowna”, kreowana przez biura podróży i
przewodniki Baedekera45. Jej początki wyznacza powstawanie pierwszych agencji turystycznych – Cooka w Wielkiej Brytanii w roku 1841 i firmy Stangen we Wrocławiu w 1863. Jako pierwsze oferowały one podróż jako gotowy, całościowy produkt46. Korzystanie z podobnej oferty w kolejnych latach stało się główną formą podróżowania dla przyjemności w czasie wolnym. Obszerną część swej pracy Podemski poświęcił na wnikliwą analizę „teoretycznego ujęcia podróży w naukach społecznych”47. Autor omówił najważniejsze koncepcje dotyczące relacji pomiędzy podróżnikami a odwiedzaną społecznością. Alfred Schultz i Tzvetan Todorov interpretują je jako styczność – interakcję pomiędzy daną grupą społeczną a obcym48. Podemski skupia swą uwagę na kwestii podróży jako kontaktu kulturowego. Dokładnie streszcza poglądy Louisa Turnera i Johna Asha, postrzegających współczesne podróże jako swoistą kontynuację kolonializmu: nowocześni turyści to nowe wcielenie barbarzyńców („The Golden Hords”), poszukujących tym razem „4 x S”: „sun, sand, sea, sex”49. Wnikliwie zostały przez Podemskiego przedstawione koncepcje socjologiczne 43
K. Podemski, op. cit., s. 12-13. K. Podemski, op. cit., s. 17. 45 K. Podemski, op. cit., s. 20. 46 K. Podemski, op. cit., s. 16. 47 K. Podemski, op. cit., s. 25-114. 48 K. Podemski, op. cit., s. 27-40. 49 K. Podemski, op. cit., s. 40-44. 44
11
odnoszące się do podróży jako rodzaju pielgrzymowania w poszukiwaniu własnej tożsamości (Victor Turner, Eric Cohen, Nelson H. H. Graburn)50. Ze względu na charakter moich rozważań szczególnie interesująca wydaje się, szeroko omówiona przez Podemskiego,
koncepcja Erica Cohena. Bada on podróż jako rezultat
zaciekawienia turysty odmiennością - obcością. Traktuje podróżnika jako jednostkę dążącą do zapoznania się z czymś nowym, nieznanym. Zdaniem Cohena, istotą turystycznego doświadczenia jest właśnie chęć zaspokojenia ciekawości. W tym celu turysta opuszcza dom, udaje się w podróż. Jednocześnie pragnie zachować pewien standard warunków egzystencji, do jakich przywykł. Chce, by wokół niego rozpościerała się „bańka środowiskowa”, odpowiadająca jego wymaganiom i dająca poczucie bezpieczeństwa. Dlatego właśnie nowoczesna turystyka, od chwili jej narodzin w połowie XIX wieku, ewoluowała ku znanemu współcześnie modelowi „package tour” – wyjazdowej imprezy oferującej dostęp do wszelkich atrakcji i wygód51. Cohen wyodrębnia pięć typów doświadczenia turystycznego: typ rekreacyjny – nastawiony na poszukiwanie przyjemności; typ poszukujący odmiany; poszukujący doświadczenia; eksplorujący; egzystencjalny52. Wskazane przez Cohena typy składają się na rodzaj panoramy, umożliwiającej klasyfikowanie motywów, jakie mobilizowały do podejmowania podróży bohaterów niniejszej rozprawy. Krzysztof Podemski zwraca uwagę, że motywy podróży – cele, uzasadniające jej przedsiębranie, wymagały przekonującej artykulacji, zwłaszcza dawniej, gdy zjawisko podróżowania upowszechniało się pośród szerszych warstw społecznych. Omawiając teorię Nelsona H. H. Graburna, Podemski przypomina, że bardzo mocno przeciwstawia on podróżowanie – codzienności53. Graburn dowodzi istnienia wyraźnej dychotomii: podróż – codzienność, turystyka – praca, przyjemność – obowiązek. W tym kontekście można spojrzeć na pełne determinacji próby warstw niższych, polegające na choćby krótkim, ale możliwie spektakularnym opuszczeniu miasta – właśnie po to, by jak najsilniej doświadczyć odmienności.
50
K. Podemski, op. cit., s. 44-57. K. Podemski, op. cit., s. 46-50. 52 Tamże. 53 K. Podemski, op. cit., s. 55. 51
12
Opisując kwestię semiotyki podróży – nadawania temu zjawisku konkretnych znaczeń – Krzysztof Podemski przytacza interesujące wnioski Judith Adler54. Socjolożka traktuje podróż i podróżowanie jako sztukę, szczególnie, gdy ich celem jest odkrywanie nieznanego. W jej interpretacji dawne, XVIII i XIX-wieczne podróże poświęcone były w głównej mierze zdobywaniu wiedzy. Wymagały przez to rzetelnego przygotowania, nauki języka. Ich wartość, wynikające z nich ewidentne korzyści pozwalały na ich szczególne uzasadnianie. Spostrzeżenia amerykańskiej badaczki wydają się nader interesujące, gdy skonfrontujemy je z zaleceniami,
znanymi z XIX-wiecznej prasy kobiecej. Na łamach czasopism wzywano
czytelniczki, by starannie planowały i organizowały swe wojaże – tak, by jak najbardziej z nich skorzystać. Warto podkreślić, że Adler w rozważaniach na temat wartości podróży i sposobów jej uzasadniania stwierdzała, że wojaż służy autokreacji; jest środkiem do nadawania znaczenia samemu sobie, a także swej grupie społecznej 55. Może zatem być traktowany jako sposób budowania wizerunku, manifestowania aspiracji i podkreślania własnego prestiżu. Spośród omówionych przez Krzysztofa Podemskiego teorii zwraca uwagę koncepcja Chrisa Rojka. Uważa on podróż za produkt kultury. Dostrzega w niej formę spędzania wolnego czasu determinowaną przez wzorce stworzone przez kulturę masową 56. Pogląd ten wyraźnie koresponduje z omówioną w dalszej części tego rozdziału koncepcją Deana MacCannela. Osobny rozdział Socjologii podróży jest poświęcony przeglądowi dorobku polskiej humanistyki na niwie badań zjawisk związanych z tytułową tematyką. Podemski wymienia poświęcone historii podróżowania publikacje Antoniego Mączaka, historyczno-literackie badania Janiny Abramowskiej i Stanisława Burkota.
Zwraca uwagę na antropologiczne
ujęcie autorstwa Wojciecha Burszty i socjologiczną analizę funkcjonowania człowieka w krajobrazie przeprowadzoną przez Andrzeja Ziemilskiego57. Prace wymienionych autorów (oprócz Peregrynacji, wojaży, turystyki Mączaka) mają mniejsze znaczenie dla niniejszej rozprawy. Spośród omawianych przez Krzysztofa Podemskiego koncepcji socjologicznych szczególną uwagę zwracają dwie – Johna Urry i Deana MacCannella.
54
K. Podemski, op. cit., s. 66-69. K. Podemski, op. cit., s. 66. 56 K. Podemski, op. cit., s. 85-91. 57 K. Podemski, op. cit., s. 101-109. 55
13
Zważywszy ich
wartość dla prowadzonych przeze mnie badań, poddałem je głębszej analizie i wykorzystałem do interpretacji zjawisk stanowiących przedmiot mego zainteresowania. Chronologicznie wcześniejszą, ogłoszoną w roku 1976, a wydaną po polsku w 2002, jest klasyczna dziś praca Deana MacCannella Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej58. Istota jego koncepcji opiera się na przekonaniu, że turystyka może służyć typologii struktury społecznej. MacCannell wyraża przeświadczenie, że podróże i zwiedzanie – jako formy spędzania czasu wolnego – stanowią ważny element samoidentyfikacji grup społecznych. „Potwierdzenie podstawowych wartości społecznych zaczyna dokonywać się poza pracą i szukać sobie miejsca w rzeczywistości czasu wolnego i próżnowania”59. Ponadto, według autora Turysty, zupełnie szczególną rolę w stratyfikacji społeczeństwa odgrywa światopogląd. Przy czym: „Grupa nie kreuje światopoglądu; to światopogląd kreuje grupę”60.
Mechanizm
formowania
światopoglądu
związany
jest
z
przeżywaniem
„doświadczenia kulturowego”. Dostarcza ono „modelu”, który poprzez „medium” wywiera określony „wpływ” na jednostki i grupy społeczne. Całokształt zjawisk związanych z „doświadczeniem kulturowym” MacCannell określił jako „produkcję kulturową”. Polega ona na propagowaniu, lansowaniu pewnego „modelu” – na przykład wzorca zachowania czy elementu obyczaju. Służyć temu może prowadzenie kampanii reklamowych, publikowanie w prasie
atrakcyjnych
opisów
różnych
form
aktywności,
organizowanie
starannie
wyreżyserowanych wydarzeń czy celebrowanie masowych uroczystości. Mają one sprawiać, że dany „model” staje się modny, pożądany. Coraz szersze kręgi społeczeństwa zaczynają go uznawać za wartościowy i godny naśladowania. Siła perswazji „produkcji kulturowych” powoduje, że jest on powielany i upowszechniany. Staje się przez to elementem nowoczesności61. Zdaniem
amerykańskiego
socjologa
„modele
kulturowe”
cechuje
ogromna
atrakcyjność, a co za tym idzie siła oddziaływania, biorąca się z poglądu o ich wyższości nad doświadczeniem indywidualnym. Stąd też mają one – wraz z całymi „produkcjami kulturowymi” – istotne znaczenie dla definiowania poszczególnych grup społecznych. Podatność i reakcja na „produkcje kulturowe” mogą bowiem określać przynależność do określonych grup, które spaja poczucie wspólnoty wynikające z podobnego postrzegania
58
D. MacCannell, Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2002. D. MacCannell, op. cit s. 9. 60 D. MacCannell, op. cit s. 48. 61 D. MacCannell, op. cit, s. 39 – 45. 59
14
różnych przejawów rzeczywistości62. Co ciekawe, MacCannell twierdzi, że ekspansja nowych stylów życia, wynikająca z „reprodukcji modeli kulturowych”, ma o wiele większe znaczenie niż zwykłe naśladownictwo elit. Kopiowanie różnych form aktywności wynika bowiem z faktu, iż podoba się nie tyle to, jakie one są, ale to jak funkcjonują one w zbiorowych wyobrażeniach. Dean MacCannell podkreśla ścisły związek swej teorii ze współczesnością, z nowoczesnym społeczeństwem postindustrialnym. Czy można spróbować zastosować ją do opisania podróży i wypoczynku warszawiaków przełomu wieków? Przemawiają za tym: po pierwsze - określone przez MacCannella atrybuty nowoczesności (całkiem pasujące do interesujących mnie realiów)63; po drugie - niektóre uważane przezeń za na wskroś współczesne (a obserwowane i przed wiekiem) zjawiska - na przykład „muzeifikacja pracy” (na przykład obserwowanie przez turystów autentycznego procesu produkcji w zakładach przemysłowych)64; po trzecie - odwoływanie się samego autora do rezultatów badań nad turystyką początków XX wieku65. Albo zatem teoria MacCannella ma wymiar uniwersalny i może być wykorzystana do analizy zachowań turystów i podróżników z przełomu XIX i XX wieku, albo też ówczesna turystyka posiadała cechy na tyle nowoczesne, że odpowiadałyby cechom turystyki dzisiejszej. W każdym razie – jak sądzę – pewne elementy koncepcji MacCannella można odnieść do podróży i wypoczynku niektórych przynajmniej grup społeczeństwa Warszawy końca XIX wieku. Rozrywkom tym oddawały się bowiem warstwy zamożniejsze i w pewnym sensie „nowoczesne”: mobilne, wykształcone, aktywnie uczestniczące w tworzeniu i percepcji kultury, a przy tym zdolne do kształtowania „modeli” zachowań. Modeli, które – po upowszechnieniu za pośrednictwem „mediów” - były następnie naśladowane przez szersze rzesze społeczeństwa. Pracą nowszą, a w dodatku odnoszącą się po części do poglądów MacCannella, jest książka Johna Urry Spojrzenie turysty (wydanie angielskie – 1989, polskie – 2007)66. Autor zdecydowanie opowiada się za stosowaniem terminu „turystyka” dla opisu interesujących nas form aktywności jednostek i grup społecznych. Wyszczególnia przy tym następujące cechy „turystyki”: Przede wszystkim podejmowana jest w czasie wolnym. Polega na przemieszczaniu się, bądź pobycie czasowym poza miejscem zamieszkania i miejscem pracy. 62
D. MacCannell, op. cit, s. 46 – 54. D. MacCannell, op. cit, s. 11. 64 D. MacCannell, op. cit, s. 56. 65 D. MacCannell, op. cit, s. 89 – 120. 66 J. Urry, Spojrzenie turysty, Warszawa 2007. 63
15
Wiąże się z przyjemnymi doznaniami. Poprzedzona jest oczekiwaniem, wynikającym z funkcjonowania w świadomości społecznej swoistej kreacji wizerunku form doświadczenia turystycznego. Krajobraz i architektura oglądane przez turystów są wyraźnie odmienne od tych, które otaczają ich na co dzień. Turystyka jest udziałem znacznej części populacji społeczeństw nowoczesnych i generuje rozległy rynek specjalistycznych usług67. Urry krytycznie odnosi się do poglądu, jakoby socjologia turystyki była czymś błahym i banalnym. Przeciwnie, uważa, że badanie zjawiska niecodziennego, wyjątkowego pozwala na wyraźniejsze dostrzeżenie tego, co powszechne i normalne68. Podkreśla wyjątkowe znaczenie turystyki w świecie nowoczesnym, traktując ją jako wyznacznik statusu społecznego69. Obszerną część pracy autor poświęca omówieniu „teoretycznych perspektyw w badaniach nad turystyką”, dokonując przy tym przeglądu najistotniejszych dyskusji i kontrowersji w kręgu socjologii turystyki. Autor Spojrzenia… omawia polemikę pomiędzy Deanem MacCannellem a Danielem Boorstinem, z których pierwszy twierdził, że turyści poszukują autentyczności – swoistego sacrum poza własną codziennością, a drugi utrzymywał, że zaledwie zadawalają się sztucznie preparowanymi dla nich „pseudowydarzeniami70. Podobnie sprawę ujmuje Maxine Feifer71. Urry przywołuje spór, czy nowoczesny turysta jest elementem zamkniętego kręgu – grupy, barbarzyńcą z The Golden Hordes (Luis Turner, John Ash), czy też znacząca część turystów zdecydowanie odrzuca turystykę zorganizowaną na rzecz indywidualnego doznania (Eric Cohen)72. I wreszcie porusza istotną dla moich tropów interpretacyjnych kwestię, czy turystyka to po prostu efekt pragnienia odwrócenie porządku dnia codziennego, zaznania odmienności (Anna Gottlieb), czy też forma pielgrzymki nadającej temu zjawisku szczególny wymiar społeczny. Formułujący ten drugi pogląd Victor Turner uważa, że udająca się w podróż jednostka przechodzi przez trzy fazy: oderwania od własnego otoczenia, przebywania w „antystrukturze” – wśród współuczestników podróży i reintegracji – powrotu do macierzystego otoczenia, co wiąże się z uzyskaniem prestiżu i wyższego statusu społecznego73.
67
J. Urry, op cit .s. 16-17. J. Urry, op cit .s. 14-15. 69 J. Urry, op cit .s. 19. 70 J. Urry, op cit .s. 23-28. 71 J. Urry, op cit .s. 30. 72 J. Urry, op cit .s. 23-24. 73 J. Urry, op cit .s. 28-30. 68
16
Kluczowe w rozważaniach Johna Urry jest konsekwentne wiązanie turystyki z doznaniami zmysłu wzroku. Zdaniem socjologa, to właśnie patrzenie, oglądanie, podziwianie, a wręcz „gapienie się” jest istotą turystycznego doświadczenia74. Autor rozwija swą koncepcję dotyczącą „spojrzenia turysty” odwołując się do teorii innych socjologów. Przytacza opinię Colina Campbella, że turystyka jest jedną z form konsumpcji i podlega jej regułom. Sam akt konsumowania poprzedzany jest etapem antycypacji, marzycielstwa – stanowi „wyobrażeniowy hedonizm”. Oczekiwanie doznań, pragnienie podziwiania określonych widoków jest przy tym kreowane przez wszechobecną reklamę, podsycającą rywalizację grup społecznych w dążeniu do oglądania rzeczy coraz bardziej oryginalnych i niezwykłych75. Na tym polu funkcjonują swego rodzaju rankingi obiektów, które należy wręcz zobaczyć, gdyż słyną z tego, że są słynne; mają rangę wyjątkowości lub – same w sobie zwyczajne – umieszczone są w wyjątkowym kontekście76. John Urry zwraca przy tym uwagę, że cechą nowoczesności jest odejście – także i w dziedzinie turystyki – od konsumpcji masowej:
zunifikowanej,
„fordowskiej”
do
konsumpcji
zindywidualizowanej,
„postfordowskiej”, w której jednostki samodzielnie wyznaczają cele i kształtują modele turystycznej aktywności77. Bardzo interesujący dla historyka jest rozdział, w którym Urry przedstawia swą koncepcję narodzin i ewolucji nowoczesnej turystyki. Analizuje przy tym przemiany w angielskich kurortach norskich od początku XIX do schyłku XX wieku. Stwierdza, że początki masowej turystyki związane są z procesami rozwoju brytyjskiej klasy robotniczej, demokratyzacji i urbanizacji78. Poglądy i ustalenia Urry’ego w tej materii znajdują pewne odzwierciedlenie w pracach brytyjskich autorów, omówionych we fragmencie niniejszej rozprawy, poświęconym obyczajom wypoczynkowym w uzdrowiskach Wielkiej Brytanii. Większość oryginalnych, autorskich rozważań Johna Urry jest w istocie poświęcona analizie jak najbardziej współczesnych zjawisk związanych z turystyką. Swój historyczny wywód socjolog wieńczy refleksją nad przemianami aktualnie dokonującymi się w brytyjskich kurortach norskich i w ogóle w wakacyjnych obyczajach Brytyjczyków 79. Autor wiele miejsca poświęca przemysłowi turystycznemu. Relacjonuje, jak nierny popyt ze strony wypoczywających wpływa na degradację atrakcyjnych turystycznie obszarów. 74
J. Urry, op cit .s. 30-32. J. Urry, op cit .s. 32-33. 76 J. Urry, op cit .s. 30-31. 77 J. Urry, op cit .s. 34. 78 J. Urry, op cit .s. 38-39. 79 J. Urry, op cit .s. 60-69. 75
17
Opisuje, jak zatłoczenie odstręcza przedstawicieli klasy średniej, nastawionych na „romantyczne” doświadczenie i spragnionych indywidualnej percepcji, od spędzania wakacji w miejscach masowo odwiedzanych przez gości nastawionych na „zbiorowe doświadczenie turystyczne”, łaknących wręcz znalezienia się wśród licznych rzesz podobnych im „turystów”80. Współczesną turystykę Urry analizuje w kontekście globalizacji81. Odwołuje się do pojęć modernizmu i postmodernizmu82. Przytacza koncepcję „habitus” Pierre’a Bourdieu, by opisać rolę współczesnej „klasy usługowej” – nowego drobnomieszczaństwa, inteligencji w tworzeniu wzorów turystycznych zachowań i roli mediów w ich upowszechnianiu83. John Urry, podobnie jak Dean MacCannell, skupia swą uwagę na turystyce współczesnej, nowoczesnej. Wskazywane przez obu autorów znamiona nowoczesności budzą nieodparte skojarzenia z zachowaniami podróżników – turystów również i w drugiej połowie XIX wieku. Indywidualne podejmowanie wyzwań, pragnienie obcowania z naturą, manifestowanie chęci oszczędności84, odrzucanie zorganizowanych form wakacji, upodobanie do „prawdziwości”, popularność modelu autentycznej wsi85 - wszystkie te zjawiska występowały u schyłku XIX stulecia. Może nie powszechnie, w skali masowej, ale z pewnością możemy je obserwować w relacjach najbardziej świadomych, najambitniejszych podróżników. Ludzie ci wielką wagę przykładali do nadawania swym wojażom szczególnej wartości. Można wręcz odnieść wrażenie, że tego rodzaju turyści stanowili w interesującym nas okresie znacznie większą część środowiska praktykującego podróżowanie niż dzisiaj. Analizując współczesną, nowoczesną turystykę, Urry określa ją jako grę. Korzystający z usług turystycznych klienci poddają się tej grze. Na przykład przyjmują rolę dzieci w zorganizowanych wycieczkach z przewodnikiem, czy poszukują przyjemności w bawieniu się możliwością łamania przyjętych norm życia codziennego – na przykład w stylu ubierania się, pory snu, picia alkoholu86. Przejawem owej gry jest akceptowanie przez turystów przygotowywanej specjalnie dla nich stylizacji, podziwianie nowo kreowanych obiektów turystycznych. Jako przykład mnożenia „obiektów” turystycznych podaje autor masowe
80
J. Urry, op cit .s. 73-80. J. Urry, op cit .s. 81-99. 82 J. Urry, op cit .s. 124-130. 83 J. Urry, op cit .s. 133-138. 84 J. Urry, op cit .s. 135. 85 J. Urry, op cit .s. 142-149. 86 J. Urry, op cit .s. 151-152. 81
18
tworzenie wciąż nowych muzeów87, konstruowanie lub rekonstruowanie różnego rodzaju przestrzeni – tak, by turysta mógł więcej widzieć i samemu być widzianym88. Dla Urrye’ego fundamentalnym elementem doświadczenia turystycznego jest „spojrzenie”, „oglądanie”, „pragnienie, by posiąść wzrokiem”89. Stąd też za integralną część rozwoju nowoczesnej turystyki autor uznaje fotografię. Jest ona dlań sposobem materializacji, utrwalenia doświadczenia. Konstatacja ta prowadzi do odważnej, może nawet nieco przesadnej, konkluzji: Dokładnie w latach 1839-1841 miały miejsce następujące wydarzenia: wynaleziono aparat fotograficzny, Thomas Cook zorganizował pierwszą zbiorową wycieczkę, otwarto pierwszy hotel kolejowy, uruchomiono pierwszy transoceaniczny liniowiec pasażerski i pierwszy dyliżans na Dzikim Zachodzie. W związku z tym, jak powiada Urry: „Rok 1840 jest zatem jednym z tych momentów krytycznych, w których świat zostaje wprawiony w ruch, by przybrać nieodwracalnie nową strukturę. Jest to moment, w którym <<spojrzenie turysty>>, owa szczególna kombinacja wspólnej podróży, pragnienia podróżowania oraz technik reprodukcji fotograficznej, staje się centralnym elementem zachodniej nowoczesności. (…) Od 1840 roku turystyka i fotografia tak się ze sobą zlały, że ich dziejów nie sposób omawiać osobno”90. Zdaniem Urry’ego rozwój obu tych związanych ze sobą zjawisk doprowadził do uczynienia z podróżowania nie tylko atrybutu nowoczesności, ale też do nadania mu rangi niezbywalnego prawa współczesnego człowieka – prawa do pokonywania przestrzeni, brania udziału w zdarzeniach „na żywo”, doświadczania współobecności innych. Podróżowanie stało się po prostu nierozerwalną częścią życia91. Ponieważ zasadniczym przedmiotem niniejszych rozważań jest świadomość społeczna, przystępując do jej analizy i interpretacji wziąłem pod uwagę nie tylko współczesne koncepcje socjologiczne, ale sięgnąłem również do teorii klasycznych, dawniejszych. Uznałem za pożyteczne zwrócenie uwagi na te spośród nich, które odwoływały się do zjawiska czasu wolnego; sposobu kopiowania – naśladowania wzorców zachowań poprzez poszczególne grupy społeczne; postrzegania rozmaitych form aktywności jako oznak prestiżu społecznego. Za szczególnie wartościowe uznałem prace Thorsteina Veblena i Floriana Znanieckiego. Powstały one w czasach, których dotyczy niniejsza rozprawa (Veblen) lub niedługo po nich (Znaniecki). 87
J. Urry, op cit .s. 155. J. Urry, op cit .s. 199-202. 89 J. Urry, op cit .s. 234. 90 J. Urry, op cit .s. 235-236. 91 J. Urry, op cit .s. 244-247. 88
19
Praca Veblena, amerykańskiego socjologa norweskiego pochodzenia, ukazała się w Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy w 1899 r. Dziś, nieco może anachroniczna, pozostająca pod wpływem marksistowskiej koncepcji antagonizmów klasowych, wydała mi się jednak ciekawa, głównie ze względu na to, że diagnozuje ona społeczeństwo w tym właśnie momencie historii, którego dotyczy moja rozprawa. Dla Veblena, przedstawiciela klasycznej socjologii, zasadniczym czynnikiem różnicującym społeczeństwo jest praca. Ściślej - pozycja jednostek i grup społecznych wobec niej, stosunek do niej, jej wpływ na zachowanie i możliwości działania ludzi. To praca różnicuje społeczeństwo, to ona wpływa na stratyfikację grup społecznych. Założenie to jest, co należy przypomnieć, odmienne od tego, które przyjął Dean MacCannel – nawiązując zresztą do veblenowskiej koncepcji. Veblen, piętnując istnienie „klasy próżniaczej”, twierdzi, iż jedną z jej najważniejszych cech jest „próżnowanie na pokaz” – ostentacyjne stronienie od pracy i oddawanie się zajęciom nieprodukcyjnym. Uważa, że manifestowanie posiadania dużej ilości wolnego czasu, celebrowanie go było atrybutem przynależności do warstw wyższych, uprzywilejowanych, a zarazem wzbudzających podziw i cieszących się znacznym prestiżem92. Co więcej, zdaniem Veblena ów styl życia stanowił przedmiot zazdrości warstw niższych, wydawał się tak atrakcyjny, że budził chęć naśladowania przez grupy społeczne usytuowane niżej w hierarchii. Kopiowanie atrakcyjnych wzorców miałoby się odbywać bezpośrednio pomiędzy warstwami sąsiadującymi ze sobą tak, że powstawałaby swoista gradacja typów „próżniaczych” zachowań93. „Klasa próżniacza cieszy się najwyższym prestiżem w społeczeństwie i uznane przez nią wartości obowiązują w całym społeczeństwie, stają się miernikami prestiżu. Przestrzeganie w miarę możliwości tych norm obowiązuje wszystkie klasy znajdujące się niżej na drabinie społecznej. W nowoczesnych społeczeństwach cywilizowanych linie podziału między klasami częściowo się zatarły, w następstwie czego normy przyzwoitości i <<wymogi szacowności>> ustawione przez klasę wyższą wywierają w zasadzie przemożny wpływ na wszystkie klasy społeczne, do najniższych włącznie. Wzorcem dla każdej z warstw staje się styl życia obowiązujący w najbliższej warstwie wyższej i cała energia zostaje skoncentrowana na dostosowaniu się do owego wzorca. Pod groźbą utraty dobrego imienia i szacunku dla samego siebie, trzeba podporządkować się tym obowiązującym przepisom, przynajmniej na zewnątrz”94. Analizując funkcjonowanie zjawiska naśladownictwa sposobów wypoczywania poza miastem w dziewiętnastowiecznej
92
T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 1971, s. 34-62. T. Veblen, op. cit., s. 94-95. 94 T. Veblen, op. cit. s. 77. 93
20
Warszawie, uznałem, że koncepcja Veblena znajduje
tu potwierdzenie. W istocie
poszczególne grupy społeczne, na tyle na ile były do tego zdolne, starały się wzorować na sposobach najbardziej prestiżowych, najbardziej pożądanych, a będących udziałem warstw wyższych. W rozważaniach nad zachowaniami, obyczajami i nawykami różnych grup społecznych wziąłem
pod uwagę pracę Floriana Znanieckiego Ludzie teraźniejsi a
cywilizacja przyszłości95. Dzieło napisane w latach 30-ych XX wieku, wzrusza dziś naiwnym optymistycznym przewidywaniem, że rozwój cywilizacji przyczynić się musi do rozwoju duchowości, do udoskonalenia człowieczeństwa poprzez obcowanie z osiągnięciami kultury96. Zdaniem Znanieckiego, współczesna mu cywilizacja -
będąc zdolną do
zaspokojenia potrzeb materialnych ludzkości – generuje dwa rodzaje szczególnych dążności. Pierwsze – konsumpcyjne, zmierzające do „użycia”, hedonistyczne w swym charakterze. Drugie – społeczne, ukierunkowane na odznaczanie się lub dorównywanie innym ludziom, by uzyskać uznanie lub zadowolenie w ocenie własnej osoby. Jednocześnie, stwierdzał Znaniecki, „(…) możność konsumowania dóbr ponad miarę jest uważana za objaw wyższości społecznej osobnika, rodziny, rodu, klasy”, a „(…) wielkość konsumpcji staje się jedną z najważniejszych i najpowszechniej stosowanych miar ważności społecznej jednostki i grupy”97. Wynikająca z tych prawideł rywalizacja grup społecznych jawi się jako czynnik kształtujący uwarstwienie społeczeństwa. Wspólność systemu lub wzoru jest łącznikiem między ludźmi – tworzy „związek kulturowy”, prowadzi do „wspólnoty kulturowej”, a w konsekwencji do kształtowania się grup społecznych98. Poglądy te nieodparcie budzą skojarzenie z wcześniejszymi przemyśleniami Veblena i póżniejszymi – MacCannella. W rozważaniach nad postrzeganiem form spędzania czasu wolnego przez różne warstwy społeczeństwa Warszawy w końcu XIX wieku odgrywają rolę tropu interpretacyjnego. Zasadniczą częścią dzieła jest oryginalna analiza najpowszechniej występujących, zdaniem autora, typów osobowości. Znaniecki stwierdza, że osobowość człowieka „organizuje się” w zależności od wymagań systemu, w którym uczestniczy99. Wprowadzony kategoryczny podział budzić musi wątpliwości, ale – przyznać trzeba – wskazuje na pewne zjawiska, mogące inspirować do tłumaczenia, wyjaśniania praktykowanych zachowań, 95
F. Znaniecki, Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 2001. F. Znaniecki, op. cit., s. 27-29. 97 F. Znaniecki, op. cit., s. 26.. 98 F. Znaniecki, op. cit., s. 13-18. 99 F. Znaniecki, op. cit., s. 89-95. 96
21
aktywności czasu wolnego interesujących nas środowisk. Dotyczy to zwłaszcza typów osobowości społecznej, określanych przez Znanieckiego jako „ludzie dobrze wychowani” i „ludzie zabawy”. „Ludzie dobrze wychowani” to jednostki, których osobowość społeczna została ukształtowana pod silnym wpływem „kręgów wychowawczych”. Zadbano przy tym, by jednostka perfekcyjnie odgrywała role, do których pełnienia została przygotowana. Jej postępowanie stale poddawane było ocenie. Stąd też „ludzie dobrze wychowani” przez całe życie przejawiają silną potrzebę przebywania w otoczeniu sobie podobnych, potrafiących należycie ich ocenić. Przyjmując nowe wzorce zachowań, wybierają zwłaszcza takie, za którymi stoi autorytet osób o uznanej wartości. „Dobrze wychowani” szukają wciąż nowych kontaktów z kręgami dającymi możność wzajemnego uznania – starannie dobierają kręgi, do których wchodzą. Elita „ludzi dobrze wychowanych” cechuje się bardzo wysoką samooceną, otaczana jest podziwem, cieszy się prestiżem. Natomiast większa część tej grupy stanowi tło. Ma niższą samoocenę. Jej członkowie „(...) starają się być uczestnikami kręgów, ogniskujących się dokoła pewnych siebie osób z elity”100. Jednocześnie jednak starannie odgradzają się barierą prywatności od warstw niższych101. „Ludzie dobrze wychowani” uważają, że wartościowe jest to, co zgodne z regułą – powielają obowiązujące wzorce, naśladują to, co robią autorytety. Najchętniej przyjmują rolę trybików w machinie społecznej, wypełniając z góry ustalone role102. Przedstawiona przez Znanieckiego charakterystyka „ludzi dobrze wychowanych” dobrze tłumaczy obyczajowość wyższych warstw społeczeństwa Warszawy na polu czasu wolnego, w tym także - podróży i turystyki. Koncepcja ta pozwala wyjaśnić, atrakcyjność form spędzania czasu wolnego przez jednostki najzamożniejsze, czy cieszące się największym prestiżem wśród środowisk usytuowanych niżej w hierarchii społecznej. Tłumaczy, dlaczego tak chętnie i z taką determinacją przedstawiciele zamożniejszego drobnomieszczaństwa, inteligencji i wolnych zawodów starali się naśladować zwyczaje warszawskiej arystokracji czy bogatej burżuazji, dążąc przy tym, by w podróży, podczas kuracji, wypoczynku znaleźć się możliwie blisko tych, którzy kreowali wzorzec postępowania, a jednocześnie odseparować od reprezentantów warstw niższych.
100
F. Znaniecki, op. cit., s. 141. F. Znaniecki, op. cit., s. 144-152. 102 F. Znaniecki, op. cit., s. 152-173. 101
22
Pokrewna społecznie, ale odmienna osobowościowo jest grupa określana przez Floriana Znanieckiego jako „ludzie zabawy”. „Ludzie zabawy” mogą znajdować się na dwóch biegunach społeczeństwa: wśród najzamożniejszych, gdzie nie traktowano poważnie sprawy wychowania i wśród proletariatu, gdzie uwolnienie od konieczności pracy dokonało się przez wejście na drogę przestępstwa. W obu przypadkach osobowość „ludzi zabawy” została ukształtowana przez kręgi rówieśnicze, w których jednostka bawiła się podczas dzieciństwa i młodości. Nawyki wówczas nabyte determinują postępowanie w wieku dojrzałym. Wszelka aktywność nastawiona jest jedynie na „(…) osiągnięcie pozytywnego zadowolenia, jakie daje jej dokonanie”103. Jednocześnie „ludzi zabawy” charakteryzuje głęboka zależność od kręgu społecznego, w którym egzystują: „(…) każdy robi nie to, co się jemu podoba, lecz to, co się podoba otoczeniu. (…) im dłużej należą do kręgu zabawowego tym mniej korzystają ze swej wolności, tym rzadziej chcą się bawić prywatnie” 104. Oddziaływanie kręgu „ludzi zabawy” na jednostkę eliminuje autonomię jej osobowości i zmusza do upodobnienia się do otoczenia. Szczególnie silny w tym środowisku jest konformizm105. Jedno ze wskazanych przez Znanieckiego środowisk „ludzi zabawy” – najzamożniejsi – stanowi ważny przedmiot mojego zainteresowania. Opisane przez badacza mechanizmy postępowania tego właśnie kręgu mogą posłużyć jako wytłumaczenie funkcjonowania pewnych praktykowanych modeli spędzania wolnego czasu. Odgrywały one rolę rytuałów zbiorowo kultywowanych, celebrowanych w określonej zbiorowości. „Ludzie dobrze wychowani” i „ludzie zabawy” nieodparcie kojarzą się z wyższymi warstwami społeczeństwa. Oba typy osobowości można utożsamiać z funkcjonowaniem środowisk, które kształtowały najatrakcyjniejsze, cieszące się największym prestiżem sposoby wypoczywania i podróżowania u schyłku XIX wieku. Całkowicie odmienną od nich jest za to kolejna, scharakteryzowana przez Znanieckiego, grupa - „ludzie pracy”. Kształtowanie ich osobowości dokonuje się pod wpływem „kręgu pracy”. Jednostki traktowane są w nim jako pomocnicy106. Muszą nabyć umiejętność współdziałania i zdolność przystosowywania się do innych. Najważniejszą, przejawianą przez nie, dążnością jest pragnienie awansu. Aby spełnić swe pragnienia „ludzie pracy” szukają możliwości protekcji107. Ponieważ jednak w ich środowisku możliwość awansowania jest ograniczona, zazwyczaj są oni skazani na przystosowanie się do istniejących warunków. Tylko niektórzy 103
F. Znaniecki, op. cit., s. 225. F. Znaniecki, op. cit., s. 255. 105 F. Znaniecki, op. cit., s. 256. 106 F. Znaniecki, op. cit., s. 174-178. 107 F. Znaniecki, op. cit., s. 184-198. 104
23
usilnie, z wielką determinacją, dążą do wyrwania się z rodzimego środowiska108. Jednostki najambitniejsze, chcące odmienić swe położenie, próbują z otoczenia „ludzi pracy” przejść do środowiska „ludzi zabawy”. Jak stwierdza Znaniecki, niektórzy z nich staczają się przy tym na margines społecznego życia. Niektórym natomiast udaje się związać ze środowiskami praktykującymi atrakcyjne, bo nie kojarzące się z niernym wysiłkiem formy aktywności. Wymienia przy tym Znaniecki sport, politykę, zajęcia artystyczne czy kulturalne. Opisany w ten sposób mechanizm każe zwrócić uwagę na zazdrość, jaką wśród niżej usytuowanych kręgów budzą obyczaje grup stojących wyżej w hierarchii i jak istotną może być dążność do upodobnienia się do tego, co pociągające i pożądane. Krąg „ludzi pracy” można utożsamiać z większością przedstawicieli warstwy średniej i niższej społeczeństwa Warszawy. O ile jednak nie wszyscy ich reprezentanci podejmowali próby wyrwania się ze swych środowisk, to zapewne większość – przynajmniej w czasie wolnym, „od święta” – pragnęła zakosztować tego, co praktykowały warstwy wyższe – choćby namiastki podróży i wypoczynku poza miastem. Warszawa II połowy XIX wieku. Za pole obserwacji funkcjonowania zjawiska podróży i wypoczynku w świadomości społecznej przyjąłem Warszawę II połowy XIX wieku.
Zadecydowało o tym
kilka
zasadniczych przyczyn. Wśród nich najważniejszymi były szczególny, dynamiczny rozwój przestrzenny i demograficzny miasta, gwałtowna industrializacja i postęp cywilizacyjny, bogata, zróżnicowana struktura społeczna. W
drugiej
połowie
XIX
wieku
Warszawa
przeżywała
prawdziwy boom
demograficzny, gospodarczy i cywilizacyjny. W ciągu nieco ponad trzydziestu lat ludność miasta powiększyła się o 131 % - z 382 964 osób w roku 1882 do 884 544 osób w roku 1914; wraz z zurbanizowanymi przedmieściami liczebność mieszkańców sięgała wówczas około 1 miliona109. Szczególnie intensywny wzrost populacji Warszawy nastąpił w ostatnim pięcioleciu XIX wieku, kiedy to również wyjątkowo silnie zaznaczył się wpływ migracji na ogólny wzrost liczby ludności miasta110. Jak wynika z badań Marii Nietykszy, w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku nastąpił spadek aktywności zawodowej mieszkańców Warszawy. O ile jednak zmniejszał się wśród ludności czynnej zawodowo odsetek wyrobników, służby i pracowników istracji, o tyle wzrastał odsetek zatrudnionych w 108
F. Znaniecki, op. cit., s. 207-212. M. Nietyksza, Ludność Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1971, s. 26-47. 110 Tamże. 109
24
handlu (zwłaszcza na początku XX wieku), transporcie i komunikacji oraz w przemyśle i rzemiośle111. Z punktu widzenia badań nad turystyką i wypoczynkiem, okoliczności te są nader interesujące, gdyż zdają się wskazywać na powiększanie możliwości korzystania z czasu wolnego i spędzania go poza miastem przez coraz szersze kręgi mieszkańców Warszawy. Sprzyjała temu poprawa sytuacji materialnej i zwiększanie się liczby dni wolnych od pracy. Zwraca również uwagę fakt, że w okresie 1882 – 1897 znaczący był przyrost rentierów-kapitalistów112, a więc ludzi bardzo dobrze sytuowanych, dysponujących znacznymi zasobami czasu wolnego, a jednocześnie cieszących się szczególnym prestiżem i budzących zainteresowanie ogółu. To ich aktywność na polu podróży i wypoczynku mogła działać stymulująco na wyższe i średnie warstwy społeczeństwa Warszawy. Rozwój demograficzny Warszawy pobudzany był równoczesnym rozwojem gospodarczym, wyrażającym się między innymi w
powstawaniu nowych
zakładów
przemysłowych113. Jak podaje Witold Pruss w okresie 1866-1914 w Warszawie założono 1076 zakładów przemysłowych. I choć przeważały wśród nich zakłady drobne i małe, a wiec zatrudniające do 50 robotników (806 zakładów), to zakładów średnich (zatrudniających od 51 do 100 robotników) było 153, dużych (od 101 do 500 robotników) – 104, a wielkich (powyżej 501 robotników) – 13114! Co istotne, przemysł warszawski skoncentrowany był przede wszystkim w zachodniej dzielnicy przemysłowej – na północ od Alej Jerozolimskich i na zachód od linii kolei obwodowej115. Industrializacja i boom demograficzny miasta wpływały na wzrost uciążliwości życia mieszkańców. Prowadziły do widocznej intensyfikacji zabudowy i ogromnej gęstości zaludnienia116. W 1882 r. gęstość zaludnienia wynosiła 140 mieszkańców na 1 ha powierzchni miasta, a w 1913 – aż 258,2 mieszkańca na 1 ha powierzchni117. Towarzyszyły temu niekorzystne stosunki mieszkaniowe. Na przełomie wieków zdecydowaną większość mieszkań stanowiły lokale o jednej lub dwóch izbach (69,1% w 1882 r.,67,9 % w roku 1891, 60,7 % w 1914). Wprawdzie ich odsetek systematycznie spadał, ale reprezentowały one zazwyczaj bardzo niski standard cywilizacyjny i były ponad miarę przeludnione. W 1891 r. w 111
M. Nietyksza, op. cit., s.130-213. M. Nietyksza, op. cit., s.157 113 W. Pruss, Miasto jako obszar produkcyjny, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973, s. 155-203. 114 W. Pruss, op. cit. s. 157. 115 W. Pruss, op. cit., s. 171-173. 116 M. Nietyksza, W. Pruss, Zmiany w układzie przestrzennym Warszawy, [w:] Wielkomiejski..., s. 21-43. 117 M. Nietyksza, Ludność, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973, s. 74. 112
25
mieszkaniach jednoizbowych przypadało 4,2 osoby na izbę, a w dwuizbowych 2,4 osoby. Wygodniejsze, lepiej wyposażone mieszkania cztero- i pięcioizbowe znajdowały się w zdecydowanej mniejszości (18,7% w roku 1882, 16,9 % w 1891 r., 19,7 % w 1914). W mieszkaniach czteroizbowych na jedną izbę przypadało 1,2 osoby, a w pięcioizbowych – 0,9118. Należy zaznaczyć, że wszechstronny rozwój Warszawy dokonywał się w sztywnych, w niewielkim tylko stopniu zmienionych w ciągu XIX wieku, granicach istracyjnych miasta. Jak stwierdzają Maria Nietyksza i Witold Pruss, „rozwój przestrzenny Warszawy był hamowany w sposób istracyjny po 1830 r. w wieloraki sposób (...) przez cały wiek XIX”119. W tym czasie, nie bacząc na gwałtowny wzrost liczby ludności, władze rosyjskie zezwoliły jedynie na drobne korekty granic miasta. W 1889 r. przyłączono leżące najbliżej granic Warszawy posesje przy ulicach Przyokopowej, Karolkowej i Młynarskiej (tzw. Wola pod cyrkułem). W tym samym roku do Pragi przyłączono osiedla Nowa Praga, Szmulowizna i Kamionek. W 1900 r. w obręb miasta włączono fragment ulicy Grójeckiej z częścią gminy Czyste120. Zasadniczą zmianę przyniosła dopiero tak zwana „wielka inkorporacja” z 1916 r. Miasto powiększono przyłączając doń tereny z gmin otaczających je z każdego kierunku, co spowodowało przyrost obszaru z 3273 ha do 11 483 ha. Nowo przyłączone dzielnice stanowiły zatem bez mała ¾ obszaru miasta, ale mieszkańcy tych terenów stanowili zaledwie 1/7 ogółu ludności Warszawy121, co wymownie świadczy o ogromnej gęstości zaludnienia stolicy w wieku XIX. Czynnikiem, który decydował o wyraźnym upośledzeniu egzystencji i rozwoju Warszawy w wieku XIX, a zwłaszcza w jego drugiej połowie był czynnik polityczny. Miasto nader boleśnie odczuwało skutki represji popowstaniowych. Przede wszystkim wyłączone zostało, podobnie jak całe Królestwo Polskie, z liberalnej rosyjskiej ustawy o samorządzie miejskim z 1870 r. Już na mocy ukazu z 1842 r., zarządzający miastem Urząd Municypalny przemianowano na Magistrat122. Składał się on z mianowanego przez petersburskie ministerstwo spraw wewnętrznych prezydenta miasta (funkcję te pełnili wyłącznie Rosjanie) i podległych mu urzędników. Władze miejskie były ściśle podporządkowane władzom państwowym – generał-gubernatorowi i ministrowi spraw wewnętrznych. Posiadały 118
J.Cegielski, Stosunki mieszkaniowe w Warszawie w latach 1864-1964, Warszawa 1968, s. 128-140. M.Nietyksza, W. Pruss, Zmiany w układzie przestrzennym Warszawy, [w:] Wielkomiejski..., s.40. 120 M.Nietyksza, W. Pruss, op. cit., s. 32-33. 121 M.Nietyksza, W. Pruss, op. cit., s. 43. 122 M.Nietyksza, W. Pruss, op. cit., s. 28; M. Nietyksza, Miasto pod zaborami. Władze Warszawy w XIX wieku. Próba syntezy [w:] „Rocznik Warszawski” nr XXXVI, Warszawa 2008, s. 247-260. 119
26
nadzwyczaj wąskie kompetencje: zajmowały się poborem podatków, projektowaniem budżetu, nadzorem nad własnością miasta, handlem, gospodarką, drogami, mostami, parkami i ogrodami. Budżet miasta musiał być zatwierdzany przez ministerstwo spraw wewnętrznych. Wszelkie wydatki nie przewidziane budżetem (ale tylko do sumy 1000 rb.) musiały być akceptowane przez gubernatora. Znacznie rozleglejsze od Magistratu kompetencje posiadał oberpolicmajster warszawski. Szef policji nadzorował opiekę społeczną, lecznictwo, oświatę, nadzór budowlany, kontrolę ruchu ludności i inne sprawy typowo urzędowe. Tak więc społeczeństwo nie posiadało żadnych przedstawicieli i pozbawione było wpływu na kierowanie sprawami miasta123. Szczęśliwie się złożyło, że w tej niekorzystnej sytuacji przynajmniej dwaj przedstawiciele władz zaborczych rozumieli potrzeby Warszawy i przyczynili się do jej rozwoju. Prezydent miasta (w latach 1875-1892) generał Sokrates Starynkiewicz zainicjował i doprowadził do budowy systemu nowoczesnych wodociągów i kanalizacji124. Oberpolicmajster Mikołaj Klejgels w czasie sprawowania swego urzędu w latach 1887 – 1894 przyczynił się do znacznej poprawy stanu sanitarnego miasta125. Generalnie jednak poddana represjom społeczność Warszawy nie mogła w należyty sposób zaspakajać swych potrzeb. Wspomniana budowa wodociągów i kanalizacji była gigantyczną inwestycją, której projekt przygotował inż. William Lindley, a stopniowo - od początku lat osiemdziesiątych – realizował jego syn William Heerlein Lindley126. Jak podaje Anna Słoniowa, globalna wartość inwestycji wyniosła ok. 15 mln rubli. Realizacja tego ogromnego przedsięwzięcia radykalnie poprawiała stan higieny, a tym samym i zdrowotności. Zarazem jednak przysparzała
dodatkowych,
okresowych
utrudnień
w
funkcjonowaniu
i
tak
już
przeludnionego, ciasnego, uciążliwego miasta127. Podobnie oddziaływał intensywny ruch budowlany, ożywiający się zwłaszcza w okresach ekonomicznej prosperity128. Okoliczności towarzyszące wszechstronnemu rozwojowi Warszawy w ostatnich latach XIX wieku skłaniały jej mieszkańców do szukania wytchnienia poza murami. Chęć udania się poza Warszawę wspólna była dla przedstawicieli w zasadzie wszystkich grup społecznych. Dostępność wypoczynku ograniczały rozmaite okoliczności. Naturalnie, decydujące były tu 123
A. Słoniowa, Początki nowoczesnej infrastruktury Warszawy, Warszawa 1978, s. 56-60. S. Starynkiewicz, Dziennik. 1887-1897, przeł. R. Śliwowski, przedm. S. Konarski Warszawa 2005 125 A. Słoniowa, Początki nowoczesnej infrastruktury Warszawy, Warszawa 1978, s. 63-70. 126 R. Żelichowski, Lindleyowie: dzieje inżynierskiego rodu, Warszawa 2002, s.365-537. 127 A. Słoniowa, Początki nowoczesnej infrastruktury Warszawy, Warszawa 1978, s. 170-193; M. Gajewski, Zabudowa miasta i urządzenia komunalne, [w:] Wielkomiejski..., s. 106-109. 128 J. Cegielski, op. cit. s. 123-130. 124
27
względy finansowe. Duże znaczenie odgrywała nader ograniczona możność uzyskania urlopów. Na mobilność warszawiaków wpływał również stan świadomości poszczególnych grup społecznych, a zatem kwestia doceniania potrzeby opuszczenia miasta i gotowości do poniesienia – znacznych niekiedy – kosztów, by pragnienie zamienić w czyn. O możliwości wyjazdu poza miasto decydowała infrastruktura komunikacyjna. Jej rozwój nastąpił w drugiej połowie XIX wieku. Pierwsza linia kolejowa łącząca Warszawę ze światem zewnętrznym - Droga Żelazna Warszawsko - Wiedeńska otwarta została w 1848 roku. (Poszczególne odcinki – w tym boczne odgałęzienie ze Skierniewic do Łowicza uruchamiano począwszy od 1845 r.). Wiodła ona z Warszawy przez Grodzisk, Skierniewice, Piotrków, Częstochowę, Ząbkowice ku Granicy. Na początku lat sześćdziesiątych (1862) poprowadzono szlak wiodący z Łowicza przez Kutno, Włocławek, Nieszawę do Aleksandrowa, co umożliwiało komunikację z Toruniem, Bydgoszczą i Pomorzem Gdańskim. W tym samym czasie powstała szerokotorowa Droga Żelazna Warszawsko – Petersburska, biegnąca przez: Tłuszcz, Łochów, Małkinię, Łapy, Białystok, Grodno. W 1867 roku otwarto Drogę Żelazną Warszawsko – Terespolską łączącą Miłosną, Mińsk, Siedlce, Łuków, Międzyrzec, Białą i Terespol. (W 1871 linia ta uzyskała połączenie z Moskwą, a w 1873 r. z Kijowem). W kontekście wypoczynkowych potrzeb społeczeństwa Warszawy o wiele istotniejsze było jednak połączenie o bardziej lokalnym charakterze, a mianowicie otwarta w roku 1877 Droga Żelazna Nadwiślańska. Biegnąc z Kowla łączyła Chełm, Lublin, Iwangorod (Dęblin), Otwock, Warszawę – Pragę, Nowy Dwór, Ciechanów i Mławę. Jej boczne odgałęzienia prowadziły: z Nowego Dworu do Nowogieorgiewska (Modlina) oraz z Dęblina do Łukowa na linii terespolskiej. Koleje prawobrzeżnej części Królestwa z kolejami części lewobrzeżnej łączyła linia obwodowa, powstała w latach 1873 – 1876, biegnąca mostem opodal Cytadeli. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych budowano na obszarze Królestwa Polskiego linie kolejowe, które miały odciążyć szlaki prowadzące do Warszawy. Dopiero w 1903 r. otwarto nowe połączenie z Warszawy przez Błonie, Sochaczew, Łowicz, Zgierz, Łódź, Pabianice, Sieradz do Kalisza i granicy pruskiej129. Struktura sieci kolejowej czyniła z Warszawy węzeł komunikacyjny o kapitalnym znaczeniu gospodarczym i strategicznym. Pociągało to za sobą poważne konsekwencje. Po pierwsze, wpływało na industrializację i rozwój demograficzny. Po drugie, potęgowało uciążliwość warunków życia mieszkańców. Po trzecie, stwarzało duże możliwości wyjazdu z Warszawy w celach wypoczynkowych.
129
J. Braun, Warszawski węzeł komunikacyjny, [w:] Wielkomiejski..., s.123 – 126..
28
Sieć połączeń dalekobieżnych uzupełniały budowane na przełomie wieku XIX i XX wąskotorowe kolejki podmiejskie. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych uruchomiona została kolejka wilanowska, wiodąca od rogatki belwederskiej przez Wilanów do Klarysewa (później dodano kilka odgałęzień). Na przełomie stuleci wybudowano kolejkę grójecką. Prowadziła ona od rogatki mokotowskiej przez Służewiec, Piaseczno, Górę Kalwarię. Połączenie z Grójcem oddano do użytku dopiero wiosną roku 1914130. Prawobrzeżne przedmieścia Warszawy od lat dziewięćdziesiątych dysponowały kolejką marecką wiodącą z Targówka przez Zacisze, Drewnicę, Marki do Pustelnika (na przełomie wieków przedłużono ją do Radzymina). W 1901 r. otwarto kolejkę łączącą Jabłonnę i Wawer. W 1910 r. odcinek wawerski przedłużono do Karczewa, łącząc ważne miejscowości letniskowe: Miedzeszyn, Falenicę, Michalin, Józefów, Otwock131. Mniejsza rola w obsłudze ruchu turystycznego przypadła żegludze parowej na Wiśle. Przedsiębiorstwa eksploatujące szlak rzeczny skupiały się przede wszystkim na transporcie towarów. Ruch pasażerski nie miał natomiast większego znaczenia132. Pomimo to główni przewoźnicy, inaugurując sezon żeglugowy, starali się zachęcić potencjalnych klientów do korzystania ze swych usług. Parostatki nie były jednak w stanie skutecznie konkurować z pociągami ze względu na swą powolność i słaby rozwój miejscowości o charakterze wypoczynkowym nad nieuregulowaną Wisłą. Podstawowym atutem decydującym o przewadze kolei była jednak stosunkowo gęsta sieć połączeń oraz
system udogodnień
oferowanych letnikom i ich rodzinom na czas kanikuły. Należały do nich specjalne taryfy, dogodne połączenia czy bilety abonamentowe. Dokąd na lato? U schyłku XIX wieku najbardziej pożądanym, najatrakcyjniejszym i uważanym za najcenniejszy sposobem spędzania czasu wolnego poza miastem był wyjazd do odległego, zagranicznego uzdrowiska. Można pokusić się o stworzenie długiej listy kurortów, do których docierali warszawiacy, lub takich, które przynajmniej konsekwentnie reklamowały się w prasie warszawskiej. Znajdowały się wśród nich między innymi: Dubbeln – Marienbad koło Rygi, Bad Hall w Górnej Austrii, Landeck na Śląsku, Wyk na wyspie Föhr, a z najbardziej renomowanych: Reichenhall, Reinerz, Karlsbad, Marienbad, Davos, Fürstenhof, Meran,
130
J. Braun, op. cit., s. 140 – 146. Tamże. Por. także: J. Braun, Powstanie i funkcjonowanie sieci warszawskich kolejek dojazdowych na przełomie XIX i XX wieku , „Rocznik Mazowiecki” 1974 (V), s. 73-113. 132 J. Braun, Warszawski węzeł…, op. cit., s. 119 – 122. 131
29
Wiesbaden. Za modne i prestiżowe uchodziły także Zakopane, Krynica, Szczawnica oraz Sopot (Zoppot) i Kołobrzeg (Kolberg). Zarówno reklamy, jak i zawarte w źródłach relacje z życia kurortów pozwalają na opisanie zasadniczych elementów obyczajowości bywalców odległych „badów”. Podstawową formą spędzania tam czasu było, naturalnie, oddawanie się rozmaitym, często nader wymyślnym zabiegom terapeutycznym. Oferowano kąpiele zimne, ciepłe oraz błotne, bromowe, jodowe i słoneczne; poranne spacery boso po rosie; masaże – w tym także elektryczne; cudowne diety, transpirację, świeże wino, serwatkę, kumys i żętycę. Nad prawidłowością kuracji czuwały zastępy utytułowanych lekarzy, których trud miał skutecznie zwalczać absolutnie wszystkie rodzaje schorzeń i dolegliwości – od skrofułów i reumatyzmu poprzez syfilis, choroby układu pokarmowego, oddechowego, nerwowego po anemię i choroby kobiece. Czas wolny od trudów kuracji przeznaczano na wielkoświatowe rozrywki: bale, reuniony, wizyty towarzyskie, koncerty, przechadzki po zdrojowych parkach i promenadach. Nie stroniono od flirtu. Dla wielu mam pobyt z córką w głośnej miejscowości był okazją do znalezienia odpowiedniego kandydata na męża dla latorośli. Charakterystyczne, że publiczność uzdrowiskowa schyłku XIX wieku raczej unikała bardziej aktywnych form wypoczynku, jak choćby zdobywających popularność dyscyplin sportowych (tenis czy krykiet) lub ambitniejszej turystyki133. Ciekawą analizę sposobu postrzegania europejskich uzdrowisk przez polskich gości przedstawił Dariusz Opaliński134. Autor wykorzystał relacje, wywodzących się z trzech zaborów, reprezentantów różnych środowisk. Scharakteryzował ich stosunek do przyjmowanej kuracji oraz sądy formułowane na temat odwiedzanych miejsc i spotykanych ludzi. Niejako przy okazji badacz zaprezentował zasięg podejmowanych przez Polaków wyjazdów leczniczych. Zagraniczna kuracja stanowiła jednak przywilej nielicznych. Na wyjazd „do wód” mogli sobie pozwolić jedynie ludzie prawdziwie niezależni finansowo: mieszkający w Warszawie przez część roku arystokraci i ziemianie, osoby wykonujące intratne wolne zawody, rentierzy, zamożni przedsiębiorcy, wysoko opłacani specjaliści o mocnej pozycji zawodowej. A i oni często poprzestawali na wysłaniu za granicę swych rodzin. Opisywany przez prasę, zachwalany w reklamach, popularyzowany przez literaturę piękną styl życia tych środowisk był maccannellowskim „modelem”. Stanowił przedmiot pożądania i zazdrości. Wpływał na sposób myślenia i postępowania pozostałych grup społecznych. W pewnych 133
Karlsbad. Echa letnie, „Kurier Warszawski” (dalej cyt. „KW”) 1891, nr 156, s. 2-3. D. Opaliński, „Dusza się tu odrętwia i młodnieje”. Wrażenia Polaków z podróży do kurortów europejskich w XIX wieku [w:] Europejczyk w podróży, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010, s. 227-240. 134
30
kręgach opuszczenie Warszawy traktowano wręcz jako pewien przymus, jako podyktowany przez obyczaj nakaz, któremu należy się poddać135. Postawa taka charakterystyczna była dla osób pragnących zamanifestować swe aspiracje do zajmowania wyższej, niż wynikałoby to z dochodów, pozycji w społeczeństwie. Zaliczyłbym do tej grupy lepiej sytuowanych pracowników najemnych, urzędników, zamożniejszą inteligencję. Nie mogąc pokonać wspomnianych wyżej barier, usiłowali oni naśladować atrakcyjne sposoby zachowania, korzystając z może mniej pociągających, ale na pewno bardziej dostępnych form spędzania czasu wolnego poza miastem. Mniej liczni, a nieco zasobniejsi, udawali się do stacji klimatycznych położonych na terenie Królestwa. Podróż była znacznie tańsza, paszport nie był potrzebny, a i koszty pobytu przedstawiały się korzystniej. Znaczniejszą popularnością cieszyły się: Busko, Ciechocinek, Czarniecka Góra, Inowłódz, Nowe Miasto nad Pilicą, Ojców, Otwock, Solec. Miejscowości te, choć pozbawione tak spektakularnych walorów jak zagraniczne uzdrowiska, starały się jak najbardziej do nich upodobnić. Liczne reklamy prasowe zachwalały dobrodziejstwa klimatu, skuteczność zabiegów leczniczych, bogate wyposażenie oraz uroki towarzyskich i kulturalnych atrakcji136. Organizowano koncerty, występy trup teatralnych, wieczorki taneczne. Zapewniano wyrafinowane zabiegi lecznicze. Życie w krajowych uzdrowiskach jakoby niczym nie różniło się od tego, jakie wiedli kuracjusze daleko za granicą. W istocie jednak było inaczej. Rodzime stacje klimatyczne pełniły rolę zastępczą. Pobyt w nich był swego rodzaju surogatem najbardziej pożądanego, zagranicznego wyjazdu. Skorzystanie z „krajowej” oferty dawało jednak możliwość zamaskowania oczywistej niemożności dalekiego wyjazdu. Udający się do Ciechocinka, Nałęczowa czy Otwocka nie chcieli być jednak traktowani jako gorsi, biedniejsi, jako niezdolni do maccannellowskiej „reprodukcji modelu”, określającego przynależność do wyższej grupy społecznej. Dążyli do upodobnienia swej aktywności do obyczajów ukazywanych jako najbardziej prestiżowe i najbardziej nowoczesne. Elżbieta Mazur, na łamach „Kwartalnika Historii Kultury Materialnej”, przedstawiła ocenę stanu uzdrowisk leżących na terenie zaboru rosyjskiego 137. Na podstawie przewodników, informatorów, artykułów z prasy fachowej badaczka zarysowała rodzaje działalności wybranych ośrodków, etapy ich rozwoju, , ofertę zabiegów 135
Z Warszawy, „Biesiada Literacka” (Dalej: „BL”) 1893, nr 32, s. 82; Humor i satyra, „BL” 1898, nr 38, s. 195. 136 „KW” 1893, nr 116, s. 9; „KW” 1893, nr 136; „KW” 1898, nr 86; „KW” Dodatek Poranny 1898, nr 125, s. 4. 137 E. Mazur, Stan uzdrowisk w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 1, s. 31-44.
31
leczniczych. W kolejnej publikacji autorka zawarła panoramę różnorakich form aktywności, jakim oddawali się kuracjusze i wczasowicze, spędzający czas w opisywanych stacjach klimatycznych138. Zwróciła przy tym uwagę na zróżnicowany skład społeczny klienteli, wśród której dominowali przedstawiciele klasy wyższej i średniej. Nie wszyscy przedstawiciele warstwy przejawiającej wyższe aspiracje mogli pozwolić sobie na wakacje choćby w najbliższych uzdrowiskach. Niżsi urzędnicy, pracownicy biurowi, zatrudnieni w handlu najczęściej nie dysponowali prawem do urlopów i ściśle związani byli z pracą. Prawdziwą kurację zastępowała im wilegiatura – wynajmowanie na wsi, w sezonie letnim, pokojów lub całych domów. Był to najpopularniejszy sposób spędzania lata przez warszawiaków. Zjawisko to rozwinęło się u schyłku XIX wieku w miejscowościach leżących blisko Warszawy, najczęściej w pobliżu linii kolejowych. Wypoczynek nieopodal Warszawy trudno uznać za pełnowartościowy. Nie sprzyjał on również integracji rodziny. Korzystały zeń przede wszystkim kobiety i dzieci. Mężczyźni albo musieli codziennie dojeżdżać do pracy w Warszawie, albo pozostawali w mieście i odwiedzali swych bliskich jedynie w soboty i niedziele. Mimo tych niedogodności uczestnicy (a właściwie uczestniczki) wilegiatury usiłowali wytworzyć wrażenie, że i oni oddają się światowej rozrywce przypominającej ów atrakcyjny, upragniony „model kulturowy”. Dlatego w miejscowościach takich jak Pruszków, Włochy, Otrębusy, Wołomin, Tłuszcz, Wawer czy Falenica tworzyły się kółka towarzyskie, flirtowano, aranżowano koncerty, reuniony, zabawy dobroczynne. Oczekiwaniom letników sprostać miała stale doskonalona infrastruktura – chodniki, ławeczki, niekiedy oświetlenie ulic. Przedsiębiorczy właściciele nieruchomości w popularnych miejscowościach letniskowych tworzyli nawet zakłady lecznicze urządzone na wzór przedsiębiorstw zagranicznych. Gwoli ścisłości należy dodać, że z urokom „letnich mieszkań” ulegali także i ludzie prawdziwie zamożni. Dla nich jednak pobyt na wsi stanowił jedynie skromny dodatek do kuracji za granicą139. Często zresztą korzystali oni z własnych, wygodnych siedzib. Ogół uczestników wilegiatury nie posiadał wszakże takich możliwości. A jednak decydowano się na nią po to, by znaleźć się w gronie opuszczających Warszawę – może nie podróżujących, ale przynajmniej wypoczywających, oddających się kuracji, obcujących z naturą. „Model”, kreowany za pośrednictwem „mediów”, wykazywał na tym polu szczególną siłę oddziaływania. Szeroki zasięg zjawiska wilegiatury powodował, że
138
E. Mazur, Życie codzienne w uzdrowiskach w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 2, s. 169-185. 139 Na letnich mieszkaniach, „KW” 1893, nr 180, s. 3; Na letnich mieszkaniach, „KW” Dodatek Poranny 1893, nr 232, s. 1; H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich, Warszawa 1997, s. 563, 601, 668, 695, 698.
32
ułatwiała ona choćby sezonowe, czasowe niwelowanie różnic pomiędzy niektórymi warstwami społecznymi. Próbę wszechstronnego opisu kultury materialnej i obyczajów związanych ze spędzaniem wakacji na wilegiaturze stanowi artykuł zamieszczony w „Kwartalniku Historii Kultury Materialnej”140. Pod urokiem rozpowszechnionych „modeli kulturowych” pozostawać musieli także i najliczniejsi mieszkańcy Warszawy – ubożsi lub całkiem ubodzy pracownicy najemni, robotnicy, służba domowa. Grupa ta wprawdzie nie mogła w pełni czerpać z dobrodziejstw postępu cywilizacyjnego, przecież jednak korzystała z niektórych jego osiągnięć. Dogodna komunikacja kolejowa, w tym powstające na przełomie wieków kolejki wąskotorowe, żegluga parowa oferowały możliwość opuszczenia Warszawy choćby na jeden dzień, choćby na kilkanaście godzin. W niedziele i święta proletariusze masowo udawali się na łono natury – na Saską Kępę, do Młocin, na Bielany, za rogatki wolskie, czy dalej – do Czarnej Strugi za Markami, pod Pruszków, Grodzisk, Otwock. Uczestnicy takich „majówek” spędzali czas w dość banalny sposób: na kocyku, pośród zarośli raczyli się przywiezionym ze sobą prowiantem, pochłaniali duże ilości alkoholu, tańczyli, śpiewali, biesiadowali w popularnych gospodach141. Szczególną aktywność na niwie organizowania krótkich, wypoczynkowych wyjazdów za miasto przejawiały dwie grupy zawodowe – drukarze i subiekci. Ich huczne majówki obszernie relacjonowała prasa142, co stanowiło kolejny element „doświadczenia kulturowego” upowszechniającego nowoczesny „model” spędzania wolnego czasu przez całkiem już szerokie rzesze społeczeństwa. Obserwowane w II poł. XIX wieku na gruncie warszawskim takie zjawiska jak podróż, turystyka, pobyt w kurorcie, wynajmowanie „letniego mieszkania” czy choćby podmiejska majówka stanowiły, zgodnie z teorią Deana MacCannella, ważny element identyfikacji
członków
poszczególnych
grup
społecznych.
Starania
o
sprostanie
rozpowszechnianym wzorcom zachowań, wysiłki podejmowane w celu upodobnienia form aktywności do tych uchodzących za najatrakcyjniejsze, dają obraz
systemu wartości i
światopoglądu warstw społecznych, składających się na określoną hierarchię społeczną. Na jej szczycie znajdowała się elita arystokracji i burżuazji; nieco niżej dobrze sytuowani pracownicy najemni i przedstawiciele wolnych zawodów; następnie urzędnicy i średnio 140
M. Olkuśnik, Podmiejska wilegiatura warszawiaków u schyłku XIX wieku jako zjawisko kulturowe i społeczne, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2001, nr 4, s. 367-386. 141 B. Dziubek, Zaczynałem u Lilpopa, Warszawa 1969, s. 27-28. 142 Wycieczka subiektów, „KW” 1893, nr 167, s. 5; Zabawa drukarzy, tamże; Wycieczki korporacyjne, „KW” Dodatek Poranny 1898, nr 169, s. 2; Wycieczka drukarzy, „KW” 1898, nr 173, s. 4.
33
sytuowana
inteligencja;
z
kolei
szerokie
rzesze
pracowników
handlowych,
wykwalifikowanych robotników; a później najliczniejsi - tworzący grupę proletariatu. W sferze obyczajowej pomiędzy tymi środowiskami nie obserwujemy konfliktu. Grupy usytuowane niżej nie kontestowały sposobów zachowania warstw wyższych. Owszem, niekiedy były one krytykowane i ośmieszane, ale elitarne rozrywki – podróże, kuracje, turystyka - uznawano zasadniczo za wartościowe i godne naśladowania. Możliwości powielania upowszechnianych w prasie i literaturze pięknej typów zachowań były jednak poważnie ograniczone. Dlatego też przedstawiciele środowisk, które chciały być identyfikowane z warstwami wyższymi, oddawali się zastępczym formom aktywności – wyjeżdżali do krajowych uzdrowisk lub choćby na wilegiaturę. Reprezentanci grup uboższych i najsilniej związanych z miejscem pracy starali się w możliwie intensywny i spektakularny sposób celebrować niedzielne wypady za miasto. Tak oto krzewiony był nowoczesny obyczaj. „Doświadczenie kulturowe”, o którym pisał MacCannell, kształtowało nowe społeczeństwo. Czynnikami sprawczymi były podróż i mające zastępować ją surogaty. A ściśle biorąc - wyobrażenia, sądy i opinie dotyczące tej sfery. Stanowiły one ważny składnik światopoglądu, kreującego oblicze poszczególnych grup społecznych. Źródła. Bazę źródłową do badań nad podróżami, turystyką i wypoczynkiem społeczeństwa Warszawy w drugiej połowie XIX wieku cechuje prawdziwe bogactwo. W istocie historyk staje tu przed podwójnym problemem. Po pierwsze, ma do czynienia z ogromną ilością i objętością źródeł, które winien włączyć do swej kwerendy. Po drugie, musi liczyć się z faktem, że lektura wielkiej (powiedzmy to szczerze) ilości publikacji prasowych czy obszernych tomów wspomnień, epistolografii lub literatury pięknej owocuje zazwyczaj zdobyciem drobnych często wzmianek, które choć niewielkie, rozproszone, dopiero po ich zebraniu i zestawieniu pozwalają na kreślenie stanu świadomości mieszkańców Warszawy w materii podróży i wypoczynku. Za wyjątkowo istotne źródło uznałem najważniejsze tytuły prasy warszawskiej, ukazujące się na przełomie XIX i XX wieku. Przewodnikiem po tej kategorii źródeł były dla mnie publikacje Zenona Kmiecika143 i Jerzego Franke144. Kwerendzie poddane zostały przede wszystkim: „Kurier Warszawski”, „Przegląd Tygodniowy”, „Biesiada Literacka”, „Tygodnik
143
Z. Kmiecik, Prasa warszawska w latach 1886-1904, Wrocław – Warszawa 1989; tenże, Prasa warszawska w latach 1908 – 1918, Warszawa 1981. 144 J. Franke, Polska prasa kobieca w latach 1820-1918: w kręgu ofiary i poświęcenia, Warszawa 1999.
34
Ilustrowany”, „Wędrowiec”, „Bluszcz”, „Tygodnik Mód i Powieści”. Dla uzyskania szerszego obrazu, sięgnąłem też do tygodników satyrycznych: „Mucha” i „Kolce”.
Za
główny cel przyjąłem prześledzenie ewolucji stosunku mediów do podróży i wypoczynku. Aby uchwycić moment narodzin interesujących mnie zjawisk i długofalowe tendencje, zdecydowałem się na kwerendę wybranych roczników zasadniczo w odstępach pięcioletnich. Sięgnąłem do prasy z lat 1873 i 1878, a skoncentrowałem się na latach 1893, 1898, 1903, 1908. (Wykorzystałem również rocznik 1891 „Kuriera Warszawskiego”). Podobną zasadę przyjąłem przy badaniu prasy petersburskiej („Birżevye Vedomosti”, „Niva”, „Priroda i Lûdi”, „Rodina”, „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” „Strekoza”), sięgając w tym przypadku do lat 80-ych XIX. Wartość publikacji prasowych dla niniejszej rozprawy polega nie tylko na dostarczaniu bezcennych, choć jak wspomniano drobnych informacji, ale także, a może przede wszystkim na możności odtworzenia stanu świadomości społecznej. Publicystyka zamieszczana na łamach warszawskich periodyków z jednej strony opisywała praktykowane przez mieszkańców miasta formy wypoczynku, a z drugiej strony dokonywała ich oceny. Propagując określone sposoby podróżowania lub podmiejskiej rekreacji oddziaływano i na aktywność warszawiaków i na świadomość poszczególnych grup społecznych 145. Prasę w związku z tym należy traktować jako maccannellowskie „medium”, umożliwiające reprodukcję „modeli kulturowych”, a więc wywierające decydujący wpływ na aspekt życia społecznego, będący zasadniczym przedmiotem niniejszej pracy. Kategorią źródeł o podobnym znaczeniu i podobnych walorach jest realistyczna powieść obyczajowa z końca XIX w. Wartość tej części literatury pięknej dla badań nad historią społeczną, zwłaszcza nad historią życia codziennego, obyczaju, stanu świadomości dawno już została dostrzeżona i nie wymaga uzasadnienia146. W badaniach swych wykorzystałem zarówno znane, sztandarowe dzieła literackie, jak Lalka B. Prusa147 i Rodzina Połanieckich H. Sienkiewicza148, ale sięgnąłem również do mniej popularnych, dziś już prawie zapomnianych, jak Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego J. Weyssenhoffa149, Sezonowa miłość G. Zapolskiej150 czy – niegdyś głośna – Felka I. Dąbrowskiego151. W 145
Por. M. Olkuśnik, Zwierciadło - drogowskaz. Podróż i wypoczynek kobiet poza miastem w prasie warszawskiej przełomu XIX i XX wieku” [w:] Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VII, Warszawa 2001, s. 239-263. 146 R. Czepulis – Rastenis, Znaczenie prozy obyczajowej XIX wieku dla badań ówczesnej świadomości i stosunków społecznych [w:] Historyka. Studia metodologiczne, t. VIII, Wrocław 1978, s. 11-124. 147 B. Prus, Lalka, Warszawa 1956. 148 H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich, Warszawa 1997. 149 J. Weyssenhoff, Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego, Warszawa 1956. 150 G. Zapolska, Sezonowa miłość, Kraków 1980. 151 I. Dąbrowski, Felka, Londyn 1957.
35
badanym przeze mnie okresie utwory te w większości ukazywały się w odcinkach w warszawskiej prasie i periodykach, przez co wywierały przemożny wpływ na postawy i system wartości czytelników. Ponadto, prestiż, którym cieszyli się autorzy, nobilitował przesłanie, jakie niosły ze sobą wspomniane powieści. Można uznać zatem, że – przy zbliżonej wartości źródłowej – proza obyczajowa miała jeszcze większą niż prasa siłę oddziaływania na społeczność Warszawy, a już z pewnością na tę jej część, która zwykła była obcować z literaturą. Nieco inny cel miało sięgnięcie do wybranych dzieł literatury obcej. Sondażowa kwerenda miała jedynie uzupełnić wykorzystane przeze mnie informacje, zawarte w bogatej literaturze historycznej. Lektura wybranych utworów posłużyła próbie znalezienia odpowiedzi na pytanie o rolę kuracji i podróży w życiu i świadomości Brytyjczyków, Rosjan i Niemców – narodów, z którymi Polacy najczęściej stykali się w najpopularniejszych zagranicznych miejscowościach wypoczynkowych. Z takim zamiarem wykorzystałem Idiotę F. Dostojewskiego152, Czarodziejską Górę153 i Śmierć w Wenecji154 T. Manna, Pokój z widokiem E. M. Forstera155. Prawdziwą skarbnicą wiedzy o realiach podróży, warunkach pobytu w mniej lub bardziej znanych miejscowościach, a także o wrażeniach, jakie peregrynacje wywierały na turystach i kuracjuszach jest dziewiętnastowieczna korespondencja. Nawet tylko wydane drukiem listy osób znanych stanowią materiał trudny do dokładnego zbadania przez jednego historyka. Aby jednak nie pominąć w kwerendzie tak ważnej kategorii źródeł, zdecydowałem się na sięgnięcie do części spuścizny epistolograficznej po Elizie Orzeszkowej i Henryku Sienkiewiczu - postaciach wybitnych, a przy tym wywierających wpływ na ogół polskiego społeczeństwa. Autorka Nad Niemnem dość słabo była związana z Warszawą. Mimo to, jej zwyczaje wakacyjne przyciągały uwagę warszawskiej prasy, na łamach której często i obszernie informowano, gdzie i jak pisarka wypoczywa. Sama zaś korespondencja Orzeszkowej pozwala na odtworzenie stosunku wybitnej przedstawicielki intelektualnej elity do różnych form podróżowania i rekreacji. Ważne i interesujące są zwłaszcza listy do Leopolda Méyeta, przyjaciela Pani Elizy, warszawskiego adwokata, nadzwyczaj aktywnego
152
F. Dostojewski, Idiota, przeł. J. Jędrzejewicz, Warszawa 1971. T. Mann, Czarodziejska Góra, przeł. J. Kramsztyk, J. Łukowski (W. Tatarkiewicz) Warszawa 1982. 154 T. Mann, Śmierć w Wenecji, przeł. L. Staff, [w:] Opowiadania, Warszawa 2009. 155 E. M. Forster, Pokój z widokiem, przeł. H. Najder, Warszawa 2003. 153
36
na polu kultury156. Były to listy prywatne, nie przeznaczone do publikacji. Nie tylko jednak oddawały stan ducha Orzeszkowej, ale i w pewien sposób wpływały na świadomość środowiska, które reprezentował adresat. Henryk Sienkiewicz był z kolei bardzo mocno związany z Warszawą (gdzie faktycznie mieszkał) i warszawską prasą, na łamach której systematycznie publikował swe utwory. Przyszły noblista w literacką formę listów ubrał swe korespondencje z wyprawy do Ameryki157 i wspomnienia z podróży afrykańskiej158. Oba zbiory przynoszą szereg ciekawych spostrzeżeń z odbytych wędrówek. Dotyczą jednak takich form podróży, jakie nie były nazbyt często podejmowane - nawet przez przedstawicieli kręgów elitarnych.
Dlatego też swą uwagę skupiłem, podobnie jak w przypadku
Orzeszkowej, na korespondencji prywatnej, nie przeznaczonej do druku. Przede wszystkim ciekawe są listy do Mścisława Godlewskiego, warszawskiego adwokata, literata i wydawcy – bliskiego przyjaciela Sienkiewicza; prowadzącego także prawne sprawy autora Trylogii159. Obficie korzystałem z klasycznego źródła, jakim jest memuarystyka. Pełny wykaz dwudziestu, wydanych drukiem, pozycji – wspomnień, pamiętników, dzienników – zawarty jest w bibliografii. Trzeba podkreślić, że znajdują się wśród nich prace, które przynoszą bogaty,
obszerny,
często
bardzo
ciekawy
materiał
do
badań
nad
obyczajami
wypoczynkowymi i podróżniczymi, jak i takie, które zawierają drobne, rozproszone wzmianki, jednak o dużym znaczeniu dla niniejszych rozważań. Do najbardziej wartościowych zaliczyć należy Powieść mojego życia Ferdynanda Hoesicka160, Młodość wydawcy Jana Gebethnera161, dwa tomy wspomnień Jadwigi Waydel Dmochowskiej162 czy Dziennik Marii z Łubieńskich Górskiej163. Osobną kategorię stanowią nie opublikowane dotąd pamiętniki ze Zbiorów Rękopisów Biblioteki Narodowej w Warszawie: szerzej nie znane, nie wykorzystywane lub wykorzystywane bardzo rzadko przez badaczy, w ograniczonym zakresie funkcjonujące w obiegu naukowym. Wnikliwej analizie poddałem dziewięć dzieł polskiej memuarystyki. Efekty badania przeszły wszelkie oczekiwania. Materiał, z którym się zapoznałem, zawiera 156
E. Orzeszkowa, Listy zebrane. Tom II. Do Leopolda Méyeta. Opr. E. Jankowski, Wrocław 1955, s. 286-289. (Wstęp E. Jankowskiego). 157 H. Sienkiewicz, Listy z podróży do Ameryki, Warszawa 1978. 158 H. Sienkiewicz, Listy z Afryki, Warszawa 1956. 159 H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, Red. J. Krzyżanowski, Opr. M. Bokszczanin, (Opr. Listów do M. Godlewskiego – E. Kiernicki), Warszawa 1977, s. 5. 160 F. Hoesick, Powieść mojego życia. (Dom rodzicielski). Pamiętniki, Wrocław – Kraków 1959. 161 J. Gebethner, Młodość wydawcy, Warszawa 1977. 162 J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, Warszawa 1959; Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960. 163 Górska z Łubieńskich M., Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1889-1895 (t. I), Warszawa 1996; Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1896-1906 (t. II), Warszawa 1997.
37
fenomenalne informacje, o zupełnie zasadniczym znaczeniu dla moich rozważań. Pamiętniki Zofii z Tyszkiewiczów Potockiej164, Antoniny z Chłapowskich Górskiej165 i Stanisława Brzezińskiego166 ukazują, drobiazgowo, ze szczegółami, kulturę życia w podróży przedstawicieli najwyższych warszawskich elit. Pozwalają przy tym na prześledzenie sposobu postrzegania różnych form wypoczynku przez to środowisko. Wspomnienia Zofii ze Święcickich Guzowskiej167, Łucji z Dunin-Borkowskich Hornowskiej168 czy Władysława Kiejstuta Matlakowskiego169 stanowią świadectwo obyczajów grupy granicznej – związanego z Warszawą, nieco zubożałego ziemiaństwa, które mentalnie przynależało do elity, a ze względu na stan majątkowy – do klasy średniej. Z zamożniejszych kręgów warstwy średniej wywodzili się Antoni Ziemięcki170, Stanisław Twardo171 i sławny ilustrator Franciszek Kostrzewski172. Łączyło ich także i to, że byli prawdziwymi pasjonatami turystyki, toteż ich wspomnienia mają wyjątkową wartość. Konstrukcja pracy. Niniejsza rozprawa składa się ze wstępu, czterech rozdziałów i zakończenia. We Wstępie przedstawiłem uzasadnienie wyboru tematu i charakterystykę literatury przedmiotu. Zarysowałem
ponadto
miejsce
problematyki
podróży
i
turystyki
w
badaniach
socjologicznych. Omówiłem te koncepcje i teorie, które zwróciły moją uwagę na dostrzegane przez socjologów aspekty podróży oraz posłużyły jako klucz do interpretacji rodzajów aktywności poszczególnych grup społecznych. Następnie syntetycznie przedstawiłem Warszawę jako wybrane przeze mnie pole badań. Omówiłem rozwój demograficzny, warunki ustrojowo-istracyjne, powstawanie i rozbudowę sieci komunikacyjnej. Krótko scharakteryzowałem najbardziej rozpowszechnione formy wypoczynku poza miastem. Zamknięciem wstępu jest dokładne omówienie wykorzystanych źródeł – prasy, literatury pięknej, epistolografii, pamiętników. W Rozdziale I: „Londyn i Sankt Petersburg. Wzorce i punkty odniesienia dla obyczajów czasu wolnego i podróży społeczeństwa Warszawy” przedstawiłem genezę i funkcjonowanie najbardziej rozpowszechnionych w drugiej połowie XIX wieku sposobów 164
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, Echa minionej epoki. XIX i XX wiek. Moje wspomnienia, Rps BN akc. 11711. A. Górska z Chłapowskich, Wspomnienia. Ostatnia redakcja. Tom I. Lata 1870-1900, Rps BN 9778. 166 S. Brzeziński, Pamiętnik, Rps BN II 10493. 167 Z. Guzowska ze Święcickich , Za moich czasów. Pamiętnik, Rps BN, akc. 8036. 168 Ł. Hornowska z Dunin-Borkowskich, Wspomnienia z lat ok. 1852-1890, Rps BN II 10423. 169 W. K. Matlakowski, Wspomnienia, Rps BN akc. 10875. 170 A. Ziemięcki, Wspomnienia z lat 1885 – 1919. Moja przyjaźń z geografią, Rps BN akc. 9498. 171 S. Twardo, Ogniwa jednego życia, Rps. BN akc. 10430. 172 F. Kostrzewski, Pamiętnik z lat 1844 – 1890, Rps BN IV 6377. 165
38
wypoczynku i rekreacji mieszkańców dwóch wymienionych stolic. Ze względu na bogactwo literatury historycznej, poświęconej wakacjom i podróżom Brytyjczyków, bazą dla opisu problematyki londyńskiej były przede wszystkim opracowania historyczne. Charakteryzując realia Londynu, zwróciłem uwagę na wzajemne oddziaływanie skutków rewolucji przemysłowej, polityki władz, wysiłków reformatorów społecznych i postaw poszczególnych grup społecznych. Zwróciłem uwagę na poszerzanie zakresu czasu wolnego, dostępnego dla zatrudnionych, na przemiany obyczajów wakacyjnych, a także na rozwój rynku usług związanych z wypoczynkiem i podróżami. Wskazałem najpopularniejsze kierunki wyjazdów wakacyjnych z Londynu. Przedstawiłem rolę, jaką w upowszechnianiu aktywności turystycznej odegrało przedsiębiorstwo Thomasa Cooka. W przypadku Petersburga, wobec ubóstwa opracowań historycznych, niezbędne było przeprowadzenie kwerendy źródłowej – zwłaszcza w prasie petersburskiej. Omówiłem wykorzystane źródła i opracowania. Scharakteryzowałem podróżnicze i wypoczynkowe obyczaje mieszkańców rosyjskiej stolicy. Zwróciłem uwagę na wpływ czynnika imperialnego na rozwój tych form aktywności społeczeństwa Rosji. Opisałem, jak rosyjska prasa traktowała zagraniczne wojaże elit. Przeanalizowałem sposób postrzegania rosyjskich turystów i kuracjuszy przez literaturę piękną. Zwróciłem uwagę na stosunek mediów i władz do kwestii racjonalnej
rekreacji
przedstawicieli
średnich
i
niższych
warstw
społeczeństwa.
Wspomniałem o próbach zakładania komercyjnych agencji podróży oraz problemach w tworzeniu klubów i stowarzyszeń turystycznych. W ślad za autorami rosyjskimi zarysowałem rozwój takich organizacji i ich rolę w rozpowszechnianiu mody na wędrówki i wycieczki, zwłaszcza wśród młodzieży szkolnej i studentów. Rozważania dotyczące wypoczynkowych obyczajów ludności Petersburga zamknąłem opisem zjawiska życia na „daczy”. Rozdział zakończyłem krótkim porównaniem wypoczynkowych realiów Londynu i Petersburga, wraz z przedstawieniem wniosków. Obszerne omówienie form rekreacji społeczeństw obu stolic ma stanowić tło dla opisu i oceny miejsca podróży i wypoczynku w świadomości mieszkańców Warszawy. Zasadniczą część rozprawy, opartą na własnych badaniach źródłowych, otwiera Rozdział II: „Elity w podróży. Wojaże, kuracje i kanikuła na wsi jako wyznacznik pozycji społecznej”. Wykorzystując prasę i literaturę wspomnieniową scharakteryzowałem w nim środowiskowy skład opisywanej grupy oraz sposób jej postrzegania przez współczesnych. Opisałem, jak zwyczaje związane z podróżami, kuracją i wypoczynkiem wpływały na kreowanie wizerunku warszawskich warstw wyższych i jak ów wizerunek 39
oddziaływał na resztę społeczeństwa. Przedstawiłem poglądy i opinie na temat rozpowszechnionych wśród warszawskiego „towarzystwa” form wypoczynku: wakacji w wiejskich majątkach, kuracyjnych wypraw „do wód”, oddawania się wyszukanym rozrywkom w modnych europejskich miejscowościach. Wskazałem na krytykę wakacyjnej aktywności elit - zarówno ze strony części opisywanego środowiska, jak i ze strony prasy. Przytoczyłem formułowane na łamach periodyków, postulaty podniesienia wartości podróżowania, wzywające do zwrócenia uwagi na takie aspekty podróży jak walory poznawcze, motywy patriotyczne, praktykowanie różnych form aktywności fizycznej. W Rozdziale II starałem się zbadać, czy wszelkie rodzaje wojaży, wypoczynku, terapii i rekreacji, podejmowane przez warszawskie warstwy wyższe, składały się na wzorzec, który mógł być postrzegany przez ogół społeczeństwa jako najbardziej atrakcyjny i najbardziej pożądany. W kolejnych rozdziałach przedstawiłem, jak kręgi, usiłujące wzorować się na arystokracji i burżuazji, próbowały kopiować obyczaje elity. Najobszerniejszą częścią rozprawy jest Rozdział III: „Klasa średnia na wakacjach. Czas wolny poza miastem jako świadectwo aspiracji grupy społecznej”. Na początku wyjaśniłem, które środowiska zaliczam do warszawskiej klasy średniej, a następnie, jak przedstawiał się dostęp tej grupy do czasu wolnego. W dalszej części zwróciłem uwagę na formalne i materialne trudności, jakie napotykali przedstawiciele omawianej warstwy przy podejmowaniu podróży: dostępność paszportów oraz koszty wędrówek i kuracji. Zwróciłem uwagę na rozmaite sposoby przezwyciężania wspomnianych barier. Dokonałem zestawienia podawanych przez prasę i pamiętnikarzy cen pobytów i terapii w odwiedzanych najczęściej uzdrowiskach oraz sum, jakich żądano przy wynajmie „letnich mieszkań”. Opisałem, jak w środowisku klasy średniej uzasadniano konieczność wakacyjnych wyjazdów poza mury Warszawy. Przeanalizowałem sposób artykułowania motywacji zdrowotnych, poznawczych, patriotycznych. Wspomniałem również takie wątki jak: sprzeciw wobec polityki germanizacji w zaborze pruskim, zaangażowanie w batalię dotyczącą rozwoju Zakopanego, starania o stworzenie organizacji turystycznej, czy wreszcie działania filantropijne na rzecz ubogich mieszkańców odwiedzanych miejscowości. W rozdziale III zwróciłem także uwagę na problem wakacyjnego rozdzielania rodzin. Tradycyjny podział ról powodował, że poza Warszawą wypoczywały zazwyczaj matki z dziećmi lub mężatki, które wyruszały na kurację. Mężowie zazwyczaj musieli pozostawać w pracy. W tym kontekście opisałem kwestię emancypacji kobiet podczas podróży i pozamiejskiej rekreacji oraz erotyczny aspekt wypoczynku w kurortach i na wilegiaturze. W 40
podsumowaniu rozdziału, porównałem aktywność warszawskiej klasy średniej do analogicznych środowisk Londynu i Petersburga. W Rozdziale IV: „Na podmiejskim pikniku i w objęciach filantropii. Wypoczynek i rekreacja warstw niezamożnych i proletariatu Warszawy” omówiłem warunki egzystencji niższych warstw społecznych, w tym zwłaszcza klasy robotniczej i służby domowej. Zwróciłem uwagę, że środowisko to dysponowało bardzo skromnymi środkami finansowymi i ograniczonym dostępem do czasu wolnego. W praktyce było pozbawione możliwości dłuższych i dalszych wyjazdów wypoczynkowych. Opisałem, jak – w związku z tym - podejmowano zastępcze formy rekreacji poza miastem - masowe, świąteczne wyprawy warszawskiego proletariatu do miejsc całkiem bliskich: Bielan, Saskiej Kępy, Wilanowa i Jabłonnej. Przedstawiłem, jak organizowano zbiorowe, „korporacyjne” wycieczki subiektów i drukarzy. Przytoczyłem przykłady pokazujące, że podobne imprezy stawały się w gorącym okresie 1905 roku pretekstem do prowadzenia rewolucyjnej agitacji. W końcowej części rozdziału scharakteryzowałem działania podejmowane przez kręgi inteligencji na rzecz zapewnienia uboższym mieszkańcom miasta możliwości spędzenia choćby części lata poza jego murami. Wspomniałem najbardziej znaczące inicjatywy – kolonie letnie dla dzieci oraz „wakacje pracownic”. W Zakończeniu dokonałem podsumowania rozprawy i przedstawiłem wnioski, wynikające z przeprowadzonych badań. Pracę zamyka bibliografia źródeł i literatury przedmiotu. Uwzględniłem w niej wykorzystaną memuarystykę – dzienniki i wspomnienia, epistolografię, polskie i rosyjskie gazety i periodyki, literaturę piękną, niepublikowane pamiętniki ze zbiorów Biblioteki Narodowej. W wykazie opracowań zawarłem wykorzystane przeze mnie pozycje literatury polskiej, rosyjskiej i angielskiej.
41
ROZDZIAŁ I. LONDYN I SANKT PETERSBURG. WZORCE I PUNKTY ODNIESIENIA DLA OBYCZAJÓW CZASU WOLNEGO I PODRÓŻY SPOŁECZEŃSTWA WARSZAWY.
Historyk badający zagadnienia podróży, turystyki i wypoczynku na ziemiach polskich w II połowie XIX wieku, winien skonfrontować realia, będące przedmiotem jego zainteresowania, z ich odpowiednikami zagranicznymi. Zwłaszcza ze sposobami spędzania czasu wolnego poza miastem w Wielkiej Brytanii i Rosji. Społeczeństwo brytyjskie przez cały wiek XIX wyznaczało wzorce zachowań w tej dziedzinie dla całej Europy. Na Wyspach najwcześniej dokonała się rewolucja przemysłowa i ukształtowała struktura społeczna, charakterystyczna dla epoki industrialnej. Brytyjczycy, z racji rosnącego dobrobytu, dysponowali środkami, które pozwoliły na utworzenie sieci komunikacyjnej, ułatwiającej opuszczanie miast i podróżowanie po własnym kraju, oraz umożliwiły podejmowanie
podróży
zagranicznych
przedstawicielom
różnych
grup
społecznych. To w Wielkiej Brytanii zrodził się u schyłku nowożytności elitarny obyczaj grand tour, który następnie – już w wieku XIX - zyskał swoistą kontynuację i naśladownictwo w formie niemal masowej turystyki. Przemiany gospodarcze i społeczne doby rewolucji przemysłowej przyczyniły się do wzrostu zamożności znaczącej części brytyjskiego społeczeństwa i do stopniowego rozszerzania dostępu do czasu wolnego. Dzięki temu poddani Wiktorii i Edwarda chętnie wypoczywali w atrakcyjnych miejscach i podróżowali. W rozwoju tych obyczajów istotne znaczenie miało dynamicznie rozwijające się przedsiębiorstwo Thomasa Cooka – pierwsza w świecie i długo najważniejsza agencja turystyczna. Upodobania wyspiarzy do podróży sprawiły, że słowo Anglik stało się w Europie i poza nią synonimem turysty, a mająca służyć podróżującym infrastruktura – restauracje, hotele, środki komunikacji – tworzona była „na
42
wzór angielski” - tak, aby schlebiać angielskim gustom i przyzwyczajeniom. W ten sposób kształtował się swego rodzaju wzorzec – standard, ale i stereotyp, który, jako modny i atrakcyjny, naśladowany był przez przedstawicieli innych nacji. Porównywanie Warszawy i Londynu uzasadnia ponadto nieco podobny, zachowując wszelkie proporcje, charakter obu miast. Tak nad Tamizą, jak i nad Wisłą, mieszkańcy zmagali się z ogromnym zagęszczeniem i wynikającymi zeń uciążliwymi warunkami wielkomiejskiej egzystencji. Oba ośrodki cechowała także bardzo zróżnicowana, złożona struktura społeczna – od bardzo zamożnej arystokracji, poprzez rosnącą w siłę i bogacącą się burżuazję i klasę średnią, aż po wielkoprzemysłowy proletariat. Naturalnie, warstwy związane z industrializacją stanowiły wyraźnie większy odsetek ludności w Londynie niż w Warszawie. Inne zgoła względy skłaniają do przyjrzenia się podróżom i wypoczynkowi społeczeństwa
Sankt
Petersburga.
Stolica
Imperium,
miasto
rezydencjonalne
absolutystycznego dworu, było jednocześnie siedzibą najwyższej arystokracji, bogatej szlachty rosyjskiej, a także urzędników wszystkich szczebli, związanych z aparatem państwa. W II połowie XIX wieku nad Newą pojawiła się dość jeszcze nieliczna bogata burżuazja. W mieście skupiały się także: inteligencja, drobni przedsiębiorcy, rzemieślnicy i wzrastający w siłę proletariat. Wszystkie te środowiska nie kreowały jednak wzorców, które miały zdolność promieniowania na Europę. Przeciwnie. To raczej najwyższe kręgi społeczności Petersburga – dwór, arystokracja i burżuazja – usilnie naśladowały formy zachowania elit Zachodu, przede wszystkim Wielkiej Brytanii. Pod koniec stulecia wiedza o wypoczynkowych i podróżniczych obyczajach Europy zaczęła rozpowszechniać się i wśród innych grup społeczeństwa rosyjskiego, wyzwalając
- znane już wcześniej na Zachodzie – formy
aktywności, przede wszystkim w dziedzinie aktywnej turystyki i krajoznawstwa. Oryginalnym za to obyczajem, rdzennie rosyjskim, a wręcz petersburskim (choć przywodzącym na myśl popularną na Zachodzie wilegiaturę) był natomiast szeroko rozpowszechniony model spędzania letnich miesięcy na podmiejskiej daczy. W drugiej połowie wieku zyskiwał on coraz większą popularność, obejmując niemal wszystkie grupy mieszkańców Sankt Petersburga. Kultywowane w stolicy Cesarstwa formy podróżowania i spędzania czasu wolnego poza miastem nie mogły pozostać całkowicie bez wpływu na aktywność Polaków w zaborze rosyjskim. Petersburskim modom hołdowali Rosjanie pełniący służbę, pracujący, czy po 43
prostu mieszkający w Warszawie. Informacje o życiu dworu cesarskiego podawała, z urzędowego obowiązku, warszawska prasa. Ekstrawaganckie, bogate, spektakularne wyczyny podróżującej rosyjskiej arystokracji były obserwowane przez warszawskie elity, spędzające czas w tych samych popularnych miejscach w najmodniejszych regionach Europy. W rozmaity sposób był zatem i Petersburg punktem odniesienia dla społeczności Warszawy. Jeden jeszcze, istotny powód każe przyjrzeć się dokładniej wypoczynkowi i podróżom mieszkańców Londynu i Petersburga. Jest to mianowicie konieczność zadania pytania, jak interesujące nas zagadnienia związane były z politycznymi realiami porównywanych miast? W Wielkiej Brytanii formy wypoczynku warstw niższych, budziły zainteresowanie władz. Parlament, politycy, a także organizacje społeczne dążyły do rozszerzania dostępu do czasu wolnego i jego racjonalnej organizacji – w imię zapewnienia harmonijnego rozwoju społeczeństwa, gospodarki i państwa. Podróże i rekreacja nie podlegały jednak, zasadniczo, widocznej kontroli politycznej. Warszawiacy i petersburżanie, nie korzystali ze swobód obywatelskich, jakimi cieszyli się londyńczycy. Nie doświadczali też szczególnej troski ze strony państwowych instytucji. Należy jednak spytać, na ile Warszawa, w sferze podróży, turystyki i wypoczynku, różniła się od Petersburga? Czy Warszawa doby popowstaniowej, jak całe Królestwo poddana represjom, była miastem, w którym aktywności czasu wolnego były sferami traktowanymi przez władze zaborcze w jakiś szczególnie nieprzyjazny sposób? Czy na tym polu warszawiacy byli traktowani gorzej w porównaniu z mieszkańcami Petersburga? Czy, przeciwnie, Polacy korzystali ze znaczniejszych swobód? Łatwiej czy trudniej przyswajali zwyczaje Zachodu, niż egzystujący w cieniu samodzierżawia Rosjanie?
Wielka Brytania i Londyn – wzór dla całej Europy. Historyk pragnący zapoznać się dziejami czasu wolnego, wypoczynku i podróży Brytyjczyków, w tym także mieszkańców Londynu, staje w obliczu imponującego dorobku historiografii poświęconej tym zagadnieniom. Pośród ogromnej ilości prac szczególnie godne uwagi wydaje się kilka pozycji – zarówno klasycznych, fundamentalnych, jak i nowszych, niekiedy
w
popularny
sposób
prezentujących
poszczególne
problemy.
Jedną
z
najważniejszych jest praca Hugh Cunninghama173. Koncentruje się ona na prześledzeniu 173
H. Cunningham, Leisure in the industrial revolution c. 1780 – c. 1880, London 1980.
44
narodzin, rozwoju i miejsca w świadomości Brytyjczyków zjawiska czasu wolnego i form jego spędzania. Gdyby nie stałe poszerzanie przestrzeni leisure wśród poszczególnych grup społecznych i gdyby nie działania, mające wpływać na rodzaje związanych z nim aktywności, nie byłaby możliwa prawdziwa ekspansja obyczaju podróżowania i wypoczywania poza miastem w XIX wieku. Cunningham konsekwentnie broni trzech zasadniczych tez. Po pierwsze, że jednostki i klasy społeczne posiadają samoistną zdolność do tworzenia własnych obyczajów, własnej kultury, a nie są zniewolone, zdeterminowane przez uwarunkowania ekonomiczne. Po drugie, że – nawet w czasie gwałtownych przemian społeczno-gospodarczych, jak podczas rewolucji przemysłowej – zachowana zostaje ciągłość z przeszłością i poszczególne grupy społeczne czerpią z dawnych doświadczeń i nawyków, a nie tworzą ich od podstaw, jako całkiem nowych, pozbawionych korzeni z czasów minionych. Po trzecie, że sama kategoria czasu wolnego nie jest ubocznym produktem przemian, odseparowaną częścią „nadbudowy”, wchodzącą w skład kultury, a stanowi przemian tych istotny element – bierze w tych przemianach udział, wpływa na nie poprzez powiązania ze zjawiskami gospodarczymi, społecznymi, politycznymi i kulturalnymi174. Cunningham w swych rozważaniach szczególną wagę przywiązuje do kwestii relacji pomiędzy grupami społecznymi i do miejsca, jakie czas wolny odgrywał w budowaniu świadomości poszczególnych warstw w dobie rewolucji przemysłowej. Według badacza, w przededniu wielkich przemian dostęp do czasu wolnego, rozumianego jako przestrzeń dla przyjemności, „dla siebie”, był przywilejem elitarnej leisure class. Pozostałe grupy społeczne kojarzyły dostępny im czas bez pracy, bez uciążliwych, obowiązkowych zajęć jako czas próżnowania, nie-pracowania, bierności, a nie jako sferę realizacji własnych potrzeb. Pod koniec epoki nowożytnej społeczny zasięg leisure class stopniowo rozszerzał się, obejmując przybywającą do Londynu
gentry
i burżuazję. Środowiska te kopiowały
zachowanie elit: udział w wyścigach konnych, polowania, strzelectwo. Równocześnie hołdujące tym obyczajom kręgi społeczne starały się odróżnić i odseparować od reszty społeczeństwa. Podejrzliwie i z niechęcią odnosiły się do rozrywek rozwijającej się klasy robotniczej175. W obawie o bezpieczeństwo publiczne i spokój społeczny przedstawiciele elit, władze, Kościoły krytykowały prosty czy wręcz prostacki wypoczynek proletariatu. Starały
174 175
Tamże, s. 195-199. Tamże, s. 15-26.
45
się poddać go kontroli, ograniczyć jego wymiar, zamknąć dostęp do przestrzeni publicznej: parków, czy popularnych podmiejskich terenów leśnych176. Wywoływało to sprzeciw i opór środowiska robotniczego, które zamykało się we własnym kręgu, oddając się prywatnym, skrytym, dość prymitywnym, a przy tym nie poddającym się kontroli zajęciom, jak walki psów, kogutów, drażnienie byków i borsuków, pijaństwo177. W ten sposób na przełomie XVIII i XIX wieku nastąpiła wyraźna separacja grup społecznych i polaryzacja społeczeństwa. Jak podkreśla Cunningham nie wynikała ona z obiektywnych okoliczności, związanych z postępującą urbanizacją, a z rozmyślnych działań elit 178. W pierwszej połowie XIX wieku głębokie zróżnicowanie form leisure, podobnie jak nasilające się antagonizmy społeczne, zaczęły budzić głębokie obawy rozwijającej się klasy średniej, szczególnie zainteresowanej harmonijnym rozwojem gospodarki i społeczeństwa. To z tej grupy społecznej pochodziły projekty rozmaitych reform, mających na celu podniesienie poziomu spędzania czasu wolnego. Propagowane nowe, charakterystyczne dla epoki rewolucji przemysłowej zajęcia miały służyć celom „racjonalnej rekreacji”. Otwierano muzea, publiczne parki, biblioteki, instytuty mechaniczne, organizowano koncerty i uroczystości służące integracji wszystkich grup społecznych 179. Podejmowano, także na forum Parlamentu, starania o przywrócenie powszechnego dostępu do sprywatyzowanych i zamkniętych uprzednio przestrzeni publicznych180. Zakres podejmowanych przez klasę średnią wysiłków wynikał z własnych doświadczeń tej warstwy, zdobytych w trakcie starań o zajęcie wyższego miejsca w hierarchii społecznej i uzyskanie uznania i akceptacji elit. Middle class chciała przekazać warstwom niższym ukształtowany wówczas system wartości. Liczyła, że przyczyni się to do konsolidacji społeczeństwa, przeciwdziałania konfliktom, zlikwiduje patologie, posłuży kontroli klasy robotniczej. Działania na tym polu nasiliły się w połowie stulecia. Szczególne nadzieje wiązano ze spektakularną Wielką Wystawą Londyńską w 1851 r., prezentującą dorobek Imperium Brytyjskiego w oszałamiającym Crystal Palace. Miała się ona stać polem integracji respectable – godnych szacunku reprezentantów wszystkich klas społecznych. Dzięki szerokiej kampanii promocyjnej, Wystawa była masowo odwiedzana przez gości z całego kraju181.
176
Tamże, s. 36-46; 58-59. Tamże, s. 21-23. 178 Tamże, s. 80-82. 179 Tamże, s. 87-106. 180 Tamże, s. 151-153. 181 Tamże, s. 110. 177
46
Podobnie, intencje „racjonalnej rekreacji” towarzyszyły propagowaniu
różnego
rodzaju sportów. Współzawodnictwo i aktywność fizyczna pierwotnie budziły niechęć i niesmak jako obyczaje ludowe, prostackie, przynależne warstwom niższym. Około połowy XIX wiek zaczęły być nie tylko uznawane przez klasę średnią, ale i adaptowane do kanonu zachowania tej klasy. Jej przedstawiciele zaczęli praktykować krykiet, bowling, rugby, futbol. Organizowano zawody sportowe. Ujęta w ścisłe reguły rywalizacja i widowiskowa oprawa przyciągały tłumy widzów z różnych klas, dzięki czemu powstawała kolejna płaszczyzna służąca integracji społeczeństwa. Co więcej, aktywność fizyczna i rywalizacja sportowa włączone zostały do programu edukacyjnego szkół, w których naukę pobierała młodzież wywodząca się z klasy średniej. Upowszechniano przekonanie, że sport w szkołach przyczynia się do kształtowania charakteru i że dzięki niemu odżywają stare angielskie cnoty. Hugh Cunningham podkreśla, że fenomen miejsca sportu w kulturze czasu wolnego dowodzi, iż naśladownictwo form zachowania w tej sferze aktywności nie odbywało się tylko poprzez kopiowanie obyczajów warstw wyższych przez niższe, ale i w kierunku przeciwnym. Z drugiej strony badacz podkreśla, że klasa średnia, angażując się w organizowanie czasu wolnego klasie robotniczej, wkraczała na pole tradycyjnie zajmowane przez proletariat i przyjmowała rolę wręcz paternalistyczną. Postrzegała siebie jako przewodnika – opiekuna, zdolnego do modelowania obrazu społeczeństwa wedle swoich wartości i wyobrażeń182. Wbrew intencjom i nadziejom klasy średniej, robotnicy wytrwale dążyli do zrzucenia samozwańczego patronatu middle class. Opiekę i sponsoring w klubach sportowych akceptowali dopóty, dopóki było to niezbędne, by następnie emancypować się, odrzucając ideologię lansowaną przez patronów. Stąd też, podkreśla Cunningham, integracja społeczeństwa na gruncie leisure nie powiodła się. Zdecydowała o tym nie tylko niechęć working class, ale i postępowanie samej klasy średniej. Po pierwsze, ulegała ona urokowi modnych aktywności wysokich kręgów arystokracji i burżuazji, do których usiłowała się zbliżyć. Starała się bywać w elitarnych salonach muzycznych, na polowaniach, uprawiała żeglarstwo, czy wreszcie – co ma decydujący wymiar dla niniejszych rozważań – podróżowała szlakami wyznaczanymi przez grand tour. Po drugie, wkraczając na grunt sportu - tradycyjnej, plebejskiej rozrywki, narzucała swoje zasady, co często prowadziło do odrzucenia środowisk najbiedniejszych i nadawało niektórym z tych rozrywek, na przykład wioślarstwu, rys swoistego elitaryzmu. Po trzecie, rodzące się w połowie stulecia takie aktywności jak wspinaczka górska, tenis, golf, czy sport rowerowy od samego początku
182
Tamże, s. 111-123.
47
anektowane były przez klasę średnią. Tak więc, pomimo zakrojonych na szeroką skalę działań, czas wolny zachowywał swój partykularny, klasowy charakter183. Zdaniem Hugh Cunninghama początek II połowy XIX wieku przyniósł zasadniczy zwrot w dziejach leisure. Brytyjscy robotnicy zaakceptowali realia kapitalizmu i, zamiast go kontestować, poszukiwali możliwości osiągania jak największych korzyści. Nowe formy przedsiębiorczości, nowe technologie, postęp cywilizacyjny stworzyły nieznane dotąd sposoby spędzania czasu wolnego. Rosły dochody wszystkich grup społecznych. Na kreowanie nowych obyczajów przemożny wpływ wywierała planowa polityka władz i realia wolnego rynku. Kluczowe znaczenie dla zjawiska leisure miały podejmowane przez Parlament kolejne działania, służące regulacji czasu pracy. W trzeciej ćwierci stulecia zwiększyła się ilość czasu wolnego, dostępnego dla zatrudnionych. Generalnie (przy znacznym zróżnicowaniu branżowym i geograficznym), począwszy od lat 70-ych, w pełnym wymiarze godzin – średnio 9 do 10 godzin – pracowano od poniedziałku do piątku, zaś pracę w sobotę kończono po 6,5 – 7 godzinach. Oprócz niedziel, z czasu wolnego korzystano w pojedyncze dni świąteczne, których liczba, zgodnie z aktami wydawanymi przez Parlament, rosła z wolna, acz systematycznie184. (Szerzej i gruntowniej zagadnienie to zbadał J. A. R. Pimlott, którego ustalenia zostaną omówione w dalszej części tego rozdziału). Cunningham podkreśla, że przedstawiciele working class chętnie akceptowali wydłużanie czasu wolnego, nawet, jeżeli wiązało się to niekiedy z redukcją zarobków. Priorytetem była dla nich bowiem możliwość odpoczynku od coraz bardziej uciążliwej, schematycznej i męczącej pracy. Zyskiwali w ten sposób szansę niezależnego dysponowania swoim prywatnym czasem, wolnym od wpływu pracodawców i zwierzchników. Czasem, który mogli przeznaczać na indywidualnie wybrane przyjemności, traktowanym jako przestrzeń realizowania własnych potrzeb i wyrażania własnej tożsamości185. W II połowie XIX wieku pojawiło się wiele możliwości spędzania wolnego czasu. Było to skutkiem działań władz, podejmowanych z inicjatywy społecznych reformatorów, oraz rezultatem aktywności przedsiębiorców, działających na wolnym rynku. Poprzez kolejne ustawy parlamentarne kontynuowano, rozpoczęte w poprzednich dekadach, udostępnienie szerokim rzeszom społeczeństwa
muzeów, bibliotek, parków, kąpielisk i łaźni.
Konsekwentnie, na gruncie prawa walczono o otwarcie dla publiczności podmiejskich 183
Tamże, s. 126-136. Tamże, s. 140-149. 185 Tamże, s. 149-151. 184
48
kompleksów leśnych, zdając sobie sprawę, jak wielkie znaczenie mają wycieczki poza miasto dla ludzi pracujących w przemyśle i wiodących uciążliwą egzystencję w zagęszczonych aglomeracjach186. Popularność Wielkiej Wystawy z 1851 i gigantyczny ruch wycieczkowiczów, przybywających z jej okazji do Londynu, zwróciły uwagę na rolę kolei w kształtowaniu nowych wzorców spędzania czasu wolnego. Już wcześniej klasa robotnicza statkami parowymi, lub koleją podejmowała krótkie – jedno- lub dwudniowe wycieczki nad morze, czy na wieś. Od lat 50-ych podobne wyprawy stały się trwałym elementem spędzania czasu wolnego przez najszersze rzesze społeczeństwa. Dając możliwość wartościowej rekreacji poza miastem, stwarzały atrakcyjną alternatywę dla plebejskich rozrywek, traktowanych z podejrzliwością i niechęcią przez klasę średnią187. Niższe warstwy społeczeństwa, wyruszając na podmiejskie wycieczki, spędzając wolne od pracy dni w norskich miejscowościach, naśladowały na szeroką skalę wzorce praktykowane już przed okresem rewolucji przemysłowej przez środowiska elit. W innych dziedzinach postępowała szybka komercjalizacja sfery czasu wolnego. Kształtowały się nowe zjawiska, charakterystyczne dla kultury masowej. Jej symbolami były popularne teatrzyki, music halls, spektakle pantomimy, cyrki, wesołe miasteczka. (Barwną, bogato ilustrowaną panoramę tych zjawisk daje książka Johna Hannavy’ego)188. Rządziły tu reguły wolnego rynku, nastawienie na zysk. Dominowała perfekcyjna organizacja, atrakcyjna, obliczona na zdobycie jak największej popularności forma189. Nawet jednak w trzeciej ćwierci wieku, w czasie upowszechniania masowych rozrywek, poważne organizacje społeczne i religijne nie rezygnowały z oddziaływania na obyczaje
working
class.
Traktowały
one
jako
część
swej
misji
odpowiednie
zagospodarowanie czasu wolnego niższych kręgów społeczeństwa. Kościół anglikański i inne związki wyznaniowe z trudem adoptowały się do realiów rewolucji przemysłowej. Czas wolny tradycyjnie związany był ze świętami religijnymi. Niedziela miała charakter ściśle sakralny i nie była dotąd postrzegana jako czas dla przyjemności, radości. Gdy w taki właśnie sposób zaczęto wykorzystywać Dzień Pański, autorytety religijne uznały to za niegodne i
186
Tamże, s. 151-156. Tamże, s. 157-160. 188 J. Hannavy, The Victorians and Edwardians at play, Oxford 2009. 189 H. Cunningham, op. cit., s. 164-178. 187
49
potępiły cały szereg najpopularniejszych, niedzielnych rozrywek 190. Z czasem jednak Kościoły musiały dostosować się do nowych warunków. Dość nieporadnie próbowano organizować weekendowe wycieczki czy pikniki religijne – i to głównie po to, by wykorzystać je do prowadzenia ewangelizacji. Mimo to znaczne postępy czyniła sekularyzacja społeczeństwa, także i w sferze leisure. Jak podkreśla Cunningham, z czasem nieodzowne stało się organizowanie przez duchownych rozrywek pozbawionych religijnego wymiaru – już nawet nie po to, by zyskać nowych wyznawców, ale by nie stracić dotychczasowych191. Podobny proces zmiany charakteru tradycyjnej działalności dotyczył świeckich organizacji społecznych. Paramilitarny The Volunteer Force, jak i edukacyjny Working Men’s Club, aby zatrzymać dotychczasowych członków,
musiały wzbogacić swą ofertę o
aktywności zgoła inne niż pierwotnie zakładano. Organizowano rozgrywki krykieta, potańcówki, prowadzono chóry i teatry amatorskie, pogodzono się nawet ze zwalczanym pierwotnie piciem piwa192. Praca Cunninghama ukazała się w roku 1980, gdy badania nad stratyfikacją społeczną i rolą, jaką w życiu społeczeństwa odgrywał czas wolny były w Wielkiej Brytanii poważnie zaawansowane. Jest ona istotnym, wartościowym głosem w dyskusji brytyjskiego środowiska historycznego, wpisuje się przy tym w nurt wiodący polemikę z tradycją wywodzącą się ze źródeł metodologii marksistowskiej. Szczególnie interesujące są poglądy dotyczące samoistnego, nie poddającego się presji warunków materialnych, kształtowania przez grupy społeczne systemu norm i obyczajów, a także przekonanie o realnym wpływie kultury leisure na kierunek zmian społecznych i gospodarczych. Analizując funkcjonowanie zjawiska czasu wolnego w dziewiętnastowiecznej Warszawie, warto mieć w pamięci wnioski sformułowane przez Cunninghama. Przede wszystkim te, które dotyczą relacji pomiędzy poszczególnymi warstwami społecznymi - naśladowania różnych modeli wypoczynku, prób wywierania wpływu przez klasę średnią na kształt leisure klasy robotniczej. Odmienny charakter od Leisure in the industrial revolution ... Cunninghama ma praca J. A. R. Pimlotta The Englishman’s Holidays. A social history193. Pracę nad nią rozpoczął autor jeszcze przed II wojną światową, a wydał w roku 1947. Ze względu na jej znaczenie dla
190
Tamże, s. 178-179. Tamże, s. 181-182. 192 Tamże, s. 182-183. 193 J. A. R. Pimlott, The Englishman’s Holiday. A social history, London 1976. 191
50
brytyjskiej historiografii, została wznowiona w 1976 roku. Klasyczna ta monografia ma ze wszech miar pionierski charakter. Jak podkreśla we wstępie do ostatniej edycji John Myerscough, wszystko, co znalazło się w tym dziele – było pierwsze194. Ujęcie tematu zaskakuje po latach wszechstronnością i świeżością spojrzenia.
John Pimlott, historyk,
absolwent Oxfordu, nie był typowym akademickim badaczem. Poświęcił się służbie publicznej jako polityk i urzędnik państwowy. Pracował głównie na polu edukacji. The Englishman’s Holidays to rozprawa, która relacjonuje dzieje wakacyjnych obyczajów mieszkańców Wysp Brytyjskich. Świetnie udokumentowana, wykorzystująca bogate i różnorodne źródła. Jest nieodzowną pomocą przy próbie porównania rzeczywistości brytyjskiej i warszawskiej.
Napisana z zacięciem społecznym, wyraźnymi lewicowymi
sympatiami, konsekwentnie lansuje pogląd o konieczności zapewnienia czasu wolnego każdej warstwie społecznej. Autor relacjonuje stopniowe poszerzanie zasięgu zjawiska czasu wolnego w brytyjskim społeczeństwie. Doprowadza swój wywód do chwili, gdy wielkie pragnienie i wielka konieczność – powszechne płatne urlopy – zostało urzeczywistnione w roku 1938. Abstrahując od społecznego zaangażowania autora, należy stwierdzić, że jego książka stanowi znakomite, obszerne wprowadzenie do zagadnienia sposobu spędzania czasu wolnego i wakacji przez Anglików od połowy XIX do lat 30-ych XX wieku. Pimlott genezę zjawiska wakacji
(holidays) wiąże z desakralizacją czasu
świątecznego, pozbawieniem go motywów religijnych, co dokonywało się stopniowo w okresie Renesansu i reformacji i było związane z pragnieniem spędzania czasu wolnego od pracy w sposób mający zapewnić przyjemność195. Podróże nie należały do tego rodzaju aktywności, ze względu na nadzwyczajną uciążliwość dostępnych u progu epoki nowożytnej środków komunikacji. Wyjeżdżano na kurację do wód, peregrynowano w celach edukacyjnych, ale nie wiązano tego z wakacjami i rozrywką. Z czasem jednak pobyt w miejscowościach, słynących z wartościowych źródeł mineralnych stał się tak modny, że chcąc zaliczać się do elity społecznej - po prostu należało w nich bywać. Zjawisko to rozpowszechniło się w II połowie XVII wieku, gdy najwyższe warstwy społeczne chciały odreagować surowe doświadczenia rządów purytańskich196. Horace Walpole, komentując nadzwyczajną popularność bywania w kąpieliskach, stwierdził, że „Anglicy są jak kaczki – ciągle człapią (waddling) w wodzie”197. „Człapaniu” oddawała się leisure class – dwór,
194
Tamże, New Introduction, s. 1 – 7. Tamże, s. 22-23. 196 Tamże, s. 29-30. 197 Tamże, s. 35-36. 195
51
przedstawiciele arystokracji, najwyższej burżuazji. Jak podkreśla Pimlott, pobyty w Bath, Tunbridge Wells, Epson należy uznać za element społecznej rutyny tych środowisk. Trudno za to traktować je jako wakacje, gdyż elity dysponowały właściwie nieograniczoną ilością czasu wolnego. Tym niemniej kreowały one określoną modę i wyznaczały cieszące się prestiżem modele zachowania. Do przedstawicieli najwyższych warstw próbowali dołączyć bogacący się parweniusze, pragnąc tym samym zamanifestować swe wysokie aspiracje społeczne. Według Pimlotta, to właśnie angielskie spa było miejscem, gdzie następowało przenikanie reprezentantów warstw niższych do najwyższych kręgów społecznych. Stąd też już
w
XVIII
wieku,
wraz
z
ogromnym
wzrostem
popularności
miejscowości
uzdrowiskowych, wiele z nich traciło swój ekskluzywny, elitarny, arystokratyczny charakter198. Połowa
wieku
XVIII
przyniosła
nadzwyczajną
popularność
miejscowości
norskich. Ich rozwoju, w przeciwieństwie do uzdrowisk w głębi lądu, nie limitowała liczba źródeł mineralnych
- dostęp do morza i plaży był nieograniczony. Rychło
zrezygnowano z zalecanego początkowo przez lekarzy picia wody morskiej (sic!) na rzecz korzystania z dobrodziejstw kąpieli i morskiego powietrza199. Decydujące znaczenie w popularyzacji wśród arystokracji kurortów wybrzeża miał patronat dworu: powtarzające się, spektakularne wizyty członków rodziny królewskiej – księcia Walii w Brighton, czy Jerzego III w Weymoth200. Obyczaje najwyższych kręgów społecznych wpływały na środowiska, które nie mogły sobie pozwolić na ponoszenie wysokich kosztów podróży i nie dysponujące dostateczną ilością czasu. Mniej zamożni londyńczycy chętnie spędzali wolne dni w bliższych i łatwiej dostępnych Margate i Ramsgate. Wszędzie jednak ku uciesze gości urządzano rozmaite udogodnienia i dbano o atrakcyjne rozrywki201. Kluczowe znaczenie dla późniejszych, XIX-wiecznych wakacyjnych obyczajów Brytyjczyków miał grand tour, rozpowszechniony zwłaszcza w dobie Oświecenia. Edukacyjna podróż na kontynent, podejmowana przez młodych mężczyzn wywodzących się z wyższych kręgów społecznych. Miała uzupełnić odbyte studia; zapoznać z instytucjami politycznymi i gospodarczymi Europy; przybliżyć najwybitniejsze pamiątki historii, zabytki sztuki i kultury; zapewnić światowe obycie. Szlaki wojażu wiodły przez Francję, Niderlandy, Szwajcarię ku, darzonym szczególnym respektem, Włochom. Zjawisko grand tour było w II 198
Tamże, s. 43-46. Tamże, s. 56-58. 200 Tamże, s. 59-61. 201 Tamże, s. 62-64. 199
52
połowie XVIII wieku na tyle widoczne, że dla potrzeb brytyjskich podróżników stworzono na kontynencie cały sektor usług komunikacyjnych, noclegowych, żywieniowych. Według Pimlotta, w samych tylko latach 80-ych do Europy wyruszyło kilkadziesiąt tysięcy wojażerów202. Już u schyłku Oświecenia grand tour krytykowano jako niepotrzebne marnotrawstwo, nic nie wnoszące do edukacji młodego człowieka. Sam Pimlott ocenia, że zjawisko to stało się elementem mody i podobne wyprawy podejmowano wyłącznie dla rozrywki i przyjemności203. Modne, światowe obyczaje elit były atrakcyjnym wzorcem dla rodzącej się klasy średniej. Początkowo trudno jej jednak było naśladować wzbudzające zazdrość formy aktywności. Dopiero następujący w toku rewolucji przemysłowej stopniowy wzrost zamożności, uzyskanie dostępu do czasu wolnego, poprawa jakości życia zaczęły zmieniać tę sytuację. Rozwój żeglugi parowej i kolei radykalnie skracały czas i koszty podróży. Pozwalało to także i niższym warstwom społecznym na systematyczne opuszczanie miasta. Dążenia takie zaczęły się pojawiać wraz z postępem industrializacji, urbanizacji i wzrostem uciążliwości życia w wielkich aglomeracjach przemysłowych204. Na początku XIX wieku społeczne żądanie, czy choćby oczekiwanie powszechnie dostępnych wakacji nie było jeszcze formułowane przez przeciętnych zatrudnionych (ordinary wage-earner). Wielka Brytania była krajem zdecydowanie rolniczym, a Londyn z 865-tysięczną populacją w 1801 roku – jedynym miastem powyżej 100 tys. mieszkańców205. Połowa ludności państwa pracowała w rolnictwie, żyjąc w zgodzie z rytmem natury. Dopiero mechanizacja, koncentracja, uciążliwe warunki pracy wyzwoliły pragnienia i postulaty rozszerzania czasu wolnego. Tym bardziej, że uprzemysłowienie prowadziło do ograniczania zakresu leisure. Zdaniem Pimlotta, postępowanie przedsiębiorców, wspierane autorytetem władz, skutkowało degeneracją życia klasy robotniczej. Reformatorzy i politycy, świadomi szerzących się patologii, już w latach 30-ych wszczęli działania na rzecz ograniczenia wymiaru czasu pracy dzieci i kobiet (Factory Act 1833). Z podobnych regulacji częściowo korzystali także i mężczyźni 206. Przełom w dziedzinie czasu wolnego dokonał się wraz z pojawieniem się kolei. Jej rozwój dał szerokim kręgom społeczeństwa możliwość, choćby krótkiego, opuszczenia uciążliwego, zagęszczonego, zanieczyszczonego miasta. Wedle przytoczonej przez Pimlotta 202
Tamże, s. 65-69. Tamże, s. 70-73. 204 Tamże, s. 76-79. 205 Tamże, s. 78. 206 Tamże, s. 80-86. 203
53
metafory, kolej umożliwiła prawdziwe przezwyciężenie feudalizmu - ludzie mogli opuszczać ziemię, na której żyli207. Rozwój kolejnictwa był wielkim udogodnieniem dla zamożnych podróżnych, ale prawdziwym błogosławieństwem dla klasy pracującej. Kompanie kolejowe z początku nie rozumiały jednak tej prawidłowości i nie dostrzegały rynkowego potencjału, drzemiącego w faktycznym udostępnieniu kolei – masom. Pierwsze pociągi pasażerskie zaprojektowano jako szybszy i wygodniejszy wariant wykorzystywanego dotąd przez leisure class transportu konnego. Na miarę tego środowiska skrojone też były ceny narzucane przez zarządy kolei. U zarania dziejów kolejnictwa niemal w ogóle nie dostrzegano jednak tego, że nowy środek komunikacji może być wykorzystywany do celów podróżowania dla przyjemności. Kolej łączyła początkowo ośrodki miejskie i przemysłowe. Spodziewano się, że będzie służyć ruchowi towarowemu i, ewentualnie, podróżom w interesach oraz dojazdom do pracy. Rolę, jaką koleje mogą odegrać w organizacji czasu wolnego, odkrył Thomas Cook, organizując pierwszą wycieczkę w roku 1841208. Stały rozwój kolei i poprawa warunków
podróżowania były czynnikami
przyciągającymi niezamożne kręgi społeczeństwa. Już w 1844 roku ustawa parlamentarna narzuciła kompaniom kolejowym obowiązek wprowadzenia specjalnych, tanich pociągów, tzw. parliamentary train, ze stałą taryfą „penny-a-mile”. Niezasłużonym komplementem byłoby stwierdzenie, że oferowały one spartańskie warunki podróży. Trudno wręcz w to uwierzyć, ale pasażerowie korzystający z tej „oferty” musieli podróżować w pozbawionych dachów wagonach, na stojąco. Przejazd był raczej torturą i niechętnie zeń korzystano. Podobnie jak i w innych dziedzinach wypoczynku, istotną zmianę przyniosła
Wielka
Wystawa z 1851 roku, a następnie wystawa z 1862. Władze traktowały obie ekspozycje jako wielkie przedsięwzięcia edukacyjne. Spowodowano, by koleje wprowadziły specjalne pociągi wycieczkowe, z bardzo niskimi cenami. Dzięki nim setki tysięcy Brytyjczyków udały się do Londynu, by podziwiać dorobek Imperium. Atrakcyjna oferta kolei zwabiła ogromne zastępy ludzi prawdziwie biednych, którzy – jak pokazały następne lata – najwyraźniej zasmakowali w krótkich wycieczkach rekreacyjnych209. Niezamożni przedstawiciele klasy robotniczej w pojedyncze dni wolne od pracy wyruszali koleją do popularnych miejscowości w pobliżu wielkich miast. Oddawali się tam prostym, tradycyjnym rozrywkom. Szerzenie się tego obyczaju spotykało się z oburzeniem
207
Tamże, s. 87. Tamże, s. 90-91. 209 Tamże, s. 160-162. 208
54
kościelnych radykałów. Sabbatarianie próbowali narzucić ścisłe przestrzeganie religijnego wymiaru niedzieli i świąt. Naciski te budziły zdecydowany opór, który przybrał ramy organizacyjne. Racjonalną rekreację szerokich mas społecznych propagowała założona w 1855 roku National Sunday League. Atrakcyjność pozamiejskich rozrywek zwyciężyła nad ponurą dewocją. Jak podaje Pimlott, w 1868 roku Londyn w każdą niedzielę opuszczało koleją przeszło 250 tysięcy ludzi, udających się na wybrzeże lub na wieś. Fatalna jakość i ogromne zatłoczenie pociągów dawały się znieść podczas krótkich, podmiejskich wycieczek210. Z czasem polityka zarządów kompanii kolejowych zaczęła się zmieniać. Do końca lat 60-ych perspektywy rozwoju wiązane były niemal wyłącznie z bogatą klientelą. Wraz z rosnącą aktywnością wypoczynkową working class dostrzeżono potencjał tej grupy. W 1872 roku Middland Company wprowadziła III klasę we wszystkich pociągach w znanej już cenie 1 pen za milę. Jednocześnie radykalnie poprawiono warunki podróżowania w tej klasie, a także znacząco obniżono taryfy w klasie I i II. Konkurencyjne kompanie, chcąc nie chcąc, musiały pójść w ślady Middland. Kolej stała się bardziej dostępna, a podróż zyskała na komforcie. Skorzystały z tego wszystkie grupy społeczne211. Koleje wywarły przemożny wpływ na kształt wakacji w miejscowościach uzdrowiskowych, popularnych już w XVIII wieku - zarówno w głębi lądu, jak i na wybrzeżu. Zagadnienie to wnikliwie opisał Hugh Cunningham. Wykazał on, że kolej całkowicie odmieniła wizerunek najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych. Z chwilą, gdy stawały się coraz łatwiej dostępne, przeżywały prawdziwy najazd gości i wycieczkowiczów, nie przynależnych bynajmniej do wyższych kręgów społeczeństwa. Kameralne dotychczas Brighton czy Blackpool stały się popularnym miejscem nie tylko dla wypoczynku middle class, ale także celem jednodniowych cockney’s excursions. Obawiając się niernego napływu niepożądanych gości, elity próbowały powstrzymywać budowę kolei do ekskluzywnych resorts. Przedsiębiorcy wahali się przed inwestowaniem w tych miejscowościach w rozwój i infrastruktury wypoczynkowej i rozrywkowej, spodziewając się, że tłumy one day trippers przepłoszą stateczne i snobistyczne elity, a moda na masowe odwiedzanie kąpielisk norskich prędko przeminie. Elitarny charakter kurortów wprawdzie zanikł, ale niższe grupy społeczne, wypierając zamożnych, na długo zadomowiły się w popularnych miejscowościach. Formy spędzania czasu wolnego ulegały komercjalizacji, 210 211
Tamże, s. 162-163. Tamże, s. 164-165.
55
a wyższe kręgi społeczeństwa podejmowały próby separacji212. Po 1850 roku z bywania w Brighton, Weymouth, Southend zrezygnowała rodzina królewska. Arystokracja opuściła Blackpool213. O ile sferę leisure uznamy za jedną z płaszczyzn społecznego konfliktu, to należy uznać, że zwycięsko wyszły zeń klasa średnia i klasa robotnicza. Socjologiczną interpretację tego procesu przedstawił John Urry214. Jak podkreśla Pimlott, ze wzrastającą popularnością spędzania czasu wolnego nad morzem wiązało się przygotowanie specjalnej oferty, odpowiadającej na popyt middle i working class. Otwierano coraz prostsze pensjonaty i kwatery, oferowano niezbyt wyszukane posiłki.
Rozpowszechniały się dostosowane do poziomu gości rozrywki – koncerty
popularnej muzyki, rozweselające spektakle, wesołe miasteczka. Symbolem norskich atrakcji stało się molo. Świadczyło ono o randze danej miejscowości. Stanowiło nieodłączny element obyczaju, miejsce przechadzek, na którym należało się pokazać215. Magnesem przyciągającym rzesze gości na wybrzeże była, charakterystyczna dla epoki, romantyczna fascynacja dziką, nieokiełznaną naturą morza i wybrzeża. Z żywiołem obcowano poprzez zażywanie kąpieli. Sposób, w jaki to praktykowano, rzuca strużkę światła na ówczesną obyczajowość. W ciekawy sposób przedstawia to zagadnienie Pimlott. Zaznacza, że kurorty norskie ukształtowały nowy, wiktoriański model wakacji. Plaża nie stanowiła miejsca towarzyskich spotkań – w przeciwieństwie do XVIII wiecznych spa. Sprzyjało to integracji rodziny i umożliwiało udział dzieci w wakacyjnym życiu rodziców 216. Kwitły kojarzone z wiktoriańską moralnością cnoty. W imię ochrony publicznej moralności, obowiązywała restrykcyjnie przestrzegana segregacja płci. Oddzielano miejsce lub czas kąpieli kobiet i mężczyzn. Panie kąpały się w sutych, maskujących ciało strojach; panowie– nago. Kąpiel nie oznaczała jednak swobodnego pływania, lecz zanurzanie się w wodzie, do której „kąpiący się” wwożony był „maszyną kąpielową” – rodzajem budki na kółkach, zaprzężonej w konia lub osiołka. Mimo tych obostrzeń, szeroko rozpowszechnionym, acz grubiańskim obyczajem była plaga natarczywego podglądania dam, pragnących zażyć morskiej kąpieli217. Wakacje nad morzem i obyczaje seaside resorts stanowią jeden z głównych tematów badań brytyjskich historyków, zajmujących się problematyką leisure.
212
H. Cunningham, op. cit., s. 160-164. J. A. R. Pimlott, op. cit., s. 118. 214 J. Urry, op. cit., s. 37-52. 215 Tamże, s. 121-131. 216 Tamże, s. 121. 217 Tamże, s. 128-129. 213
56
Poświęcona tym zagadnieniom bogata literatura pozwala na bliższe przyjrzenie się związanym z nimi zagadnieniom218. W pracy Johna Pimlotta jednym z głównych wątków jest wnikliwa analiza ewolucji wymiaru czasu wolnego, dostępnego dla różnych grup społecznych – zwłaszcza dla working class. Ponieważ kwestia ta wyróżnia Wielką Brytanię na tle innych państw europejskich, warto przedstawić główne ustalenia autora The Englishman’s Holiday. Istotne zmiany na tym polu dokonały się w III ćwierci XIX wieku. Do tego czasu niekwestionowaną normą był fakt, że tylko i wyłącznie niektóre grupy zawodowe – urzędnicy, pracownicy handlowi, prawnicy, pracownicy banków - cieszyli się przywilejem corocznych jedno-, dwu-, niekiedy nawet trzytygodniowych urlopów. Ich długość zależała od przedsiębiorstwa i pozycji zajmowanej w pracy. Pozostałe kategorie zatrudnionych były takich przywilejów pozbawione. Zwykli pracownicy mogli odpocząć od codziennego trudu jedynie w niedziele, Boże Narodzenie, Wielki Piątek, Święto Dziękczynienia, drugi dzień Bożego Narodzenia (lub, jeśli przypadał on w niedzielę, w następujący po nim poniedziałek) oraz – ewentualnie – w dzień wyznaczony przez Królewską Proklamację na obszarze całości lub części Zjednoczonego Królestwa. Taki stan prawny regulował akt z 1868 roku219. Przełom, zarówno w wymiarze wolnego czasu, jak i w sposobie myślenia o nim przyniósł Bank Holiday Act z 1871 roku. Jego inicjatorem i gorącym promotorem był sir John Lubbock. Parlament uchwalił tę ustawę nie bez oporów - zwłaszcza w Izbie Lordów. Formalnym celem aktu miała być regulacja dni wolnych od pracy dla banków – sprawa kluczowa dla funkcjonowania systemu płatności i rynku papierów wartościowych, nader żywo zajmująca londyńskie City. Akt ów tak wszakże został sformułowany, że jego postanowienia nie ograniczały się jedynie do pracowników bankowych, ale i do innych grup zawodowych. Beneficjenci otrzymywali dodatkowe cztery dni wolne: Dugi Dzień Bożego Narodzenia (Boxing Day), Poniedziałek Wielkanocny, Zielone Świątki (With Monday) i pierwszy poniedziałek sierpnia (August Bank Holiday). Szczególnie to ostatnie święto, przypadające w lecie, nie poparte żadną tradycją religijną, zyskało nadzwyczajną popularność, zachęcając prawdziwe tłumy do opuszczania przy tej okazji miast. Z ciepłą ironią nazywane było Saint Lubbock’s Day, co sprawiedliwie oddaje należne uznanie
218
K. Ferry, The British seaside holiday, Oxford 2009; J. K. Walton, The English seaside resort: a social history 1750-1914, Leicester 1983; J. K. Walton, The British seaside. Holidays and resorts in the twentieth century, Manchester 2000. 219 J. A. R. Pimlott, op. cit.,, s. 146.
57
reformatorowi, zwolennikowi udostępnienia możliwości wypoczynku szerokim kręgom społeczeństwa220. W 1875 Parlament przyjął Holidays Extension Act. Rozciągał on obowiązywanie prawa z 1871 roku na nowe, konkretne grupy zawodowe: dokerów, pracowników magazynów celnych i celników, urzędników finansowych. Stanowił również, że jeżeli Boxing Day przypadnie w niedzielę, to dodatkowym dniem wolnym będzie poniedziałek 221. Wprawdzie ustawa z 1875 roku była ostatnim poszerzeniem Bank Holidays, to w następnych latach ustanowiono jeszcze powszechnie obowiązujące święta państwowe: Empire Day i pierwszy poniedziałek lipca222. Pod koniec lat 70-ych XIX wieku ogół przedstawicieli working class dysponował pojedynczymi dniami wolnymi, nie dającymi połączyć się w jeden dłuższy okres. Nie było mowy o uzyskiwaniu choćby krótkich urlopów – nawet wiążących się z utratą zarobków. Urlopy płatne były wówczas w ogóle nie do pomyślenia. Zatrudnieni mogli liczyć jedynie na sporadyczne przerwy w pracy, gdy – z powodów ekonomicznych, na przykład w martwym sezonie – właściciele zamykali swe przedsiębiorstwa. W dodatku, zasadniczą barierą, uniemożliwiającą pracownikom wartościowe korzystanie z dni wolnych było ubóstwo. Niski poziom płac nie pozwalał na ponoszenie wydatków, związanych z rekreacją. Jedynie wśród robotniczej elity – robotników wykwalifikowanych można było zaobserwować wzrost płac i poprawę warunków życia. W związku z tym, właśnie to środowisko oczekiwało uzyskania prawa do wakacji223. Niezaspokojona potrzeba poszerzenia zakresu czasu wolnego prowadziła, jak podaje Pimlott, do rozmaitych patologii: notorycznej absencji, dążenia do jak najintensywniejszego wykorzystania nielicznych dni wypoczynku. Szerzyło się pijaństwo, hazard, brutalne i prymitywne rozrywki. Cierpiała na tym dyscyplina pracy i jej efektywność. Sami pracodawcy zaczęli dochodzić do wniosku, że regularne urlopy powinny przysługiwać nie tylko pracownikom biurowym, ale i zwykłym robotnikom. Pierwszy odnotowany przypadek przyznania pracownikom jednotygodniowych wakacji miał miejsce w 1884 r. w firmie branży chemicznej. U schyłku wieku coraz częściej w publicystyce pojawiały się głosy, zwracające uwagę na uciążliwość życia w przemysłowym mieście i na konieczność zapewnienia
220
Tamże, s. 144-148. Tamże, s. 149. 222 Tamże. 223 Tamże, s. 149-150. 221
58
możliwości wyjazdów najbiedniejszym mieszkańcom, a więc przedstawicielom working class224. Problem rozmiarów i organizacji leisure niższych warstw społecznych nie był jednak, zdaniem Pimlotta, przedmiotem zainteresowania pracowników społecznych. Na przełomie stuleci koncentrowali się oni na zwalczaniu ubóstwa, niesieniu doraźnej pomocy najbardziej potrzebującym. Nawet społeczna organizacja Cooperative Holidays Association nie traktowała kierowanych przez siebie wycieczek jako formy rekreacji czy wypoczynku, a raczej jako płaszczyznę edukacji i wychowania robotników225. W pierwszych latach XX wieku coraz częściej, zwłaszcza w Londynie i innych ośrodkach przemysłowych, zdarzało się, że pracodawcy godzili się na kilku-, czy nawet kilkunastodniowe wakacje robotnicze. Bardzo jednak rzadko wypłacając za ten czas pensje. Pimlott podkreśla, że brak odpowiednich środków finansowych utrudniał efektywne wykorzystanie wolnego czasu. Bez niezbędnej nadwyżki pieniędzy nie sposób było utrzymać siebie i rodzinę, w czasie gdy nie osiągano dochodów. Niemożliwe było ponoszenie dodatkowych kosztów, wynikających z korzystania z wakacji – transportu, pobytu, wyżywienia i rozrywek w atrakcyjnej miejscowości. Mogły to zapewnić jedynie powszechne, płatne urlopy. Świadomość niezbędności takiego rozwiązania rodziła się z wielkim trudem. Do jej rozpowszechniania przyczyniało się postępujące zagęszczenie ludności w miastach przemysłowych, a jednocześnie rozwój dogodnej komunikacji i wakacyjnych rozrywek, reklamowanych w barwny i przekonujący sposób. Narastająca presja przedstawicieli niższych warstw społecznych wynikała także z potrzeby naturalnego naśladownictwa form obyczajów pomiędzy grupami społecznymi – z chęci praktykowania tego, co modne i atrakcyjne. W 1911 roku Trade Unions Congress po raz pierwszy otwarcie sformułował żądanie wprowadzenia powszechnych, pełnopłatnych urlopów. Po długich debatach postulat ten został spełniony dopiero w 1938 roku226. W czasie, gdy na przełomie wieków podejmowano starania o dłuższy czas wolny dla working class, powszechnie praktykowanym standardem były coroczne dwu- lub trzytygodniowe wakacje klasy średniej. Korzystali z nich przedstawiciele wolnych zawodów, drobni przedsiębiorcy, zatrudnieni profesjonaliści. Środowiska te bez szczególnego trudu zaspokajały pragnienia, związane ze sferą leisure. Podkreślały przy tym swe aspiracje i 224
Tamże, s. 156-159. Tamże, s. 212. 226 Tamże, s. 213-214. 225
59
potwierdzały społeczną pozycję. Otworem stały przed nimi kurorty. Agencje turystyczne oferowały rozmaite warianty zorganizowanych i nie zorganizowanych wycieczek. Gęsta sieć linii kolejowych udostępniała rozległe tereny samej Wielkiej Brytanii i kontynentu. W drugiej połowie XIX wieku właśnie za sprawą brytyjskiej klasy średniej rodził się nowoczesny obyczaj podróżowania dla rozrywki i przyjemności. Środowisko to kreowało różnorodne modele spędzania wolnego czasu poza miastem. Część z nich była naśladowana przez inne grupy społeczeństwa brytyjskiego. Wzorce aktywności angielskiej middle class chętnie powielano także poza granicami Wielkiej Brytanii. Rozwój kolei w połowie stulecia przyczynił się do popularyzacji wędrówek pieszych i rowerowych. Te zaś umożliwiły odkrywanie uroków angielskiej wsi. Co ciekawe stało się to udziałem głównie klasy średniej. Klasie robotniczej, podkreśla Pimlott, brakło wyrobienia, wykształcenia i wrażliwości, by docenić walory turystyki, tak bardzo zbliżającej człowieka do natury. W ostatnich dwóch dziesięcioleciach XIX wieku głównym środkiem transportu, służącym pokonywaniu krótszych dystansów stał się rower. Wykorzystanie go w krajoznawczych wycieczkach było zjawiskiem bardziej złożonym. Początkowo utrudniał to fatalny stan dróg i gospód – zaniedbanych po odejściu w przeszłość epoki konnych powozów. Dopiero w ostatniej dekadzie stulecia Cyclist Touring Club i National Cyclists’ Union przekonały lokalne władze i prywatnych przedsiębiorców do poczynienia niezbędnych inwestycji, właśnie z myślą o rowerzystach i ich turystycznej, długodystansowej aktywności227. Zasadnicze - bez przesady można powiedzieć, że epokowe - znaczenie dla spopularyzowania mody na podróżowanie wśród klasy średniej miała działalność powstających od połowy XIX wieku agencji turystycznych. Pierwszą i najsławniejszą była agencja Thomasa Cooka. Odegrała ona gigantyczną rolę w dziejach brytyjskiego społeczeństwa i jest uważana za jeden z najważniejszych czynników rozwoju cywilizacyjnego Anglików228. Opis działalności Cooka jest jednym z wielu wątków monografii Johna Pimlotta. Ponieważ rola, jaką odegrał Cook, wymaga osobnego omówienia, powrócimy do tego zagadnienia w dalszej części rozdziału. Schyłek stulecia przyniósł dalszy rozwój popularnych już wcześniej miejscowości kuracyjno-wypoczynkowych. Wśród nich norskich kąpielisk, położonych w pobliżu
227 228
Tamże, s. 166-168. Tamże, s. 169.
60
wielkich miast przemysłowych, w tym także Londynu. Ośrodki takie jak Brighton, Hastings, Bournemouth, Margate i Ramsgate były miejscami, gdzie ogromne inwestycje lokowały zarówno władze komunalne, jak i kapitał prywatny. Obok tradycyjnych form spędzania tam czasu – kąpieli morskich słonecznych, zabiegów hydropatycznych, zaczęły się pojawiać nowe zjawiska i atrakcje. W 1901 w Bexhill po raz pierwszy dopuszczono koedukacyjne plaże. Wspólnym kąpielom kobiet i mężczyzn sprzyjały jednolite kostiumy kąpielowe, służące skromności, a nie wygodzie. W życiu popularnych miejscowości wypoczynkowych coraz większą rolę odgrywały rozmaite sporty. Tenis, golf, krykiet podnosiły walory rekreacji na świeżym powietrzu. Także na tym polu prym wiodła klasa średnia229. Postęp w transporcie morskim i kolejowym
umożliwił szerokim kręgom
społeczeństwa odbywanie także znacznie dalszych i znacznie ciekawszych podróży. W tym przypadku wzorce i mody tworzyły elity, których poprzednicy praktykowali dawniej obyczaj grand tour. Romantyzm znacznie poszerzył krąg zainteresowań angielskich wojażerów. Do Paryża, Holandii, Włoch - popularnych w dobie Oświecenia – dodał cele, które pociągały swą tajemniczością i grozą lub malowniczością i ogromem. Chętnie podróżowano szlakiem germańskich legend wzdłuż Renu. Niemal masowo odwiedzano Alpy. Najzamożniejsi spędzali wakacje w luksusowych kurortach Riwiery. Obniżenie kosztów i skrócenie czasu podróży powodowało stały, lawinowy wzrost liczby podróżnych, udających się z Wyspy na kontynent. W latach 30’ XIX w. Kanał przekraczało rocznie ok. 100 tys. osób; w 80’ – 500 tys.; na początku XX wieku – około 1 miliona. Ruch turystyczny, nie ograniczający się bynajmniej do najzamożniejszych i do klasy średniej, był tak znaczny, a perspektywy jego wzrostu tak obiecujące, że na przełomie XIX i XX wieku wskazywano na potrzebę budowy tunelu pod La Manche. Jak wiadomo, to fantastyczne przedsięwzięcie udało się zrealizować dopiero na początku XXI stulecia230. Jak podkreśla John Pimlott, coroczny turystyczny exodus wyspiarzy miał bardzo istotne znaczenie społeczne. Dla najzamożniejszych elit był to wciąż po prostu element wielopokoleniowej tradycji – nie wymagającej ani nadzwyczajnych nakładów, ani poświęceń. Ta warstwa dysponowała w zasadzie nieograniczoną ilością czasu wolnego i środków finansowych. Jej obyczaje starała się naśladować klasa średnia. Przedstawiciele wolnych zawodów: lekarze, prawnicy, artyści, ludzie pióra, wyżsi urzędnicy, przedsiębiorcy, chcieli upodobnić swe zachowanie do postępowania leisure class tak, jak to czynili ich poprzednicy 229 230
Tamże, s. 174-182. Tamże, s. 189.
61
już w II połowie XVIII wieku w angielskich uzdrowiskach. Ważnym motywem było także rzeczywiste, niekłamane zainteresowanie obcymi krajami, ludźmi, dziedzictwem europejskiej kultury. To, z kolei, stanowiło konsekwencję charakterystycznego modelu edukacji. Dla Anglików, w których szkoła i wychowanie rozbudziły ciekawość świata, podróże były formą koniecznego wzbogacenia samych siebie231. Dla większości reprezentantów middle class i warstw niższych zagraniczna podróż była jednak prawdziwym wyzwaniem. W grupach tych nie było tradycji podróżowania, trudna do pokonania była bariera językowa. Niełatwe było zorganizowanie transportu, czy wymiana pieniędzy, przezwyciężenie narodowych i kulturowych uprzedzeń. Wobec trudności, jakie nastręczało podjęcie tego wyzwania, konieczne było skorzystanie z odpowiedniej pomocy. Na to zapotrzebowanie odpowiedział Thomas Cook bogatą ofertą swej agencji232. Cook po raz pierwszy powiódł turystów na kontynent w 1855 roku – na Wielką Wystawę Paryską. Prawdziwy sukces osiągnął w 1867, umożliwiając zwiedzenie kolejnej wystawy w Paryżu 20 tysiącom swych klientów. Na wystawie w 1878 przewinęło się już 75 tysięcy jego podopiecznych. Równolegle agencja organizowała wyjazdy do Francji, Niemiec, Szwajcarii, Włoch. Znakomicie zorganizowane i pomyślane cieszyły się wielką popularnością. Setkom tysięcy ludzi, głównie z klasy średniej, umożliwiły poznanie największych atrakcji Europy, następnie – całego świata. „Turyści Cooka” byli obecni i rozpoznawani w najciekawszych miejscach kontynentu. Wprawiali przy tym w konsternację tradycyjnych podróżników, należących do społecznych elit. Dla nich „Cook’s tourists” byli symbolem wulgarności i prostactwa. Jak najniesłuszniej zresztą, bowiem często legitymowali się wykształceniem i cechowała ich prawdziwa pasja poznawcza233. Postępująca dominacja warstw średnich i niższych na turystycznych szlakach oznaczała porzucanie tradycyjnych form spędzania wakacji przez elity. W łonie leisure class całkowicie zanikła tradycja grand tour. Zblakła jej wyjątkowość. Przestała być wyznacznikiem prestiżu i atrakcją. Nowym symbolem wysokiej pozycji stało się bywanie w najbogatszych, najmodniejszych kurortach i spędzanie tam czasu w najwyższym komforcie. O randze jednostki i grupy społecznej świadczyły już nie zwiedzone zabytki, czy obejrzane
231
Tamże, s. 191. Tamże, s. 191-192. 233 Tamże, s. 192-194. 232
62
pomniki przyrody, a ilość roztrwonionych na wyrafinowane rozrywki pieniędzy234. Rzec można, że w tym przypadku w pełni ucieleśniał się Veblenowski model conspicuous consumption
–
manifestacyjnej
konsumpcji
i
próżnowania
na
pokaz.
Wśród
najznamienitszych brytyjskich elit nadzwyczajną popularnością cieszyły się w drugiej połowie XIX wieku takie norskie kurorty jak Scheveningen, Ostenda, Dinard, Biarritz, weneckie Lido, modne i kameralne miejscowości na Istrii i w Dalmacji. Te bardziej egzotyczne – Azory, Kanary, Tanger, popularne resorts Egiptu - brytyjska arystokracja i kwiat burżuazji wybierały na swe zimowe rezydencje. Rolę wyjątkową odgrywała jednak francuska Riwiera. Fenomen Riwiery do dziś przyciąga uwagę badaczy235. Zdaniem Pimlotta, Lazurowe Wybrzeże stanowiło wzorzec dla innych okolic, starających się przyciągnąć angielski establishment. Uroki Riwiery Anglicy odkryli już w XVIII wieku. Przez sąsiednią Prowansję prowadziła jedna z odnóg grand tour, wiodąca do Italii. Dodajmy, mniej popularna i, paradoksalnie, bardziej uciążliwa niż przeprawa przez Alpy. W końcu XVIII wieku zaczęły powstawać swego rodzaju angielskie kolonie w Montpellier, Awinionie, Tuluzie. W tym też czasie Anglicy zaczęli docierać do zagubionych rybackich wiosek – Cannes i Nicei; odwiedzano Monako. Odosobnienie, oddalenie od popularnych szlaków dawało bogatym Brytyjczykom to, czego w drugiej połowie XIX wieku byli coraz bardziej złaknieni – poczucie ekskluzywności i elitarności236. Szeroki strumień turystów z klasy średniej podążał tymczasem, tradycyjnie, ku romantycznym Alpom i do Włoch. „Turyści Cooka” z rzadka zaglądali na Riwierę. Otaczała ją zresztą niedwuznaczna atmosfera moralnego potępienia. W połowie XIX wieku miejscowości Lazurowego Wybrzeża stały się łatwo dostępne. Angielscy well-to-do ciągnęli tam znęceni nie tylko walorami śródziemnomorskiego klimatu. Zdaniem Johna Pimlotta, magnesem była „możliwość wyżycia się”. Zamknięcie w elitarnym kole, z dala od oczu surowej, wiktoriańskiej middle class, dawało możność spektakularnego kontestowania etycznych zasad epoki. Jądrem bezwstydu i lekceważenia zasad było Monte Carlo – „Southern Hell”. Złą sławę zyskało za sprawą braci Blanc. Po zjednoczeniu Niemiec musieli oni zamknąć swe kasyna w Wiesbaden i Hamburgu. Założyli za to nowe – w Monte Carlo. W krótkim czasie stało się ono Mekką dla bogatych utracjuszy i desperatów z całego
234
Tamże, s. 196-197. J. Hale, The French Riviera. A cultural history, Oxford 2009; M. Nelson, Queen Victoria and the discovery of the Riviera, London 2007; J. Ring, Riviera. The Rise and Rise of the Cote d’ Azur, London 2004. 236 J.A.R. Pimlott, op. cit., s. 198-199. 235
63
świata. Z myślą o nich powstał kompleks najdroższych hoteli, restauracji, miejsc rozrywki, znakomicie nadających się do praktykowania „manifestacyjnej konsumpcji”237. Dla szerszych kręgów brytyjskiego społeczeństwa, dla jego obyczajów związanych ze sposobami spędzania wolnego czasu, znacznie większe znaczenie miały Alpy. Zagadnienie to posiada przebogatą literaturę238. Z historyczno-socjologicznego punktu widzenia nadzwyczaj interesującą jest monografia Jima Ringa pod znamiennym tytułem How the English made the Alps239. John Pimlott dość krótko i syntetycznie charakteryzuje i interpretuje etapy fascynacji Anglików najwyższymi górami Europy. Omawia zasadnicze, charakterystyczne etapy poznawania Alp – począwszy od pierwszych, „oświeceniowych” wizyt (związanych jeszcze z grand tour), poprzez romantyczną fascynację niedostępnymi kolosami, aż po systematyczne zdobywanie coraz trudniejszych wierzchołków przez kolejne generacje alpinistów. Celnie, jak się zdaje, zwraca Pimlott uwagę, że na fascynacji wyspiarzy Alpami zaważyły dwa „genetycznie angielskie” czynniki. Po pierwsze, rozbudzona przez Romantyzm miłość do gór, których – nawiasem mówiąc – tak bardzo brakowało Anglikom we własnym kraju (poza niezbyt monumentalnymi wzgórzami Szkocji). Po drugie, upodobanie do uprawiania aktywności fizycznej, rozbudzone jako reakcja na rewolucję przemysłową240. Anglicy, bez cienia wątpliwości, dominowali na każdym z etapów eksploracji Alp. I jako wspinacze, dokonujący dziewiczych wejść na wybitne szczyty, i jako uczestnicy popularnych wycieczek do alpejskich dolin, i jako pionierzy sportów zimowych – łyżwiarstwa, saneczkarstwa, bobslejów, narciarstwa. Wszyscy autorzy piszący o Alpach podkreślają, że grupą społeczną, która przodowała w poznawaniu i wszechstronnym doświadczaniu Alp była middle class. Lynne Withey używa wręcz określenia middle-class professionals241. Pimlott charakteryzuje to środowisko jako ludzi cieszących się wysokim stopniem bezpieczeństwa socjalnego oraz silną potrzebą doznawania intelektualnych przeżyć i fizycznego wysiłku, co pozwalało na ucieczkę od codzienności, konwenansów, wiktoriańskiej stabilizacji. Alpy wydawały się idealnym azylem –„boiskiem Europy”, „playground of Europe”242.
237
Tamże, s. 199-200. A. Beattie, The Alps. A cultural history, Oxford 2006; P. Bernard, Killing Dragons. The Conquest of the Alps, London 2001; R. Macfarlane, Mountains of the Mind. A history of a fascination, London 2008. 239 J. Ring, How the English made the Alps, London 2001. 240 Tamże, s. 201. 241 L. Withey, Grand Tours and Cook’s Tours. A history of leisure travel, 1750 to 1915, London 1997, s. 207. 242 J.A.R. Pimlott, op. cit., s. 202. 238
64
Miłośnicy Alp powołali w
roku 1857 w Londynie pierwszą na świecie górską
organizację turystyczną - Alpine Club. Wśród członków przeważali reprezentanci klasy średniej, przede wszystkim z kręgów inteligencji. Alpine Club prowadził wszechstronną działalność popularyzatorską, naukową, wydawniczą. Utrwalał w świadomości Brytyjczyków przekonanie, że Alpy są najbardziej atrakcyjnym celem podróży dla wszystkich grup społecznych, które tylko mogą sobie na to pozwolić243. Kluczowe znaczenie dla szerokiej popularyzacji alpejskich wakacji, nie tylko letnich, ale z czasem także i zimowych, miało odkrycie i uznanie znakomitych walorów wysokogórskiego klimatu w leczeniu gruźlicy. Pionierem tej formy kuracji był Niemiec, dr Hermann Brehmer. Pierwszy zakład leczniczy otworzył w 1854 roku w maleńkiej miejscowości Görbersdorf (obecnie Sokołowsko) w Sudetach. Görbersdorf cure rychło przyjęła się w najatrakcyjniejszych miejscowościach Szwajcarii – Davos, St. Moritz, Arosie, Andermatt. Dla Anglików, doświadczających u siebie wilgotnego, niezdrowego klimatu, pobyt tam bywał zbawienny. Szukający ratunku nieszczęśnicy stanowili kolejną, obok wspinaczy i narciarzy, grupę wyspiarzy „kolonizujących” Alpy244. John Pimlott wspomina, a Jim Ring szeroko opisuje, że przybywający w Alpy Anglicy nie tylko wykreowali modne sposoby spędzania wolnego czasu, ale i wyznaczyli standardy organizacji uzdrowisk i poziom świadczonych w nich usług. Gospodarze – lokalne władze i przedsiębiorcy skwapliwie dostosowywali się do oczekiwań wymagającej, brytyjskiej klienteli. Powstawały hotele, pensjonaty, restauracje, lodowiska i tory saneczkowe. Zgodnie z angielskimi oczekiwaniami i przy walnym udziale angielskich inżynierów stworzono sieć kolejową, która udostępniła miejscowości zagubione wśród gór. Większość kurortów stała się łatwo dostępna. Jednak elity także i tu próbowały odseparować się od Cook’s tourists. Najbardziej luksusowe hotele powstawały w najodleglejszych miejscowościach, a pragnący zaznać atmosfery ekskluzywności zaczęli przedkładać zimę ponad tradycyjne wakacje w porze letniej245. The Englishman’s Holiday ukazuje szeroką panoramę angielskich obyczajów wakacyjnych i rolę, jaką odgrywały w świadomości i samoidentyfikacji poszczególnych grup społecznych. Pimlott zaprezentował tradycyjną interpretację sposobów naśladowania zachowań warstw wyższych przez niższe, pragnące przez to zamanifestować swe aspiracje i 243
Tamże, s. 203-204. Tamże, s. 204-206. 245 Tamże, s. 208-209. 244
65
potwierdzić swe miejsce w hierarchii. Z pewnością nie wszystkie, sformułowane w latach 40ych XX wieku, tezy zyskałyby pod koniec lat 70-ych akceptację Hugh Cunninghama. Nie sposób jednak je zlekceważyć, czy pominąć milczeniem. Dodatkowym, ważnym walorem rozprawy Pimlotta jest zwrócenie uwagi na XIX-wieczną ewolucję poglądów dotyczących konieczności zapewnienia czasu wolnego klasie robotniczej i przedstawienie, jak zmieniał się realny dostęp tej warstwy do leisure. Z pewnością warto natomiast dokładniej przyjrzeć się i innym wątkom, związanym z kwestią samego zjawiska podróżowania jako najpopularniejszej i najatrakcyjniejszej formy spędzania czasu wolnego w II połowie XIX wieku. Nieocenioną pomocą służy tu obszerna, erudycyjna, świetnie udokumentowana praca amerykańskiej badaczki Lynne Withey - Grand Tours and Cook’s Tours. A history of leisure travel, 1750 to 1915246. Withey interesują podróże dalekie, podejmowane w czasie wolnym – dla przyjemności; takie, które prowadziły do zetknięcia się odmiennych kultur. Autorka zwraca uwagę, że w opisywanym przez nią okresie – 1750-1915 - nastąpiła całkowita zmiana charakteru podróży. Utraciły one swoje wybitnie elitarne oblicze, stopniowo były pozbawiane towarzyszących im dawniej atrybutów – wysiłku, konieczności wyrzeczeń, trudności. Stawały się coraz bardziej masowe, wygodne, przyjemne. Zarazem jednak, coraz bardziej sztampowe i schematyczne. Withey uważa, podobnie jak John Pimlott, że podróż zawsze stanowiła płaszczyznę manifestowania społecznej pozycji i społecznych aspiracji.
Przedstawiciele
kręgów elitarnych chcieli odróżniać się od rosnących rzesz mniej zamożnych turystów. Warstwy wyższe wynajdywały nowe, bardziej odległe, a przez to i droższe cele swych wojaży lub żądały i oczekiwały wysokiego, zapewniającego wyszukany komfort standardu usług. Miejsca spędzania wakacji – cele podróży brytyjskich well-to-do – stawały się przez to niedostępne dla tłumów, od których klasy wyższe chciały się odseparować. Konsekwencją takiego kierunku ewolucji podróżowania był równoległy rozwój dwóch modeli podróży wakacyjnych – elitarnego i masowego247. Withey drobiazgowo opisuje zwyczaje związane z XVIII-wiecznym grand tour248 i analizuje zmiany, jakie dokonały się w podróżach na kontynent w pierwszej połowie wieku XIX. Podkreśla, że po Kongresie Wiedeńskim na europejskie szlaki wyruszyli przedstawiciele brytyjskiej klasy średniej. Sprzyjały temu relatywnie niskie ceny utrzymania i
246
L. Withey, Grand Tours and Cook’s Tours. A history of leisure travel, 1750 to 1915, London 1997. Tamże, s. VII-XII. 248 Tamże, s. 3-30. 247
66
zakwaterowania w państwach włoskich, stanowiących główny cel angielskich podróży. Względna taniość pozwalała na spędzanie kontynentalnych wakacji w warunkach, w jakich spędzali je brytyjscy arystokraci. Stwarzało to wrażenie zacierania różnic społecznych, co dogadzało ambicjom coraz bardziej zamożnej klasy średniej. Powszechnie korzystano z poprawy środków transportu – usprawnienia żeglugi parowej i rewolucjonizującego warunki podróżowania rozwoju kolei249. Anglicy byli wówczas najliczniejszą, absolutnie dominującą grupą narodową wśród podróżujących po Europie Zachodniej. We Włoszech słowo Inglesi było synonimem turysty. Z myślą o nawykach wyspiarzy przygotowywano cały kompleks usług. Standardem było posługiwanie się językiem angielskim przez obsługę hoteli i restauracji. Sami Anglicy, zwłaszcza jeżeli należeli do jednej warstwy społecznej, chętnie skupiali się we własnych, narodowych kręgach. Przez innych turystów – znacznie przecież mniej licznych – było to traktowane jako przejaw poczucia wyższości, szowinizmu i snobistycznej alienacji 250. Środowisko angielskich wojażerów, postrzegane przez postronnych jako jednolite, z biegiem czasu coraz bardziej się różnicowało. Na przełomie lat 30-ych i 40-ych ujawniły się nawet napięcia i konflikty. Podróżnicy w starym stylu wciąż nieśpiesznie podążali przez Europę, przeznaczając na to sześć lub więcej miesięcy, hojnie szafując pieniędzmi. Turyści praktykujący nowe formy wojażu spędzali na kontynencie co najwyżej dwa do trzech miesięcy; przemieszczali się
szybko, zwiedzali intensywnie, redukowali
wydatki.
Członkowie elit drwili z nuworyszy, nieudolnie chcących naśladować dawne wzorce, z ich prostackich
obyczajów,
powierzchowności
doznań,
prymitywizmu
obserwacji,
ze
zdradzającego niskie pochodzenie dialektu cockney, ze słabo skrywanych matrymonialnych ambicji. Elity czuły się osaczone, zagrożone awansem klasy średniej. Nie życzyły sobie obcowania z nią. Starały się odseparować tam, gdzie dochodziło do nieuniknionych spotkań z rodakami nie należącymi do dobrego towarzystwa251. Nowi turyści, chcąc uchodzić za zamożniejszych i stojących wyżej w hierarchii społecznej, szukali jednocześnie sposobów na obniżenie kosztów podróży. Naprzeciw ich oczekiwaniom wychodzili wydawcy pierwszych przewodników turystycznych. Od roku 1836 publikował je Anglik John Murray; od 1839 Niemiec – Karl Baedecker. Pierwszy rozpoczął od opisu Włoch i kolejnych regionów Europy, by po latach przygotować dla czytelników 249
Tamże, s. 61-68, 94-101. Tamże, s. 90-93. 251 Tamże, s. 93-96. 250
67
przewodnik po kraju ojczystym, a drugi odwrotnie – opisawszy wpierw Niemcy, stopniowo wzbogacał ofertę swej oficyny o kolejne państwa. Pojawienie się poręcznych, praktycznych książeczek zbiegło się z nowym etapem w historii podróży. Jego cechami były masowość, zróżnicowany skład społeczny, systematycznie skracany czas peregrynacji, intensywność programu i powierzchowność zwiedzania. Przewodniki turystyczne pozwalały jak najdokładniej wyznaczyć cele i zaprojektować podróż nowego typu252. Nową erę w dziejach podróży rozpoczął Thomas Cook. Historycy angielscy poświęcili mu ogromną liczbę prac253. Lynne Withey syntetyzuje główne wątki historiografii, dotyczącej Cooka. Kładzie przy tym nacisk na społeczny aspekt jego działalności. Thomas Cook (1808 – 1892) – wydawca, kaznodzieja Kościoła Baptystów, był aktywistą ruchu abstynenckiego. W 1841 roku wynajął dla 570-osobowej wycieczki członków ruchu pociąg na trasie Leicester – Loughborough, co znakomicie obniżyło koszty przedsięwzięcia. Pomysł okazał się wielki sukcesem organizacyjnym i zyskał popularność. Cook zaś poświęcił się odtąd krzewieniu idei, że dosłownie każdy może i powinien podróżować. Głosił, że podróże mają nie tylko wielkie znaczenie w odciąganiu szerokich mas od alkoholu, ale służyć mogą wszechstronnej naprawie stosunków społecznych. Cook w swych pismach głosił, że podróże – choć podejmowane dla przyjemności, jako rozrywka czasu wolnego – pozwalają na rozszerzanie wiedzy; doprowadzą do likwidacji barier klasowych i narodowych; rozpowszechnią tolerancję i braterstwo; przyczyną się do poprawy stanu zdrowia i higieny. Lynn Withey podkreśla, że przypisywanie takich wartości podróżom znane było w poprzednich dziesięcioleciach wyższym warstwom społecznym. Cook był zaś nowatorem w propagowaniu ich udostępnienia warstwom niższym, zwłaszcza robotnikom. Dowodził, że do podróży ma prawo każdy człowiek. Za swą misję uznał umożliwienie korzystania z tego prawa jak największej liczbie ludzi254. Powziętej na początku lat 40-ych idei Thomas Cook pozostał wierny przez pół wieku – do końca życia. Gdy w 1846 roku upadła prowadzona przezeń oficyna ruchu abstynenckiego, poświęcił się wyłącznie organizacji turystyki. Wydawał przy tym informatory, przewodniki, a także periodyk The Excursionist255. Systematycznie rozszerzał działalność. Początkowo
wynajmował po zniżkowych cenach pociągi i organizował
wycieczki dla współwyznawców. W drugiej połowie lat 40-ych, pokonując trudności 252
Tamże, s. 69-74. Por. J. Hamilton, Thomas Cook. The Holiday Maker, Phoenix Mill 2005. 254 Tamże, s. 135-139. 255 Tamże, s. 140-147. 253
68
związane z koniecznością koordynacji połączeń kolejowych i wodnych, przedsiębrał zbiorowe, kilkusetosobowe wyprawy w góry Szkocji. Nakłaniał arystokratycznych właścicieli do udostępniania zwiedzającym ich siedzib – parków i rezydencji. Ponieważ, w związku z ustawodawstwem Parlamentu, bliskie podróże kolejowe stawały się tanie, łatwo dostępne i przez to mniej atrakcyjne, Cook uznał, że przyszłość jego przedsięwzięcia leży w organizowaniu dalszych, atrakcyjniejszych wojaży256. Pierwsze doświadczenia, gorzkie i trudne pod względem finansowym, zebrał organizując masowe wycieczki na Wielką Wystawę Londyńską w 1851. Za sprawą jego firmy odwiedziło ją 165 tysięcy gości, 3% ogółu zwiedzających, wliczając w to londyńczyków. W 1853 podopieczni Cooka zwiedzali wystawę w Dublinie, a w 1855 w Paryżu. Agencja sprawnie negocjowała zniżki z towarzystwami kolejowymi, organizowała tysiące miejsc noclegowych – zróżnicowanych przy tym pod względem cen i standardu. Choć zakrojone na szeroką skalę przedsięwzięcia nie przynosiły spodziewanych zysków, Cook zdobył znaczenie, kontakty i – co najważniejsze – markę sprawnego, godnego zaufania przedsiębiorcy257. Geograficzny zasięg organizowanych przez agencję Cooka podróży stale się poszerzał, obejmując w latach 60’ i 70’ tradycyjnie popularne wśród Brytyjczyków regiony Europy. Przedsiębiorstwo oferowało escorted tours, w pełni zorganizowane wyprawy, z których wiele osobiście prowadził Thomas Cook - zwłaszcza, gdy były nowością w katalogu agencji. Spragnionym większej samodzielności turystom firma proponowała circular tours niezależne podróżowanie ze specjalnymi kuponami – biletami, umożliwiającymi korzystanie z połączeń kolejowych oraz z zakwaterowania i wyżywienia w hotelach. „Cook’s Tourists Tickets” pozwalały na swobodne planowanie trasy i czasu wojażu, w czym – oczywiście – agencja służyła pomocą258. Gigantyczny sukces rynkowy Cooka wynikał z przedstawienia klientom stosunkowo taniego wariantu podróżowania. Znaczna skala jego działalności dawała szansę na wynegocjowanie korzystnych stawek za usługi oferowane turystom. Z agencji korzystali w pierwszym rzędzie przedstawiciele niezamożnych kręgów społeczeństwa. W połowie XIX wieku chęć odbycia dalekiej, europejskiej podróży dopiero rodziła się w tych środowiskach jak opisywali to Cunningham i Pimlott. Dążenia middle class, nie mówiąc już o klasie robotniczej, były wyszydzane przez elity. Cook sprawił, że szerokie rzesze społeczeństwa 256
Tamże, s. 136-137. Tamże, s. 139-143. 258 Tamże, s. 143-144. 257
69
zaczęły jednak kultywować ten obyczaj i uważać go za własny. Szczególnie, gdy w kręgach klasy średniej upowszechniały się 2- lub 3-tygodniowe urlopy259. Klasa
średnia,
zgodnie
ze
swym
etosem
edukacyjnym,
dążyła
do
jak
najintensywniejszego wykorzystania kontynentalnego wojażu. Cook dostosował się do tych oczekiwań, organizując bardzo szybkie escorted tours z bogatym, wprost przeładowanym programem, za to za niewielką cenę. Ściągnęło to nań krytykę i satyrę. Zamożniejsi zbulwersowani byli „hordami” Cook’s tourists, którzy pośpiesznie, powierzchownie, bezmyślnie oglądają to, co we właściwy sposób mogą docenić jedynie ludzie dobrze przygotowani, wyedukowani, poświęcający odpowiednią ilość czasu na kontemplację godnych uwagi miejsc. Według Lynn Withey, zarzuty te dyktowane były przede wszystkim uprzedzeniami społecznymi – obawą przed zacieraniem się różnic klasowych260. Thomas Cook systematycznie rozszerzał swą działalność i, mimo pojawienia się naśladowców, umacniał pozycję na rynku. W 1865 roku główna siedziba firmy została przeniesiona z Leicester do Londynu. Początkowo z usług Cooka korzystali dysponujący urlopami niezamożni przedstawiciele working class i middle class. Z czasem pojawiła się też nowa klientela, której oczekiwania dotyczące poziomu świadczonych usług były zdecydowanie wyższe. Biuro Cooka zaczęło proponować wycieczki dalsze, droższe i bardziej wykwintne. Oferta w latach 60’ objęła całą Europę Zachodnią, a w latach 70’ – Egipt i Palestynę; w 70’ i 80’ przedsiębiorstwo Cooka organizowało wyprawy do Indii i dookoła świata; w latach 90’ – do Australii i Nowej Zelandii. Z początkiem lat 80’ kierowanie firmą przejął syn Tomasa – James Mason. Doprowadził on agencję do stanu rozkwitu. Znacznie rozszerzył działalność i uczynił ją jednocześnie przedsięwzięciem znacznie bardziej skomercjalizowanym,
zwracając
się
ku
zamożnej
klienteli.
Firma
praktycznie
zmonopolizowała obsługę ruchu turystycznego w Egipcie. Jej znaczenie potwierdzały i podnosiły takie przedsięwzięcia jak poprowadzenie wyprawy synów księcia Walii na Bliski Wschód w 1882 roku, organizacja przerzutu wojsk angielskich do Sudanu w 1884 podczas powstania Mahdiego, czy obsługa pielgrzymki Wilhelma II (Cook’s Crusader) do Ziemi Świętej w 1894261. Biuro Cooka otwierało na całym świecie swe przedstawicielstwa, luksusowe hotele, a przy tym cały czas prowadziło zorganizowane wycieczki i sprzedawało Cook’s Tourists 259
Tamże, s. 146-156. Tamże, s. 162-166. 261 Tamże, s. 159-160; 257-262. 260
70
Tickets dla indywidualnych turystów. Działalność agencji była synonimem sprawności, wygody, zaufania. Pomimo oferowania coraz droższych i ekskluzywnych usług, symbolizowała zarazem turystykę masową, dostępną, egalitarną. To, co spełniało oczekiwania większości, budziło obawy czy niechęć już nawet nie elit, bo i one korzystały z usług Cooka, co raczej kręgów nad wyraz snobistycznych. Równolegle z ekspansją masowej oferty Cooka, zaczęły się pojawiać przedsięwzięcia przeznaczone dla publiczności najbardziej wymagającej i najzamożniejszej; dla środowisk pragnących zachować ściśle kameralny charakter wypoczynku i podróży – tak, by nie musieć obcować z Cook’s tourists262. Zdaniem Lynn Withey uosobieniem przeciwieństwa popularnej oferty Cooka stały się nazwiska: Pullmann, Nagelmakers, Ritz. Amerykanin George Pullmann w latach 60’ z sukcesem wprowadził na linie kolejowe w Stanach Zjednoczonych wyjątkowo komfortowy model wagonu sypialnego, wyposażonego w udogodnienia, dzięki którym można było wygodnie podróżować na długich, transkontynentalnych trasach. Sława Pullmanna umożliwiła mu wkroczenie z podobną ofertą w 1872 do Wielkiej Brytanii, a w 1874 na Stary Kontynent. Niemal równocześnie luksusowe sypialne wagony wprowadził w Europie Belg Georges Nagelmakers, tworząc Compagnie Internationale des Wagons-Lits (CIWL). Popularność CIWL zapewniło dostarczenie wykwintnej salonki księciu Walii, przyszłemu Edwardowi VII, w jego podróży po Europie – do Berlina i Sankt Petersburga. W następnych latach dwaj konkurenci wyznaczyli swe strefy wpływów: Pullmann zdominował Brytanię, Nagelmakers - Niemcy i Austrię; Włochy i Francja były obszarem rywalizacji, z widoczną jednak przewagą Belga263. W latach 80’ CIWL oferowała spragnionym luksusu przejazdy na długich dystansach: Calais – Paryż – Rzym, Petersburg – Lizbona, Petersburg – Cannes, czy wreszcie legendarny Orient Express: Paryż – Konstantynopol. Przygotowanie tak imponującej oferty wymagało pokonania wielu przeciwności natury technicznej, organizacyjnej i politycznej – w tym przezwyciężenia niechęci dworów cesarskich w Berlinie i Petersburgu. Tym bardziej drogie, wykwintne podróże stanowiły przedmiot pożądania rodowych i finansowych elit nie tylko Wielkiej Brytanii, ale i całej Europy. Podobne peregrynacje nie służyły już jednak względom
262 263
Tamże, s. 175. Tamże, s. 175-180.
71
poznawczym, a podróżowaniu samemu w sobie, dającemu możliwość delektowania się ekskluzywnością i komfortem264. Zachętą, bodźcem do podejmowania najdroższych wojaży była możność spędzania czasu w miejscach szczególnych. Szczególnych jednak nie ze względu na wyjątkowe wartości przyrodnicze, krajobrazowe, poznawcze, kulturowe, historyczne czy zdrowotne, ale ze względu na ich nadzwyczajny luksus i cenę, decydujące o niedostępności dla zwykłych śmiertelników. Miejscami takimi miały być luksusowe hotele. Do połowy XIX wieku hotele jako takie były w Europie rzadkością. Dominowały gospody, zajazdy, mieszkania do wynajęcia. Hotele sensu stricto zaczęły powstawać w latach 50’ z myślą osobach, odwiedzających organizowane w stolicach i wielkich miastach wystawy. Ich standard pozostawiał wiele do życzenia. Jak podaje Lynn Withey, przybywający do Europy Amerykanie zdumiewali się tym, że nie zapewniano gościom prywatnych łazienek. Dopiero pod koniec stulecia zaczęły powstawać nowoczesne, wyposażone we wszystkie osiągnięcia cywilizacji hotele dla najzamożniejszej klienteli. Oprócz wielkich miast sytuowano je w kurortach Alp i Riwiery. Symbolem luksusu stała się sieć, której tworzenie rozpoczął Szwajcar Cesar Ritz, otwierając sławny Hotel Ritz w Paryżu w roku 1898265. Opisywane przez Lynn Withey dwie drogi rozwoju biznesu turystycznego – zapoczątkowane przez Cooka packege tours i ekskluzywne wyjazdy najbogatszych ukształtowały dwa modele podróży. Brytyjska klasa średnia i część niższej praktykowały coroczne 2-3-tygodniowe wyjazdy zagraniczne. Miały one zaspokoić aspiracje i pozwolić zamanifestować pozycję społeczną. Podróżowano tak, by w jak najkrótszym czasie zobaczyć jak najwięcej, płacąc za to możliwie niewysoką cenę. Bogaci gustowali w długich pobytach w najmodniejszych miejscowościach Riwiery, Alp, Egiptu. Magnesem był dla nich oszałamiający luksus i rozrywki w postaci balów, koncertów, hazardu. Związane ze zjawiskiem podróży i wypoczynku obyczaje Anglików wyznaczały standardy dla całej Europy. Także dla społeczeństwa polskiego. Anglików w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku uważano za naród najbardziej ruchliwy, przeważający na szlakach podróżniczych. Ich powszechną obecność, dominację w popularnych ośrodkach wakacyjnych czy uzdrowiskowych odnotowywała także literatura piękna. Hans Castorp, 264 265
Tamże, s. 180-182. Tamże, s. 183-188.
72
bohater Czarodziejskiej Góry Thomasa Manna, spacerujący niedługo przed I wojną światową po Davos, często zaglądał do dzielnicy angielskiej. Zaopatrywał się tam w niezbędne do kontynuowania rozpoczętej kuracji przedmioty, obserwował zmagania saneczkarzy i łyżwiarzy266. Jedną z jego towarzyszek w Berghofie, sanatorium dla cierpiących na gruźlicę była Miss Robinson, która „(…) nie umiała ani słowa po niemiecku i nie chciała się nauczyć”267. Jak wspomniano, do najchętniej odwiedzanych przez Anglików regionów Europy należały Włochy. Panna Lucy Honeychurch, z powieści Edwarda Forstera Pokój z widokiem, bawiła wraz kuzynką na początku XX wieku we Florencji. Panie mieszkały w pensjonacie, który właścicielka signiora Bertolini, „taka angielska”, przygotowała specjalnie z myślą o Anglikach268. Był to jeden z przyczółków angielskiej kolonii we Florencji. Mieszkali w nim turyści, którzy przybyli na krótszy pobyt, a także rezydenci, spędzający tam wiele miesięcy. Brytyjskie kółko zbierało się na wspólnych posiłkach, wymieniało doświadczenia i informacje. Przebywanie we własnym, narodowym kręgu dawało poczucie bezpieczeństwa. Wspólnie odbywano wycieczki, hołdowano wyspiarskim obyczajom. Forster sportretował to środowisko jako snobistyczne, uważające się za elitarne i szalenie oryginalne. Nieśpiesznie poszukujące ducha prawdziwych Włoch. Bohaterowie romansu uważali korzystanie z kuponów Cooka za przejaw złego gustu i symbol sztampowej podróży269. Akcentowali swą indywidualność i samodzielność turystycznego doświadczenia. Celowała w tym panna Lavish, kreująca się na opiekunkę głównej bohaterki: „Panno Lucy, proszę chwilkę poczekać. Niech ci dwaj ludzie przejdą, bo inaczej będę musiała z nimi rozmawiać. Nie cierpię konwencjonalnych rozmów. To straszne: oni też idą do kościoła! Och, ci Brytyjczycy za granicą! (…) Proszę spojrzeć, jak oni wyglądają! (…) Spacerują po mojej Italii jak para krów. To bardzo nieładnie z mojej strony, ale chciałabym, żeby w Dover egzaminowano wyjeżdżających turystów: kto nie zda, musi wracać do domu”270. Zawarty w źródłach wizerunek angielskich wojażerów wyznaczał tropy badawcze i interpretacyjne brytyjskiej i amerykańskiej opracowań,
poświęconych
czasowi
historiografii. Autorzy anglojęzycznych
wolnemu,
266
podróżom
i
turystyce
brytyjskiego
T. Mann, Czarodziejska Góra, , przeł. J. Kramsztyk, J. Łukowski, Warszawa 1982, t. I, s. 382-384. Tamże, s. 92. 268 E. M. Forster, Pokój z widokiem, przeł. H. Najder, Warszawa 2003, s. 14-17. 269 Tamże, s. 60. 270 Tamże, s. 27. 267
73
społeczeństwa, skoncentrowali swą uwagę na kilku głównych problemach. Zagadnieniem zasadniczym była kwestia stopniowego poszerzania dostępu poszczególnych grup społecznych do leisure. Ściśle wiązała się z tym polityka władz i aktywność środowisk reformatorskich, pragnących zapewnić krajowi stabilny rozwój i poprawić położenie warstw niższych.
Gruntownie opisana została kultura materialna wypoczynku, zwłaszcza stała
poprawa warunków podróży: pojawienie się nowych środków transportu, nowych rodzajów zakwaterowania, rozrywek, atrakcji, form aktywności – jak sport - czy nowych metod organizacji turystyki masowej. Badacze zwracali uwagę na znaczenie medycyny i proponowanych przez nią metod kuracji, przede wszystkim w leczeniu gruźlicy. Ze względu na przedmiot naszych rozważań, bardzo ważne i wartościowe są, gruntownie zanalizowane i opisane, wątki dotyczące miejsca podróży w świadomości brytyjskiego społeczeństwa. Historycy prezentują pogląd, że podróż stanowiła element tożsamości grupowej, wyznaczała miejsce w społecznej hierarchii, pozwalała na manifestowanie aspiracji. Najczęstszym zjawiskiem było naśladownictwo sposobów zachowania warstw wyższych – przez niższe. Brytyjska middle class traktowała sferę leisure jako dogodne pole do edukowania warstw niższych i starała się zaszczepić im różne formy „racjonalnego” spędzania czasu wolnego – także poprzez wycieczki kolejowe czy odpowiedni wypoczynek poza miastem. Elitarne środowiska well-to-do dążyły za to do jak najściślejszej separacji od warstw niższych, kreując ekskluzywne formy wypoczynku, niedostępne dla ogółu. Związki pomiędzy zagadnieniem uwarstwienia społeczeństwa a problematyką czasu wolnego są jednym z najistotniejszych pól badawczych historiografii poświęconej podróżom i turystyce w Wielkiej Brytanii. Zgoła odmiennie przedstawia się spojrzenie na tę problematykę badaczy, zajmujących się społeczeństwem Sankt Petersburga i, szerzej, Cesarstwa Rosyjskiego w II połowie XIX wieku.
Sankt Petersburg i Rosja – punkt odniesienia dla społeczeństwa Warszawy i zaboru rosyjskiego. W przeciwieństwie do obrazu aktywności mieszkańców Londynu i społeczeństwa Wielkiej Brytanii w ogóle, wizerunek zawarty literaturze poświęconej Rosji i Petersburgowi jest nad wyraz ubogi. Historycy rosyjscy nie poświęcają szczególnej uwagi problematyce czasu wolnego i podróży, a i liczba prac naukowców zachodnich, dotyczących tych zagadnień, nie jest imponująca. Podstawowe znaczenie ma niezbyt obszerna monografia G. P. 74
Dolženki, Istoriâ turizma v dorewolûcionnoj Rossii i SSSR, wydana w 1988 roku przez Wydawnictwo Uniwersytetu Rostowskiego271. Moment publikacji książki – czas rozkwitu pieriestrojki – zaważył na jej charakterze. Dolženko nie tylko nakreślił świetlany obraz turystyki w czasach władzy radzieckiej, ale – co bardzo cenne – przedstawił genezę zjawiska podróżowania i organizowania turystyki w Rosji carów. Uwaga autora skupia się na drugim z wymienionych zagadnień. Głównym tematem „przedrewolucyjnej” części pracy są zatem próby stworzenia komercyjnych agencji podróżniczych w XVIII i XIX wieku. Praca Dolženki unika analiz i interpretacji dotyczących społecznego wymiaru podróży i turystyki. Skupia się na kronikarskim, drobiazgowym odtworzeniu rozwoju i dokonań kilku, istniejących u schyłku Cesarstwa, stowarzyszeń. Autor próbuje ukazać związek - ciągłość pomiędzy turystyczną aktywnością społeczeństwa radzieckiego i działaniami przedrewolucyjnych pionierów podróżowania. Obficie cytuje statuty, manifesty, artykuły i wypowiedzi z okresu rosyjskiej belle epoque, świadczące o dostrzeganiu wszechstronnych walorów podróży. Autor podkreśla, że już u schyłku XIX wieku zwracano w Rosji na ich wymiar poznawczy, patriotyczny, zdrowotny, higieniczny, a przede wszystkim pedagogiczno-wychowawczy. Zwraca uwagę, że w czasie, gdy w Rosji rodził się ruch turystyczny i upowszechniał obyczaj podróżowania, dwie grupy były szczególnie aktywne, a jednocześnie traktowane jako adresaci oferty przygotowanej przez podmioty zajmujące się organizowaniem turystyki. Były to: młodzież – uczniowie i studenci, oraz nauczyciele – szkół średnich i wyższych. Praca Dolženki, wartościowa dzięki zaprezentowaniu bogatej faktografii, jest jednak kronikarska i dość odtwórcza. Brak w niej wspomnianego już poruszenia aspektów społecznych, socjologicznego ujęcia roli form aktywności czasu wolnego w kształtowaniu się struktury społecznej, analizy różnorodnych motywacji podejmowania aktywności, będących przedmiotem książki. Przede wszystkim jednak książka zaskakuje całkowitym brakiem choćby pobieżnego omówienia bliższych i dalszych podróży, podejmowanych w II połowie wieku indywidualnie przez przedstawicieli wyższych kręgów rosyjskiego społeczeństwa – dworu, arystokracji, burżuazji, zamożnej inteligencji. Pominięcie tak ważnych kwestii tłumaczy, po części, czas powstania książki. U schyłku czasów radzieckich najwyraźniej nie wyeliminowano
jeszcze
wszechobecności
metodologii
marksistowskiej,
ignorującej
pozytywną rolę wyższych warstw w rozwoju i dorobku ogółu społeczeństwa. Ponadto, nawet w momencie rozkwitu glasnost’i, rozpisywanie się o podróżach zagranicznych, które dobrze 271
Dolženko G. P., Istoriâ turizma v dorewolûcionnoj Rossii i SSSR, Rostov 1988.
75
sytuowani poddani carów podejmowali bez żadnych przeszkód, mogło być traktowane jako niepożądane, niepotrzebnie rozbudzające pragnienia obywateli radzieckich, dla których - w ogromnej większości -
wyjazd za granicę był niemal całkowicie niemożliwy – tak ze
względów polityczno-istracyjnych, jak i finansowych. Kolejną istotną pracą jest skromny skrypt Očerki istorii rossijskovo turizma, autorstwa Grigorija Usyskina272 - bardzo aktywnego i zasłużonego działacza
turystycznego w
radzieckim Leningradzie. Książka została wydana w roku 2000, w czasie sprzyjającym niepomiernie większej swobodzie wypowiedzi. Podróż na Zachód była już wówczas dla Rosjan łatwo i stosunkowo szeroko dostępna. Odwoływanie się do carskich, rosyjskich, imperialnych tradycji stało się elementem budowy świadomości społecznej. Wzrastająca w siłę grupa „nowych Rosjan” swoimi obyczajami nawiązywała, mniej lub bardziej świadomie, do ekstrawagancji przodków sprzed stu, stu kilkudziesięciu lat. Mimo to praca Usyskina powiela zarówno zalety, jak i wady książki Dolženki. W znacznym stopniu jest na niej, oględnie mówiąc, oparta. Autor poświęcił uwagę zorganizowanym formom podróżowania, zwłaszcza wśród młodzieży i w środowisku nauczycielskim. W kilku przypadkach w sposób bardziej drobiazgowy opisał
działania klubów górskich, turystycznych i rowerowych.
Przedstawił miejsce zagadnień wychowawczych, poznawczych i patriotycznych w promowaniu podróży w końcu XIX wieku. Nie przeprowadził jednak głębszej analizy społecznego aspektu turystyki. Wyjątkowym zjawiskiem w literaturze rosyjskojęzycznej dotyczącej kultury czasu wolnego i wypoczynku jest artykuł Patricii Deotto, Peterburgskij dačnyj byt XIX veka kak fakt massovoj ku’ltury, opublikowany we włoskim periodyku „Europa Orientalis” w roku 1997273. Krótki ów szkic przynosi ciekawe spostrzeżenia, dotyczące genezy obyczaju spędzania lata na daczy, kultury materialnej zjawiska i jego społecznego wymiaru - przede wszystkim w odniesieniu do mieszkańców Sankt Petersburga. Zasadniczym źródłem dla Deotto, jak i zresztą dla innych badaczy zajmujących się kulturą życia codziennego rosyjskiej stolicy na przełomie XIX i XX wieku, jest obszerna, niezwykle bogata, a przy tym opatrzona drobiazgowymi przypisami edytora książka D. A.
272
G. Usyskin, Očerki istorii rossijskovo turizma, Sankt-Peterburg 2000. P. Deotto, Peterburgskij dačnyj byt XIX veka kak fakt massovoj kul’tury, „Europa Orientalis” 16 (1997), nr 1, s. 357-371. 273
76
Zasosova i W. I. Pyzina, Iz žizni Peterburga 1890-1910-h godov. Zapiski očevidcev274. Autorzy relacjonują wszelkie aspekty kultury materialnej i duchowej miasta przełomu wieków. Cały rozdział poświęcają na szczegółową charakterystykę popularnych, najchętniej odwiedzanych letnisk. Opisują panujące tam obyczaje, sposoby spędzania wolnego czasu, rozrywki, wydarzenia kulturalne. Zwracają uwagę na wyraźne społeczne zróżnicowanie poszczególnych osiedli i miejscowości, zasiedlanych w sezonie przez przedstawicieli różnych warstw i grup petersburżan. Monograficzne wspomnienia Zasosova i Pyzina oraz artykuł Deotto są w literaturze rosyjskiej pozycjami wyjątkowymi, nasuwającymi skojarzenia z nowocześniejszym spojrzeniem na historię wypoczynku i podróży. Na szczęście, miejsce tych zagadnień w dziejach Rosjan i Rosji zostało dostrzeżone, zbadane i opisane przez badaczy zachodnich. Julian Hale w pracy The French Riviera. A cultural history275 poświęciła cały rozdział XIX-wiecznym związkom Rosjan z francuskim wybrzeżem Morza Śródziemnego, zachowaniom, które praktykowali i postrzeganiu spędzanych tam wakacji w rosyjskiej kulturze. Wyjątkowe znaczenie dla historyka obyczaju ma praca amerykańskiej badaczki Louise McReynolds Russia at play. Leisure Activities at the End of the Tsarist Era276. O ile poświęcone podróżom i turystyce rosyjskie monografie pozostawiają bardzo silny niedosyt z powodu swej powierzchowności, jednostronności i kronikarskiego ujęcia, o tyle w książce McReynolds, oprócz prezentacji najpopularniejszych sposobów spędzania wolnego czasu, znalazła się bardzo interesująca analiza tych właśnie zagadnień. W obszernym rozdziale The Russian Tourist at Home and Abroad, autorka w syntetyczny sposób przedstawiła początki zjawiska podróży w dziejach carskiej Rosji, jego miejsce w rosyjskiej kulturze – zwłaszcza literaturze, rolę dworu cesarskiego w kreowaniu mody na podróżowanie i kurację u wód. Opisała próby organizowania bliższych i dalszych wypraw przez indywidualnych przedsiębiorców, firmy komercyjne i stowarzyszenia działające na zasadzie non-profit. Podobnie jak autorzy piszący o Wielkiej Brytanii, Mc Reynolds zwróciła uwagę na stale wzrastającą w XIX wieku popularność miejscowości uzdrowiskowych, słynących z wód mineralnych: leżących na wybrzeżu Morza Czarnego i Bałtyku, jak i w głębi lądu. To, co szczególnie w Russia at Play interesujące, to zwrócenie uwagi na te aspekty, które upodabniały rosyjskie społeczeństwo do społeczeństw zachodnich, ale pominięte zostały w pracach autorów rosyjskich, oraz na okoliczności wyróżniające Rosjan na tle innych nacji Europy. Amerykańska badaczka zwraca uwagę na społeczny wymiar zjawiska podróży - na 274
D. A. Pyzin, V. I. Pyzin, Iz žizni Peterburga 1890-1910-h godov. Zapiski očevidcev, opr. Stepanov A. V., Sankt-Peterburg 1999. 275 J. Hale, The French Riviera. A cultural history, Oxford 2009. 276 L. McReynolds, Russia at Play. Leisure activities at the End of the Tsarist Era, New York 2003.
77
jego znaczenie dla samoidentyfikacji grup społecznych. Opisuje rolę medycyny w propagowaniu korzystania z leczniczego wpływu klimatu, analizuje stopniową ewolucję wypoczynku w popularnych spa – od pobytów ściśle kuracyjnych po wyjazdy w poszukiwaniu możliwie atrakcyjnych rozrywek. Wskazuje na modernizacyjną rolę prezentowanych zjawisk, na ich znaczenie gospodarcze – rozwój przedsiębiorczości branży turystycznej i dostosowywanie się oferty do zmieniających się, coraz bardziej wyrafinowanych oczekiwań podróżników - turystów. Bardzo interesujące i inspirujące są rozważania McReynolds o ideologicznym i propagandowym wymiarze rosyjskich podróży. Autorka przekonująco opisuje znaczenie peregrynacji po świeżo podporządkowanych przez imperium kresach – Krymie, Kaukazie, guberniach nadbałtyckich. Dowodzi, że odwiedzanie tych terenów miało istotny wpływ nie tylko na ich oblicze, ale i na myślenie Rosjan o samych sobie – jako o zdobywcach, zwycięzcach, niosących jednocześnie misję cywilizacyjną. McReynolds analizuje również sposób postrzegania przez rosyjskich turystów zwiedzanej przez nich zagranicy, relacje z napotykanymi cudzoziemcami. Opisuje funkcjonowanie w rosyjskiej świadomości wizerunku Rosji, kreowanego przez obce przewodniki turystyczne, przeznaczone dla zachodnich podróżników. Wspomina o stosunku carskich władz do podróżowania poddanych. W pracy McReynolds pojawiają się również refleksje na temat genderowego
wymiaru opisywanych zagadnień. Monografia amerykańskiej badaczki w
istotny sposób wzbogaca obraz podróży i wypoczynku Rosjan na przełomie XIX i XX wieku. Dostępna literatura, dotycząca Rosji i Petersburga, nie pozwala na syntezę i wnioski, jakie mogły być sformułowane w przypadku Wielkiej Brytanii i Londynu. Trudno w zadawalający sposób zbudować na ich podstawie wizerunek, który mógłby posłużyć jako podstawa do porównań z modelami aktywności czasu wolnego społeczeństwa Warszawy. Stąd konieczne okazało się przeprowadzenie własnych badań źródłowych. Za kluczowe uznałem prześledzenie, jak podróż i turystyka były prezentowane przez rosyjską prasę i literaturę piękną? Na jakie formy i jakie aspekty podróży zwracano przede wszystkim uwagę? Jakie miejsce w świadomości rosyjskiego społeczeństwa mogły zajmować wojaże krajowe i zagraniczne, kuracja u wód, spędzanie wakacji na letnisku? I wreszcie, jakie można dostrzec podobieństwa i różnice pomiędzy obyczajami Rosjan (przede wszystkim petersburżan) a zachowaniami Brytyjczyków (zwłaszcza londyńczyków) i mieszkańców Warszawy. Najważniejszymi źródłami były wybrane roczniki tytułów prasowych, wydawanych w Sankt Petersburgu od lat 80-ych XIX w. do końca pierwszej dekady XX w.: dzienniki - „SanktPeterburgskie Vedomosti” i „Birževye Vedomosti”; tygodniki – „Rodina”, „Niva”, „Priroda i 78
Lûdi” oraz satyryczna „Strekoza” (ros.: ważka). Sięgnąłem także do miesięcznika „Russkij Turist” – organu Rosyjskiego Stowarzyszenia Turystów (ROT). Aby wydobyć, dostrzec specyfikę rosyjską, należy krótko przypomnieć główne cechy wypoczynku, kuracji, turystyki i podróży Anglików, na które zwracają uwagę badający tę problematykę
historycy.
Brytyjską,
nadzwyczajną
aktywność
na
tych
polach
charakteryzowała ogromna różnorodność form praktykowanych w poszczególnych grupach społecznych. Z jednej strony, obyczaje czasu wolnego stanowiły wyraz tożsamości tych środowisk, sferę indywidualnych dążeń, realizacji istotnych potrzeb, obszar wolności i niezależności, płaszczyznę samoidentyfikacji grupowej, jeden z elementów dokonującej się wówczas – w końcowej fazie rewolucji przemysłowej – stratyfikacji społeczeństwa. Z drugiej strony, podróże i wypoczynek były obszarem przedsiębiorczości, ważnym składnikiem biznesu związanego z kulturą masową, jeden z czynników modernizacji społeczeństwa. Stanowiły także przedmiot zainteresowania i działań środowisk reformatorskich i władz – w równej mierze dążących do zapewnienia pokoju społecznego, harmonijnego rozwoju gospodarki i państwa. Mimo to, w świetle wyników badań historyków, podróże i wypoczynek Brytyjczyków były wolne od ściśle politycznych nacisków, zwłaszcza od prób narzucania kontekstów imperialnych czy nacjonalistycznych. Obywatele Wielkiej Brytanii podejmowali wojaże samodzielnie. Organizowali je indywidualnie, na własną rękę, lub korzystali z wyspecjalizowanych agencji i biur, które funkcjonowały na zasadach ściśle komercyjnych, wolnorynkowych i nie były uwikłane w rolę służebną wobec państwa i jego polityki. Anglicy w tych dziedzinach byli ludźmi prawdziwie niezależnymi i samodzielnymi. Sytuacja poddanych rosyjskich przedstawiała się zgoła odmiennie. Pierwszy i najważniejszy wniosek, jaki wynika z lektury rosyjskich źródeł i poświęconych Rosji opracowań, to konstatacja, że w państwie carów podróżowanie i kuracja naznaczone były silnym stygmatem politycznym. I nie wynikało to bynajmniej z troski, dbałości państwa o zdrowie obywateli, czy racjonalny charakter ich wypoczynku - jak w Anglii. Decydujące było znaczenie, jakie przypisywano tym formom aktywności ze względu na interesy imperium, szczególnie na obszarach nowo przyłączonych, leżących na granicach, obcych etnicznie, religijnie i kulturowo. Zdobyte na początku XVIII wieku przez Piotra Wielkiego terytoria Inflant, Estonii i Karelii zyskiwały w wieku XIX popularność jako miejsce norskiej kuracji i wypoczynku elit, zwłaszcza petersburskich. Terapię wodami mineralnym stosowano zaś w leżących na polskiej Grodzieńszczyźnie
Druskiennikach,
uznanych za uzdrowisko już w 1837 roku. Z kolei opanowane przez Katarzynę II wybrzeża 79
Morza Czarnego i Krym równie szybko zaczęły gościć członków rodziny cesarskiej, przedstawicieli
kręgów
dworskich,
a
następnie
reprezentantów
wyższych
warstw
społecznych, złaknionych wypoczynku w znakomitym, ciepłym klimacie. Ostateczne podporządkowanie Kaukazu, po długich i ciężkich walkach, otworzyło w połowie XIX wieku i ten rejon dla osób potrzebujących kuracji wodami mineralnymi. W ślad za chorymi, pod koniec stulecia, zaczęli się tam pojawiać miłośnicy górskich wędrówek i wspinaczki. Louise McReynolds interpretuje rozwój ruchu wypoczynkowego i leczniczego na terenach pogranicza jako jedną z metod zagospodarowania limes Imperium. Zwraca przy tym uwagę, że wyrazem „mentalnego anektowania” świeżo podporządkowanych, niesłowiańskich kresów było powszechne zmienianie miejscowych nazw. Na Krymie, usuwając tatarskie toponimy, próbowano nawiązywać do greckiej przeszłości i uwiarygodnić przez to kontynuowanie przez Cesarstwo Rosyjskie tradycji Bizancjum. (Gezlew przemianowano na Eupatorię, jako miano półwyspu próbowano lansować nazwę Tauryda). Rusyfikację nazw miejscowych szeroko praktykowano na Kaukazie (Besh-Tan zmieniono na Piatigorsk) i nad Bałtykiem (Gungerburg stał się Ust’ Narwą)277. W pierwszej połowie XIX wieku obyczaj podróżowania nie był jeszcze w Rosji rozpowszechniony, oddawały mu się uprzywilejowane elity. Do włączenia do zbiorowej, rosyjskiej świadomości egzotycznych, atrakcyjnych obszarów południowych walnie przyczynił się wówczas Aleksander Puszkin. Poeta, zesłany na południe Rosji, przebywał na Kaukazie, Krymie, w Besarabii. Poświęcił im szereg utworów - „(…) stał się pisarzem – podróżnikiem poprzez swą poezję”278. Puszkin na długie dziesięciolecia ukształtował sposób patrzenia Rosjan na obszary, które w II połowie stulecia były główną atrakcją turystyczną imperium. Jego poezja budowała psychologiczny związek z pograniczem, idealizowała jego mieszkańców, a podróżnika – Rosjanina stawiała w roli misjonarza, niosącego zdobycze cywilizacji, chętnie przyjmowane przez odwiedzaną społeczność. Oddziaływanie twórczości poety wzmocnił, wykreowany na przełomie XIX i XX wieku, obyczaj „obowiązkowej” podróży śladami twórczości Puszkina279. „Mentalnej aneksji” kresów służyło również publikowanie relacji podróżujących po cesarstwie urzędników. Gawrił Gierakow na przykład podkreślał już w 1828 roku, że Tatarów, Gruzinów i Kozaków łączy z rodowitymi Rosjanami ścisły związek, dzięki 277
L. McReynolds, op. cit., s. 156-157. Tamże, s. 159. 279 Tamże, s. 160. 278
80
wspólnocie losów i doświadczeń280. W 1851 Josif Berlow bardzo ciepło opisywał gościnność i obyczaje Tatarów, za to z dystansem traktował muzułmanów – jako stojących na niskim poziomie, a zatem wymagających jeszcze cywilizacyjnych zabiegów 281. Hrabia Chwostow, który w 1818 roku odwiedzał średniowieczne monastyry i święte grody prawosławnej Rusi – Jarosław, Suzdal, budował na kartach swej relacji z podróży poczucie jedności, spajającej wszystkich mieszkańców imperium; podkreślał rolę zabytków przeszłości w kształtowaniu narodu rosyjskiego282. Puszkin i autorzy opisów wojaży z I połowy stulecia stworzyli model postrzegania własnego państwa, zwłaszcza jego nadgranicznych terenów, i wskazali, jak powinni je traktować rosyjscy podróżnicy i turyści. Model ów znalazł odzwierciedlenie w rozwoju rosyjskich miejscowości uzdrowiskowych – zwłaszcza u zarania ich kariery, ale także i później, gdy cieszyły się już znacznym uznaniem i popularnością. Społeczeństwo rosyjskie nie doświadczyło mody na kurację „u wód” w czasach nowożytnych, w wieku XVII i XVIII, gdy hołdowali jej Anglicy. Obyczaj ów rozpowszechnił się za to nadzwyczajnie w okresie wojen napoleońskich i po ich zakończeniu. Do zdobywających coraz większe uznanie miejscowości jeździli oficerowie, leczący rany po kampaniach wojennych, a także młode wdowy, starające się dojść do równowagi po utracie małżonków, w wyniku tychże kampanii. Gęsta od namiętności atmosfera uzdrowisk była kanwą popularnych rosyjskich dzieł literackich i utworów scenicznych tej epoki283. Jak podkreśla McReynolds, rozwój rosyjskich spa był ściśle związany z imperialną ekspansją. Nie przypadkiem jedne z pierwszych romantycznych wizerunków miejscowości uzdrowiskowych zostały stworzone przez oficerów, pełniących służbę na opanowanych właśnie obszarach. Aleksander Bestużew-Marlinski, zesłany po Powstaniu Dekabrystów na Kaukaz, ukazał tamtejszą rzeczywistość w Listach z Dagestanu oraz w Wieczorze w uzdrowisku na Kaukazie (1832). Michaił Lermontow w Bohaterze naszych czasów (1841) wykorzystał obserwacje poczynione podczas kuracji w kaukaskim Piatigorsku284. Niezależnie od atrakcyjności literackiego wizerunku, podróże na Kaukaz i Krym wymagały ogromnego samozaparcia. Kaukaskie szlaki, bo trudno nazwać je drogami, były fatalnej jakości i obfitowały w typowo wysokogórskie niebezpieczeństwa. Do lat pięćdziesiątych trzeba było w dodatku korzystać z ochrony wojskowego konwoju, gdyż ciągle 280
Tamże, s. 161-162. Tamże, s. 162. 282 Tamże, s. 161. 283 Tamże, s. 171-172. 284 Tamże, s. 172. 281
81
groziło niebezpieczeństwo napadu ze strony górali – bojowników walczących przeciwko rosyjskiej armii. (Krym był bezpieczniejszy, ale porażał prymitywizmem warunków 285). Pomimo szeregu przeciwieństw, w I połowie XIX wieku rozpoczął się rozwój tak znanych w późniejszych dekadach kaukaskich miejscowości jak wspomniany już Piatigorsk, Kisłowodsk (zamienione w cywilne miasta z obozów wojskowych), Jessentuki, Borżomi286. To ostatnie uzdrowisko słynęło z powodu znakomitych źródeł leczniczych. W latach 20-ych, jeszcze jako placówka wojskowa, przyjmowało chorych, którzy przybywali mimo konieczności pokonania trudnej, długiej, zabierającej około miesiąca drogi287. Eksplozja rozwoju nastąpiła w dwóch kolejnych dziesięcioleciach, po tym, jak generał E. A. Gołowin wyprawił tam na kurację swą córkę i przekazał miejscowość pod zarząd cywilny288. Po pojmaniu przywódcy kaukaskich górali Szamila w roku 1859 dokonał się ostatni akt podporządkowania przez Rosję Kaukazu.. W Borżomi powstała rezydencja rodziny cesarskiej, w wysokogórskie tereny dotarł ruch turystyczny i wspinaczkowy. Stymulującą rolę odgrywało założone w 1860 Towarzystwo Odnowienia Chrześcijaństwa na Kaukazie, a także prywatni przedsiębiorcy. U schyłku XIX wieku Borżomi było kwitnącą stacją klimatyczną z licznymi pensjonatami, sanatoriami i szpitalami. Z sukcesem eksportowało znakomitą wodę mineralną do wielu państw Europy. Stało się też tętniącym życiem centrum wyrafinowanych atrakcji289. Podobnie jak angielskie Brighton czy Blackpool przyciągało, oprócz chorych, także i rzesze zdrowych gości, którzy pragnęli zaznać uczestniczyć w świetnych koncertach, spektaklach, balach, skorzystać z możliwości pokazania się w towarzystwie, zawarcia interesujących znajomości, zamieszkania w najbardziej wykwintnych i prestiżowych hotelach. Popularne stawały się górskie wędrówki – piesze i konne, wspinaczka. Na przełomie stuleci gości przyciągały już nie egzotyka, nieznana kultura, obyczaje miejscowej ludności, czy imperatyw cywilizacyjnej misji, ale po prostu możliwość skorzystania ze skomercjalizowanej, nowoczesnej rozrywki. Podobna ewolucja dokonała się w Jałcie - czołowym czarnomorskim kąpielisku na Krymie. Już w 1834 w pobliskiej Liwadii Romanowowie wybudowali swą siedzibę. Przykład rodziny panującej stworzył gwałtownie rozwijającą się modę, szczególnie gdy osobisty lekarz Aleksandra II i Aleksandra III Siergiej Piotrowicz Botkin zaczął wysyłać z Petersburga na Krym „sierpniowych pacjentów”290. W 1870 Jałtę z Moskwą i Petersburgiem połączyła linia 285
G. P. Dolženko, op. cit., s. 17-19. Tamże, s. 18. 287 Tamże, s. 18. 288 L. McReynolds, op. cit., s. 173. 289 Tamże, s. 173-174. 290 Tamże, s. 174. 286
82
kolejowa. Zbudowano kanalizację, powstawały ekskluzywne hotele, wydawano informatory i przewodniki. Oprócz Jałty na Krymie rozkwitały Eupatoria, Sewastopol, Teodozja. Chętnie odwiedzano miejsca związane z wojną krymską.291. Podobnie jak w przypadku brytyjskich uzdrowisk i kąpielisk, z rosnącej popularności kaukaskich i czarnomorskich spa korzystali przedsiębiorcy. W luksusowe miejsca wypoczynkowe swe posiadłości przekształcali także zamożni arystokraci: tak z rodowymi Gagrami nad Morzem Czarnym uczynił książę Aleksander Oldenburg292. W końcu XIX wieku położone na południowych rubieżach imperium uzdrowiska, ciesząc się znaczną popularnością wśród Rosjan, stanowiły także przedmiot zainteresowania petersburskiej prasy. W roku 1898 „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” w kilku numerach poświęciły bardzo obszerne artykuły stacjom klimatycznym Kaukazu. Autor relacji, występujący pod pseudonimem „Turist”, przypominał, że opisywane przezeń ośrodki są od 1884 r. istrowane pospołu przez zarząd, powołany na mocy decyzji ministerstwa dóbr państwowych, i przez miejscową istrację. Sytuacja taka miała negatywnie wpływać na ich stan; rodzić konflikty i spory kompetencyjne. Sławny Piatigorsk pilnie wymagał podjęcia wysiłków reformatorskich. Przygotowane dla gości miejsca zakwaterowania reprezentowały przyzwoity poziom, jednak ich otoczenie znajdować się miało w stanie opłakanym, a stan sanitarny miejscowości był wręcz fatalny293. W podobnie krytyczny ton uderzył również autor innej relacji, A. Skvorcov. Podkreślił on, że wody mineralne Kaukazu należą do najlepszych na świecie, ale w żadnym razie nie można tego powiedzieć o samych kurortach. Wspominał o Piatigorsku, Żeleznowodsku, Kisłowodsku, Jessentuksku. Zwracał uwagę, że przestarzała, zaniedbana i zbyt uboga jest cała infrastruktura i aparatura lecznicza: wanny, prysznice, ujęcia wód, budynki kąpielowe. Podkreślał, że ilość wód przeznaczanych dla chorych jest niewystarczająca. Brakowało odpowiedniej jakości i ilości mleka i kumysu. Według Skvorcova, kwatery i wyżywienie były wprawdzie bardzo drogie, za to fatalnej jakości, a oferujący je miejscowi przedsiębiorcy – chciwi i nieuprzejmi294. Surowa krytyka warunków panujących w, licznie przecież odwiedzanych, uzdrowiskach zwieńczona była przez obu wspomnianych autorów konstatacją, że jedynie gruntowna reforma panujących tam stosunków pozwoli przywrócić im należną popularność i zapobiec masowym wyjazdom Rosjan do wód zagranicznych. W podobnym tonie opisywano na łamach „Biržewych 291
Tamże, s. 174-175. Tamże, s. 175-176. 293 Turist, Kavkazkie mineralnye vody, „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” (Dalej: „SPV”) 1898, nr 144, s. 4; nr 148, s. 3; nr 156, s. 3; nr 171, s. 4. 294 A. Skvorcov, Ničto o našyh kavkazkich mineralnyh vodah, „SPV” 1898, nr 190, s. 1. 292
83
Vedomostej” achtinskie wody mineralne w Dagestanie. I w tym przypadku, w jednym tekście zawarto entuzjastyczną pochwałę jakości tamtejszych wód, krytykę istniejących warunków i żądanie reform295. Również na początku XX wieku, na krótko przed wojną, prasa powracała do informowania o dobrodziejstwach wód kaukaskich. „Sankt-Peterburgskie Vedomosti”, opisując wiosną 1908 roku źródło Narzan, decydujące o znaczeniu całej miejscowości o tej nazwie, zwracały uwagę na pośpiesznie prowadzone prace, mające na celu oczyszczenie zaniedbanego ujęcia, by zdążyć przed sezonem letnim296. Tygodnik „Priroda i Lûdi”, piórem P. N. Samojlovej, informował o kuracji błotnej nad słonym jeziorem Saki koło Eupatorii na Krymie. Bardzo obszerny materiał, ilustrowany pięcioma efektownymi fotografiami, omawiał chemiczny skład błot sakskich , ich walory lecznicze, opisywał urządzenia służące gościom i czekające na nich procedury kuracyjne. Wyliczone zostało kilkanaście rodzajów schorzeń, w których zalecane było korzystanie z kąpieli błotnych: reumatyzm, zrosty tkanek, leczenie ran, choroby nerwowe i kobiece, podagra, choroby skórne. Autorka zalecała poddanie się czterotygodniowej kuracji, po której jeszcze 2 – 3 tygodnie powinno się poświęcić na kąpiele morskie dla wzmocnienia po wycieńczającym leczeniu błotnym. Odległe od obu stolic państwa położenie jeziora Saki oraz rekomendowany czas pobytu wskazują, że artykuł adresowany był do czytelników dysponujących wystarczającą ilością wolnego czasu i odpowiednim zasobem pieniędzy. P. Samojlova stwierdzała, że sakskie błota corocznie przyciągają tysiące kuracjuszy, zarazem jednak zauważała, że są zbyt mało znane i warto jak najszerzej popularyzować ich walory297. I w tym materiale wyraźnie dawała się odczuć nuta żalu, że wyższe warstwy społeczeństwa, które mogłyby korzystać z walorów rodzimych, rosyjskich kurortów, nie darzą ich należytym zainteresowaniem, przedkładając ponad ich uroki wakacje za granicą. Jak zauważa Louise McReynolds, kolejnym – po Krymie i Kaukazie – ważnym rejonem wypoczynkowo-leczniczym Rosji były gubernie nadbałtyckie. O ich znaczeniu dla różnych form wypoczynku mieszkańców Petersburga decydował szybki i łatwy dostęp. W porównaniu z kurortami południa Rosji, już samo dotarcie koleją było nieporównanie tańsze i nie zabierało tak wiele czasu.
Umożliwiało to nie tylko dłuższe pobyty, ale także i
przedsiębranie krótkich, kilkudniowych wyjazdów na piaszczyste plaże. Pozwalało także i 295
OŻ, Hronika, K uporâdočeniû mineralnyh istočnikov, „Birževye Vedomosti” (Dalej: „BV”) 1898, nr 180, s.
3. 296 297
Iz Kislovodska, „SPV” 1908, nr 124, s. 5. P. N. Samojlova, Sakskiâ grâzi, „Priroda i Lûdi” (Dalej: „PiL”) 1908, nr 26, s. 474-478.
84
przedstawicielom niższych warstw społecznych na szukanie wytchnienia od dusznego, zatłoczonego, malarycznego miasta. Wybrzeże Bałtyku, choć położone w niemal bezpośrednim sąsiedztwie stolicy, było postrzegane, z racji niedawnego przyłączenia do Rosji, jako obszar wymagający wytrwałego zagospodarowywania przez imperium. O ile, jak stwierdza McReynolds, limes południową traktowano z wyższością, jako teren wymagający ucywilizowania, o tyle dawne Inflanty i Estonia budziły swoistą irytację z powodu niemieckich pozostałości w architekturze, obyczajach, języku mieszkańców i widocznego , szybkiego „germanizowania” - adoptowania się gości do tamtejszej kultury298. Amerykańska badaczka zwraca uwagę na wielką popularność wśród rosyjskich turystów Rygi, uważanej za jedno z najpiękniejszych miast państwa. Z uzdrowisk nadbałtyckich wymienia Ust’ Narwę i (co, niestety, świadczy o zupełnej ignorancji geograficznej) Druskienniki. Ust’ Narwa wkroczyła na ścieżkę rozwoju w latach 70-ych XIX wieku, gdy miejscowy przedsiębiorca A. F. Gan skłonił innych inwestorów i lokalne władze do poczynienia znacznych nakładów na rozwój planowanego letniska. Dzięki szybko powstającym pensjonatom, zapewnieniu atrakcyjnych rozrywek, dobrej komunikacji drogowej, morskiej i kolejowej, Ust’ Narwa zaczęła cieszyć się wielką popularnością wśród artystycznych elit Petersburga299. Petersburska prasa przedstawiała wybrzeże Bałtyku jako teren atrakcyjny dla turystów, zainteresowanych pamiątkami historycznymi, jak i dla gości pragnących zażywać leczniczych, morskich kąpieli. „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” w 1888 roku stwierdzały, że mieszkańcom stolicy świetnie znane są kąpieliska w bezpośrednim sąsiedztwie miasta, a tymczasem nie tak odległy Rewel (ob. Tallin) wybornie nadaje się na letnią rezydencję, zapewniając wspaniałe powietrze, pełen uroku park, plaże i możliwość morskich kąpieli. Dodatkowym walorem miasta miały być niskie ceny300. W 1908 bardzo obszerny i bogato ilustrowany artykuł poświęcony Rewlowi zamieścił tygodnik „Priroda i Lûdi”301. Okazją do publikacji były złożone w tym czasie w Rosji wizyty króla Wielkiej Brytanii Edwarda VII i prezydenta Francji Armanda Fallières’a. Autor materiału, ukrywający się pod pseudonimem „Gr F-t”, omówił sojuszniczy wymiar obu wizyt, przy czym podkreślił, że ogromne znaczenie miał fakt, iż miejscem tak istotnych politycznych wydarzeń było „(…) okno na Europę, (…) stary port Rewel, odgrywający tak ważną rolę w Rosji niemal od chwili jego założenia”302. Większa część tekstu poświęcona została na przybliżenie czytelnikom historii miasta, a raczej 298
L. McReynolds, op. cit., s. 178-179. Tamże, s. 178. 300 Revel v letnem sezone, „SPV” 1888, nr 183, s. 2-3. 301 Revel, „PiL” 1908, nr 37, s. 653-657. 302 Tamże, s. 654. 299
85
jej swoistej interpretacji. Zgodnie z nią, dzieje grodu upływały pod znakiem krwawych wojen, uniemożliwiających normalny rozwój. Dopiero zdobycie Rewla przez Piotra Wielkiego „(…) wprowadziło miasto na pokojową drogę, Rewel wzbogacił się, obecnie [pisał „Gr F-t”] to jeden z najważniejszych portów Rosji, prowadzący szeroki handel zagraniczny” 303. Autor przypomniał estońskie legendy o początkach grodu, ubolewał nad wielką ilością estońskiej krwi, przelanej w Średniowieczu, podczas zmagań z niemieckimi rycerzami – zakonnikami i w czasach nowożytnych w czasie walk ze Szwedami. Wolnościowe zrywy Estończyków wspomagać mieli ofiarnie ruscy książęta, co uzasadniało późniejszą rosyjską obecność na tych terenach. Autor wyrażał żal, że Inflant nie udało się zdobyć Iwanowi Groźnemu. Uznał natomiast, że Piotr I dokonał aktu dziejowej sprawiedliwości, kończąc 140-letnie panowanie Szwedów.
Autor
opisywał
liczne,
wspaniałe
zabytki
Rewla,
przedstawione
na
zamieszczonych w tekście rycinach. Zauważając, że zachowały się w znakomitym stanie i w dodatku w liczbie znacznie większej niż w Rydze, kończył swój tekst retorycznym pytaniem: „A może Rewel nie tak zdecydowanie bronił się przed Rosjanami i, podczas kapitulacji, zdołał wynegocjować warunki, chroniące miasto przed grabieżą zdobywców?”304. Swoista wizja przeszłości, zaprezentowana na łamach popularnego tygodnika, znakomicie pasuje do tezy, sformułowanej przez Louise McReynolds w odniesieniu do stosunku do terenów podbitych, iż Rosjanie wraz z „przekształcaniem map”, „przekształcali imperialną historię”305. Nawet okolicznościowa publikacja, zamieszczona z okazji dyplomatycznych wizyt zachodnich
sojuszników,
nie
mogła
być
wolna
od
mocarstwowych
akcentów,
przypominających Rosjanom o roli, jaką odgrywali na obszarach, będących popularnymi miejscami wypoczynku. A przecież czytelnicy dość ekskluzywnego tygodnika musieli mieć świadomość, że tereny nadbałtyckie rozwinęły się na długo przed ich podbojem przez Piotra, a ich infrastruktura, architektura, sztuka reprezentowały poziom znacznie wyższy niż w większości miast rosyjskich. Można wręcz stwierdzić, że podziw dla atrakcyjności i urody miast takich jak Rewel czy Ryga nie dotyczył wcale osiągnięć cywilizacyjnych, wynikających z przyłączenia do państwa carów, lecz - przeciwnie – przedmiotem zachwytu były dokonania Niemców i Szwedów, którym Rosja odebrała te tereny.
303
Tamże. Tamże, s. 657. 305 L. McRynolds, op. cit., s. 157. 304
86
Usilne podkreślanie znaczenia rosyjskiego panowania wynikało zatem nie ze stanu faktycznego, a ze swego rodzaju kompleksu niższości. Zjawisko to było zresztą widoczne we wszystkich sferach podróży i wypoczynku, gdzie Rosjanom przychodziło stykać się z zachodnią kulturą i ludźmi Zachodu. Charakterystycznym wyrazem tęsknoty za europejskimi standardami były nazwy nadawane rosyjskim hotelom i pensjonatom: Evropejskaâ Gostinica, Bristol, Grand Hotel, Bellevue, San Remo, Angleterre306. Rosyjskie kompleksy mogły być uzasadnione. McReynolds, analizując zachodnie publikacje i przewodniki z II połowy XIX wieku dochodzi do wniosku, że Rosja była dla cudzoziemców państwem zacofanym, źle zorganizowanym, o prymitywnej infrastrukturze. Podziw wzbudzała dzika przyroda, oburzał despotyczny system, sympatię wzbudzały próby przeciwstawiania się samodzierżawiu. Generalnie, zdaniem autorki Russia at Play, człowiek Zachodu postrzegał państwo carów jako anachroniczne i nie należące do Europy, a jego mieszkańców jako ludzi Wschodu - obcy turysta patrzył na nich z wyższością i ubolewał, że nie poddają się wpływom zachodniego liberalizmu. Przewodniki Baedekera i Murraya dokonywały swoistej „orientalizacji” Rosji307. Śmiałe tezy amerykańskiej autorki nie są pozbawione podstaw. Nader późne dotarcie do Rosji wycieczek organizowanych przez Cooka potwierdza, że podróż po imperium była nawet dla wytrawnego organizatora przedsięwzięciem dość ekstremalnym. Zdaniem McReynolds, sami Rosjanie zdawali sobie sprawę z opinii na ich temat 308. Poczucie niższości wobec obcych i wobec zagranicy było dostrzegane i potępiane przez prasę. „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” w 1903 roku piętnowały tych podróżnych, którzy odetchnąwszy z ulgą po uciążliwej, rosyjskiej kontroli celnej i paszportowej – dzielili się w pociągu swymi wrażeniami z pobytu za granicą: zachwycali wspaniałą organizacją transportu morskiego w Niemczech, doskonałym systemem osuszania pól w okolicach Bremy, rozkwitającą gospodarką Holandii, Danii i Belgii, przemysłem w Lombardii. Autor z wyrzutem stwierdzał, że tak rozprawiający o obczyźnie Rosjanie sami wyglądają na nieudaczników309. Mimo pewnego poczucia niższości, Rosjanom trudno było zaakceptować sposób postrzegania ich przez obcych. Narzekając na swój kraj, starali się zarazem odwracać rozpowszechniony stereotyp. Służyło temu usilne podkreślanie wyższości rosyjskich wód mineralnych (Borżomi nad Vichy) czy miejscowości kąpieliskowych (Jałty nad Niceą), gór 306
Tamże. Tamże, s. 184-189. 308 Tamże, s. 189. 309 V wagone. Iz putëvych vpečatlenij, „SPV” 1903, nr 204, s. 3; nr 205, s. 2-3. 307
87
(Kaukazu nad Alpami) i w ogóle rosyjskiej kultury i rosyjskich obyczajów nad zachodnimi. Wyrażaniu takich opinii sprzyjał fakt, że – pomimo ewidentnie wyższego poziomu usług w zagranicznych kurortach – Rosjanie w ojczyźnie czuli się „u siebie” – swojsko i swobodnie310. Ten nurt w rosyjskiej literaturze zapoczątkował Mikołaj Karamzin, który w latach 1789-1790 podróżował po Niemczech, Szwajcarii, Francji i Wielkiej Brytanii. W Listach rosyjskiego podróżnika zawarł on przesłanie o wspaniałości rosyjskiego imperium i jego wyższości nad cywilizacją Zachodu311. Niekiedy podkreślanie własnej przewagi nad obcymi przybierało charakter karykaturalny. Bohater powieści Dostojewskiego Idiota, książę Lew Myszkin, powraca do Rosji po kilkuletnim pobycie w Szwajcarii. Pierwsi, napotkani jeszcze pociągu rodacy drwią, że z pewnością zagraniczna kuracja była zupełnie bezowocna, a Myszkina nie tylko nie wyleczono, ale obłupiono do szczętu z pieniędzy312. W próbie obrzydzenia czytelnikom zagranicy szczyty absurdu osiągnął jednak „Iw. Mar.”, który w obszernej relacji opublikowanej w „Sankt-Peterburgskih Vedomostiah” w 1908 roku zwracał się do czytelników w następujący sposób: „W pierwszej chwili, gdy tylko opuścisz granice ojczyzny, wydaje ci się, że oddychasz jakby swobodniej. Myślisz, że otacza cię atmosfera większej wolności, lepszej organizacji życia, że wzleciałeś do następnej sfery – bliżej raju cywilizacji. Ale już po kliku krokach po błyszczącym asfalcie natykasz się na ślady ludzkiego cierpienia. Jak to? I tutaj jak u nas? Nie, tu jest gorzej, znacznie gorzej”313. Autor stwierdzał, że w Rosji kontrasty społeczne nie są tak widoczne, drabina społeczna jest znacznie krótsza, a grubiaństwo – znacznie mniejsze. Podróżując po Europie spostrzegawczy sprawozdawca poczynił zaskakujące obserwacje. W Berlinie jego uwagę zwróciły pokryte strupami dzieci; w Paryżu -
biedna matka, która trzymając na ręku mizerne, wychudzone niemowlę,
sprzedawała wprost na ulicy sznurowadła. W ogóle Paryż głęboko poruszył „Iv. Mar.”: „A jak męczą tu dzieci! Szarpią je za uszy, za włosy – zupełnie za nic”. Autora oburzyło pijaństwo Francuzów. Donosił: „Pijanych nie dostrzeże się wzrokiem. Ale ich obecność zdradza na każdym kroku wasze powonienie”. (Od wszystkich czuć wino). „Pijacy, co prawda, nie siorbią z butelek wprost na ulicy, w promieniach słońca, odchyliwszy głowę do tyłu, ale purpurowe twarze i zmętniałe oczy wymownie świadczą o chorobie państwa” 314. Tak oto czytelnikom głównego petersburskiego dziennika zostały przedstawione Paryż i Francja, przyciągające w tym samym czasie tysiące rosyjskich podróżnych – głównie z kręgów 310
L. McReynolds, op. cit., s. 190. Tamże, s. 158, 161; G. P. Dolženko, op. cit., s. 28. 312 F. Dostojewski, Idiota, przeł. W. Jędrzejewicz, Warszawa 1971, s. 9. 313 Iv. Mar., Iz Pariža, „SPV” 1908, nr 114, s. 2. 314 Tamże. 311
88
arystokracji i burżuazji. Były to kompletne bzdury, zwłaszcza jeśli zestawić je z realiami rosyjskimi: o prawdziwie powszechnym pijaństwie i brutalnym traktowaniu dzieci szeroko rozpisywała się prasa, a rażące rozwarstwienie było faktem nie wymagającym komentarza. Można śmiało stwierdzić, że artykuł z „Sankt-Peterburgskih Vedomostej” miał po prostu obrzydzić czytelnikom Zachód Europy i zniechęcić do podejmowania wojaży w tym kierunku. W podobnym tonie była utrzymana wcześniejsza o dwie dekady relacja z podróży koleją z Lucerny do Mediolanu, zamieszczona w tygodniku „Rodina” 315.
Autor za
najważniejszą cześć wojażu uznał pokonanie pociągiem tunelu pod Przełęczą św. Gotarda. Jednak nie sam tunel, jako osiągnięcie inżynierskie, postanowił opisać czytelnikom, a zatrważającą przygodę, która go w nim spotkała. Oto, gdy pociąg pogrążył się w całkowitej ciemności, autor zwierzył się przygodnemu towarzyszowi podróży z niepokoju, jaki odczuwał, pomimo że minęły już czasy zbójców i rabusiów napadających na podróżnych. Życzliwy współpasażer poradził zamknąć okno i – dla uspokojenia – poczęstował papierosem. Był to jednak podstęp! Papieros okazał się usypiającą trucizną. Szczęśliwie, przed ograbieniem przez cynicznego złodzieja uchronił bohatera konduktor, który przepłoszył złoczyńcę. Konkludując, autor przestrzegał czytelników: „Nie palić z obcymi!”, ale wymowa artykułu była jasna: podróżowanie koleją, w państwach rzekomo spokojnego Zachodu, może być bardzo niebezpieczne. Taż sama „Rodina”, opisując jedno z najpopularniejszych kąpielisk morskich Europy – Ostendę, przybliżała czytelnikom obyczaje gości i zamieszczała dużą, efektowną ilustrację przedstawiającą plażowiczów w różnorakich kostiumach. Jednocześnie, szydziła z bezsensowności dalekiego wojażu twierdząc, że do Ostendy zjeżdżają „(…) i zdrowi i chorzy, by wydawać niar pieniędzy”316.
Podobne publikacje
prasowe ściśle współgrały z intencjami władz, które z powodów ekonomicznych i politycznych starały się ograniczać turystyczne i wypoczynkowe wyjazdy Rosjan za granicę317. Obawiano się, że atrakcyjność systemów politycznych Zachodu może mieć zgubny wpływ na rosyjskich podróżnych. Niepokój petersburskiego ministerstwa spraw wewnętrznych budziła ogromna ilość pieniędzy, które w sezonie wakacyjnym, corocznie wypływały z Rosji318.
315
W. Mazurkevič, V vagone, „Rodina” 1888, nr 8, s. 215-216. Połden’ na morskom kupanii, „Rodina” 1888, nr 26, s. 669-672. 317 L. McReynolds, op. cit., s. 189. 318 Tamże, s. 191. 316
89
Pomimo rozmaitych prób zniechęcania do zagranicznych wojaży, zamożni Rosjanie masowo podróżowali po Europie. Petersburska prasa, choć w wymiarze nieporównanie mniejszym niż warszawska, nie wspominając już o londyńskiej, publikowała reklamy zagranicznych kurortów. Na przełomie wieków w ukazujących się nad Newą dziennikach można było, między innymi, znaleźć obszerne, modułowe anonse takich miejscowości jak galicyjska Krynica319, Iwonicz320, wschodniopruskie Kranz321, francuskie Vichy322 i fińskie Gange323, czy Zoppot prezentujący się jako „Północnoniemiecka Riwiera”324. Liczba ogłoszeń zagranicznych ośrodków jest jednak w prasie codziennej naprawdę zaskakująco skromna. Nieco tylko częściej zdarzały się one w tygodnikach. Na łamach „Niwy” reklamowały się Bad Hall325, Franzensbad326, Wiesbaden327, Oberbrunnen328. Niełatwo stwierdzić, co decydowało o niewielkiej ilości reklam zagranicznych miejscowości wypoczynkowych i leczniczych w rosyjskiej prasie. Czy jakąkolwiek rolę mogły odgrywać względy politycznocenzuralne? Czy z punktu widzenia władz było niepożądane zbyt częste zamieszczanie anonsów zachodnich ośrodków? Trudno bowiem przypuszczać, by zarządcy i właściciele zachodnioeuropejskich kurortów lekce sobie ważyli przebogaty rynek rosyjski. Rosyjskich klientów – często wręcz nieprzyzwoicie zamożnych, hojnych, wręcz rozrzutnych – świetnie znano w całej Europie. G. P. Dolženko wprost stwierdza, że zamożni Rosjanie chętnie przedkładali nad rosyjskie uzdrowiska miejscowości alpejskie, Lazurowe Wybrzeże, Italię, najbardziej interesujące miasta Europy. Od korzystania z rodzimej oferty odstręczały ich niezadawalające warunki – zupełnie nieadekwatne do oczekiwań. Finansowe możliwości elit pozwalały na korzystanie z oferowanego przez Zachód komfortu hoteli, wspaniałej infrastruktury komunikacyjnej, wyrafinowanych rozrywek329. Obecność Rosjan w europejskich kurortach opisywano na kartach literatury pięknej. Bohater Śmierci w Wenecji Thomasa Manna, Gustaw Aschenbach, obserwował gości ze Wschodu na weneckim Lido: „Po lewej, pod jedną z budek, które stały prostopadle do innych i do morza i z tej strony stanowiły zakończenie plaży, obozowała jakaś rosyjska rodzina:
319
„SPV” 1888, nr 203, s. 4; „SPV” 1898, nr 161, s. 4. „SPV” 1903, nr 135, s. 5. 321 „SPV” 1903, nr 131, s. 6. 322 „SPV” 1903, nr 135, s. 5. 323 „SPV” 1903, nr 146, s. 5. 324 Tamże. 325 „Niva” 1888, nr 22, s. 567. 326 „Niva” 1898, nr 14, s. 3. 327 „Niva” 1898, nr 16, s. 2. 328 „Niva” 1898, nr 18, s. 2. 329 G. P. Dolženko, op. cit., s. 18. 320
90
mężczyźni z brodami i wielkimi zębami, tłuste i leniwe kobiety, jakaś bałtycka panna, która siedząc przy sztalugach, wśród okrzyków rozpaczy malowała morze, dwoje dobrotliwych, brzydkich dzieci, stara sługa w chustce na głowie, z czule poddańczymi manierami niewolnicy. Rozkoszując się z wdzięcznością, bytowali tam, wywoływali nieznużenie imiona niegrzecznie harcujących dzieci, długo żartowali za pomocą nielicznych włoskich słów ze starcem, od którego kupowali słodycze, całowali się wzajemnie w policzki, nie dbając o obserwatorów ich ludzkiej gromady. (…) [Aschenbach] Ledwo jednak spostrzegł rosyjską rodzinę, która tam przebywała w zadowolonej zgodzie, gdy chmura gniewnej pogardy okryła jego twarz”330. Inny bohater Manna – Hans Castorp, na kartach Czarodziejskiej Góry, podczas swej siedmioletniej kuracji w szwajcarskim Davos stale obcuje z Rosjanami, którzy przybywają w Alpy, w nadziei skutecznej terapii gruźlicy. Reprezentowali oni różne środowiska społeczne, skoro w jadalni „Berghofu” radcy Behrensa funkcjonowały obok siebie „lepszy” i „gorszy” stół rosyjski, a siedzący przy nich pacjenci starali się od siebie separować 331. Obecność Rosjan najwyraźniej intrygowała Hansa Castorpa (a w gruncie rzeczy samego Thomasa Manna). Rosjanie w oczach człowieka Zachodu musieli się wydawać nacją szczególną, wyróżniającą się. Do ich obyczajów, sposobu życia, upodobań Mann nieustannie powracał na stronicach swej genialnej powieści. „(…) goście udawali się grupami na przejażdżki: po podwieczorku kilka dwukonnych powozów wspięło się z trudem po serpentynie drogi aż na samą górę i zatrzymało się przed główną bramą, aby zabrać tych, co je zamówili, przeważnie Rosjan, a mianowicie rosyjskie panie. – Rosjanie zawsze jeżdżą na spacery – odezwał się Joachim do Hansa Castorpa; (…) - Pojadą teraz do Clavadell albo nad jezioro, albo do Flüeatal, albo do klasztoru, to mniej więcej są cele ich wycieczek. (…) niska, żywa staruszka, Rosjanka, sadowiła się w jednym z powozów ze swoją szczupłą siostrzenicą i jeszcze dwiema paniami; były to Marusia i Madame Chauchat, (…). Wszystkie cztery były w dobrych humorach i nie przestawały mówić swą miękką, jak gdyby bezkostną mową. Śmiały się i żartowały z powodu pledu, którym się z trudem okryły, z powodu rosyjskich cukrów w drewnianej skrzynce wyłożonej watą i papierowymi koronkami; stara ciotka wzięła je ze sobą na drogę i już teraz nimi częstowała…”332. Mann najwyraźniej postrzegał Rosjan jako grupę wyobcowaną, nieskorą do integrowania się z międzynarodowym towarzystwem. Gdy pensjonariusze sanatorium zbierali pieniądze na gwiazdkowy prezent dla swego dyrektora: 330
T. Mann, Śmierć w Wenecji, przeł. L. Staff [w:] Opowiadania, Warszawa 2009, s. 343-344. T. Mann, Czarodziejska góra, op. cit., t. I, s. 53. 332 Tamże, s. 140-141. 331
91
„Zgody nie udało się (…) osiągnąć. Porozumienie z rosyjskim gośćmi nastręczało trudności. Wśród gości podpisujących listę składkową nastąpił rozłam. Rosjanie oświadczyli, iż na własną rękę pragną obdarzyć Behrensa”333. Tym niemniej, to właśnie Rosjanki złamały serca mannowskich bohaterów. Kuzyn Castorpa, Joachim Ziemssen, był beznadziejnie zakochany w pięknej Marusi o brązowych oczach i wysokich piersiach. Sam główny bohater przeżywał gorące, namiętne uczucie do przybyłej z Dagestanu Kławdii Chauchat, która urzekła go swą nieco egzotyczną urodą. Zauroczenie Castorpa piękną Rosjanką stało się powodem drwin ze strony jego samozwańczego mentora
- Settembriniego: „O, pan preferuje wschodnie
porównania. To zupełnie zrozumiałe. Azja pochłania nas. Gdziekolwiek spojrzeć: tatarskie fizjonomie. I pan Settembrini dyskretnie obejrzał się za siebie. – Dżyngis-chan – rzekł. – Świecące ślepia wilka stepowego, śnieg i wódka, nahajka, Szlisselburg i chrześcijaństwo. Należałoby tutaj w przedsionku ustawić ołtarz Pallas Ateny, jako symbol obrony. (…) Tutaj jest przede wszystkim dużo Azji w powietrzu – nie darmo roi się od typów z moskiewskiej Mongolii! Ci ludzie – i pan Settembrini wskazał ruchem brody przez ramie za siebie – niech się pan nie nastawia wewnętrznie według nich, niech pan się nie zaraża ich sposobem myślenia, ale niech im pan raczej przeciwstawi swoją własną, swoją wyższą istotę, i niech pan uważa za święte to, co dla pana, syna Zachodu, boskiego Zachodu – dla syna cywilizacji, z natury i z pochodzenia jest święte (…)334. Czy
to
opinia
samego
Manna,
czy
też
zaobserwowany
przez
pisarza,
rozpowszechniony stereotyp, którego przejaskrawiony wyraz stanowią słowa jednego z bohaterów? W każdym razie przybywający do europejskich uzdrowisk poddani cara być musieli grupą wyróżniającą się, przyciągającą uwagę innych gości. I choć rosyjskie elity podróżowały bardzo chętnie i bardzo często, to na łamach petersburskiej prasy wyjazd za granicę był traktowany jako coś wyjątkowego. W „Sankt-Peterburgskih Vedomostiah”, relacjonując wycieczkę grupy uczniów z Petersburga i Peterhofu do Grecji, pytano retorycznie: „Ale zagraniczna podróż? Któż skrycie o niej nie marzy?”335. Aura wyjątkowości, ekskluzywności otaczała powracającego do ojczyzny Księcia Myszkina (bohatera Idioty Fiodora Dostojewskiego). Kolejni napotykani rodacy, i to z kręgów zdecydowanie elitarnych, wciąż wyrażają zdumienie: Rzeczywiście z zagranicy? Ze Szwajcarii?336. Nawet bardzo zamożna i zajmująca wysokie miejsce w hierarchii społecznej
333
Tamże, s. 328. Tamże, s. 292, 294, 335 N. Šubin, V Elladu, „SPV” 1908, nr 131, s. 2. 336 F. Dostojewski, Idiota, op. cit, s. 19, 59, 103. 334
92
rodzina generała Jepanczyna wyjazd za granicę traktuje jako projekt wyjątkowy: „W ciągu zimy zdecydowano nareszcie wyjazd na lato za granicę, to znaczy wyjazd Lizawiety Prokofiewny z córkami; generał oczywiście nie mógł tracić czasu na <
>. Decyzja ta zapadła po niezwykłym i uporczywym naleganiu panien, które doszły do niezbitej konkluzji, że rodzice nie chcą ich zabrać za granicę dlatego, iż ciągle troszczą się o to, aby je wydać za mąż i znaleźć im odpowiednie partie. Bardzo możliwe, że rodzice przekonali się na koniec, że konkurentów nie brak również za granicą i że wyjazd na jedno lato nie tylko niczego nie popsuje, ale bodaj nawet <<może się przydać>>”337. Wyjazd generałowej z córkami nie doszedł w końcu do skutku, niemniej w rzeczywistości rosyjska arystokracja, burżuazja, bogata inteligencja, a przede wszystkim środowiska dworskie z upodobaniem wyjeżdżały na Zachód. Szczególnym świadectwem obecności Rosjan w europejskich stolicach i uzdrowiskach jest Dziennik Marii Baszkircew338. Autorka, urodzona w 1860 roku pochodziła z kręgów bogatej szlachty. Począwszy od roku 1870 czas spędzała w nieustannej podróży, zatrzymując się na długie miesiące w Paryżu, Nicei, Rzymie, Florencji, Neapolu. Peregrynowała w gronie najbliższych, między innymi z matką, dziadkiem, bratem, ciotką, stryjeczną siostrą i osobistym lekarzem rodziny (Polakiem – Lucjanem Walickim). Poznała Wiedeń, BadenBaden, Genewę, Mediolan, Sorrento, Berlin, Biarritz, Madryt, Kordobę, Sewillę… Rodzina odwiedzała również Rosję – Petersburg, Moskwę, Połtawę. W Rzymie uczestniczyła w audiencji u papieża Piusa IX339. Autorka w zasadzie nigdzie nie doświadczała wrażenia obcości. W każdym odwiedzanym zakątku czuła się „u siebie”340. Na trasie nieustannej wędrówki dane było Marii zwiedzać galerie, muzea, świątynie. Pobierała lekcje malarstwa i z zapamiętaniem oddawała się tej pasji. W Nicei regularnie uczęszczała na nabożeństwa w tamtejszej cerkwi. Dokądkolwiek dotarli wojażerowie, tam stale obracali się w środowisku najwyższej arystokracji – rosyjskiej, francuskiej, angielskiej, włoskiej. Treścią ich życia były bale, rauty, koncerty, wykwintne przyjęcia. Maria zaczęła spisywać swój diariusz w 1873 roku jako dwunastolatka. Ostatnie słowa skreśliła na krótko przed śmiercią w 1884. Jednym z motywów permanentnej wędrówki była postępująca gruźlica dziewczyny. Dziennik, który wyszedł spod pióra młodziutkiej autorki, 337
Tamże, s. 207. M. Baszkircew, Dziennik, przeł. H. Duninówna, wstęp A. Kowalska, Warszawa 1967. 339 Tamże, s. 76. 340 Na motyw „europejskości” podróży Marii Baszkircew zwrócił uwagę D. M. Osiński, Dandyska w podróży po Europie. Diarystystyczny zapis obecności Marii Baszkircew [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010, s. 445-465. 338
93
jest tekstem irytującym. Nawet dramatyczna choroba nie tłumaczy, jak sądzę, niezwykłej egzaltacji, megalomanii, egocentryzmu i rozkapryszenia. Autorka nieustannie spragniona jest hołdów, zainteresowania i dowodów podziwu. Biorąc pod uwagę zawartą w źródłach i opracowaniach opinię na temat podróżujących Rosjan, atmosfera Dziennika może być po prostu świadectwem obyczajów przedstawicieli najwyższych, rosyjskich elit. W sobotę1 stycznia 1876 roku, bawiąc w Rzymie, Maria Baszkircew zapisała: „Och Niceo, Niceo! Czy jest na świecie miasto piękniejsze od Paryża? Paryż i Nicea, Nicea i Paryż! Francja, tylko Francja, żyje się tylko we Francji”341. W istocie, francuska Riwiera była jednym z najpopularniejszych rejonów, w którym spędzali wakacje Rosjanie. Co bardzo ciekawe i bardzo znamienne, trudno jest w prasie petersburskiej znaleźć relacje dotyczące tej prawdziwej Mekki rosyjskich wojażerów. W przejrzanych przeze mnie wybranych rocznikach gazet i periodyków od lat osiemdziesiątych XIX do pierwszego dziesięciolecia XX wieku nie znalazłem ani jednaj wzmianki o Riwierze, a jej miejsce w świadomości Rosjan było przecież w tym czasie bardzo znaczące. Kwestię tę dostrzegają angielscy historycy, opisujący rozwój Riwiery i ewolucję sposobów spędzania na niej czasu. O obecności Rosjan wspomina Lynne Withey, wskazując przy tym na rolę kolei w udostępnieniu im Lazurowego Wybrzeża342. Wizyty Aleksandra II, które zapoczątkowały w Rosji prawdziwą modę na spędzanie lata nad Morzem Śródziemnym, odnotowuje Jim Ring343. Najobszerniej jednak zagadnienie to opisuje Julian Hale, która w swej pracy o Riwierze poświęca mu rozdział „Roubless and Roulette. The Russians”344. Autorka przedstawia początki zainteresowania Rosjan Riwierą. Podaje przykłady Mikołaja Gogola, który w Nicei pisał Martwe dusze w latach 1843-1844; Iwana Turgieniewa, bawiącego w Hyéres w 1848; Aleksandra Hercena, który wraz z żoną w 1851, przebywając w Nicei, przeżył śmierć śpieszącego do rodziców syna w katastrofie morskiej. W 1860 w Hyéres na rękach Lwa Tołstoja zmarł jego brat. To samo Hyéres Michaił Sałtykow Szczedrin, bawiący w 1875 r. w Pension Russe, określił jako „wyperfumowaną dziurę”. W Nicei bywał Antoni Czechow: w 1897 leczył tam gruźlicę, w 1900 kończył Trzy siostry345. Przywoływane przez Julian Hale wybitne jednostki reprezentowały najściślejszą elitę intelektualną i artystyczną rosyjskiego społeczeństwa. Stanowiły zarazem drobny element potężnego ruchu, 341
Tamże, s. 71. L. Withey, op. cit. , s. 192-193. 343 J. Ring, Riviera. The Rise and Rise of the Côte d’Azur, London 2004, s. 57, 60. 344 J. Hale, The French Riviera. A cultural history, Oxford 2009. 345 Tamże, s. 85-87. 342
94
który docierał na Lazurowe Wybrzeże z Petersburga i innych ośrodków imperium. Prawdziwą popularność Riwiery wśród rosyjskiej arystokracji i burżuazji zapoczątkowały wizyty członków rodziny panującej. W 1856 do Villafranca przybyła z liczną świtą cesarzowa wdowa Aleksandra Fiodorowna. Goście otaczali się nadzwyczajnym przepychem, organizowali wystawne bale i przyjęcia. Wizytę imperatorowej złożył król Wiktor Emanuel. W 1864 roku, już na trzeci dzień po otwarciu kolejowego połączenia z Niceą, zjechał – niezwykle uroczyście witany – Aleksander II. Stałym bywalcem Riwiery był wielki książę Michał. Jego rezydencja, Villa Kasbek w Cannes, była miejscem, gdzie bawili się przedstawiciele europejskich dynastii i arystokracji. O panujących tam obyczajach świadczy opinia, że Michał przekształcił Cannes w najbardziej rozpustne miejsce w Europie346. W ślad za rodziną cesarską napływały całe zastępy jej bogatych poddanych. Jak stwierdza Julian Hale, Brytyjczycy – dominujący wcześniej na Lazurowym Wybrzeżu – w obliczu napływu gości ze Wschodu, skupiali się w swym własnym, ekskluzywnym kręgu, przerażeni obyczajami nowo przybywających347. Wielcy książęta i arystokraci spektakularnie manifestowali bogactwo. Hołdowali ekstrawaganckim, nader kosmopolitycznym obyczajom. Opisywany przez Julian Hale „russian style” składał się z dwóch komponentów: rubli i ruletki. Nie wszystkim jednak wiodło się tak dostatnio i beztrosko. Znaczącą grupę stanowili nie beztroscy bonvivant’ci, lecz zabijani przez gruźlicę nieszczęśnicy, którzy w Nicei szukali ostatniego ratunku. Wielu pozostało na zawsze na tamtejszych cmentarzach. Wśród rosyjskich gości Riwiery byli i tacy, dla których wyjazd związany był z ciężkimi do uniesienia kosztami. Mimo to podejmowano go, bo tak wypadało, tak było przyjęte w środowisku wyższych grup społecznych. Wakacje nad Morzem Śródziemnym były oznaką prestiżu i zajmowanej pozycji społecznej. Według Hale, Riwiera funkcjonowała w świadomości Rosjan jako symbol zmiennej fortuny, czasem jako wspomnienie minionej, utraconej świetności rodziny348. Rewolucja 1905-1907 przyniosła istotne zmiany w wojażach Rosjan. Zniesione zostały ograniczenia w podróżowaniu po kraju. Mocna pozycja rubla powodowała, że rosyjscy turyści byli jeszcze bardziej pożądanymi gośćmi na Zachodzie. Coraz powszechniej, wręcz na masową skalę zaczęła wyjeżdżać za granicę klasa średnia349. Podróże do uzdrowisk europejskich, kuracje w stacjach klimatycznych Alp, wakacje na Riwierze musiały być 346
Tamże, s. 83-84. Tamże, s. 83. 348 Tamże, s. 87-89. 349 G. Usyskin, op. cit., s. 74. 347
95
obecne w zbiorowej świadomości Rosjan. Co ciekawe, prasa – podstawowe medium kształtujące wiedzę o rzeczywistości – nie przekazywała czytelnikom informacji o tej sferze aktywności zamożniejszych kręgów społeczeństwa. Czy cenzorzy i redaktorzy uważali, że relacje na ten temat mogą wywrzeć szkodliwy wpływ na sposób myślenia czytelników? Czy obawiali się rozbudzenia poczucia krzywdy i niesprawiedliwości z powodu dramatycznego rozwarstwienia społeczeństwa? Czy sądzili, że informowanie o atrakcjach Zachodu może rozbudzić potrzebę podróżowania i poznawania świata? A może lęk budziła perspektywa zainfekowania niższych kręgów społeczeństwa – w tym zwłaszcza rodzącej się klasy średniej, inteligencji – wirusem europejskiego liberalizmu i dążeń demokratycznych? Jaką rolę w utrzymywaniu stanu permanentnego niedoinformowania odgrywały względy ekonomiczne – obawa przed pozbawieniem państwa i rodzimych przedsiębiorców dochodów od pragnących wypoczywać i leczyć się obywateli? Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi na tak postawione pytania. Każde z nich zawiera jednak sugestię, która wydaje się uprawniona. Tak jak ułomny i niepełny był prasowy obraz wypoczynku i kuracji za granicą, tak ubogo i dość rachitycznie przedstawiały się – w porównaniu z Zachodem, zwłaszcza z Wielką Brytanią – formy organizacji podróży i turystyki; szczególnie te, z których mogliby korzystać przedstawiciele warstwy średniej i niższej. Autorzy opisujący dzieje rosyjskich podróży zgodnie wskazują Piotra Wielkiego jako pierwszego rosyjskiego turystę.350 Cóż, gdy dwie wielkie podróże Piotra – z 1697 i lat 1716-1717 – nie mogły przez następny wiek niemal zupełnie znaleźć naśladowców. Dalsze, zagraniczne wyprawy podejmowali jedynie nieliczni kupcy i pełniący państwową służbę urzędnicy. Grigorij Usyskin opisuje jako wyjątkowe zdarzenia podróże Katarzyny II po Rosji, które były wszak raczej wyprawami inspekcyjnymi. Wspomina także wojaże do państw zachodnich przyszłego Pawła I i przyszłego Aleksandra I351. Na rozwój turystyki stymulująco nie wpłynęło nawet uwolnienie przez Katarzynę II szlachty z obowiązku służby państwowej, choć to oznaczało uzyskanie przez ten stan rzeczywistego, prywatnego czasu wolnego352. W tych okolicznościach początki aktywności turystycznej w Rosji były nad wyraz skromne. Pod koniec XVIII wieku najbogatsi mieszkańcy Petersburga zaczęli odwiedzać wodospad Imatra na rzece Vuoksi w Finlandii. Była to rozrywka na tyle modna, że Grigorij
350
L. McReynolds, op. cit., s. 158; G. P. Dolženko, op. cit. s. 9; G. Usyskin, op. cit. s. 21. G. Usyskin, op. cit., s. 21-22. 352 Tamże. 351
96
Usyskin uważa Imatrę za kolebkę turystyki rosyjskiej353. Zarówno G. P. Dolženko, jak i G. Usyskin odnotowują pierwszy w historii Rosji projekt zorganizowania zbiorowej wyprawy za granicę, podjęty przez Beniamina Genscha (Gensza?) – nauczyciela, podróżnika, właściciela moskiewskiego pensjonatu dla uczącej się młodzieży. Na łamach „Moskovskih Novostej” w 1777 roku Gensch opublikował Plan podróży do obcych krajów opracowany dla potrzeb zainteresowanych osób przez właściciela sławnego pensjonatu. Przedsiębiorca oferował, za odpowiednim wynagrodzeniem, poprowadzenie podróży niewielkiej grupy młodych szlachciców do zachodnich uczelni dla zapoznania z dorobkiem cywilizacyjnym Europy. Szczegóły projektu nasuwają nieodparte skojarzenia z popularnym w Wielkiej Brytanii grand tour. Nie wiadomo jednak, czy jego realizacja w ogóle doszła do skutku354. Nie zachowały się wprawdzie żadne świadectwa, mówiące o ewentualnym, bardziej widocznym, naśladownictwie brytyjskich obyczajów przez elity rosyjskie u schyłku XVIII wieku, ale za to można przypuszczać, że przynajmniej niektórzy Rosjanie zainteresowali się wojażami po własnym kraju. Na przełomie XVIII i XIX wieku zaczęły się pojawiać pierwsze przewodniki po Moskwie, Petersburgu i ich najbliższych okolicach. Wojaże wciąż jednak pozostawały zajęciem wyjątkowo rzadkim, podejmowanym przez nielicznych 355. Znacznie większe możliwości odbywania dalszych, zwłaszcza zagranicznych podróży pojawiły się w czasie odwilży posewastopolskiej.
Louise McReynolds wiąże to z postępującą
industrializacją, rozwojem komunikacji oraz nadawaniem swobód obywatelskich. Stawia tezę, że rodząca się wówczas świadomość państwowa powodowała chęć włączenia się Rosjan do misji integrowania i modernizowania imperium356. Równocześnie dokonywały się głębokie przemiany społeczne – kształtowała się klasa średnia. Bogacące się i emancypujące środowiska chciały poprzez podróżowanie, poprzez obcowanie ze światem podkreślić swoją wysoką pozycję w hierarchii społeczeństwa357. Do interpretacji dokonanej przez amerykańską badaczkę dodać należy konkretne realia, opisane przez Usyskina. Zwraca on uwagę, że poważną zachętą do podejmowania podróży przez przedstawicieli rosyjskiej szlachty były ogromne odszkodowania, jakie ziemianie otrzymywali z tytułu uwłaszczenia chłopów. Z dobrodziejstw nowych czasów korzystali również i inni beneficjenci zmian: inżynierowie, kadra kierownicza dynamicznie rozwijającego się przemysłu i handlu. Wyprawom za granicę sprzyjało otwieranie się Rosji na świat i względna łatwość w uzyskiwaniu paszportów. 353
Tamże, s. 21. G. P. Dolženko, op. cit., s. 12-13; G. Usyskin, op. cit., s. 22-23. 355 G. Usyskin, op. cit., s. 23-27. 356 L. McReynolds, op. cit., s. 163. 357 Tamże, s. 155. 354
97
Według Usyskina, były one ogólnie dostępne i niedrogie: od przedstawicieli „stanów uprzywilejowanych” pobierano opłatę 5 rubli za dokument ważny 6 miesięcy lub 10 rubli – za rok; od kupców i mieszczan – 50 kopiejek za paszport na 5 lat358. W II połowie XIX wieku zaczęły się ukazywać pierwsze przewodniki turystyczne poświęcone obcym krajom359. Próbowano także organizować pierwsze biura turystyczne. Początkowo rolę agencji podróży spełniało w pewnym sensie Rosyjskie Towarzystwo Żeglugi i Handlu (ROPT), założone w Odessie w 1857 roku. Było zasilane rządowymi subsydiami, obsługiwało ono ruch towarowy i pasażerski na statkach i koleją. Jedną z form jego działalności było organizowanie zbiorowych wycieczek. ROPT oferowało zniżki dla większych grup, dla uczniów i studentów360. W 1885 roku w Petersburgu powstało „Pierwsze w Rosji przedsiębiorstwo dla grupowych podróży do wszystkich państw”. Jego założyciel – Leopold Lipson – oferował organizowanie zbiorowych wycieczek do państw Europy Zachodniej. Zapewniał wzięcie całkowitej odpowiedzialności za wszelkie aspekty podróży: komunikację, zakwaterowanie, zwiedzanie najciekawszych miejsc, wymianę pieniędzy, transport bagażu, wynajęcie przewodników. Lipson drobiazgowo określał regulamin wypraw, zasady relacji między uczestnikami a organizatorami, formy płatności, warunki rezygnacji z uczestnictwa. Przedsiębiorstwo proponowało cztery programy: 20-dniowy do Finlandii i Szwecji za 350 rubli; 40-dniowy do północnych Włoch oraz 45-dniowy, obejmujący oprócz Włoch także Monachium i Wiedeń za 775 rubli oraz wielką 120-dniową wyprawę na Bliski Wschód – do Palestyny i Egiptu z powrotem przez Włochy i Paryż, w cenie 2500 rubli. Oferta zbudowana była bardzo nowocześnie i atrakcyjnie. Nieodparcie kojarzy się ona z wycieczkami oferowanymi przez biuro Thomasa Cooka, z tym wszakże zastrzeżeniem, że w programie Lipsona priorytetem było dokładne i spokojne kontemplowanie odwiedzanych atrakcji, a nie – jak u brytyjskiego pioniera – realizacja przesadnie bogatego programu w jak najkrótszym czasie. Niestety, jedynym źródłem wiedzy o ambitnym przedsięwzięciu Lipsona jest wydana przezeń broszura reklamowa. Nie zachowały się dosłownie żadne relacje o działalności firmy, która była - lub mogła być – pierwszą rosyjską agencją turystyczną361. Według McRynolds na przełomie XIX i XX wieku w Rosji pojawiły się niewielkie firmy – efemerydy, próbujące podejmować komercyjną działalność na polu organizowania
358
G. Usyskin, op. cit. , s. 28-29. Tamże, s. 28. 360 L. McReynolds, op. cit., s. 165-166. 361 G. Usyskin, op. cit., s. 29-35. 359
98
turystyki. Żadna nie przetrwała więcej niż kilka lat362. Rosja, a nawet Petersburg, nie były najwyraźniej terenem, gdzie – pomimo wysiłków entuzjastów – mógł się objawić przedsiębiorca rodzaju Cooka, który zdołałby odnieść sukces i uzyskać popularność. (Nota bene, agencja Cooka nigdy nie zdołała otworzyć w Rosji swojego przedstawicielstwa). Co o tym zdecydowało? Na pewno nie brak zainteresowania ze strony potencjalnych klientów. Przeciwnie potencjał rosyjskiego rynku wydawał się być obiecujący. McReynolds, analizując ofertę Lipsona, stwierdza, że wprost idealnie nadawała się ona dla nowo wzbogaconych kręgów społecznych, które – dysponując środkami finansowymi – potrzebowały jednak jego doświadczenia, by zrekompensować brak własnego obycia w zagranicznych podróżach363. (Nawiasem mówiąc, takie przecież były źródła sukcesu Cooka, który umożliwił podróżowanie po Europie i świecie Brytyjczykom z klasy średniej i niższej). McReynolds twierdzi, że Rosjanie przedkładali ponad prywatne, komercyjne agencje oficjalnie zarejestrowane przez władze towarzystwa364. Być może decydował o tym fakt, że organizowały one wycieczki i wyprawy (głównie w rodzime góry i na wybrzeże) nie nastawiając się na zysk, a propagując walory poznawcze i patriotyczne podejmowanych przedsięwzięć? A być może wynikało to ze swoistego poczucia lojalności poddanych wobec państwa i licencjonowanych przez nie stowarzyszeń? Niewykluczone też, co jednak trudno potwierdzić, że Lipson i jego naśladowcy napotykali na trudności natury istracyjnej lub politycznej. Wydaje się to dość prawdopodobne. Przesłanką do wyciągnięcia takiego wniosku może być stosunek prasy do zagranicznych peregrynacji. Należy pamiętać, że także entuzjaści turystyki, którzy zakładali pierwsze organizacje górskie, napotykali na piętrzone przez władze niemałe trudności365. Najobszerniej dzieje rosyjskich organizacji turystycznych opisał G. P. Dolženko. Zwrócił on uwagę na rozwój struktur, charakter i formy działalności oraz na wymiar programowy, czy wręcz ideologiczny. Badacz uznał za protoplastę klubów górskich w Rosji uznał „Towarzystwo miłośników przyrodoznawstwa i alpejskiego klubu kaukaskiego”. Organizacja działała w latach 1878-1884 w Tyflisie (ob. Tbilisi). Liczba członów nie przekroczyła 40, nie zorganizowano też ani jednej zbiorowej wycieczki. Sytuacji pionierów na pewno nie ułatwiała skrajna niedostępność zupełnie dziewiczego Kaukazu – brak dróg i
362
L. McReynolds, op. cit., s. 166-167. L. McReynolds, op. cit. , s. 166. 364 Tamże, s. 167. 365 G. Usyskin, op. cit., s. 49. 363
99
możliwości noclegu, dzikość przyrody, niesprzyjające warunki klimatyczne, całkowita nieznajomość wysokogórskich terenów366. O wiele łatwiejszy dla turystycznej eksploracji był Krym. Dotarcie na półwysep ułatwiał transport kolejowy i morski. Góry tamtejsze były niższe, klimat łagodniejszy. W 1876 roku profesor geologii uniwersytetu w Odessie N. A. Golovin’ski zorganizował pierwszą turystyczną wyprawę na półwysep. Zabrał na nią 25 swoich studentów. Ich specjalistyczny ekwipunek i bojowy niemal wygląd wzbudził sensację na ulicach Jałty (trwała wówczas wojna bułgarska!). Wyprawa Golovin’skiego, który zresztą wkrótce wydał pełny, szczegółowy przewodnik po Krymie, przetarła szlaki następcom367. W 1890 ministerstwo spraw wewnętrznych zatwierdziło statut Krymskiego Klubu Górskiego (KGK) z siedzibą w Odessie. Organizacja stawiała sobie za cel prowadzenie badań naukowych Krymu, ułatwianie jego
zwiedzania, ochronę rzadkich gatunków roślin i
zwierząt, wspomaganie rozwoju miejscowego rolnictwa. Już w 1890 klub rozesłał informacje o swym powstaniu do gazet, urzędów, szkół, uczelni oraz zagranicznych towarzystw turystycznych. W 1891 roku zorganizował pierwszą zbiorową wycieczkę członkowską na Krym. Do samego wybuchu wojny światowej KGK prowadził bardzo intensywną działalność. Licznie powstawały nowe oddziały na terenie całej Rosji, rosła liczba członków. W 1899 klub udostępnił pierwszy znakowany szlak turystyczny w Rosji: od Wodospadu Uczan-su na szczyt Jajły (Szlak Sztangiewski) oraz uruchomił pierwsze rosyjskie schronisko turystyczne w Czatyrdahu, koło znanych jaskiń Bin-baszchoba i Suuk-choba. Prowadzono intensywne badania naukowe, których wyniki publikowano w wydawanych regularnie przez 25 lat „Zapiskah Krymskovo Gornovo Kluba”. W periodyku popularyzowano głównie góry Krymu i Kaukazu368. Początek wieku XX przyniósł nagły wzrost zainteresowania właśnie Kaukazem. Stosownie do sytuacji, Krymski Klub Górski zmienił w 1901 roku nazwę na KrymskoKaukaski Klub Górski (KKGK). W ten rejon w pierwszej dekadzie XX wieku wyruszały liczne wycieczki i wyprawy wysokogórskie. Także na innych obszarach poszczególne oddziały KKGK przygotowywały rozmaite marszruty, które oferowały zarówno swym członkom, jak i osobom spoza organizacji. Organizowano zbiorowe przechadzki piesze i przejażdżki konne – wierzchem i ekwipażami. Ogółem, przez blisko ćwierć wieku,
366
G. P. Dolženko, op. cit., s. 21-22. Tamże, s. 23. 368 Tamże, s. 22-25. 367
100
skorzystało z nich 120 tysięcy osób369. Do udziału w wycieczkach zachęcały reklamy: plakaty i broszury rozsyłane do szkół i uczelni, ogłoszenia w gazetach, cotygodniowe informacje wywieszane w hotelach i pensjonatach. Dolženko podkreśla, że korzystali z nich przede wszystkim goście z Petersburga – głównie nauczyciele, ucząca się młodzież, lekarze, urzędnicy, wojskowi; w mniejszym stopniu – kupcy, rzemieślnicy, przedsiębiorcy370. Wielkie zasługi KKGK, a zwłaszcza jego oddział jałtański, położył w organizowaniu, począwszy od roku 1892 wycieczek uczniowskich dla młodzieży z całego państwa (Dolženko wymienia, między innymi, wycieczkę na Krym dziewcząt z 3 żeńskiego gimnazjum z Warszawy!). Uczestniczyło w nich w sumie kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi. Oddział jałtański zapewniał darmowe noclegi w szkołach, wysokie zniżki w hotelach, tanie wynajmowanie powozów. KKGK nie zarabiało na tym ani kopiejki, nie otrzymywało żadnego wynagrodzenia. Działaczami powodowało bezinteresowne poczucie misji, przekonanie o konieczności propagowania turystyki jako formy działalności służącej zdrowiu, higienie, poznaniu ojczyzny i wychowaniu patriotycznemu. W 1902 rozpoczęto szkolenie przewodników dla grup zorganizowanych. Rekrutowali się oni głównie spośród nauczycieli. KKGK traktował to jako jedną z form propagowania turystyki: adepci kursów powracali na Krym wraz ze swymi wychowankami. Zdumiewające jest, co bardzo mocno podkreśla Dolženko, że pomimo tak wielkich zasług, tak wszechstronnej i bogatej działalności, prasa starała się przemilczeć istnienie KKGK. Dziennikarze nie informowali o jego inicjatywach i dokonaniach371. Jest to doprawdy trudne do wyjaśnienia, bo wszak działalność klubu miała bardzo „błagonadiożny” i państwowotwórczy charakter. Można przypuszczać, że władze niepokoiła spontaniczność i rozmach tej aktywności oraz okoliczność, że pomysł nie zrodził się w gabinetach istracji, lecz w umysłach garstki entuzjastów. Może obawiano się, że nazbyt rozprzestrzeniający się ruch, trudny do kontrolowania, posłuży do rozsiewania niepożądanych idei? Władze prawdziwe kłody rzucały pod nogi także inicjatorom powołania Rosyjskiego Towarzystwa Górskiego – RGO. Założyciele – grono petersburskich naukowców i alpinistów – trzy lata czekali na zatwierdzenie statutu. Od 1898 do 1901 trwały starania w kancelarii ministerstwa spraw wewnętrznych w Petersburgu, w kancelariach moskiewskiego generałgubernatora i oberpolicmajstra. I niewiele znaczył fakt, że prezesem RGO miał zostać
369
Tamże, s. 25-30. Tamże, s. 31-32. 371 Tamże, s. 32-33. 370
101
Aleksandr Karlovič von Mekk, dyrektor Moskiewsko-Kazańskiej Drogi Żelaznej, a członkami
władz
towarzystwa
–
najwybitniejsi
rosyjscy
geografowie
tej
epoki.
Wnioskodawcy, aby wykazać swe patriotyczne uczucia, podkreślali: „Nie ma u nas Alp i dlatego nie możemy nazywać się towarzystwem alpejskim”372. Stwierdzali również: „Nasza misja będzie polegała na tym, żeby nieść naszą kulturę do najbardziej oddalonych zakątków naszej wielkiej ojczyzny, uczyć różnoplemiennych rodaków języka naszej literatury, utwierdzać podstawy honoru i dobra tam, gdzie ich brak”373. RGO organizowało liczne wykłady, prelekcje, wydawało publikacje. Propagowało pogląd, że nie trzeba jeździć w dalekie i obce Alpy, a wystarczy zwrócić uwagę na przyrodę swej ojczyzny. Popularyzowano turystykę i wspinaczkę górską. Zakładano schroniska, organizowano przewodników. Samo RGO nie organizowało wycieczek, ale służyło radą i pomocą wszystkim wybierającym się w góry374. W 1909 roku w Moskwie, na XII zjeździe przyrodników i lekarzy, stowarzyszenie zorganizowało Pierwszą
Wszechrosyjską Wystawę Alpinizmu. Zaprezentowano na niej
fotografie, sprzęt wspinaczkowy, mapy regionów górskich. Wydarzenie to odegrało znaczącą rolę w popularyzacji alpinizmu w Rosji375, co z kolei sprzyjało powstawaniu nowych, mniejszych organizacji i prywatnych, komercyjnych inicjatyw, mających udostępnić szerszej publiczności góry Kaukazu376. W pierwszych latach XX wieku Kaukaz był już bardzo popularnym celem wycieczek podejmowanych przez osoby, nie uprawiające na co dzień ani wspinaczki, ani nawet ambitniejszej turystyki. Ciekawym świadectwem charakteru kaukaskich wędrówek jest fragment wspomnień Eugeniusza Janiszewskiego, wychowanego w Odessie syna polskiego inżyniera. Jako student Politechniki w Kijowie, w lipcu 1914 r., w gronie przyjaciół zwiedzał niższe partie gór, podziwiał dziką, pierwotną przyrodę, nocował w spartańskich warunkach, doświadczył nawet prawdziwej choroby wysokościowej. Bawił też w gościnie u księżniczki Masziko Kajszauri, zwiedził Tbilisi, Erywań, Borżomi, Batumi, Soczi. Dotarł do stóp Araratu. Z opisu Janiszewskiego przebija atmosfera egzotyki podziwianych miejsc, monumentalizmu gór, nadzwyczajnej wyjątkowości wyprawy377. Prawdziwie imponujący zasięg i zupełnie wyjątkowe znaczenie dla rozwoju turystyki i obyczaju podróżowania wśród rosyjskiego społeczeństwa miało Rosyjskie Stowarzyszenie 372
G. Usyskin, op. cit., s. 49. G. P. Dolženko, op. cit., s. 35. 374 Tamże, s. 35-37. 375 G. Usyskin, op. cit., s. 54. 376 Tamże, s. 54-62. 377 E. Janiszewski, Wspomnienia odessity 1894-1916, Wrocław 1987, s. 224-238. 373
102
Turystów (ROT). Wywodziło się ono z działających od początku lat 80-ych w Petersburgu, Moskwie i wielu innych miastach lokalnych towarzystw cyklistów378. Tak oto, co podkreślają rosyjscy historycy, rower dał początek masowej turystyce w Rosji. Z ekstrawaganckiej zabawki bogatych stał się u schyłku XIX wieku popularnym środkiem transportu379. Środowisko skupione wokół ukazującego się w Petersburgu pisma „Velosiped” już w 1892 roku podjęło starania o zezwolenie na założenie jednolitej organizacji zrzeszającej rowerzystów, jak i amatorów krajoznawstwa w ogóle. Po trzech latach żmudnych wysiłków, uzyskano stosowną zgodę ministerstwa spraw wewnętrznych. W 1895 r. formalnie zaczęło działać Rosyjskie Stowarzyszenie Rowerzystów – Cyklistów (ROWT), używające także nazwy Russkij Turing-Klub, a w 1901 przemianowane na Rosyjskie Towarzystwo Turystów (ROT)380. Bardzo dynamicznie rozwijały się struktury organizacji. Przedstawicielstwa działały w ponad stu miastach Rosji. W 1903 liczba członków osiągnęła rekordowe 2061 osób, przy czym w następnych latach dość szybko malała. (Podobne zjawisko występowało także w Wielkiej Brytanii, co wiązało się z popularnością wśród zamożnych grup społeczeństwa samochodu, jako środka transportu). W pierwszych latach istnienia ROWT/ROT skoncentrowało swe wysiłki na organizowaniu wielodniowych, rowerowych wypraw po najciekawszych rejonach Rosji z zamiarem propagowania wśród amatorów cyklizmu uroków ojczystego kraju. Na początku XX wieku działalność ROT zataczała coraz szersze kręgi, także wśród turystów, którzy nie korzystali z rowerów. Prowadzono wycieczki edukacyjne na Krym, Kaukaz, Ural, do Azji Środkowej; organizowano kursy dla przewodników. Rozpisano konkurs na mapy i przewodniki, negocjowano zniżki dla turystów w hotelach i pensjonatach381. Za główny cel stawiano sobie umożliwienie podróżowania po kraju osobom niezamożnym, nie mogącym pozwolić sobie na samodzielne podejmowanie dalszych wypraw382. Organizacja prowadziła swą działalność także na forum międzynarodowym. W 1899 ROWT wzięło udział w Międzynarodowym Kongresie Turystycznym w Luksemburgu i wstąpiło do Ligi Towarzystw Turystycznych. W 8 głównych miastach Europy Zachodniej działały przedstawicielstwa stowarzyszenia, podpisano umowy z 12 zagranicznymi organizacjami
383
. Dzięki temu podróżującym po Europie członkom ROWT/ROT
378
G. P. Dolženko, op. cit., s. 41-42. G. Usyskin, op. cit., s. 62. 380 G. P. Dolženko, s. 42; G. Usyskin, s. 62-64. 381 G. Usyskin, op. cit., s. 63-66. 382 Tamże, s. 73. 383 Tamże, s. 65. 379
103
przysługiwały, otrzymane na zasadzie wzajemności, takie same przywileje jak członkom organizacji narodowych: zniżki w hotelach i schroniskach, rabaty na zakup wydawnictw i serwisowanie rowerów, ulgi celne w Belgii, Szwajcarii i Włoszech384. Od początku istnienia ROWT jego organem prasowym był miesięcznik „Velosiped”. W styczniu 1899 roku został zastąpiony przez miesięcznik „Russkij Turist” Pismo ukazywało się regularnie do roku 1912. Przez 13 z górą lat patronowało działalności ROWT i ROT. Propagowało krajoznawstwo, podkreślało, że turystyka nie może się sprowadzać wyłącznie do wypraw rowerowych, że w istocie powinna ona polegać na konsekwentnym poznawaniu własnego państwa. Gdy w 1901 roku ROWT przekształciło się w ROT, na łamach pisma zwrócono się do wszystkich środowisk, by wzmogły działania na rzecz organizowania wycieczek krajoznawczych, tak aby umożliwić poznawanie ojczyzny wszystkim grupom społecznym385. W 1913, po wydaniu jednego, podwójnego numeru, pismo zakończyło działalność. Upadek miesięcznika zbiegł się w czasie z wyraźnym kryzysem w rosyjskim, zorganizowanym ruchu turystycznym. „Russkij Turist” w ostatnim numerze apelował do czytelników – turystów: „Przebudźcie się!” i zwracał uwagę na obumieranie działalności organizacyjnej. Grigorij Usyskin wiąże ten proces z dwiema przyczynami. Po pierwsze ze znaczącym wzrostem popularności indywidualnych wyjazdów zagranicznych, które stały się możliwe po rewolucji 1905 roku.. Po drugie, ze wzmożoną kontrolą i nękaniem ROT oraz współpracujących z nim organizacji przez ochranę. Zarówno policja, jak i tajne służby pod koniec pierwszej dekady XX wieku informowały ministerstwo spraw wewnętrznych, że wycieczki turystyczne nagminnie stają się forum propagandy socjalistycznej. W 1910 r. w lokalu Komisji Wycieczkowej ROT w Moskwie skonfiskowano skład literatury rewolucyjnej, maszyny poligraficzne i aresztowano 11 członków SDPRR. Często wybitnymi działaczami turystycznymi byli znani politycy opozycyjni 386. Zjawiska, których – jak możemy się domyślać – władze obawiały się w przypadku krymskich i kaukaskich stowarzyszeń górskich, stały się codzienną rzeczywistością w głównej rosyjskiej organizacji turystycznej, działającej w obu stolicach imperium. Turystyka i podróże, od samego początku mające w Rosji wymiar polityczny, imperialny i nacjonalistyczny, zyskały u kresu epoki caratu całkiem nowy kontekst – opozycyjny i rewolucyjny.
384
G. P. Dolženko, op. cit., s. 44. G. Usyskin, op. cit., s. 66-71. 386 Tamże, s. 74-75. 385
104
Pod koniec XIX wieku istotne znaczenie dla kształtowania obyczaju podróżowania miały „wycieczki edukacyjne”, przeznaczone głównie dla młodzieży szkolnej, studentów i nauczycieli. Na południowych rubieżach państwa, jak już wspomniano, organizował je Krymsko-Kaukaski Klub Górski. Na nieporównanie szerszą skalę, obejmując swym zasięgiem niemal całą europejską część imperium, działało Rosyjskie Stowarzyszenie Turystów, a z jego inspiracji i we współpracy z nim wiele rozmaitych stowarzyszeń i instytucji. Przy Oddziale Moskiewskim ROT istniała Komisja Wycieczkowa, specjalizująca się w prowadzeniu wycieczek nauczycielskich.
Jej
działacze
opracowali
bardzo
szczegółowe zasady ich prowadzenia, praktyczne zalecenia dla uczestników, przygotowali program obejmujący 12 propozycji tras – od 12-dniowej wzdłuż biegu Wołgi za 38 rubli, po 36-dniową wyprawę do Azji Środkowej za 135 rubli. Zaskakująco niskie ceny wynikały z faktu, że zamiast nocowania w hotelach, korzystano z miejsc udostępnianych przez szkoły i uczelnie, towarzystwa wzajemnej pomocy nauczycieli, lokalne władze387. Wycieczkom nauczycielskim przyświecały względy patriotyczne i państwowotwórcze. Organizatorzy starali się zapoznać pedagogów z najważniejszymi zabytkami, miejscami związanymi z historią Rosji, pomnikami przyrody. Odwiedzano między innymi Moskwę, Petersburg, Borodino, Kulikowe Pole, Jasną Polanę388. Konsekwentne propagowanie, ujętego w karby organizacyjne, krajoznawstwa jako składnika
wykształcenia
kulturalnego
człowieka,
zwłaszcza
nauczyciela
mającego
wychowywać uczniów i studentów, oznaczało nadanie turystyce swego rodzaju nacjonalistycznego piętna. Motywy takie były szczególnie widoczne w programie edukacyjnym Sankt-Petersburskiej Ziemskiej Szkoły Nauczycielskiej. Nauka w niej trwała pięć lat. Na każdym roku słuchacze uczestniczyli w wyprawach po całej Rosji, ze szczególnym uwzględnieniem kresów: Finlandii, guberni nadbałtyckich, Krymu, Kaukazu. Szkoła miała znaczący udział w pokrywaniu kosztów podróży studentów389. Wychowawczą i polityczną rolę wycieczek młodzieży szkolnej dostrzegali nauczyciele, a na początku XX wieku także i najwyższe władze oświatowe. Początkowo wyprawy uczniowskie prowadzili indywidualnie pedagodzy – entuzjaści. Była to jednak działalność nieskoordynowana i rozproszona. Na tyle jednak znacząca i mająca wymiar ekonomiczny, że w 1899 roku koleje wprowadziły bezpłatne przejazdy w 3 klasie dla
387
G. Usyskin, op. cit., s. 77-81. G. P. Dolženko, op. cit., s. 46. 389 G. Usyskin, op. cit., s. 85-86. 388
105
uczestników wycieczek szkolnych, co znakomicie zwiększyło ich popularność390. Zapowiedzią nowej epoki w tej materii był cyrkularz (okólnik) ministerstwa oświecenia publicznego z 2 VIII 1900 nr 2.185. Zalecono w nim dyrektorom szkół zastąpienie prac wakacyjnych uczniów – wycieczkami edukacyjnymi391. W ostatnich latach przed wojną do współfinansowania ruchu wycieczkowego włączyły się ziemstwa392. W odpowiedzi na ogromne
zapotrzebowanie,
wykładowcy
Petersburskiej
Szkoły
Leśno-Handlowej
przygotowali poradnik pt. Wycieczki szkolne. Rozpoczęto wydawanie fachowych periodyków – miedzy innymi „Ekskursënnyj Vestnik” i „Russkij Ekskursant”393. Tuż przed wybuchem wojny władze zaczęły sprzyjać masowemu ruchowi krajoznawczemu, ściśle go jednak kontrolując i traktując jako sposób wszechstronnego oddziaływania na edukację i wychowanie młodych poddanych cara i lojalnych obywateli państwa. Choć brak tu wystarczających podstaw źródłowych, można sądzić, że coraz bardziej zaostrzająca się sytuacja międzynarodowa, świadomość nieuchronności zbrojnego konfliktu i polityczne ożywienie wśród rosyjskiego społeczeństwa sprzyjały wzmożeniu wysiłków na rzecz zdyscyplinowania obywateli, a jednocześnie rozbudzenia ich patriotycznych uczuć. Zorganizowane i kontrolowane przez władze wyprawy były znacznie chętniej opisywane na łamach prasy niż (praktycznie nieobecne w gazetach i periodykach) zagraniczne podróże przedstawicieli elit. Organ ROT „Russkij Turist” w 1903 roku zachwalał walory wycieczek edukacyjnych i – jako przykład -relacjonował wyprawę uczniowską do Kraju Nadamurskiego, zorganizowaną przez Błagowieszczańskie Przedstawicielstwo ROT394. Tę publikację możemy jednak uznać za rodzaj autoreklamy stowarzyszenia i to o dość ograniczonym zasięgu oddziaływania. Znacznie większy wpływ na świadomość czytelników musiały mieć artykuły w dziennikach i tygodnikach. Znamienne, że pojawiły się one stosunkowo późno – właśnie w ostatnich latach przed wybuchem wojny. „SanktPeterburgskie Vedomosti” w roku 1908 informowały, że uczniowskie wycieczki do popularnych miejsc związanych z historią Rosji przynoszą niewątpliwe korzyści i są „(…) dawno uznane przez świat nauki”. Redakcja stwierdzała, że nadeszła zatem pora na podejmowanie wypraw dalszych. Jako inspirujący przykład podano wyprawę 61 uczniów z gimnazjów Petersburga i Peterhofu, którzy pod wodzą 10 pedagogów udawali się w podróż 390
Tamże, s. 87. Tamże, s. 51. 392 Tamże, s. 87; G. P. Dolženko, op. cit., s. 52-53. 393 G. P. Dolženko, op. cit., s. 54-56. 394 D. Tûtûnin, Učeničeskaâ ekskursii i obrazovatelnyâ progulki. Perwaâ učeničeskiâ ekskursiâ ustrojennaâ Rossijskom Obščestvom Turistov, „Russkij Turist” (Dalej: „RT”) 1903, nr 1, s. 13-14; nr 2, s. 51-52. 391
106
przez Kijów, Odessę, Konstantynopol na Korfu i Peloponez395. W jeszcze bardziej odległe rejony wybierała się grupa 30 studentów moskiewskiej akademii duchownej, prowadzona przez profesorów tejże uczelni. Mieli oni dotrzeć do Salonik, Macedonii, Serbii i Włoch 396. Wydaje się, że nie przypadkiem uczestnicy tych dwóch edukacyjnych podróży, o których z namaszczeniem informowała gazeta, peregrynowali - w roku napięć dyplomatycznych na Półwyspie Bałkańskim - do tamtejszych współwyznawców i do bizantyńskiej kolebki prawosławia. Jeszcze bardziej politycznie i imperialnie zabarwiona była idea wycieczek morskich dla wychowanków szkół średnich. Miały one zapoznać młodzież z problematyką morską i warunkami życia na morzu. Organizowała je Liga Odnowienia Floty397. W pierwszej udział wzięło 60 uczniów, którzy odbyli dwutygodniowy rejs po Bałtyku na okręcie „Krejser”,
dowodzonym
przez
uczestnika
wojny
rosyjsko-japońskiej
pułkownika
Filipovskego398. Petersburska
prasa najchętniej
opisywała
wyprawy dalekie,
specjalistyczne,
egzotyczne, słowem takie, na które zwykli ludzie nie mogli sobie pozwolić. Można odnieść wrażenie, że wydawcy prasy konsekwentnie starali się ukazać podróż jako sferę aktywności wyjątkową – powszechnie niedostępną, ekskluzywną. Periodykiem, w którym najczęściej pojawiały się tego typu publikacje był tygodnik „Niva”. W porównaniu z innymi stołecznymi tytułami, sprawia on wrażenie nieco bardziej liberalnego i bardziej światowego. Na jego łamach częściej niż w innych wydawnictwach pojawiały się ciekawostki geograficzne, obyczajowe, techniczne. Opisywano światowe dokonania w dziedzinie budownictwa i komunikacji. Informowano o sposobach spędzania wolnego czasu, sporcie i właśnie o podróżach. W samym tylko 1888 roku czytelnicy „Nivy” mogli zapoznać się z bardzo obszernym i kompetentnym artykułem o turystyce i wspinaczce alpejskiej, ilustrowanym bardzo dobrymi, sugestywnymi rycinami399; z bogatą i równie świetnie ilustrowaną relacją z podróży do Indii400; z ekscytującym opisem prawdziwie wysokogórskiej wyprawy rosyjskich studentów na szczyt Araratu401. „Niva” odegrała również pionierską rolę w informowaniu o sportach zimowych, i to zanim jeszcze narciarstwo zawitało w Alpy, gdzie spopularyzowali je, oczywiście, Anglicy. W 1888 roku na stronicach tygodnika można było obejrzeć ilustracje 395
N. Šubin, V Elladu, „SPV” 1908, nr 131, s. 2. Studenčeskaâ ekskursiâ, „SPV” 1908, nr 137, s. 5. 397 Po povodu morskij ekskursij, „SPV” 1908, nr 111, s. 3. 398 Pervaâ morskaâ ekskursiâ Ligi Obnovleniâ Flota, „SPV” 1908, nr 150, s. 2-3. 399 Alpijskiâ progulki, „Niva” 1888, nr 17, s. 434-435, 438-439. 400 N. N. Karazin, Na puti v Indiû, „Niva” 1888, nr 37, s. 916-920; nr 38, s. 940-943; nr 39, s. 964-967; nr 40, s. 988-990. 401 E. S. Markov, Ekspediciâ russkih studentov na Ararat v avguste 1888, „Niva” 1888, nr 51, s. 1313-1319. 396
107
i przeczytać krótki artykuł o wykorzystywaniu nart zjazdowych w zabawach młodzieży i dorosłych w Osetii, na stokach Kaukazu402. Znacznie słabiej, co może zaskakiwać – zważywszy na sam tytuł periodyku, temat podróży i turystyki był reprezentowany na łamach tygodnika „Priroda i Lûdi”, gdzie materiały poświęcone tym zagadnieniom pojawiały się sporadycznie. Do takich wyjątków należał, bardzo zresztą ciekawy, choć późny (biorąc pod uwagę rozwój mody na narciarstwo), materiał zamieszczony w piśmie w roku 1908. Opisywał on, a piękne ilustracje przybliżały, takie dyscypliny jak saneczkarstwo, bojery, hokej, jazdę na łyżwach z trzymanym w rękach żaglem (rodzaj surfingu na lodzie), narciarstwo zjazdowe, jazdę na nartach za koniem i renwolfy – skrzyżowanie nart z sankami. Autor materiału ubolewał, że w Rosji zupełnie nie wykorzystuje się możliwości rekreacji, jaki daje zima; podkreślał, jakie znaczenie dla zdrowia ma aktywność fizyczna o tej porze roku i podawał jako wzorcowy przykład mieszkańców Norwegii403. Ton tej publikacji i brak podobnych materiałów w innych periodykach każą przypuszczać, że i ta sfera była traktowana przez prasę jako elitarna i w niewielkim stopniu nadająca się do upowszechniania. Badacze rosyjscy, współcześnie zajmujący się tematyką podróży i turystyki, nie dostrzegają w ogóle znaczenia bliskich, podmiejskich wyjazdów wypoczynkowych, przedsiębranych przez mieszkańców Petersburga. Wątku tego nie porusza również Louise McReynolds, znacznie szerzej i nowocześniej traktująca zagadnienie czasu wolnego. Tymczasem jednodniowe wycieczki i spędzanie lata na daczy były powszechnie praktykowanymi formami pozamiejskiego wypoczynku. Wiele miejsca poświęcili im wspominani już petersburscy pamiętnikarze Zasosov i Pyzin404 oraz Patricia Deotto405. Według Patricii Deotto, obyczaj „daczy” był zjawiskiem specyficznie rosyjskim, ściśle związanym z Sankt Petersburgiem i, podobnie jak rosyjska podróż, wywodził się od Piotra Wielkiego. Car – reformator, zobowiązując ogół szlachty do służby państwowej, nadawał bliskim dworowi urzędnikom posiadłości w okolicach stolicy – dacze, w których budowali oni – często bardzo okazałe –rezydencje. Spędzali w nich lato, gotowi w każdej chwili stawić się przed obliczem imperatora. Pod koniec XVIII wieku te ogromne majątki ulegały parcelacji. Mniejsze działki kupowali urzędnicy niższych rang i oficerowie, by wznosić na nich letnie domy. Do połowy XIX wieku spędzanie lata na daczy pozostawało obyczajem elitarnym i ograniczało się do szczęśliwych posiadaczy własnych realności. Gwałtowną 402
Zimniâ junošeskiâ zabavy Osetin, „Niva” 1888, nr 7, s. 188, 193. Zimnij sport, „PiL” 1908, nr 8, s. 150-151. 404 D. A. Zasosov, W. I. Pyzin, op. cit., s. 217-253. 405 P. Deotto, op. cit. 403
108
zmianę przyniosły lata 40’. Rozwój Petersburga, masowa budowa domów pod wynajem, spowodowały znaczne zagęszczenie miasta, pogorszenie warunków życia, a co za tym idzie potrzebę zapewnienia szerokim kręgom ludności stolicy dostępu do otwartej przestrzeni, zdrowego powietrza, lasów. W bezpośrednim sąsiedztwie stolicy zaczęto budować wille przeznaczone specjalnie dla coraz liczniejszych letników. Wynajmowano całe domy, lub – mniej zamożnym klientom – pokoje. Znaczną przedsiębiorczością wykazywali się także okoliczni chłopi, który uboższym mieszkańcom miasta oferowali bardzo skromne warunki zakwaterowania. Bogaci, wynajmując siedlisko na cały sezon (od kwietnia do października), zachowywali mieszkania w Petersburgu. Dysponujący skromniejszymi zasobami, opuszczali wynajmowany w mieście lokal i przenosili się na całe lato na wieś, by jesienią znów szukać mieszkania do wynajęcia. Najczęściej jednak w czasie wakacji na wsi przebywały matki z dziećmi. „Daczni” mężowie dojeżdżali codziennie do pracy w stolicy. Początkowo komunikację zapewniały statki i łodzie, pokonujące liczne rzeki i kanały. Od lat 30’ stale kursowały dyliżanse, a w latach 40’ uruchomiono linie omnibusowe, które cieszyły się nadzwyczajną popularnością, pomimo trudnych warunków podróżowania – stąd nazwa „40 męczenników”. Do radykalnego wzrostu liczby „dacznych” miejscowości przyczynił się rozwój komunikacji kolejowej. W 1837 roku pierwsza w Rosji linia kolejowa połączyła Petersburg z popularnym wśród letników Pawłowskiem. Pajęcza sieć komunikacji nie tylko rozszerzyła zasięg zjawiska daczy, ale też i przyczyniła się do znaczącego zróżnicowania charakteru poszczególnych miejscowości. Niektóre przyciągały elity dworskie, polityczne, wojskowe i finansowe. Inne cieszyły się popularnością wśród inteligencji i artystów. Były i takie, które przyciągały ludzi mniej zamożnych czy wręcz proletariat. Podobnie zróżnicowany był charakter dostępnych na daczy rozrywek406. Niezwykle bogatą, wręcz drobiazgową panoramę „dačnej žizni” przedstawili w swych wspomnieniach
Zasosov
i
Pyzin.
Opisali
kilkadziesiąt
osad
położonych
wzdłuż
poszczególnych linii kolejowych, relacjonując atrakcje, z których słynęły. Szczegółowo opisali wszelkie aspekty życia codziennego na letniskach. Według autorów wspomnień, największą popularnością cieszyły się miejscowości, w których znajdowały się rezydencje cesarskie: Peterhof407 i Carskie Sioło408. Pełne były wojska, policji, panował w nich wzorowy porządek, cisza i spokój. Na lato osiedlali się tam, na ogół we własnych rezydencjach, ludzie związani z dworem, najświetniejsza arystokracja, wyżsi wojskowi. Szczególny prestiż zyskał 406
P. Deotto, op. cit., s. 357-361. D. A. Zasosov, W. I. Pyzin, op. cit., s. 227-232. 408 Tamże, s. 241-242. 407
109
Pawłowsk, przyjmujący zróżnicowaną, ale ekskluzywną klientelę – od elit władzy i pieniądza po uboższą inteligencję. Do Pawłowska przybywali na jeden dzień wielbiciele sławnych koncertów i amatorzy nastrojowych spacerów po wspaniałych parkach409. Właśnie w Pawłowsku spędzała lato rodzina generała Jepanczyna i inni bohaterowie Idioty Dostojewskiego: „- I pan też do Pawłowska? – spytał nagle książę. – Cóż to się dzieje, wszyscy do Pawłowska?”410. Czas spędzano w ogólnie przyjęty wśród wyższych warstw sposób: „Całe towarzystwo miało, zdaje się, zamiar po pewnym czasie, jeszcze przed herbatą, iść posłuchać muzyki. (…) Willa Jepanczynów była wspaniała, w stylu szwajcarskiej chaty, wytwornie udekorowana drzewami i kwiatami. Ze wszystkich stron otaczał ją nieduży, ale prześliczny ogród kwiatowy. Siedziano na tarasie tak jak u księcia: tylko że taras był trochę obszerniejszy i urządzony z większą elegancją”411. W miejscowościach takich jak Goriełowo, Krasno Sieło, Dudergof i Gatczyna, w których stacjonowały duże jednostki wojskowe, wille mieli przeważnie oficerowie412. Do letnisk znacznie mniej efektownych należały Aleksandrowka413, Ligowo414, Martyszkino415, Rambow416, gdzie dacze były tańsze i brzydsze, a zabudowa ciasna. Gromadzili się tam zdecydowanie ubożsi dacznicy, nie brakowało także towarzystwa podejrzanej konduity. Mimo pewnej „specjalizacji” środowiskowej poszczególnych miejscowości, czas wakacji spędzały w nich obok siebie różne grupy społeczne petersburżan. Wypoczynek sprzyjał uwolnieniu od konwenansów, skłaniał do porzucania oficjalnych strojów (np. urzędniczych mundurów), rezygnacji z przyjętej etykiety. Wprawdzie elity zachowywały dystans, ale nieuchronnie następowało zbliżenie poszczególnych warstw, oddających się podobnym zajęciom w jednym miejscu i czasie. Patricia Deotto podkreśla, że życie na daczy zmieniało relacje między różnymi grupami społecznymi. Dla przedstawicieli klasy średniej spędzanie lata na daczy było ważnym komponentem prestiżu. Służyło urzędnikom i inteligencji do podwyższenia statusu społecznego. Byli oni gotowi na znaczne nawet wyrzeczenia w zimie, by móc latem pokazać, że „nie są zwykłymi, prostymi ludźmi, ale mieszkają na daczy” 417. Na
409
Tamże, s. 242-245. F. Dostojewski, Idiota, op. cit., s. 226. 411 Tamże, s. 369. 412 D. A. Zasosov, W. I. Pyzin, op. cit., s. 237-239. 413 Tamże, s. 218. 414 Tamże, s. 227. 415 Tamże, s. 233. 416 Tamże, s. 235-237. 417 P. Deotto, op. cit., s. 368. 410
110
istnienie swoistego społecznego przymusu zwracają także uwagę Zasosow i Pyzin: „Wse edut, kak że my ne pojedem?”418. „Dačnaâ žizn’” była obudowana całą infrastrukturą usług i poddana regułom szczególnej obyczajowości. Przedsiębiorczy dostawcy oferowali wypoczywającym wszelkie produkty – od warzyw i ryb po ciasta i lody. Atrakcję stanowili kataryniarze i wędrowni Cyganie. Powszechnym zjawiskiem było zapewnianie dzieciom, szykującym się do egzaminów lub poprawek, trwających całe lato korepetycji 419. „Dacznicy” organizowali amatorskie koncerty i spektakle lub podziwiali występy profesjonalnych artystów. Młodzież bawiła się na balach i potańcówkach420. Najbardziej popularne były spacery po wspaniałych, świetnie utrzymanych parkach. Położone dalej, na północ od stolicy, osady – jak Pełła i Mga – były otoczone gęstymi lasami, w których zbierano grzyby, jagody, namiętnie polowano, jeżdżono konno. Kanały, rzeki i morze sprzyjały wędkarstwu; żeglowano po wodach Zatoki Fińskiej421. Chętnie praktykowano zyskujące popularność dyscypliny sportu: futbol, tenis, krykiet, jazdę na wrotkach422. Szczególną renomą cieszyły się na przełomie wieków miejscowości leżące na terytorium autonomicznego Wielkiego Księstwa Finlandii (Ollita, Kukkauna, Terioki, Tiurisavi). Lato na daczy w tych okolicach traktowane było jako ekwiwalent wyjazdu za granicę. Finlandzka Droga Żelazna była obsługiwana przez Finów w błękitnych mundurach. Stację w Teriokach patrolował już nie rosyjski żandarm, a fiński policjant w charakterystycznym czarnym hełmie. Zamiast rubli obowiązywały fińskie marki. Gości z Petersburga zaskakiwała nadzwyczajna czystość, wzorowy porządek i absolutna uczciwość Finów423. Wyjazdy na daczę były tą formą spędzania czasu wolnego poza miastem, którą najczęściej i najobszerniej opisywano na łamach prasy. Jeżeli weźmiemy pod uwagę powściągliwość w relacjonowaniu innych sposobów wypoczynku, jak zagraniczne podróże czy turystyka, to wyraźnie widać, że prasowy wizerunek „dačnej žizni” był naprawdę imponujący. Przede wszystkim, lektura petersburskich gazet i czasopism nasuwa wnioski, że było to zjawisko rzeczywiście szeroko rozpowszechnione. Latem, jak pisano, miasto starali 418
D. A. Zasosov, W. I. Pyzin, op. cit., s. 217. Tamże, s. 220-223. 420 Tamże, s. 223-225. 421 Tamże, s. 245-247. 422 Tamże, s. 244-245. 423 Tamże, s. 247-249. 419
111
się opuszczać wszyscy. „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” na początku sezonu wakacyjnego uroczyście informowały o wyjeździe pary cesarskiej do Peterhofu424. Dwór dawał przykład, który starano się naśladować; wyznaczał standardy obyczajowe. W 1888 roku „Od kurzu, pyłu, bladego nieba, białych nocy i odoru asfaltu” uciekał, kto tylko mógł 425. Jedynie ubodzy pozostawali w mieście lub osiedlali się na bliskich przedmieściach, by codzienne dojeżdżać do pracy. Dziennikarz „Sankt-Peterburgskih Vedomostej” ironicznie stwierdzał, że ponieważ mało kto porywa się na Ems czy Wiesbaden, a uzdrowiska kaukaskie czy czarnomorskie są nazbyt odległe i przez to nieatrakcyjne, to przeciętny petersburżanin nie wyjeżdża dalej niż do Pawłowska, a i to czyni z wielkim strachem426. Nie tylko w Petersburgu, ale w całej Rosji poza miasto starali się wyrwać przede wszystkim ci, którzy zdawali sobie sprawę z dobroczynnego wpływu wypoczynku na wsi. Jak donosiły „Birževye Vedomosti”, w Kijowie, Kursku, Wilnie, Trokach „(…) inteligencja, uzyskawszy oblegčenie lub zgoła uwolniwszy się od pracy, stara się wziąć od lata, co tylko można”427. Ci, którzy nie dysponowali urlopami, bądź z powodów finansowych nie wynajmowali daczy na lato, starali się wykorzystać choćby dni świąteczne na jednodniowe wyjazdy i przechadzki po podmiejskich parkach. Sprzyjały im dogodne połączenia kolejowe i taryfy. Redaktor „Birževyh Vedomostiej” doradzał Carskie Sioło, gdzie park znajdował się tuż przy stacji i nie trzeba było tracić pieniędzy na dorożkę428. Prasa odnotowywała, że ubożsi starali się pokonywać finansowe bariery i dołączać do grona daczników. Tygodnik „Rodina” na przykład zachwalał Szuwałowo, przy okazji stwierdzając, że jest to „najpiękniejsze i najzdrowsze miejsce dla przebywających na daczy” i że „zjeżdża tam na lato biedniejsza część mieszkańców Petersburga, gdyż oferowane tam dacze są znacznie tańsze”. Miejscowość obfitowała we wspaniałe, sosnowe lasy, co miało czynić ją bardziej atrakcyjną od Pawłowska i Carskiego Sioła. Dodatkową zachętą dla potencjalnych gości była efektowna ilustracja, ukazująca piękny park i staw, po którym sunie wycieczkowy statek, a wędkarz w łódce skrytej w szuwarach łowi ryby429. Spędzanie wakacji na podmiejskim letnisku rozpowszechniało się tak bardzo, że „Birževye Vedomosti” wprowadzały na czas sezonu specjalną rubrykę Dačnaâ žizn’, w której systematycznie 424
Perejezd Ih Veličestv v Petergof, „SPV” 1903, nr 146, s. 3. Razgovor. Letnie zametki, „SPV” 1888, nr 174, s. 1-2. 426 Tamże. 427 Što dumaût i dełaût v provincii. Letnie razvlečeniâ, „BV” 1898, nr 148, s. 3; Por. Moskovskaâ žizn’. Na dačah, „SPV” 1888, nr 194, s. 2-3. 428 Letnij prazdničij otdych, „BV” 1908, nr 10547, s. 6. 429 Šuvalovo, „Rodina” 1888, nr 47, s. 1301-1304, 1325-1326. 425
112
informowano o codziennym życiu, rozrywkach, atrakcjach i kłopotach daczników. Można się było dowiedzieć na przykład, że wspaniałe warunki
wypoczynku w Starym Peterhofie
zakłócają pijani chuligani, za to w ogóle nie ma ich w Djunach430. Na początku XX wieku propagowano przekonanie, że spędzanie lata na wsi powinno być dostępne dla wszystkich grup społecznych. Mniej więcej w czasie, gdy prasa zaczęła szerzej informować o szkolnych wycieczkach edukacyjnych, na łamach „Sankt-Peterburgskih Vedomostej” opublikowano List do redakcji K. Kometsa. Autor zauważał, że wielu mieszkańców miasta opuszcza je na czas wakacji - wielu robi to dla dobra swoich dzieci. Zarazem – pisał Komets – ogromna liczba najmłodszych, nie mających rodziców, musi pozostawać „w smrodliwych murach”. Tym małym mieszkańcom stolicy starało się przyjść z pomocą Obščestvo Školnyh Dač, które corocznie wysyła na wypoczynek grupy swych podopiecznych. Autor powoływał się na przykłady innych państw europejskich, zwłaszcza Danii, gdzie prowadzona była podobna działalność. Apelował, by pod podany adres zgłaszały się osoby, mogące przyjąć dzieci w swych posiadłościach na wsi431. Do poruszonego tematu redakcja dziennika nawiązała w tym samym roku raz jeszcze, informując obszernie o koloniach dla biednych dzieci, organizowanych przez Obščestvo Ohraneniâ Narodnovo Zdrawâ432. Temat dacz zyskiwał poważny wymiar nie tylko poprzez poruszenie problematyki zdrowia publicznego. W jego kontekście pojawił się także wątek patriotyczny. W artykule opublikowanym w 1908 roku w „Sankt-Peterburgskih Vedomostâh” zwracano uwagę na zwyczaj spędzania wakacji na letniskach w Finlandii. (Zasosov i Pyzin podkreślali atrakcyjność fińskich miejscowości). Redakcja przyznawała, że panują tam świetne warunki wypoczynku, ale Finowie tak podbijają ceny, że moda na wyjazdy do Finlandii mija. Wyrażano życzenie, by powstawały równie ponętne dacze przy innych liniach kolejowych, co dawałoby szanse wzbogacenia i rozwoju także i rosyjskich wsi433. Chyba nie przypadkiem dwa dni przed ukazaniem się niniejszej publikacji także i „Birževye Vedomosti” zwróciły uwagę na zmniejszanie się popularności fińskich dacz, wywołany – jakoby – zwyżką cen. Informację o masowym odpływie letników redakcja opatrzyła alarmującym tytułem Dačnij krizis434. Pamiętnikarze petersburscy, wnikliwie relacjonujący życie na daczach w przededniu 430
Dačnaâ žizn’, „BV” 1908, nr 10532, s. 2. K. Komets, Pismo v redakcû, „SPV” 1908, nr 135, s. 2. 432 A. Faresow, Detskije kolonii, „SPV” 1908, nr 146, s. 2. 433 Poželejte russkuû derevniû, „SPV” 1908, nr 132, s. 2. 434 Dačnaja žizn’. Terëki. Dačnij krizis, „BV” 1908, nr 10547, s. 3. 431
113
wojny światowej, nie wspominają o nagłym spadku popularności Finlandii. Wydaje się, że opisane w 1908 roku na łamach dzienników sytuacje były albo pobożnym życzeniem rosyjskich
przedsiębiorców,
albo
może
raczej
elementem
mobilizowania
uczuć
patriotycznych. W relacjach z podpetersburskich letnisk dominował jednak najczęściej ton lekki i humorystyczny. Żartowano z losu mężów, pozostawianych w mieście przez żony spędzające lato na daczy. Proponowano stworzenie specjalnej agencji, która opiekowałaby się osamotnionymi nieszczęśnikami i – jednocześnie – pomagała im spełniać zachcianki oddających się drogim rozrywkom małżonek435. Nie szczędzono krytyki fatalnej jakości domkom, przeznaczanym dla gości. „Birževye Vedomosti” stwierdzały: „(…) Aż dziw, że wiatr ich jeszcze nie poprzewracał” i podawały, że w Nabierieżnej Czornoj Rieczki na śpiącego dacznika runął w nocy piec, o mało nie pozbawiając go życia. Poszkodowanego trzeba było odwieść do szpitala436. Barwny, wszechstronny i dowcipny obraz wakacji na daczy zawarty został na łamach satyrycznego tygodnika „Strekoza”437. Pismo to od 1875 roku bacznie śledziło rozmaite absurdy i śmiesznostki rosyjskiej obyczajowości. W sezonie letnim większość żartów poświęcało podmiejskiemu wypoczynkowi, naigrywając się zeń ryciną i słowem. Lektura czasopisma pozwala odtworzyć całą listę zagadnień, jakie w świadomości czytelników mogły zadomowić się w związku z „życiem na daczy” 438. Przedmiotem drwin redaktorów „Strekozy” było już samo poszukiwanie i wynajmowanie dacz. Przyszli letnicy, brodząc w błocie, starali się dotrzeć do zachwalanych przez właścicieli siedzib439. Nęceni perspektywą wynajęcia wspaniałych rezydencji, odnajdywali zamiast nich rudery, nie nadające się do zamieszkania. Obiecane wygody w rzeczywistości nie istniały440. Widokowe werandy okazywały się chylącymi się do upadku balkonikami, wygodne łazienki - zwykłymi beczkami na deszczówkę...441. Przybysze ze stolicy stawiać przy tym musieli czoło beztroskiej rubaszności, brutalności czy wręcz chamstwu żądnych zysku włościan - „mużyków”442. Cóż zatem tak ciągnęło obywateli stolicy do wyszydzanych przez satyryków przybytków? Prześmiewcy
za
podstawową,
wyjątkową
435
wręcz
atrakcję
G. N. O projekte „Kluba dačnih mužej”, „SPV” 1888, nr 161, s. 2-3. Dačnyje peči, „BV” 1898, nr 198, s. 4. 437 „Strekoza” 1898, nr 18, s.1. 438 M. Olkuśnik, Lato na daczy, „Mówią Wieki” 2004, nr 06/04, s. 34-40. 439 „Strekoza” 1896, nr 15, s.5. 440 „Strekoza” 1897, nr 20, s.5. 441 „Strekoza” 1897, nr 17, s.4. 442 „Strekoza” 1897, nr 17, s.4; „Strekoza” 1897, nr 20, s.5. 436
114
uznawali
możliwość
nieskrępowanego, nader swobodnego obcowania ze sobą pań i panów443. Dacza stwarzała, jeśli wierzyć „Strekozie”, wiele dogodnych sytuacji do nawiązania bliskich, wręcz intymnych znajomości, przeżycia wakacyjnego romansu czy choćby nasycenia oczu widokiem roznegliżowanych dam444. Morskie kąpiele, mecze tenisa, przejażdżki rowerowe wymuszały przywdzianie strojów uznawanych przez stateczne towarzystwo za frywolne czy wręcz wyzywające. Dotyczyło to zwłaszcza kobiet, których aktywność sportową traktowano głównie jako prowokowanie, uwodzenie mężczyzn445. Letnie dni na daczy najczęściej jednak płynęły powoli, statecznie, nudno. Jedną z form walki z usypiającą jednostajnością wakacji na wsi były amatorskie koncerty i przedstawienia organizowane przez wielbicieli teatru446. Oprócz tego zawzięcie grano w karty, próbowano prowadzić rozległe życie towarzyskie, przyjmowano zjeżdżających ze stolicy gości. Wizytujący „daczników” przybysze często bywali ich utrapieniem. Zakłócali wiejską sielankę zgiełkiem, wyjadali zapasy, odwiedziny przeciągali ponad miarę – często przez kilka dni. Podobnie uciążliwi bywali sąsiedzi – letnicy. Ich rozwrzeszczane dzieci,
barbarzyńskie
obyczaje, hałasy, całodniowe ćwiczenie na instrumentach muzycznych mogły skutecznie zatruć odpoczynek. Satyryczny obraz „życia na daczy” nasuwa ciekawe wnioski. Portretowani przez autorów „Strekozy” letnicy to bez wyjątku ludzie nowocześni, zamożni, o szlachetnych, regularnych rysach twarzy, znamionujących przynależność do wyższej sfery. Do swych wypowiedzi wplatają francuskie zdania, przestrzegają światowych manier. Oddają się oni prestiżowym zajęciom – polują, grają w tenisa, mkną na rowerach, zażywają jazdy konnej447. Nienaganny, modny strój zamieniają jedynie na oryginalny sportowy kostium. Uderzający jest kontrast z wynajmującymi im kwatery chłopami. Ci ostatni przedstawieni są w typowy dla ówczesnej ikonografii sposób: brodaci, o fizjonomiach z grubsza ciosanych i kwadratowych, spracowanych dłoniach. Występują w tradycyjnych koszulach – rubachach, w miękkich czapkach z daszkiem, w bufiastych spodniach wetkniętych w wysokie buty. Tak spektakularne zderzenie dwóch światów wydaje się być zamierzone. Zestawienie rosyjskiego „mużyka” z kosmopolitycznym, petersburskim modnisiem podkreślało światowy, elitarny, ekstrawagancki charakter wypoczynku na podmiejskim letnisku. Nawet swojska dacza, 443
„Strekoza” 1898, nr 26, s.4-5. „Strekoza” 1898, nr 25, s.5. 445 „Strekoza” 1888, nr 26, s.5. 446 „Strekoza” 1897, nr 17, s.5. 447 „Strekoza” 1903, nr 22, s.5. 444
115
najobszerniej opisywany na łamach prasy sposób spędzania wakacji przez Rosjan, była - w oczach satyryków - przejawem ulegania cudzoziemskiej modzie. X
X
X
Próba skonfrontowania wypoczynku i podróży społeczeństwa rosyjskiego i brytyjskiego nastręcza pewne trudności. Odmienny jest wizerunek źródłowy, inna jest też tematyka opracowań historycznych. Badacze zajmujący się Rosją w zasadzie pomijają społeczny wymiar tych zjawisk. O ile historycy opisujący Anglię priorytetowo traktują znaczenie sposobów spędzania czasu wolnego dla świadomości i stratyfikacji społeczeństwa, o tyle badacze przeszłości Rosji jedynie krótko wzmiankują te zagadnienia. Wynika to po części, jak wolno sądzić, z ograniczeń źródłowych. Rosyjska prasa i literatura piękna niechętnie
relacjonowały
zróżnicowanie
form
wypoczynku
poszczególnych
grup
społecznych. Nie miało to jednak podstaw w rzeczywistości. Rosja była krajem o ogromnym rozwarstwieniu i wynikających zeń kontrastach. Burżuazja dopiero z wolna się rodziła, a mieszczaństwo miało raczej plebejski charakter. W przededniu wojny światowej w miastach mieszkało około 15% ludności imperium448. Same miasta w większości przypominały duże wsie. Ogromne przestrzenie państwa nie krępowały ich rozrostu przestrzennego, toteż życie w mieście – nawet w samym Petersburgu - nie było tak uciążliwe jak na Zachodzie. Podróż i wypoczynek nie stanowiły naglącej konieczności. Nie dążono do nich za wszelką cenę. Były raczej oznaką prestiżu, pozycji społecznej, elementem mody. Praktykowali je przedstawiciele warstw wyższych – nowo wzbogaceni kapitaliści, rosnąca w siłę klasa średnia. Prym wiedli jednak członkowie elity. Elita ta była wąska i wyjątkowo prominentna. Ograniczała się do ludzi związanych z dworem, do arystokracji, najzamożniejszej szlachty i bajecznie bogatej, nielicznej burżuazji. To oni udawali się do zachodnich stolic, na Riwierę, w Alpy. Okazywanie przez prasę niernego zainteresowania życiem tego środowiska mogło być uważane przez redakcje pism petersburskich za nietaktowne czy wręcz niebezpieczne, ze względu na możliwość prowokowania napięć społecznych. Na drugim biegunie społecznej hierarchii funkcjonowała uboga większość: drobni urzędnicy, rzemieślnicy, służba. Rodzący się przemysł powodował kształtowanie się klasy robotniczej. Była ona stosunkowo nieliczna, natomiast egzystowała w dramatycznie złych warunkach: pozbawiona ubezpieczeń społecznych, czasu wolnego, opieki medycznej, praw regulowanych ustawodawstwem pracy. Dzień roboczy u schyłku XIX wieku trwał przeciętnie 448
L. McReynolds, op. cit., s. 6.
116
od 12 do 15 godzin, osiągając niekiedy 18 – 19 godzin. Warunki pracy były fatalne, a pracownicy - pozbawieni jakiejkolwiek opieki ze strony przedsiębiorców - nie mogli też liczyć na nierne zainteresowanie ze strony władz państwowych 449. Podejmowane na Wyspach Brytyjskich reformy, zmierzające ku poszerzaniu wymiaru czasu wolnego czy organizowaniu racjonalnego wypoczynku klas niższych, były w Rosji w ogóle nie do pomyślenia. Biorąc pod uwagę wyjątkowo prymitywny poziom robotniczych mieszkań, stan sanitarny ubogich dzielnic, zdrowotność proletariatu i niskie płace, nietrudno skonstatować, że w tym środowisku dojrzewać musiała głęboka frustracja, grożąca społecznym wybuchem. Obawiając się – jak sądzę - reakcji klas upośledzonych, dbano, aby prasowy wizerunek wypoczynku warstw uprzywilejowanych nie był niernie bogaty. Wydawcy czasopism ograniczali się do prezentowania szerzej dostępnych form aktywności, nie powodujących niezdrowego zainteresowania cywilizacją Zachodu. Stąd wyjątkowo obfity wizerunek wakacji spędzanych na daczy - powszechnie znanych, popularnych nie tylko wśród elity, ale także wśród reprezentantów klasy średniej, w tym zwłaszcza inteligencji. W petersburskich periodykach z przełomu wieków brak natomiast zachęty, inspiracji do podejmowania dalszych podróży. Postępowano tak, jakby starano się uchronić czytelników przed wpływami obcego im świata, jakby w poddanych cara chciano utrwalić przywiązanie do miejsca, w którym stale mieszkali i definitywnie zniechęcić do zbyt częstych i dalekich peregrynacji – zwłaszcza zagranicznych. Niewątpliwie wynikało to z podkreślanego, zwłaszcza przez Louise McReynolds, upolitycznienia zjawiska podróży. Właściwie od chwili, gdy zaczął się rodzić w Rosji zwyczaj wyjazdów kuracyjnych, czy turystycznych peregrynacji, nadawano im imperialny, nacjonalistyczny wymiar. Miały służyć silnemu podporządkowywaniu zdobytych kresów państwa oraz budowaniu narodowej dumy i wiernopoddańczych uczuć. W tym też celu, przez cały XIX wiek, aż do wybuchu wojny, w literaturze i publicystyce poświęconej podróżom bardzo silne były akcenty ksenofobiczne, które z trudem skrywały kompleksy wobec Zachodu. Charakterystyczne dla Rosji, i całkowicie odróżniające ją od Wielkiej Brytanii, były trudności, na jakie napotykali inwestorzy, usiłujący zorganizować komercyjne agencje turystyczne. Nie ma źródeł, które świadczyłyby o rozwoju tej formy przedsiębiorczości. Tym bardziej nic też nie wiadomo o sukcesach, które choć w części przypominałyby rozmach 449
L. Bazylow, Historia Rosji, Warszawa 1983, t. II, s.354-357.
117
działalności Thomasa Cooka. Nie lepiej przedstawiała się sytuacja stowarzyszeń tworzonych przez bezinteresownych entuzjastów krajoznawstwa. Badacze rosyjscy, skrupulatnie odtwarzający dzieje rosyjskich organizacji i klubów turystycznych, opisują trudności, na jakie ze strony władz napotykali ich założyciele. Podkreślają również zdumiewające milczenie prasy na temat ich aktywności. Najwyraźniej nierna spontaniczność poddanych rodziła obawy rządzących. Czynniki oficjalne dopiero na przełomie wieku XIX i XX zaangażowały się w popieranie powszechnej akcji wycieczek edukacyjnych – dla uczniów, studentów i nauczycieli. Jak się zdaje, traktowano je jako formę propagandowego oddziaływania na społeczeństwo w czasie narastania napięć międzynarodowych, poprzedzających wybuch wojny Dwoistość obrazu XIX-wiecznych rosyjskich podróży jest ewidentna. Z jednej strony udokumentowana jest obecność zamożnych Rosjan w najbardziej znanych zagranicznych kurortach, tłumne odwiedzanie popularnych miejscowości wypoczynkowych na terenie imperium i szeroka działalność stowarzyszeń turystycznych. Z drugiej – źródłowy obraz tych aktywności przedstawia się ubogo. Uprawniony wydaje się wniosek, że sytuacja taka nie była dziełem przypadku, a zamierzonym efektem polityki władz. Czyniło to sytuację rosyjskiego społeczeństwa szczególną. Moda na podróżowanie była w Rosji jak najbardziej obecna, ale miała wymiar nieznany zupełnie w Wielkiej Brytanii. Daleki wojaż był czymś wyjątkowym, niecodziennym, mającym nieco polityczny posmak. Należy mieć to na względzie, starając się prześledzić, jaką rolę w obyczajach społeczeństwa Warszawy odgrywały wzorce płynące z obu, tak odmiennych, stolic – Londynu i Petersburga.
118
ROZDZIAŁ II. ELITY W PODRÓŻY. WOJAŻE, KURACJE I KANIKUŁA NA WSI JAKO WYZNACZNIK POZYCJI SPOŁECZNEJ.
Obyczaje i kultura szlachty i arystokracji związanej z Warszawą wciąż czekają na swego historyka450. Grupa ta była nieliczna, stanowiła drobny ułamek mieszkańców miasta. Jej przedstawiciele nie przebywali w Warszawie przez cały rok, a raczej – by tak rzec – sezonowo. Mimo to ich zwyczaje, sposób bycia, rozrywki budziły zainteresowanie reszty społeczeństwa. Starały się je naśladować kręgi aspirujące do zajmowania pozycji zbliżonej do arystokracji i usiłujące przeniknąć do jej szeregów. Wśród nich szczególną rolę odgrywała najzamożniejsza burżuazja. Charakterystyka obyczajów wielkiej burżuazji została najpełniej przedstawiona w monografiach Ireneusza Ihnatowicza451 i Marioli Siennickiej452. Obie prace ukazują szeroką panoramę życia codziennego oraz materialną i duchową kulturę warszawskich przemysłowców, bankierów, przedsiębiorców. Podróże są w nich jednak potraktowane zdawkowo, jako jeden ze sposobów spędzania czasu wolnego, rodzaj rozrywki sytuującej tę grupę w kręgach zdecydowanie elitarnych. W pamiętnikach warszawskich arystokratów i bourgeois wątek podróży, kuracji i wiejskiego wypoczynku bywał poruszany nader często. Autorzy nie poprzestawali na itinerariach swych wojaży czy relacjonowaniu atrakcji, które były ich udziałem w odwiedzanych miejscowościach. Z upodobaniem opisywali rolę, jaką w życiu ich sfery odgrywały wyjazdy bliższe i dalsze. Obyczaje elit śledziła z uwagą warszawska prasa. Zamieszczane w niej publikacje informowały o aktywności reprezentantów najbardziej
450
(Ciekawe studium na temat życia codziennego ziemianek w miastach Królestwa Polskiego w końcu XIX wieku napisała Danuta Rzepniewska, zwracając w nim uwagę na specyfikę warunków egzystencji w Warszawie): D. Rzepniewska, Ziemianki w mieście. Królestwo Polskie w końcu XIX wieku, [w:] Kobieta i kultura życia codziennego wiek: XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, t. 5, Warszawa 1997. 451 I. Ihnatowicz, Obyczaj wielkiej burżuazji warszawskiej w XIX wieku, Warszawa 1971. 452 M. Siennicka, Rodzina burżuazji warszawskiej i jej obyczaj, Warszawa 1998.
119
prominentnych kręgów, a jednocześnie wyrażały i kształtowały społeczną ocenę zachowań opisywanych środowisk . „Towarzystwo warszawskie”. „Latem, po wystawie, towarzystwo warszawskie niknie zupełnie. Wszystko, co żyje wyjeżdża na wieś, do wód lub co najmniej na letnie mieszkania. (…). Przez lipiec, sierpień i wrzesień każdy <<szanujący się>> warszawiak, każdy dom zamożniejszy nie może bawić się w mieście (…)”453.
W ten sposób charakteryzował obyczaje warszawskich elit autor Listów
Baronowej XYZ, prawdopodobnie – Antoni Zalewski, wyśmienity warszawski dziennikarz i znawca stołecznych stosunków. Z opinią krytycznego, a wręcz złośliwego obserwatora życia społecznego Warszawy II połowy XIX wieku, współbrzmi wspomnienie reprezentującego środowisko arystokracji Edwarda Krasińskiego: „Warszawa po wyścigach pustoszała i życie przenosiło się na wieś; albo też wyjeżdżano na kurację za granicę lub do wód krajowych (…)”454. Na podobną powtarzalność, swoistą monotonię warszawskiego kalendarza zwracała uwagę Anna Leo: „Rok towarzyski w Warszawie rozpoczynał się w połowie września, gdy koniec wakacji ściągał mieszkańców z letnisk i wód”455. Pochodząca z Wołynia Łucja z Dunin-Borkowskich Hornowska u schyłku lat 60-ych zamieszkała z rodzicami w Warszawie, po przymusowej sprzedaży przez ojca rodowego majątku. Do krytycznego spojrzenia na obyczaje przedstawicieli ziemiańskich rodzin, osiadłych w Warszawie zmuszał pamiętnikarkę żal po utracie miejsca szczęśliwego dzieciństwa, niemożność przyzwyczajenia się do życia w obcym, wielkim mieście, poczucie osamotnienia. Stąd też obyczaje elit opisywała z dystansem, a nawet z pewną niechęcią: „(…) warszawskie życie jest pokrajane jak piernik, rozłożone na równe, zawsze takie same kawałki i przeznaczone na jedne i te same czynności, które wszyscy spełniać muszą w danej chwili: rozjeżdżać się lub zjeżdżać, zwijać mieszkanie lub takowe urządzać” 456. Autorka Wspomnień… z pewną goryczą cytowała słowa swej przyjaciółki Felicji Chojeckiej, „córki referendarza stanu”: „(…) w ogórkowy sezon tylko szewcy zostają w Warszawie”457. Opinię pamiętnikarzy o powszechności, masowości wyjazdów pozamiejskich potwierdzają doniesienia prasowe. Począwszy od lat siedemdziesiątych po wybuch Wielkiej 453
A. Zalewski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr. R. Kołodziejczyk, Warszawa 1971, s. 271. 454 E. Krasiński, Gawędy o przedwojennej Warszawie, Warszawa 1936, s. 106. 455 A. Leo, Wczoraj. Gawęda z niedawnej przeszłości, Warszawa 1929, s. 27. 456 Ł. Hornowska z Dunin-Borkowskich, Wspomnienia z lat ok. 1852-1890, Rps BN II 10423, s. 152. 457 Tamże, s. 99.
120
Wojny, relacjom dotyczącym wakacji towarzyszy pogląd, iż opustoszenie Warszawy jest zjawiskiem nader widocznym, całkowicie zmieniającym oblicze miasta. „Kurier Warszawski” w 1873 roku, już na początku maja, donosił: „Z nastaniem dni ciepłych rozpoczyna się wielka <<wędrówka ludów>>… Miasta wyludniają się, a za to wsie i zakłady kąpielowe kipią gwarem tłumnych zebrań”458. Dwadzieścia lat później felietonista „Biesiady Literackiej” przytaczał słowa warszawianki: „Ależ mój panie, co to prawić nadaremnie! Każdy, kto się szanuje, wyjeżdża na lato, więc i ja zostać nie mogę; zresztą gdybym została, to bym się na śmierć zanudziła w tej ohydnej pustce”459. Felietonista konstatował, że „(…) spotkanie znajomego należy w obecnej chwili do rarytasów warszawskich”460. „Tygodnik Mód i Powieści” utrzymywał w 1893 roku: „Kto mógł zapakował swe bagaże i puścił się na wędrówkę. Miasto w takich razach nie tylko pustoszeje, ale przybiera wszelkie pozory aresztu prewencyjnego: kto w nim siedzi jeszcze nie wie za co. Ale siedzieć musi, bo go tu przykuwa obowiązek, lub… niemożność”461. W istocie mury miasta opuszczała drobna tylko część jego mieszkańców. Trudno precyzyjnie określić liczbę wyjeżdżających na dłuższy, kilkutygodniowy wypoczynek. Zdaniem publicysty „Wędrowca”, w 1903 roku wakacje poza miastem spędzało około 5 % warszawiaków, czyli zaledwie około 40 tysięcy ludzi462. Chciałoby się spytać, skoro tak mało, to dlaczego, wedle źródeł, było to tak wiele? Wydaje się, że – przede wszystkim – miasto opuszczali przedstawiciele elity. Elity urodzenia, pieniądza i wykształcenia, czy wreszcie – prestiżu, jakim cieszyli się przedstawiciele zamożnej inteligencji. Autor Listów Baronowej XYZ stwierdzał, że w lecie „towarzystwo warszawskie niknie zupełnie”463. Kogo jednak zaliczał do „towarzystwa”? „Do <
> należy każdy i każda, kto ma dobre wychowanie i wybitniejsze stanowisko społeczne; <
> może być równie dobrze hrabia, książę, baron i szlachcic, jak inżynier, adwokat, dziennikarz, lekarz, artysta, ziemianin itp., jeśli warunki salonowe posiada, ma pewną osobistą wartość, towarzyskie przymioty i dobrą reputację. (…) Jeśli się u nas mówi, że na jakimś balu, koncercie, teatrze lub wyścigach była <
>, to znaczy, że widziano tam i historyczne nazwiska, i finanse, i wielki przemysł, i obywatelstwo wiejskie, sfery
458
„Kurier Warszawski” (dalej: „KW”), 1873, nr 95, s. 1. Z Warszawy, „Biesiada Literacka” (Dalej: „BL”) 1893, nr 32. 460 Z Warszawy, „BL” 1893, nr 33. 461 Z tygodnia, „Tygodnik Mód i Powieści” (dalej: „TMiP”), 1893, nr 29, s. 230-231. 462 O wakacje, „Wędrowiec” 1903, nr 21, s. 402. 463 A. Zalewski, op. cit., s. 271. 459
121
adwokackie, literackie, artystyczne, lekarskie itd., słowem wszystko, co miasto posiada wybitniejszego i zamożniejszego”464. Podobnie skład społeczny kręgów elitarnych, cieszących się największym prestiżem i kształtujących
najbardziej
atrakcyjne,
najbardziej
pożądane
wzorce
zachowania,
charakteryzowała Anna Leo: „Arystokracja stanowiła niemal niedostępny szczyt towarzyskiej piramidy. Część tak zwanych <<wysokich finansów>> z domami Kronenbergów, a później Blochów na czele łączyła się z arystokracją, bądź przez związki małżeńskie córek z mniej zamożnymi posiadaczami mitr i koron, bądź na gruncie wielkich spraw ekonomicznych i przemysłowych. Przedstawiciele przemysłu, właściciele fabryk, poważnych przedsiębiorstw handlowych tworzyli osobną grupę, żyjącą hucznie, pracującą zawzięcie, mało – poza nielicznymi wyjątkami – wrażliwą na rzeczy literatury i sztuki. Inteligencja: ludzie nauki, palestra, dziennikarze, lekarze, technicy – tworzyli mózg i serce miasta”465. Edward Krasiński, wspominając kręgi społeczne, których reprezentanci wyruszali z Warszawy w dalsze wojaże, pisał: „(…) przy istniejącej zamożności bardzo wiele rodzin historycznych lub zamożnych szlacheckich, mieszczańskich, kupieckich, przemysłowych, finansjery, spędzało zimę za granicą, (…) lub też jeździło na lato do wód zamiejscowych. (…) poważna elita katolicka kierowała rokrocznie swe wyjazdy do papieskiego Rzymu”466. Ze szczególnym entuzjazmem i podziwem obyczaje warszawskiej elity wspominał Stanisław Brzeziński, inżynier –
technolog, syn wziętego adwokata Kazimierza
Brzezińskiego. Pamiętnikarz, żyjący w latach 1871 – 1950, swe memuary jął spisywać w roku 1947. Opisując czasy dzieciństwa i młodości, wręcz rozkoszował się iście snobistycznym podkreślaniem wspaniałości, dostojeństwa, bogactwa środowisk elitarnych, które nadzwyczaj mu imponowały. Z racji ziemiańskiego pochodzenia i znacznej zamożności rodzina Brzezińskiego do kręgów tych faktycznie się zaliczała – i to mimo osierocenia przez ojca, który zmarł w 1876 roku467. Jak każe wierzyć czytelnikom swych wspomnień Brzeziński: „W końcu XIX i na początku XX wieku Polska była dość zamożna. Zarówno dwory wiejskie, jak i domy warszawskie odznaczały się wysoką stopą życia. Wszyscy mieli duże, piękne mieszkania, żyli bardzo dostatnio i ubierali się wytwornie468. (…) Cała wielka
464
Tamże, s. 232-233. A. Leo, op. cit., s. 15. 466 E. Krasiński, op. cit., s. 7-8. 467 S. Brzeziński, Pamiętnik, Rps BN II 10493, s. 69-70. 468 Tamże, s. 169. 465
122
arystokracja Polski mieszkała wówczas w Warszawie lub w jej najbliższych okolicach i mieli w Warszawie swoje wspaniałe pałace i wielkie dwory. Najpoważniejszą osobą w moich dziecinnych latach była hrabina Augustowa Potocka. Miała Wilanów, Jabłonnę i miała pałac na Krakowskim Przedmieściu obok kościoła Wizytek, w którym mieszkał jej syn, popularny w całej Warszawie Gucio”469. Pośród innych znanych i związanych z Warszawą rodów Brzeziński wymienia także Zamoyskich, Krasińskich, Branickich, Górskich. Jak twierdzi autor Pamiętnika, w czasach jego najwcześniejszego dzieciństwa, u schyłku lat siedemdziesiątych, ów kwiat polskiej arystokracji spotykał się podczas letnich miesięcy w Ciechocinku, „(…) który jako nowa miejscowość ogromnie wszedł w modę”470. Szczególną popularnością cieszył się pensjonat „Pod Koroną”, prowadzony przez dwie wdowy, z domu Kossobudzkie -
„z najlepszego towarzystwa obywatelskiego”, o wytwornych formach
towarzyskich, „mówiące przeważnie tylko po francusku”. Skupiać się tam miało „ziemiaństwo Królestwa, (…) najlepsze towarzystwo z prowincji i z Warszawy”. Wydawano wspaniałe obiady i słynne bale471. Pomimo dość znacznego zróżnicowania środowiska warszawskiej elity, grupy społeczne wchodzące w jej skład łączyły podobne obyczaje, upodobania, formy aktywności – w interesującym nas przypadku związane ze sposobem spędzania wolnego czasu, zwłaszcza wakacji poza murami miasta. Podróż, wojaż, zagraniczna kuracja, egzotyczna rozrywka czy zwiedzanie najsławniejszych zabytków kultury były dla przedstawicieli elitarnych środowisk czymś naturalnym, oczywistym, dostępnym. Wynikało to zarówno z materialnych możliwości, jakimi kręgi te dysponowały, z potrzeb, które domagały się zaspokojenia, jak i ze standardów zachowań, którym należało sprostać. Dla Jadwigi Waydel
Dmochowskiej, córki znanego adwokata Emila Waydla,
systematyczne, coroczne wyjazdy wakacyjne stanowiły element powtarzającego się obyczaju, na który się czekało, do którego się przygotowywało472. Z kolei Ignacy Baliński, prawnik, wysoki urzędnik Prokuratorii Królestwa Polskiego, notował, że choć w końcu XIX wieku „(…) zwyczaj niemal masowego przenoszenia się inteligencji latem na tzw. <
> jeszcze się nie ustalił”473, to jednak dość powszechne były wyjazdy na zagraniczne kuracje: „Przy taniości paszportów zagranicznych (15 rubli na pół roku), które w 469
Tamże, s. 174. Tamże, s. 101. 471 Tamże, s. 101-102, 105-106. 472 J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, Warszawa 1959, s. 13. 473 I. Baliński, Wspomnienia o Warszawie, przedm. R. Kłodziejczyk, Warszawa 1987, s. 217. 470
123
Warszawie dostawało się w kancelarii oberpolicmajstra w ciągu 48 godzin, najłatwiej i najprzyjemniej było wyjeżdżać do polskich wód w Małopolsce”474. Regularne, coroczne wyjazdy chętnie praktykowała także elita warszawskiej burżuazji. Były one niezbywalnym elementem wakacyjnego obyczaju rodziny Gebethnerów, współwłaścicieli potężnej, znanej firmy księgarskiej i wydawniczej „Gebethner i Wolff”. Na przełomie XIX i XX wieku państwo Maria i Jan Robert z piątką dzieci – dwiema córkami i trzema synami systematycznie spędzali lato w Zakopanem. Zjeżdżano tam niemal „z całym dworem”. Od Józefa Gąsienicy „Spod lasa” wynajmowano na Bystrem piętrową willę, wraz z oddzielnym budynkiem kuchennym. Jak wspomina Jan Gebethner w Młodości wydawcy: „Domek miał cztery pokoje na dole i pięć na górze, akurat dla naszej rodziny, która z całym kompletem bon i kucharek ledwo mogła się tam pomieścić. Jeden pokój był pokojem gościnnym, w którym od czasu do czasu mieszkał ktoś z rodziny lub znajomy przyjeżdżający do Zakopanego. Największy pokój na pierwszym piętrze, z ładną przykrytą dachem werandą, zajmowała zazwyczaj babcia, która z nami zawsze jeździła do Zakopanego” 475. Wysoki standard, do którego Gebethnerowie przywykli pod Tatrami, był zapewniony również i podczas znacznie dalszej wyprawy. W 1907 cała rodzina wybrała się do Francji, na wyspę Oléron. „Na miejscu rodzice odnajęli całą niedużą willę leżącą niedaleko plaży”476. Zażywano tam morskich kąpieli, wyprawiano się z rybakami na połów, mały Jan jeździł na wypożyczonym rowerze. Wypoczywający Gebethnerowie zwracali uwagę Francuzów: „We Francji rzadko się spotykało rodzinę z tyloma dziećmi i nas tam nazywano La grande famille polonaise”. Wolno się domyślać, że – żyjąc na szerokiej stopie – zjednywali wdzięczność gospodarzy. „Gdy mieliśmy wyjeżdżać, [zaprzyjaźniony rybak] zaprosił (…) nas do siebie i zrobił wspaniałe morskie przyjęcie. Były homary, ostrygi i krewetki dosłownie łowione przez niego prosto z morza”477. Wyjątkowo przedstawiały się podróże i wyjazdy kuracyjne rodziny Hoesicków. Zarówno ojciec – Ferdynand Wilhelm, jak i syn – Ferdynand zjeździli wszystkie bodaj, liczące się uzdrowiska Królestwa i Galicji, poznali też w zasadzie całą Europę. Wedle słów Ferdynanda, jego ojciec: „Bardzo oszczędny w ogóle, choć bynajmniej nie skąpy, na pewne rzeczy nie żałował sobie nigdy: na garderobę, w której był wybredny i na podróże, w których znajdował szczególne upodobanie. (…) z ogromną przyjemnością wybierał się za granicę 474
Tamże, s. 218. J. Gebethner, Młodość wydawcy, Warszawa 1977, s. 82-83. 476 Tamże, s. 93. 477 Tamże. 475
124
(…). Marzył o podróży naokoło świata”478. Upodobania i zwyczaje rodziny Hoesicków wydają się dość niezwykłe,
nawet na tle kręgów uprzywilejowanych. Nie byli jednak
Hoesickowie przykładem odosobnionym. Przynależeli do elity, dla której podróżowanie stanowiło niezbędny element egzystencji. Wpływało na samoocenę i decydowało o poczuciu środowiskowej wspólnoty. Stanisław Brzeziński, portretując wakacyjne obyczaje elit w Ciechocinku, usilnie podkreślał fakt uczestniczenia jego rodziny w życiu tego środowiska. Bywanie w jednym miejscu i czasie z przyciągającymi uwagę, cieszącymi się prestiżem, budzącymi szacunek jednostkami i grupami społecznymi było dlań wyznacznikiem zajmowanej pozycji. Wraz z poszerzaniem się doświadczenia podróżniczego przybywało autorowi Pamiętnika przesłanek do zamanifestowania aspiracji własnych i swej rodziny. Wspominając zagraniczne podróże, odbywane z matką i braćmi, tyleż ze zdrowotnych, co i poznawczych powodów, Brzeziński nigdy nie omieszkał podkreślić, jakiego to doznawał luksusu i jak bliski był mu wielkoświatowy szyk. W 1880 roku, na weneckim Lido: „Myśmy się kąpali z benierem, Włochem, Antonio, którego bardzo polubiliśmy. Mama czekała na nas w restauracji i prawie zawsze dostawaliśmy po kąpieli dobry, słodki likier włoski”479. Po kąpielowej kuracji nad Adriatykiem pani Brzezińska z synami udała się do Ischlu, jak wspomina Stanisław, „(…) pięknej rezydencji letniej cesarza austriackiego Franciszka Józefa i ulubionej siedziby jego żony, pięknej Elżbiety Austriackiej. Zastaliśmy już oboje cesarstwa w ich Keiser-willa”480. Przybysze z Warszawy zamieszkali w willi „Zum heiligen Kreuz”, u pani Rothauer. Fakt to niebagatelny, gdyż – jak pisze Brzeziński: „Nad nami takie samo mieszkanie zajmowała stara księżna Lichtenstein, u której cesarz często bywał i widywaliśmy go na schodach, zawsze samego, bo asystujący pilnujący go starannie się ukrywali. To samo było z cesarzową Elżbietą, gdy szła rano ze swej willi do kąpieli. (…) Cesarstwo byli bardzo popularni i przez wszystkich mieszkańców kochani”481. Aby podkreślić wyjątkowość i wysoką pozycję swej rodziny Brzeziński z lubością wspomina obiady, które jadali w hotelu „Keiserin Elisabeth”: „(…) gdzie już tak nas znali, że jak wieczorem przechodziliśmy koło otwartych okien od wielkiej kuchni w suterynach, to
478
F. Hoesick, Powieść mojego życia. (Dom rodzicielski). Pamiętniki, Wrocław – Kraków 1959, t. I, s. 102. S. Brzeziński, op. cit., s. 843-844. 480 Tamże, s. 846. 481 Tamże, s. 846-847. 479
125
usługujący nam stale kelner wołał stalując u kucharzy: <
>, z czego wszyscy się śmiali”482. Rok później, w 1881, państwo Brzezińscy ponownie znaleźli się w Ischlu. I ponownie obracali się w najlepszym towarzystwie: „Uwaga wszystkich gości Ischlu skupiała się, jak zawsze naokoło cesarza Franciszka Józefa i cesarzowej Elżbiety. Franciszka Józefa odwiedził, znacznie starszy od niego, cesarz Wilhelm I, już bardzo wiekowy, który bawił na kuracji w pobliskim Gastein. Stary Wilhelm miał wtedy 85 lat, a Franciszek Józef 53. Ci dwaj wielcy cesarzowie (sic!) jeździli po cywilnemu ubrani, w tyrolskich kapeluszach, powozem po całym Ischlu, bez żadnej eskorty, i wszyscy wołali <
>, a oni się uprzejmie kłaniali”483. W swym Pamiętniku Stanisław Brzeziński podkreśla nie tylko więź, jaka - dzięki podróżom - łączyła jego samego i jego najbliższych z najświetniejszym towarzystwem. Chętnie akcentuje także dystans, dzielący go – przedstawiciela elity – od zwykłych, szarych ludzi, wśród których przychodziło mu się znaleźć podczas dalekich peregrynacji. Oto w 1881 roku, po górskiej kuracji w Ischlu, Brzezińscy podążyli „na kąpiele morskie” do Spezii koło Genui, gdzie zatrzymali się „w największym hotelu „Crocie de Malte”. Okna apartamentu wychodziły na teatr, w którym wystawiano włoskie opery: „(…) co dzień słuchaliśmy pięknego śpiewu. (…) Zaciekawieni wybraliśmy się raz do loży na operę Il Picolo, ale byliśmy przerażeni zachowaniem się całej publiczności, która jadła pomarańcze i piła, rzucała skórkami na scenę, jak była ze śpiewaków niezadowolona. Mężczyźni pozdejmowali ubrania z powodu gorąca. W nas rzucali pomarańczami i jajkami i musieliśmy po pierwszym akcie wyjść, bo takie okazywali wszyscy niezadowolenie z powodu intruzów, którzy się na ich terytorium dostali”484. Stanisław Brzeziński, podobnie jak społecznym dystansem, delektował się kosztownym luksusem, przynależnym jego środowisku podczas podróży. Po drodze na kolejną hydroterapię, tym razem w Neuheim, w 1882 roku, rodzina czas jakiś zabawiła we Frankfurcie nad Menem: „Tu stanęliśmy w największym i najbardziej nowocześnie urządzonym hotelu <
>. Były krany wodociągowe i zlewy, po kilka na każdym korytarzu, więc była poblisko woda do mycia, waterklozety po kilka na korytarzu, dzwonki elektryczne i inne nowoczesne nowości. Nie było jeszcze ani światła elektrycznego, 482
Tamże, s. 848. Tamże, s. 853-854. 484 Tamże, s. 858. 483
126
ani centralnego ogrzewania, ani ciepłej wody, to wszystko zjawiło się znacznie później. Ale co nam najbardziej imponowało, to wzorowa organizacja i sprawność licznych lokaji (sic!) w wielkiej restauracji hotelu”485. Manifestowanie przez Brzezińskiego pozycji rodziny, jej możliwości finansowych, przynależności do najzamożniejszej elity budzi pewne zdumienie, by nie rzec – zażenowanie. Rodzi też pytanie, czy autor aby nie przesadza w uporczywym podkreślaniu otaczającego go dostatku. Czy aby, opowiadając o wakacyjnych, podróżniczych doświadczeniach, nie opisuje raczej rodzinnych dążeń, aspiracji, pragnień niźli realnych możliwości? Ciekawe, ale nieodgadnione, jakim w zasadzie kosztem były organizowane wojaże Brzezińskich? Czy wiązały się z wyrzeczeniami, oszczędnościami po to, by móc doświadczyć wysokiej pozycji i – bardziej jeszcze – by móc ją zamanifestować? Skądinąd dowiadujemy się, że po śmierci ojca,
mecenasa Kazimierza Brzezińskiego w 1879 roku (a więc już po pobytach w
Ciechocinku, ale jeszcze przed spektakularnymi europejskimi peregrynacjami) status materialny rodziny nieco się pogorszył. Wspaniałe, bogate 14-pokojowe mieszkanie na Miodowej486 przyszło zamienić na nieco skromniejsze, 8-pokojowe na Włodzimierskiej (obecnie Czackiego)487. Konieczność liczenia się ze środkami finansowymi nie była więc rodzinie całkiem obca. Także i w późniejszych latach, gdy Stanisław, już jako student ryskiej Politechniki, wybierał się na Wystawę Wszechświatową do Paryża, konstatował: „Ale i na to trzeba było pieniędzy. Obliczyłem, że na dwutygodniowy pobyt na wystawie potrzeba 300 rubli. Bilet kolejowy był ulgowy i postanowiłem bardzo skromnie żyć i mieszkać. Znaliśmy z poprzedniego pobytu z Mamą (…) mały, skromny hotel <
>”488. Jakkolwiek interpretować podróżnicze dążenia i zwyczaje Brzezińskich, jakkolwiek oceniać, czy zaspokajali je kosztem pewnych wysiłków, czy też mogli sobie na nie pozwolić z całkowitą swobodą, wydaje się pewne, że wojażowanie, bywanie w uznanych uzdrowiskach, zwiedzanie atrakcyjnych miejsc, było dla tej rodziny wyznacznikiem społecznej pozycji. Pozwalało pielęgnować świadomość przynależności do kręgów elitarnych. Po upływie 60 – 70 lat autor Pamiętnika celebrował wspominanie rodzinnych wojaży. Wynikało to zapewne z tęsknoty za odległą młodością, ale też i z chęci podkreślenia miejsca, zajmowanego w społecznej hierarchii. Krzysztof Przecławski – jako socjolog - zwrócił uwagę, że jednymi z częstszych przyczyn podróżowania są „Motywy związane z pragnieniem pozostawania w 485
Tamże, s. 872. Tamże, s. 55. 487 Tamże, s, 86-90. 488 Tamże, s. 1121. 486
127
zgodzie ze stereotypami, z normami obowiązującymi w środowisku, do którego się należy. (…) A więc motywem wyjazdu jest często po prostu to, aby postępować tak, jak się postępuje w określonych środowiskach społecznych”489. Postawa prezentowana przez Brzezińskiego nie była w jego sferze odosobniona. Podobną rolę podróżom, wakacyjnym obyczajom i letnim rozrywkom przypisywała Zofia z Tyszkiewiczów Potocka. Nie możemy mieć najmniejszych wątpliwości, że jej rodzice – Władysław hrabia Tyszkiewicz i Maria Krystyna z Lubomirskich, właściciele gigantycznych posiadłości na Litwie ( z gniazdem rodziny – Landwarowem na czele), mogli sobie pozwolić absolutnie na wszystko, na co tylko mieli ochotę. Ich możliwości finansowe były wprost nieograniczone. Dla Zofii, która przyszła na świat w 1893 roku, a pamiętniki spisywała pod koniec życia (zmarła w 1989), wspomnienia z dzieciństwa były okazją do podkreślenia wyjątkowej pozycji rodziny. Jednym z najważniejszych atrybutów tej pozycji były tyszkiewiczowskie wojaże. „Pociągi pośpieszne udające się w kierunku granicy nie zatrzymywały się w Landwarowie, jedynie w wypadkach, gdy członkowie rodu Tyszkiewiczów wybierali się w podróż. Po porozumieniu się z naczelnikiem stacji, panem Juszczackim, pociąg przystawał na chwilę niezbędną do wrzucenia waliz, podczas gdy ładowano do wagonu kolejowego liczne, olbrzymie kufry, bez których w owych czasach podróż była nie do pomyślenia. Tyle zbytecznych przedmiotów zabierano ze sobą. Maszynista za postój otrzymywał 25 rubli. Po czem ekspres mknął dalej do granicy. Komendant celnej placówki w Wierzbołowie, Miasojedow, uprzedzony telegraficznie o naszym przybyciu, w galowym mundurze i białych rękawiczkach <
> przyjmował utytułowanych podróżnych z należnym uszanowaniem, pomagał przy załatwianiu formalności celnych i paszportowych, komplikujących w dawnych i obecnych czasach podróże obywatelom pod kontrolą panujących ze wschodu”490. Cała rodzina Tyszkiewiczów, rodzice wraz z dziećmi, podobnie jak większość przedstawicieli najznamienitszych rodów arystokratycznych, żyli jakby w nieustannym ruchu. W Warszawie spędzano zimę, bawiąc się na karnawałowych balach i przyjęciach. Na część lata zjeżdżano do rodowych siedzib, by zażyć uroków wsi. Do najatrakcyjniejszych miast i kurortów Europy wojażowano w różnych porach roku, z powodu rozmaitych okazji, za to ze
489
K. Przecławski, op. cit., s. 42-43. Z. Potocka z Tyszkiewiczów, Echa minionej epoki. XIX i XX wiek. Moje wspomnienia, Rps BN akc. 11711, t. III, s. 1-2. 490
128
ścisłą regularnością. „Rodzice postanowili prowadzić życie towarzyskie (…)491. W zimowym karnawale rodzice brali udział w życiu światowym. Bale i rauty odbywały się często. (…) Sporo było domów przyjmujących pod koniec XIX wieku. Bardzo zamożni krewni mogli sobie pozwolić na szerokie, beztroskie życie”492. Spośród rodzin, z którymi Tyszkiewiczowie obcowali w Warszawie i które spotykano w najbardziej prestiżowych ośrodkach Europy, Zofia Potocka wymienia w swym pamiętniku Lubomirskich, Zamoyskich, Druckich – Lubeckich, Czartoryskich493. Całe to środowisko tuż po zimowym karnawale wyruszało w świat. „W okresie Wielkiego Postu udawano się do Wiednia, Londynu, Paryża po nowe stroje na wiosenny sezon, tak zwany <
>, albo do Rzymu lub na Riwierę. (…) W okresie Wielkiego Tygodnia rodzice powracali z zagranicznych podróży”494. Wojażowano nie tylko często, ale też długo i nadzwyczaj wygodnie, wręcz pławiąc się w wyszukanych luksusach. Zofii z Tyszkiewiczów szczególnie w pamięć zapadła jej pierwsza dalsza wyprawa, w 1904 roku – na Riwierę495. Zofia, wówczas 11-letnia, wraz z młodszym o rok bratem – Stefanem, wyprawiona została w podróż pod opieką bony Francuzki. Opuszczające Warszawę dzieci:
„(…) obsypano pudłami słodyczy. Tylko trzy pozwoliła mama zabrać
ze sobą ze względu na trudności przewiezienia przez granicę. Groziłoby poważne cło. (…) Babunia Zofia Tyszkiewiczowa spędzała zwykle zimowe miesiące w Cannes lub w Antibes. (…) W 1904 wynajęła dwie duże wille przy bulwarze de la Croiselte, z dobrze utrzymanymi ogrodami. W jednej z nich - Noémié zamieszkała Babunia z rodziną córki, Zofią Henrykową Dembińską. Druga przewidziana dla cioci Heli Ostrowskiej z synkiem Leonem – Grotem i dwa pokoje przeznaczone dla nas. (…) Po trzech nocach dotarliśmy do Cannes. Na dworcu spotkała nas ciocia Hela Ostrowska. Konną dorożką wylądowaliśmy przed willą Jules. Nasze pokoje były śliczne, słoneczne. Pełno prezentów znaleźliśmy na wstępie. Po kąpieli udaliśmy się na powitanie z ukochaną Babką i rodziną Dembińskich496. (…) Życie w Cannes upływało nam bardzo przyjemnie. Babunia starała się nam dogadzać na każdym kroku, zaspokajała nasze zachcianki”497. Beztroskie
wywczasy
arystokratów
urozmaicały
wystawne
podwieczorki w ekskluzywnym „Grand Hotelu”, którego restauracja była „(…) odwiedzana 491
Tamże, t. I, s. 41. Tamże, t. I, s. 53-54. 493 Tamże, t. I, s. 41. 494 Tamże, t. I, s. 57-59. 495 Tamże, t. II, s. 72. 496 Tamże, t. II, s. 72-74. 497 Tamże, t. II, s. 75. 492
129
przez elitę towarzyską z sąsiednich miejscowości, jak Nicea, Monte Carlo i przez naszą rodzinę”498. Chadzano też na barwne corsa kwiatowe, zajmując najlepsze miejsca na trybunach wzdłuż trasy przejazdu udekorowanych powozów: „Tutaj ceny biletów były najwyższe i dla nas dostępne. Bawiliśmy się świetnie”499. W końcu, do oddających się śródziemnomorskim rozrywkom dzieci dołączyli i sami rodzice: „Ojciec korzystał w pełni z towarzystwa swej matki i sióstr. Mama odnalazła w Cannes rodzinę Andrzeja Zamoyskiego z Podzamcza. (…) Rodzina Zamoyskich spędzała tu zimę w ślicznie położonej, dużej willi”500. Wystawne życie na Riwierze płynęło młodej Tyszkiewiczównie podobnie jak i latoroślom arystokracji rosyjskiej, opisywanej przez Julian Hale501. Autorka Ech minionej epoki nie wspomina jednak o jakichkolwiek kontaktach własnej rodziny z jej przedstawicielami. Swoją drogą ciekawe, jak postrzegano na Lazurowym Wybrzeżu bardzo zamożnych polskich gości, bez skrępowania manifestujących swe możliwości finansowe (zupełnie jak bogaci Rosjanie), posługujących się rosyjskimi paszportami? Czy widziano w nich przedstawicieli pozbawionego niepodległości narodu? Czy traktowano jako część międzynarodowej, kosmopolitycznej elity? Czy może jako bliskich ziomków rosyjskiego establishmentu? Trzy lata później, w 1907, Tyszkiewiczowie w obawie przed szykanami, mogącymi jakoby spotkać ojca z powodu zaangażowania w życie polityczne w okresie rewolucji 1905 roku, przenieśli się z ziem polskich do Mediolanu. Choć wyrwani z własnego majątku, dalecy od warszawskiej rezydencji, utrzymywali stałe kontakty z przybywającymi do Włoch rodakami. Nade wszystko jednak hołdowali tam obyczajom miejscowego high life’u: „Snobistyczny świat spędzał lipiec i sierpień nad morzem, na Lido lub w modnym w owych czasach Rimini nad Adriatykiem. (…) Wrzesień spędzano w górach”502. W Rimini plażowano wedle zachodnich standardów, nieco zaskakujących przybyszów z dalekich stron: „W przeciwieństwie do obyczajów panujących w Połądze, panowie i panie kąpali się wspólnie. (…) Odpoczywano na gustownych mebelkach po niernych wysiłkach w morskiej kąpieli lub przyjmowano znajomych”503. Tyszkiewiczowie rychło zadzierzgnęli towarzyskie stosunki z włoskimi arystokratami z rodu Viscontich di Modrone: „Polski
hrabia
z
rodziną
intrygował wszystkich, zwłaszcza, gdy pojawiła się na plaży nasza Matka, mimo małego 498
Tamże, t. II, s. 77. Tamże, t. II, s. 78. 500 Tamże, t. II, s. 80-81. 501 J. Hale, op. cit. 502 Tamże, t. III, s. 16. 503 Tamże, T. III, s. 16-18. 499
130
wzrostu imponująca postawą, zachowaniem, rasą i urodą. Przez ich dzieci i przez nas starali się dowiedzieć o nasze pochodzenie, nazwisko, jak dawno mamy tytuł hrabiowski, na co bez namysłu odpowiedziałam: od 400 lat, co zachęciło starszą generację do podtrzymywania stosunków towarzyskich, a dzieci mogły już bez zastrzeżeń bawić się z nami”504. Poza rozrywkami plażowymi Tyszkiewiczowie prowadzili bujne życie towarzyskie: „W <
> w każdą sobotę wieczorem można się było zabawić, potańczyć, zjeść dobrą kolację, pokazać nowe kreacje mody damskiej i męskiej. Rodzice nawiązywali znajomości, byli interesującą atrakcją, tym bardziej, że Mama zwracała powszechną uwagę, jak już wspomniałam, urodą, rasą, elegancją i bogatą biżuterią”505. Sposób, w jaki Zofia z Tyszkiewiczów Potocka opisywała wakacyjne, podróżnicze zwyczaje swego środowiska, nasuwa kilka wniosków. Przede wszystkim widoczny jest fakt, że oddawanie się choćby najdroższym, najwymyślniejszym uciechom nie stanowiło dla przedstawicieli arystokracji najmniejszego finansowego problemu. Było czymś jak najbardziej naturalnym, zwyczajnym, wręcz konwencjonalnym w swej powtarzalności i środowiskowej powszechności. Nie powinno zatem budzić jakichś nadzwyczajnych emocji, nie powinno być podnietą do emanowania dumą i zachwytem nad własną pozycją i możliwościami. A jednak, przynajmniej w pamiętnikach Potockiej – było. Wziąć, oczywiście, należy pod uwagę, że wspomnienia spisywała osoba w wieku mocno zaawansowanym, spoglądająca na czasy dawnej świetności z perspektywy kilkudziesięciu lat. Lat, które przyniosły dziejowe kataklizmy i utratę nie tylko tych nadzwyczajnych możliwości, ale w ogóle całości majątku i większości wszelkich materialnych atrybutów pozycji społecznej. Tym niemniej, jak należy sądzić, duma z pozycji, jaką można było zamanifestować podczas podróży i właśnie poprzez same podróże, była ważnym elementem świadomości tego środowiska także i w odległych czasach dzieciństwa autorki, gdy tym niezwykłym wojażom się oddawano. Rozrywki, kreacje, towarzyskie stosunki, luksusowe wakacyjne siedziby – tak dobrze zapamiętane i wspominane po dziesięcioleciach – musiały być cenione, celebrowane również i w dawno minionej epoce. Dawały poczucie miłego dystansu dzielącego od świata zwyczajnych ludzi. Umożliwiały podkreślenie własnej wyjątkowości. Potrzeba i możliwość separowania się od warstw średnich czy niższych, spędzających wakacje w atrakcyjnych miejscach, nie były wyłącznie cechami polskiej, wyniosłej arystokracji. Również angielskie
504 505
Tamże, t. III, s. 17. Tamże, t. III, s. 21.
131
elity starały się zachować dystans w stosunku do Cook’s tourists, masowo wkraczających na grunt zarezerwowany wcześniej dla nielicznych reprezentantów kręgu well-to-do. Postawa podobna do tej, którą ukazują wspomnienia Zofii z Tyszkiewiczów czy Stanisława Brzezińskiego, była krytycznie i dość złośliwie scharakteryzowana przez Thorsteina Veblena. Zdaniem autora Teorii klasy próżniaczej dla przedstawicieli elit schyłku XIX wieku ważne było nawet nie to, że próżniactwu można się było oddawać, ale najistotniejsza była możność manifestowania tego faktu. Podkreślano dostępność czasu wolnego i wręcz obnoszono się z „konsumpcją na pokaz” – starano się ukazać wszechstronne możliwości korzystania z najbardziej wyrafinowanych rozrywek i przyjemności506. Nie wszyscy przedstawiciele elit w tak obcesowy sposób chełpili się swymi możliwościami oraz podróżniczymi i wakacyjnymi dokonaniami. Nie wszyscy z taką satysfakcją wspominali manifestowanie swej pozycji na salonach, plażach i deptakach Europy. Zgoła odmienny stosunek do swego środowiska, a i do własnych doświadczeń zaprezentowała na kartach wspomnień Maria z Łubieńskich Górska. Była ona osobą nadzwyczaj majętną, właścicielką, wraz z mężem, podwarszawskiej Woli Pękoszewskiej, majątku przynoszącego znaczne dochody507. Żyła w latach 1837 – 1926. Od schyłku lat osiemdziesiątych spisywała Dziennik, który – oprócz opisu wydarzeń bieżących – obfitował w obszerne retrospekcje, wspomnienia z czasów dawniejszych. Marii Górskiej nie były obce żadne rozrywki i atrakcje, wspominane przez Zofię z Tyszkiewiczów Potocką. Podobnie jak cały krąg społeczny, z którego się wywodziła, autorka Dziennika funkcjonowała jak gdyby w zawieszeniu pomiędzy Warszawą, gdzie zazwyczaj spędzała zimy, a majątkiem w Woli, gdzie upływała jej reszta roku – nie licząc, naturalnie, licznych podróży508. W latach dziewięćdziesiątych regularnie wyjeżdżała z mężem, lub z dziećmi: a to na wyspę Hohr 509, a to do Buska510, a to do Blankenbergu511, Paryża512, Davos513, Zakopanego514. Uczestnicząc w życiu środowiska arystokratycznego, Górska nader surowo i krytycznie oceniała jego obyczaje515.Po pięciotygodniowym, kuracyjnym pobycie z córką Pią 506
T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2008, s. 60-87. M. Górska z Łubieńskich, Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1889-1895 (t. I), Warszawa 1996, s. 36. 508 Tamże, t. I, s. 36, 61, 107-108. 509 Tamże, t. I, s. 124. 510 Tamże, t. I, s. 232. 511 Tamże, t. I, s. 194. 512 M. Górska z Łubieńskich, Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1896-1906 (t. II), Warszawa 1997, s. 40-41. 513 Tamże, t. II, s. 69. 514 Tamże, t. II, s. 158. 515 Tamże, t. II, s. 135. 507
132
w Busku, Górska pisała: „Trzeba tam jeździć z całym dworem, tj. ze służbą, pościelą, kucharzem i końmi. (…) jak dla kuracji jednej osoby musi jechać dwór z siedmiu ludzi złożony, (…) ekspedycja cała bardzo drogo wypada”516. Nawet krótki pobyt w Paryżu w 1897 w gościnie u syna Konstantego – Kocia, skłonił autorkę dziennika do refleksji na temat możliwości ograniczenia niernej rozrzutności: „Cała podróż zabrała mi dwanaście dni, z których siedem na Paryż. Usadziłam się, żeby mało wydać i dowieść Jasiowi [mężowi], że można do Paryża jeździć, a nie zrujnować rodziny. Prawda, że mieszkałam u Kociów, ale na całą podróż wyszło 120 rubli. Bilet powrotny drugiej klasy z Paryża do Berlina kosztuje 100 marek, a z Berlina do Aleksandrowa 30. Żeby nie ekstra i pokusy, podróżować byłoby taniej, jak w Woli siedzieć’517. Maria z Łubieńskich Górska reprezentowała dość niezwykły, na tle swego środowiska, stosunek do podróżniczych i kuracyjnych obyczajów elit. Jej rezerwa i krytycyzm były podyktowane manifestowaną przez autorkę surowością obyczajów i szczególną religijnością, graniczącą wręcz z zapamiętałą dewocją. Piętnowane przez Górską cechy i nawyki arystokracji składają się jednak na bardzo wyrazisty wizerunek tej grupy społecznej i jej świadomości. Równie niepochlebnie potraktowała je synowa Marii Górskiej – Antonina z Chłapowskich, żona wspomnianego już Kocia. Młodsza o pokolenie od teściowej Antonina żyła w latach 1870-1959. Wspomnienia spisywała ze znacznej perspektywy czasowej, rozpoczynając w 1941 roku. Córka Tadeusza Chłapowskiego z Turwi, wnuczka generała Dezyderego Chłapowskiego wychowywana była w atmosferze surowości obyczajów i przymusu oszczędności: „Turwia miała (…) ustaloną reputację rządności i czystości w domu, datności dla drugich, prostoty w życiu codziennym. (…) Nie było też żadnych <<szyków>> ani w powozach, ani w liberiach”518. W tragicznym dla rodziny roku 1879 – po śmierci matki, ojca i dziadka – osierocona Antonina znalazła się z 10-letnim bratem i dwiema młodszymi od niej siostrami pod opieką rodziców matki – dziadków Jezierskich519.
Odtąd autorka Wspomnień
spędzała czas
dzieciństwa i wczesnej młodości bądź w rodzinnej Turwi, bądź w Warszawie, pod opieką dziadka i jego stryjecznej siostry – Jadwigi Pusłowskiej: „Dziadzia i Ciocia Pusłowska byli warszawiakami z krwi i kości, znali i wielki świat i miasto i sfery rządzące. Nie znali tylko i ignorować chcieli podziemną Warszawę, gdzie zawsze tliły się zarzewia buntu i padały ofiary 516
Tamże, t. I, s. 232. Tamże, t. II, s. 40-41. 518 A. Górska z Chłapowskich, Wspomnienia. Ostatnia redakcja. Tom I. Lata 1870-1900, Rps BN 9778, s. 5. 519 Tamże, s. 58. 517
133
w Cytadeli”520. Środowisko warszawskie, w którym pamiętnikarka się znalazła, napawało ją głęboką niechęcią: „Świat warszawski, choć tak elegancki, uprzejmy i świetny, przeraził mnie bardzo: ta powierzchowność, snobizm potworny, zazdrości, intrygi, hipokryzja i romanse, o których wszyscy niemal głośno mówili. (…) Moja siostra i ja nie posiadałyśmy natur, by zrobić sobie miejsce w tym świecie, nie byłyśmy też <
>, co zapewniało zawsze wielkie powodzenie”521. Dystans i krytycyzm wobec nowego otoczenia w żadnym razie nie eliminowały kultywowania obyczajów tej grupy społecznej. Młodziutka Chłapowska i jej rodzeństwo mimowolnie musieli je kopiować za sprawą swych opiekunów. Osierocone latorośle świetnego rodu corocznie, pod opieką dziadków, peregrynowały do wód – do Szczawnicy, Reichenhallu lub do krewnych w Galicji522. Poznawały także zachodnią Europę: Mentonę i Monte Carlo na Riwierze, Florencję, Wenecję i Rzym 523. Jak wspomina Antonina Górska, w stolicy Włoch w 1892 roku spotkali „dużo znajomych Polaków” – z kręgów szlachty i ziemiaństwa524. Wspomnienia obu pań Górskich – Marii z Łubieńskich i Antoniny z Chłapowskich przynoszą wyjątkowy dla tego środowiska dystans wobec własnego środowiska, przy jednoczesnym poddawaniu się jego zwyczajom. O wiele bardziej reprezentatywne dla sposobu myślenia przedstawicieli tej sfery wydają się być jednak wyznania Zofii z Tyszkiewiczów. W przypadku tej rodziny wakacyjne obyczaje i nawyki niemal dokładnie odpowiadały teorii Thorsteina Veblena. Także dla innych reprezentantów środowisk elitarnych stanowiły one ważny składnik grupowej świadomości, dawały poczucie wspólnoty, przynależności do jednolitego, elitarnego i dość wyobcowanego kręgu społecznego. Autorzy wspomnień z upodobaniem podkreślali więc, kto bywał w popularnych kurortach i miejscowościach, z kim się stykano, kogo spotykano. Regularnie bawiąca w Nałęczowie Jadwiga Waydel Dmochowska szeroko rozpisuje się na temat relacji, jakie podczas wakacji łączyły jej rodzinę z Żeromskim, Prusem, Nałkowską, Marcelim Handelsmanem, Kazimierzem Glińskim, Gustawem Daniłowskim525. Natomiast Ferdynand Hoesick skrupulatnie notował nazwiska przedstawicieli warszawskiej 520
Tamże, s. 110. Tamże, s. 115. 522 Tamże, s. 83-84. 523 Tamże, s. 102-107. 524 Tamże, s. 107. 525 J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 79-81. 521
134
burżuazji, spędzających czas w Nizzy na Riwierze. Oprócz Hoesicków byli to Temlerowie, Pfeifferowie,
Szwedowie,
Schielowie,
Reichowie,
Granzowowie,
Goldfederowie,
Rosengartenowie526. Sam zaś Hoesick, co z dumą podkreślał, jako młody, ambitny literat, spędzając wakacje w Zakopanem, przebywał wśród najwybitniejszych przedstawicieli inteligencji i kręgów artystycznych – z Henrykiem Sienkiewiczem i Włodzimierzem Tetmajerem na czele527. Powszechne wśród reprezentantów elit było traktowanie podróży jako wyznacznika wysokiej pozycji społecznej. Waydel
Dmochowska, charakteryzując postać Feliksa
Jasieńskiego – znawcy literatury francuskiej, kolekcjonera sztuki japońskiej i wirtuoza fortepianu – pisała:
„Dużo podróżował, oprócz stolic europejskich zwiedził Sycylię i Egipt,
obracał się głównie wśród artystów, przyjaźnił się z Chełmońskim, Wyczółkowskim, Podkowińskim, Pankiewiczem, Malczewskim”
528
. Z kolei przyjaciel domu Weydlów,
Bohdan Wydżga – adwokat i radca prawny - nader często opuszczał Warszawę „(…) unikał utartych szlaków, czyniąc wyjątek jedynie dla Włoch”, a ze swych wojaży regularnie przysyłał Weydlom kartki pocztowe i przywoził upominki i pamiątki529. Świadomość znaczenia zagranicznych wojaży dla funkcjonowania własnego wizerunku i jego oceny w oczach postronnych miał Ferdynand Wilhelm Hoesick (ojciec). W liście do syna, dotyczącym rozliczeń z domem wydawniczym Gebethnera i Wolffa, pisał o jego właścicielach: „(…) przy tym ludzie na każdym kroku zawistni, że drugi sobie na coś pozwala, a oni nie mogą. Jestem przekonany, że im to solą w oku, że ja wyjeżdżam na zimę: jaki ja muszę być bogaty, (…) kiedy co roku wyjeżdżam. Nie biorą pod uwagę, że ja to robię z potrzeby dla zdrowia. Ten stary Wolff powinien się raczej nazywać Fuchs (…)”530. Wreszcie sam Ferdynand, tak dobrze znający podróżnicze i kuracyjne obyczaje, zdawał sobie sprawę ze znaczenia, jakie miały one dla prestiżu i pozycji poszczególnych środowisk społecznych. Kończąc wspomnienia opisem swego ślubu z Zofią Lewentalówną, pisał: „(…) żem się żenił bogato, żem brał pannę wychowaną w 14 pokojach, przyzwyczajoną do loży w teatrze, do własnych koni i karety, do ubierania się u Hersego, do wyjazdu z rodzicami co lata za granicę, nie tylko do Iwonicza lub Zakopanego, ale do Szwajcarii lub niemieckich <
> (…) musiałem, jako syn kupca 2-ej gildii, przystosować się do tego, żem się 526
F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 601. F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 294. 528 J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 429. 529 Tamże, s. 375. 530 F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 408. 527
135
żenił z córką kupca 1-ej gildii. Mniejszy styl musiałem zamienić na większy (…), wchodziłem w inną sferę burżuazyjną – do warszawskiego patrycjatu”531. Beztroski wypoczynek elitarnych środowisk mógł wywierać, wedle teorii Thorsteina Veblena, wpływ i na postrzeganie elit w społeczeństwie i na aspiracje tegoż społeczeństwa. Krytyk „klasy próżniaczej” pisał: „Ta właśnie klasa decyduje, w ogólnych zarysach, jaki styl życia zostanie uznany w całym społeczeństwie za przyzwoity i godny; jej zadaniem jest również za pomocą nakazów i przykładu propagować tę najdoskonalszą receptę społecznego zbawienia”532. Szczególną rolę w przyswajaniu szerszej publiczności obrazu wypoczynku elit odgrywały prasa i literatura piękna. Często i chętnie przedstawiały one rozmaite formy wakacyjnej aktywności kręgów elitarnych. Wpływały przy tym na ich postrzeganie i ocenę. W drugiej połowie XIX
i na początku XX wieku zarówno dzienniki, jak i tygodniki
obfitowały w doniesienia o sposobie spędzania wakacji przez wybitne osobistości i postaci cieszące się prestiżem wśród ogółu. Prasa, upowszechniając wiadomości o podróżach, kuracjach, wypoczynku ludzi znanych i uznanych kreowała swoisty wzorzec zachowania, który – choć dla wielu nieosiągalny – musiał się jawić jako szczególnie atrakcyjny i pożądany, a już z pewnością przynależny jednostkom i grupom wysoko usadowionym w hierarchii społecznej. W sierpniu 1873 roku „Kurier Warszawski” donosił, iż w Zakopanem z dobrodziejstw górskiego powietrza, żentycznej kuracji i uroków forsownych wycieczek korzystali Bałucki, Anczyc, Asnyk, malarze Brzozowski i Eljasz, Seweryn Goszczyński i Lucyna Ćwierciakiewiczowa533. Wiadomości o wypoczywających w znanych uzdrowiskach sławnych personach były, w sezonie wakacyjnym, stałym elementem relacji prasowych. Czytelników „Kuriera Warszawskiego” w 1891 roku informowano na przykład, że Teodor Jeske Choiński wyjechał na kilka tygodni do Ciechocinka534, a w Szczawnicy w domu „Pod Batorym” wypoczywa na łonie rodziny, unikając publiczności, były minister skarbu dr Dunajewski535. Korespondent „Kuriera” sprawozdawał z Iwonicza: „Kostrzewski zabawi tu jeszcze przez kilka dni, po czym w dalszą się puści po Galicji wycieczkę” 536. Wybrane, dla przykładu, 531
F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 482. T. Veblen, op. cit., s. 90. 533 „Kurier Warszawski” (dalej: „KW”) 1873, nr 172, s. 3. 534 „KW” 1891, nr 165 ,s. 3. 535 „KW” 1891, nr 225 ,s. 1. 536 „KW” 1891, nr 217 , s. 5. 532
136
doniesienia „Kuriera Warszawskiego” z 1891 roku przynosiły wiadomości, że na wilegiaturze pod Pizą przebywa król Humbert537, w Sassnitz na Rugii bawi książę neapolitański de Casanello538, a premier brytyjski Cecil lord Salisbury przebywa w Puys, gdzie odbywa przechadzki „(…) kłaniając się wszystkim, z nikim nie rozmawia. (…) Raz tylko rozmawiał z Aleksandrem Dumas”539. Korespondenci warszawskiej prasy poświęcali także uwagę przedstawicielom polskich elit: w Gastein odnotowano obecność: „(…) członka austriackiej Izby Panów hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego, ordynata hrabiego Edwarda Ponińskiego, ojca Karola Koczorowskiego, senatora Arcimowicza, lejb-akuszera profesora doktora Krasowskiego, pana Władysława Wołowskiego i innych”540. między innymi, Dicksteina
541
W 1898 „Kurier”,
informował o obecności w Nałęczowie Bolesława Prusa i Samuela
. „Świat” w 1908 relacjonował wakacje Orzeszkowej na Nowogródczyźnie542.
Mnogość prasowych doniesień o korzystaniu z uroków wakacji poza murami Warszawy, jak i o sposobach spędzania czasu w podróży i w trakcie kuracji mogła oszałamiać czytelników. Począwszy od schyłku lat siedemdziesiątych aż czasów poprzedzających wybuch I wojny światowej felietoniści tygodników i korespondenci prasy codziennej donosili stale – od czerwca do września – o życiu letników na wilegiaturze, czy kuracjuszy w uzdrowiskach. „Kurier Warszawski” poświęcał tym tematom stały cykl pod tytułem Echa letnie. Prasowy opis wojaży czy kuracji u wód charakteryzowała wyjątkowa drobiazgowość. Zarazem traktowano je jako zjawiska pożądane, oczywiste, szeroko rozpowszechnione – oczywiście wśród kręgów elitarnych. W ten sposób podróż, pozamiejski wypoczynek, lecznicze zabiegi w modnych miejscowościach zyskiwały rangę form aktywności ważnych i wartościowych ze względu na to, jak były przedstawiane, postrzegane, jakie budziły zainteresowanie i jakim cieszyły się szacunkiem. Tak oto stworzony został swoisty wizerunek wypoczynku. Wizerunek ów stawał się punktem odniesienia dla grup, usytuowanych na niższych szczeblach drabiny społecznej. Odegrał przez to znaczącą rolę w upowszechnianiu obyczaju spędzania wakacji poza miastem. Pełnił również rolę modelu kształtującego system wartości grup, składających się na elitę społeczeństwa, i grup chcących je naśladować. Zgodnie z maccannelowską koncepcją kreowania świadomości, była ona kształtowana
537
„KW” 1891, nr 223 , s. 2. „KW” 1891, nr 224 , s. 5. 539 „KW” 1891, nr 226 , s. 2. 540 „KW” 1891, nr 228 , s. 2. 541 „KW” 1898, nr 241 , s. 1. 542 „Świat” 1908, nr 41, s. 13. 538
137
poprzez naśladownictwo pewnych atrybutów atrakcyjności grupy stanowiącej wzorzec dla ogółu społeczeństwa543. Istotne
znaczenie
dla
funkcjonowania
w
społecznej
świadomości
obrazu
pozamiejskiego wypoczynku elit miały opisy zwyczajów bohaterów popularnych, ale też i wybitnych dzieł literackich epoki. Wspominane, jakby mimochodem, przez Prusa w Lalce podróże Tomasza Łęckiego i Izabeli stanowiły wyznacznik ich wysokiej pozycji społecznej544. Nagły wyjazd Wokulskiego do Paryża był dla Rzeckiego czymś nadzwyczajnym, świadczącym o ponadprzeciętnych możliwościach bohatera, należącego już, tym samym, do wyższych kręgów społeczeństwa. Letnie wakacje u prezesowej Zasławskiej – „wiejskie rozrywki” – symbolizowały wręcz niefrasobliwość, uwolnienie od trosk, swoiste wyobcowanie arystokracji. Podobnie w Rodzinie Połanieckich Sienkiewicza, na dalekie podróże mogły pozwolić sobie jednostki wywodzące się z kręgów elitarnych. Profesor Waskowski bawił w Reichenhallu, państwo Osnowscy lato spędzali w Ostendzie i Scheveningen, a następnie wybierali się do Nizzy545. Poślubna podróż Stacha i Maryni Połanieckich do Włoch, podczas której zamierzali odwiedzić Wenecję, Florencję, Rzym i Neapol, dostępna dla zamożnego bohatera, była dla panny z podupadłego dworku, osiadłej w Warszawie, perspektywą wręcz niewiarygodną w swej atrakcyjności546. Godny odnotowania portret podróżniczych obyczajów sfer elitarnych przedstawił Józef Weyssenhoff w powieści Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego. Autor, znakomicie znający portretowane środowisko, wywołał swą książką niemałą konsternację. Maria z Łubieńskich Górska w swym Dzienniku nie bardzo potrafiła sobie poradzić z interpretacją, by nie rzec ze zrozumieniem dziełka Weyssenhoffa: „(…) rzecz jest naprawdę znakomita, nowa w pomyśle i ślicznie napisana. Prawie szkoda, że tyle talentu poszło na krytykę tak lichej sprawy, tak marnego charakteru. (…) Myślę, że zainteresowanie się Podfilipskim zawdzięcza Józio i temu, że ostro sądzi sfery światowe, egoistycznych elegantów, których jedynym zadaniem jest umieć sobie życie urządzić. Krytyka, wynosząc książkę, ma sposobność wypowiedzenia pogardliwych zdań o panach. Myli się jednak i nie rozumie założenia, bo Józio nie tylko nie poniża arystokracji, ale ją podnosi w osobie Kostków,
543
D. MacCannel, Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2002, s. 48. B. Prus, Lalka, Warszawa 1956, t. I , s. 59-65;87. 545 H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich, Warszawa 1997, s. 477-478, 563, 627. 546 Tamże, s. 329. 544
138
jedynym dodatnim typie książki. Dowcip zaś ostrzy na pospolitym dorobkiewiczu i parweniuszu, jakim jest cały Podfilipski”547. Choć, jak już zaznaczaliśmy, sama Górska z Łubieńskich nader krytycznie odnosiła się do obyczajów swej sfery, to jej ocena Podfilipskiego tchnie jakąś naiwnością, wynikającą – mimo wszystko – ze środowiskowej solidarności. W istocie Weyssenhoff nie oszczędza ani trochę kręgów „światowych” i arystokratycznych. Tytułowy bohater powieści, bynajmniej nie „dorobkiewicz i parweniusz”,
ukazany jest jako odrażające indywiduum. W sposób
bezceremonialny wykorzystuje swą kochankę, znajomych, a nawet własnego brata. Myśli wyłącznie o swojej wygodzie. Celebruje w towarzystwie swą rzekomą doskonałość, obycie, znajomość obcych krajów. Napawa się i jednocześnie manifestuje, jak znakomicie czuje się z dala od Warszawy i rodzimego społeczeństwa. Dla Podfilipskiego to, co obce – jest doskonałe, wzbudza bałwochwalczy podziw. Co swojskie – obrzydliwe, warte jedynie pogardy: „Kiedy się patrzy na brud naszych chłopów, na brud nieludzki Żydów, na brud ulic, domów, mieszkań, a nie znajduje się czystości nawet u ludzi zamożnych i osłuchanych o cywilizacji, człowiek zadaje sobie pytanie: toż to są moi rodacy? – no i wyjeżdża za granicę. Przecie ja we Francji, w Tyrolu, w Prusach mogę od biedy mieszkać u prostego chłopa”548. Według Podfilipskiego oazą wyższej kultury, jedyną przestrzenią, gdzie człowiek może obcować z tym, co ważne i wartościowe jest zagranica: „Ja potrzebuję jeździć i słuchać pulsu świata tam, gdzie bije najtężej. A wie pan, gdzie ten puls bije najtężej? Stań pan na skrzyżowaniu wielkich bulwarów z Avenue de l’Opera, na schronieniu dla pieszych – i posłuchaj. Po drewnianym bruku, na którym kół nie słychać, toczy się wciąż głuchy grzmot podków końskich, ludzkiej mowy, nawoływań, śmiechów: szepty same już by stanowiły duży głos, gdyby je można było z ogólnej wrzawy wyróżnić. Ale pan już tego nie słyszy, bo ma ten huk w uszach od rana za atmosferę i tło wszystkich wrażeń”549. Józef Weyssenhoff, chcąc podkreślić, jak bardzo pobyty arystokracji za granicą pozbawione są wartości, z jak błahych wynikają zachcianek i jak mało wnoszą do życia człowieka, opisywał wojaże Podfilipskiego w taki oto sposób:
„Wieść o nim wpadała do
Warszawy w postaci burzy, przychodziła, owszem, rzadko i w formie przyjemnej, jak fatamorgana. Widywano u nas, niby odbitego w zachodnich blaskach chmur, pana Zygmunta siedzącego przy zielonym stole w Epetant albo w gabinecie u Paillarda; widywano jego
547
M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. II, s. 53. J. Weyssenhoff, Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego, Warszawa 1956, s. 18-19. 549 Tamże, s. 24-25. 548
139
ozdobną sylwetkę na trybunach wyścigowych, na wielkich schodach giełdy paryskiej: widywano go w towarzystwie takiej a takiej pani bez męża, w takiej a takiej ekscentrycznej wyprawie. Ale gdyby go zobaczono nawet w lichej kompanii lub zaaresztowanego przez policję (co jest niepodobieństwem), powiedziano by jeszcze jak zwykle: - Ten szelma Zygmunt umiał sobie życie urządzić! (…) Jak urządzał życie swe za granicą, mniej to nas obchodzi, bo mniejszą ma wartość przykładu. Ale, siedząc nawet w Paryżu lub u wód, zajmował się pan Zygmunt sprawami swoimi w kraju, a nawet i sprawą ogólną. Miał wówczas rozsiane po prowincji i po Warszawie nieruchomości, powierzone rządcom; zwierzchni jednak nadzór i kontrolę prowadził sam”550. Bohater powieści Weyssenhoffa wyłącznie podróże uznawał za właściwą drogę edukacji: „Ale nie uniwersytet jest szkołą życia, tylko obracanie się w najgorętszych wirach cywilizacji, picie u źródeł jej najwyższych wyskoków. Ja nie żartuję, panie, ja mówię prawdę. – Przez bulwary paryskie płynie nauka szersza, mądrzejsza i bardziej przenikająca niż z katedr Sorbony albo uniwersytetu w Berlinie. Nie walczę ja przeciw nauce ścisłej i formalnej, tej jednak nabyć można wszędzie: ale doświadczać, uczyć się empirycznie i z prawdziwą korzyścią można tylko tam…”551. Autor Żywotów i myśli Zygmunta Podfilipskiego, kreując tytułową postać powieści, tworzył swego rodzaju syntetyczny, krytyczny portret kręgów arystokracji. Jako ulubione miejsce pobytu przedstawicieli tego środowiska za granicą przedstawiał Riwierę, jako najpopularniejszą rozrywkę – hazard552. Powieść Weyssenhoffa należy, naturalnie, traktować jak źródło literackie – z całą ostrożnością i świadomością zamierzonej tendencyjności. Tym niemniej sposób ukazania bohatera można uznać za świadectwo stanu świadomości społecznej. Można przyjąć, że w tak właśnie postrzegano związane z podróżami obyczaje i system wartości najwyżej usytuowanych kręgów społeczeństwa. Z jednej strony, jako atrakcje niedostępne dla ogółu, budziły one podziw i zazdrość; z drugiej – potępiano rozrzutność i schlebianie najbardziej przyziemnym gustom i potrzebom. Literatura piękna przechowała jednak nie tylko tak jednoznacznie krytyczny obraz wojaży kręgów elitarnych. Piewca i wielbiciel ziemiaństwa i arystokracji Sienkiewicz, dogadzając snobistycznym upodobaniom tej sfery, przedstawił włoską podróż poślubną Połanieckich jako niemalże pielgrzymkę do pomników cywilizacji, fundamentów 550
Tamże, s. 72-73. Tamże, s. 226. 552 Tamże, s. 230-244. 551
140
chrześcijaństwa i skarbców kultury. W skupieniu i z uwagą Marynia ze Stachem zwiedzali Wenecję, Florencję i Rzym. Ze czcią i pokorą wzięli udział w audiencji u papieża553. Ich podróż, choć bogata i opływająca w luksusy, nie była banalną rozrywką. Pozwalała na głębokie wzruszenia i rzeczywiste wzbogacenie serc i umysłów jej uczestników. Pamiętniki i dzienniki reprezentantów kręgów elitarnych oraz traktująca o nich literatura piękna ukazywały dość jednostronny obraz wypoczynku poza murami miasta. Przedstawiciele związanej z Warszawą arystokracji, ziemiaństwa, zamożnej burżuazji zazwyczaj podejmowali podróże zarówno często, jak i łatwo, bez szczególnych wyrzeczeń i zmartwień. Traktowali je jako coś oczywistego, naturalnego, przynależnego ludziom o wysokiej pozycji społecznej. Już jednak nieco mniej zasobne rodziny szlacheckie musiały liczyć się z niemałymi kosztami i nie zawsze mogły sobie pozwolić na beztroską rozrywkę czy niezbędną kurację. Łucja z Dunin – Borkowskich, której rodzina – jak wspomnieliśmy – musiała przymusowo opuścić majątek na Wołyniu, mając niespełna 20 lat wyszła w Warszawie za mąż za Józefa Hornowskiego – inżyniera, specjalistę od irygacji i drenowania pól. Małżonek, miast osiąść w kupionym majątku ziemskim w Łochowie, wydzierżawił realność, a część kapitału umieścił w prowadzonym ze wspólnikami przedsiębiorstwie, spodziewając się wyjątkowych profitów554.
„Interesy miały zatem na razie pozór bardzo świetny, a my w
sierpniu [1873 r.] wyjechaliśmy 1 klasą do Wiednia (…). Pierwsza ta podróż, gdyż oprócz Lwowa i Krakowa nic dotąd nie widziałam, podniecała mnie i zachwycała. Zadziwiające rzeczy widziane na wystawie, zwiedzanie okolic czyniły, iż ten czas przechodził mi nadzwyczaj przyjemnie, bawiłam się wybornie…”555. Niestety pozory zamożności okazały się jedynie pozorami, a rodzinę rychło dopadły katastrofy finansowe i zdrowotne. Dające tyle radości autorce Wspomnień… podróże stanowczo należało odłożyć. Gdy w dziesięć lat po wiedeńskiej wycieczce Hornowska zdołała wyjechać do Paryża, obudziło to w niej dawno tajone tęsknoty: „Paryż 1883. Podróże! Żądza młodości mej nieziszczona - uśpiona – życiem zgnieciona – odżyła. Wieleż nauki, światła, wrażeń one dają. Jak rozszerzają widnokręgi, jakie rodzą olśnienia”556. Podobne odczucia rozbudziła kolejna wyprawa do zachodniej Europy: „W 1891, późną jesienią odwiozłem Halinę [córkę] na nauki do klasztoru Wizytek w Wersalu. Podróż przez Szwajcarię rozbudziła we mnie na powrót śpiące pożądania szerszych 553
H. Sienkiewicz, op. cit., s. 344-386. Ł. Hornowska z Dunin – Borkowskich, op. cit., s. 142. 555 Tamże, s. 143. 556 Tamże, s. 193. 554
141
widnokręgów, wrażeń, co życie ozdabiają i bogacą, a kilka tygodni spędzonych w Paryżu dało mi zakosztować wiele nieznanych dotąd rozkoszy”557. Pamiętnikarka bardzo pragnęła podróżować. Dalekie wojaże były elementem obyczajów jej środowiska. Hornowska nie mogła sobie jednak pozwolić na realizację pragnień. Nie mogła postępować zgodnie z normami, obyczajami przyjętymi w jej sferze. Uniemożliwiał to wyjątkowy splot tragicznych okoliczności: była osobą wyjątkowo srogo doświadczoną przez los. Znieść musiała przymusowe wyrwanie z rodzinnego majątku, finansowe bankructwo, długotrwałą chorobę psychiczną i zgon męża, choroby dzieci, śmierć córki, nadzwyczaj trudne warunki materialne.
Tym silniej
odczuwała brak pożądanej,
upragnionej formy aktywności, która pozwalałaby poczuć się lepiej, która pozwalałaby na styl życia bardziej adekwatny do zajmowanej pozycji społecznej. Relacjonowane w dziennikach i wspomnieniach, opisywane na łamach prasy i kartach literatury pięknej podróże czy kuracje, podejmowane przez kręgi elitarne, były niewątpliwie jednym z czynników spajających, integrujących to środowisko. Wewnętrznie było ono dość znacznie zróżnicowane, składało się z różnych grup społecznych. Wspólny dla nich obyczaj kreował wspólną świadomość i samoocenę. Styl życia, swego rodzaju wzorzec zachowania, jest jednym z atrybutów pozwalających na określenie miejsca jednostek i grup w społeczeństwie.
Jest
środkiem
samoidentyfikacji,
pozwala
na
zamanifestowanie
przynależności do danej grupy społecznej. Witold Kula określił styl życia jako jeden z wyznaczników pozycji społecznej – obok dochodów, udziału we władzy i prestiżu społecznego558. Z kolei, według Floriana Znanieckiego jedną z najważniejszych potrzeb jednostek i grup społecznych stanowią „dążności społeczne”, zmierzające „do odznaczania się wśród innych ludzi lub dorównywania innym ludziom, znajdujące zadowolenie w ocenach społecznych własnej osoby, opartych na posiadaniu lub zużytkowaniu pewnych wartości” 559. W przypadku elit Warszawy drugiej połowy XIX wieku możemy uznać, iż elementem „dążności społecznych” tego środowiska była, zyskująca coraz większą popularność, moda na podróżowanie czy spędzanie czasu wolnego poza miastem. Odwołując się do kategoryzacji „osobowości społecznych”, opisanych przez Floriana Znanieckiego, można podjąć próbę wyjaśnienia mechanizmów zachowań warszawskiej elity drugiej połowy XIX wieku. Środowiska te należy zaliczyć do kręgu, określanego przez autora 557
Tamże, s. 218. W. Kula, Problemy i metody historii gospodarczej, Warszawa 1963, s. 489. 559 F. Znaniecki, Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 2001, s. 25. 558
142
Ludzi teraźniejszych jako „ludzie dobrze wychowani”. Ich dzieciństwo i młodość upływało pod znacznym wpływem kręgów wychowawczych. Stąd jednostki należące do tej kategorii także i w dorosłym życiu starają się zasłużyć na dobrą opinię o sobie. Szukają nowych styczności i nowych kontaktów „dla wymiany wzajemnego uznania i podniety społecznej”, (…) „starają się być uczestnikami kręgów, ogniskujących się dokoła pewnych siebie osób z elity, (…) starannie dobierają kręgi, do których wchodzą”560. Szczególnie dobrze widoczne są te mechanizmy w sposobie relacjonowania wakacji przez Zofię z Tyszkiewiczów Potocką i Stanisława Brzezińskiego. Teoria Znanieckiego, w tym konkretnym aspekcie, wyjaśnia, w jaki sposób wśród zamożnych warszawiaków rozpowszechniał się obyczaj wypoczynkowych wyjazdów. Spędzanie letnich miesięcy poza Warszawą, będące w poprzednich dziesięcioleciach czymś najzupełniej naturalnym dla arystokratów, bogatej plutokracji, w drugiej połowie stulecia zaczęło stawać się udziałem średniej burżuazji, a zwłaszcza pragnącej podkreślenia swego awansu inteligencji. Opuszczenie Warszawy traktowano jako pewien przymus, jako podyktowany przez obyczaj nakaz, któremu należy się poddać. Postawa taka była charakterystyczna dla jednostek i grup pragnących zamanifestować swe aspiracje do zajmowania wyższej pozycji w społeczeństwie. W pierwszym rzędzie postawę tę przyjmowali ci, którzy mogli sobie pozwolić na kopiowanie, naśladowanie postępowania warstw uprzywilejowanych. Pozwalało to na zbliżenie się do najwyższych elit, na stanie się ich częścią. Pewnym ryzykiem jest stawianie na jednej płaszczyźnie przedstawicieli sfer tak różniących się pochodzeniem, zamożnością źródłami dochodów. Mimo to uważam, iż grupy te tworzyły pod względem obyczajowym dość jednolite środowisko. Łączyły je poglądy dotyczące wartości i sposobów spędzania wolnego czasu. Przekonanie o potrzebie opuszczenia Warszawy na czas wakacji, o wartości kuracji, podróży stawało się elementem grupowej świadomości. Według Deana MacCannela: „Grupa nie kreuje światopoglądu: to światopogląd
kreuje
grupę”561.
Hołdowanie
określonym
obyczajom,
podobne
ich
postrzeganie, przywiązywanie do nich podobnych znaczeń integrowało kręgi przynależne do elit. Spajała je z jednej strony wysoka samoocena, samoidentyfikacja wywiedziona w tym przypadku z cieszących się prestiżem form aktywności, a z drugiej strony podziw, jakim były one otaczane przez resztę społeczeństwa. 560 561
F. Znaniecki, op. cit., s. 129-144. D. MacCannel,op. cit., s.46-52.
143
W najnowszej monografii inteligencji polskiej, Magdalena Micińska zwraca uwagę na znaczenie stylu życia dla relacji środowiska inteligencji z najzamożniejszymi grupami polskiego społeczeństwa, jak i dla wewnętrznej integracji samej inteligencji. Autorka podaje, że elity inteligencji właśnie poprzez styl życia łączyły się z arystokracją i burżuazją. Zamożne rodziny inteligenckie utrzymywały wysoki poziom życia i pielęgnowały towarzyskie koneksje. Wśród wymienianych przez Magdalenę Micińską składników obyczaju inteligencji, które przybliżały ją do
arystokracji czy burżuazji, odbywanie dalekich podróży czy
posiadanie własnych letnich siedzib odgrywało znaczącą rolę562. Wybitny warszawski lekarz Ignacy
Baranowski
utrzymywał
w
Zakopanem
własny
dom,
będący
ogniskiem
ponadzaborowego życia kulturalnego i systematycznie wojażował po całej Europie. Podobnie wiele podróżował inny sławny lekarz - Karol Benni. Poza Europą zwiedził azjatycką część Rosji i Stany Zjednoczone563. Dla całego, bardzo zróżnicowanego środowiska warszawskich elit, opuszczanie na czas wakacji Warszawy stanowiło nie tylko urozmaicenie codzienności, nie tylko rozrywkę, ale było także elementem środowiskowej tożsamości. Pozwalało na podkreślanie zajmowanej pozycji i budowanie prestiżu. W świadomości przedstawicieli najwyższych warstw społeczeństwa Warszawy, jak dowodzą tego świadectwa pamiętnikarzy, bardzo mocno zakorzeniło się przeświadczenie o wyjątkowości tej formy aktywności. Uważano, że podróżowanie
i
poddawanie
się
kuracji
należy
do
obyczajów
przynależnych
uprzywilejowanym grupom społecznym. Taki wizerunek w oczach ogółu upowszechniała prasa i literatura piękna.
Ze
względu
na
rolę,
jaką
podróże
odgrywały
w
samoidentyfikacji grup i jednostek, w manifestowaniu aspiracji i – wreszcie – w postrzeganiu arystokracji, burżuazji i inteligencji przez niżej usytuowane w hierarchii społecznej środowiska, starano się szczególnie mocno podkreślać motywy towarzyszące wakacyjnym wyjazdom poza miasto. Niekiedy motywy te formułowane były wprost, wręcz manifestowane, a niekiedy nie nazywano ich bezpośrednio, ale sam sposób spędzania wolnego czasu był tych motywów emanacją. Wiejskie siedziby – sięganie do źródeł. U źródeł mody na wojaże czy wilegiaturowanie leżały obyczaje środowisk arystokratycznych i szlacheckich, przebywających latem w rodowych siedzibach. Spędzanie
562 563
M. Micińska, Inteligencja na rozdrożu 1864 – 1918, Warszawa 2008, s. 39-44. Tamże, s. 41-42.
144
czasu we własnych wiejskich majątkach lub u bliskiej rodziny darzono wielką estymą. Wakacjom takim przypisywano szczególne znaczenie. Świadczyły one o stanie posiadania, koneksjach, możliwościach, zajmowanej pozycji. Także i na tym polu nadzwyczaj wyjątkowe były możliwości, jakie wzbogacaniu form letniej kanikuły dawała pozycja rodu Tyszkiewiczów. Po bogatym warszawskim karnawale, wielkopostnych zakupach w europejskich domach mody i zakończeniu sezonu wyścigowego cała rodzina zjeżdżała do podwileńskiego Landwarowa. Majątek ten stanowił ośrodek tyszkiewiczowskich dóbr. Tam też oddawano się wiejskim rozrywkom564. Alternatywę stanowiło spędzanie lata w nieodległej, położonej koło Połągi, Kretyndze. Tę nadbałtycką posiadłość zakupił w 1870 roku dziadek autorki Ech minionej epoki – Józef Tyszkiewicz. Wykorzystując wspaniałe warunki: piaszczystą plażę, sosnowy las, Tyszkiewicz „rozwinął kąpiele”, zbudował wille, molo, kurhauz, restaurację, kupił też i statek, który kursował między Połągą a Libawą, posiadającą połączenie kolejowe ze światem565. Zarówno ojciec Zofii – Władysław, jak i jego bracia, mieli pod Połągą wydzielone przez hrabiego Józefa działki, na których zbudowali wille, służące za letnie siedziby dla ich rodzin566. Zarówno w norskiej Kretyndze, jak i w podwileńskim Landwarowie Tyszkiewiczowie wynajmowali luksusowe wille i apartamenty letnikom. Przedsiębiorczość Józefa Tyszkiewicza nie była niczym odosobnionym na tle inicjatyw podejmowanych w tym czasie przez przedstawicieli najbogatszych rosyjskich rodów arystokratycznych. Jak wspomniałem w rozdziale I, podobne inwestycje czynili właściciele podpetersburskich dóbr ziemskich, którzy wynajmowali miejsca dla zjeżdżających na daczę mieszkańców stolicy. Na wielką skalę zakładali luksusowe kompleksy wypoczynkowe posiadacze majątków na Krymie. Także więc i w tym względzie, podobnie jak w przypadku wyjazdów na Riwierę, Tyszkiewiczowie podobni byli do rodzimych elit Rosji. Wedle świadectwa Potockiej, goście - odwiedzający rodzinne, lecz udostępniane za opłatą letniska - wywodzili się głównie ze środowiska arystokracji, ziemiaństwa i zamożnej inteligencji – nie tylko z Warszawy, ale i z Wilna, Petersburga, Rygi 567: „W sezonie Połągę odwiedzali Balińscy, Dembińscy, Dziewanowscy, Jełowiccy, Lubomirscy, Ogińscy,
564
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 26-30. Tamże, t. I, s. 10. 566 Tamże, t. I, s. 99-109. 567 Tamże, t. I, s. 107-109. 565
145
Śliźniowie, ks. Sapieżyna z dziećmi, Wodziccy, Zamoyscy, Tyszkiewiczowie i rodzina właściciela, z nami włącznie. (…) Na sezon zjeżdżała się cała rodzina mojej matki [Lubomirscy] na wspólne kąpiele i plażowanie, wycieczki do Kretyngi, do Memla, czyli Kłajpedy, do Płungian itd. końmi sprowadzanymi z Landwarowa”568. Dla Tyszkiewiczów i ich kuzynów wakacje w Landwarowie czy Kretyndze były po prostu odwiedzinami własnych posiadłości, co w naturalny sposób podkreślało status społeczny rodziny. Należy jednak przypuszczać, że pozostali przybysze ściągali do tych miejsc nie tylko ze względu na ich oczywiste walory wypoczynkowe, ale też powodowani chęcią znalezienia się w gościnie w jednej z najznaczniejszych rezydencji arystokratycznych. Pobyt u Tyszkiewiczów był, jak sądzę, postrzegany nie tylko w kategoriach komercyjnego wynajęcia komfortowych domków czy pokojów. Dawał poczucie uczestniczenia w najbardziej prestiżowym wypoczynku najwyższych elit. Maria z Łubieńskich Górska, żyjąca – jak już wspominaliśmy – pomiędzy Wolą Pękoszewską a Warszawą, traktowała lato na wsi, we własnych dobrach, jako coś swojskiego, naturalnego i codziennego. To raczej zimowy pobyt w stolicy, związany z atrakcjami karnawału, jawił się jako wyjątkowy, wymagający stosownego przygotowania: „1899. 1 października. (…) Zdecydowaliśmy z synami, że na trzy miesiące w zimie ja z Pią pojedziemy do Warszawy. Pia cieszy się, że świat pozna, ja obawiam się życia, od którego tak odwykłam i ludzi, do których mnie nic nie ciągnie”569. Szczególny stosunek do wiejskich wakacji miał natomiast Stanisław Brzeziński. Dla pamiętnikarza lato w ziemiańskim majątku stanowiło kolejne doświadczenie, dogadzające jego snobistycznym pragnieniom. Dawało sposobność utożsamiania się z kręgami ziemiańskimi czy wręcz arystokratycznymi poprzez hołdowanie odpowiedniemu
stylowi
życia. Gościnność kuzynostwa dawała Brzezińskiemu możność spędzania lata na szlachecką modłę, w sposób zaspokajający jego aspiracje. Brzeziński, jako dziecko, wraz z braćmi, niemal rokrocznie nawiedzał Lgotkę koło Myszkowa w Kieleckiem, której właścicielami byli Gorczyccy – Franciszek i Kazimiera, przysposobiona siostra Stanisława, adoptowana przez jego rodziców570. Intensywności wiejskich doznań Brzezińskiego nie przyćmiewały przebogate
doświadczenia
podróżnicze,
których
nabywał
już
jako
dziecko
w
najatrakcyjniejszych miejscach Europy. Pamiętnikarz, po dziesiątkach lat, z upodobaniem 568
Tamże, t. I, s. 109. M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. II, s. 81. 570 S. Brzeziński, op. cit., s. 50-51, 107. 569
146
opisywał rozrywki, jakim – dzięki przemyślności szwagra – mógł się oddawać wraz z braćmi. Obok pieszych i konnych spacerów, gry w piłkę, krokieta i serso571, zapamiętale poświęcali się także myślistwu572. Atrakcyjności wiejskich wakacji nie przyćmiewał nawet fakt, że młodym Brzezińskim, w ich szkolnych latach, towarzyszył korepetytor, z pomocą którego uzupełniali braki w szkolnej wiedzy i sposobili się do kolejnych etapów jej zdobywania573. Na entuzjastyczną ocenę kanikuły w Lgotce wpływ miał nie tylko urok dzieciństwa, ale i elitarny, ziemiański charakter tej formy wypoczynku. Dla pamiętnikarza niesłychanie istotna była kwestia prestiżu przyjętego stylu życia. Jak pamiętamy, skwapliwie przypominał, kogo w swych podróżach spotkał, z kim się zetknął, gdzie mieszkał, jakiego zaznał luksusu. Podobnie uwypuklenie szlacheckiego, elitarnego sposobu spędzania wakacji pozwalało podkreślić jego środowiskową identyfikację. Podobnych dążeń i kompleksów nie przejawiał natomiast Józef Mineyko. Przyszedł on na świat w 1879 roku w ziemiańskim majątku Dubniki na Litwie. Lata 1889 – 1898 spędził w Warszawie, jako uczeń szkoły Wojciecha Górskiego. We Wspomnieniach z lat dawnych opowiada, między innymi, o pobytach – wraz z rodzicami – w kurortach ziem polskich i o podróży po Alpach i Szwajcarii, którą podjął już jako samodzielny młodzieniec. I dla niego także szczególny urok miały letnie miesiące spędzane w rodzinnych Dubnikach. Nęciły go tam: „(…) swoboda, konie wierzchowe, psy myśliwskie, strzelby, (…) słoneczne pola, cieniste lasy, zielone łąki”574. Gdy, zgodnie z lekarskim zaleceniem, zamiast na wieś mały Józio miał z bratem wyjechać „do wód”, „(…) Rozpacz była straszna, ale nasze wzburzone umysły zostały trochę umitygowane przez obietnicę, że po skończeniu kuracji pojedziemy na parę tygodni do Dubnik”575. Wspominane po latach przez Józefa Mineykę upodobanie do atrakcji, jakie dawało lato w rodzinnych stronach, było czymś naturalnym, nierozerwalnie związanym z pochodzeniem społecznym. Na wsi Mineykowie znajdowali się w swoim naturalnym środowisku. Podobnie jak w przypadku Marii Górskiej nie wydaje się, aby w szczególny sposób celebrowano wyjazd na lato. Po prostu jechano do siebie. Dla Łucji z Dunin Borkowskich, postaci tragicznie doświadczonej, wakacje na wsi były największym pragnieniem. Dawały wytchnienie, poczucie swojskości, świadomość przynależności do własnego, dobrego świata. Stąd też wyjazdy na wieś odgrywały w życiu 571
Tamże, s. 888-890. Tamże, s. 903. 573 Tamże, s. 888-890. 574 J. Mineyko, Wspomnienia z lat dawnych, Warszawa 1997, s. 78. 575 Tamże, s. 79. 572
147
autorki Wspomnień szczególną rolę. Młodziutka Łucja nie mogła się odnaleźć w wielkim, obcym mieście. Próbowała szukać oparcia u rodzin ziemiańskich z Wołynia i Litwy, spędzających zimowe miesiące w stolicy Królestwa. Z żalem jednak stwierdzała, że już z początkiem czerwca „(…) życie towarzyskie usypiać zaczynało, wszyscy się rozjeżdżali właśnie na letnie miesiące”576. Także sama autorka wakacje spędzała w rodzinnych stronach, w Klimaszówce na Wołyniu, w majątku ukochanej babuni, gdzie oddawała się wiejskim rozrywkom i życiu towarzyskiemu w bliskim sobie środowisku577. Konieczność powrotu jesienią do Warszawy była dla Borkowskiej ciężkim przeżyciem: „W październiku, na ostatnim balu przed wyjazdem, uczułam się nagle smutną. Lato przeszło jak sen. Trzeba wracać do tych nienawistnych murów”578. Do Klimaszówki autorka wspomnień powracała kilkakrotnie w latach 1871 – 1880, zawsze z wielką tęsknotą i radością579. Od wyjazdu na Wołyń pamiętnikarkę powstrzymywały jedynie następujące po sobie ciąże, albo niemowlęctwo kolejnych z czworga dzieci. Przeszkodą uniemożliwiającą wyjazd bywały też nagłe kłopoty finansowe lub postępująca choroba psychiczna męża. W tych sytuacjach ekwiwalentem dalszego, szczególnie pożądanego wyjazdu w rodzinne strony były wakacje w majątku teściowej, w Łochowie nad Liwcem. I tu letni czas biegł znanym z Wołynia rytmem: dzielony na piesze lub konne wycieczki, lekcje śpiewu czy towarzyskie spotkania, których ozdobą był Michał Elwiro Andriolli – „zdolny rysownik zaczynający być sławnym”580. Pomimo pozorów podobieństwa, dwór w Łochowie i panujące w nim zwyczaje rozczarowywały Hornowską: „(…) gorzelnia, poczta, wielka obora były głównymi źródłami dochodu. Co w tamtych [na Wołyniu] stronach dawały złote łany, gleba bujna i hojna, to tu wyciągało się z przemysłu, gdyż ziemia była chuda, uboga ziemia mazowiecka. Dwór miły, ale także do dworów tamtejszych niepodobny. Był on raczej piękną willą w nowożytnym stylu”581. Podobnie złe wrażenie budził majątek Szepietów, należący do rodziny męża – Kierznowskich, gdzie, chcąc nie chcąc, przyszło jej spędzać część wakacji w 1873 roku, podczas gdy mąż prowadził prace inżynierskie. Łucja oceniała kuzynów jako nad wyraz niesympatycznych. Nie inaczej postrzegała ich włości: „Szepietów to nudna, płaska wieś. Dwór duży, zaniedbany i wilgotny, ogród żaden”582. Wyjazdy do położonych opodal Warszawy majątków Hornowska traktowała jako zło konieczne. Nie odnajdywała w nich 576
Ł. Hornowska z Dunin – Borkowskich, op. cit., s. 98. Tamże, s. 110-112. 578 Tamże, s. 112. 579 Tamże, s. 120, 133, 143, 148, 158. 580 Tamże, s. 125-129. 581 Tamże, s. 125. 582 Tamże, s. 139. 577
148
tego, co dawały rodzinne strony – poczucia swojskości, obcowania z tym, co własne, autentycznie bliskie. W roku 1879 pamiętnikarka, obarczona już tróją dzieci, a spodziewając się rychło czwartego, postawiona w obliczu bankructwa męża i jego psychicznej choroby, chciała zapewnić możliwość wytchnienia poza Warszawą przynajmniej najbliższym: „Postanowiłam matkę ze starszymi dziećmi wysłać na wieś. Ale dokąd? Wsi swojej już nie mieliśmy. Trzeba było wchodzić w układy – obliczać… O Klimaszówce nie było co marzyć – za daleko. Szepietów i Łochów najbliżej. Tam pojechali. Ja zaś z malutkim Antosiem i chorym mężem pozostałam w Warszawie… Ciężki czas… Bóg tylko jeden dawał moc wytrzymania”583. Jakże różne od odczuć Łucji z Dunin – Borkowskich Hornowskiej były wrażenia, które z odwiedzin w majątku rodziny męża wyniosła Jadwiga Weydel Dmochowska. Z pobytów w należącym do Dmochowskich Burzcu autorka Dawnej Warszawy zapamiętała wspaniałe lasy, stawy, obfitość zwierzyny, rodzinne polowania584. Urok wiejskich siedzib promieniował także i na kręgi zamożnej, nie powiązanej z ziemiaństwem,
warszawskiej burżuazji. Gebethnerowie regularnie spędzali wakacje na
podwarszawskich letniskach. Jan Gebethner wspominał pobyty w Brwinowie585 czy Milanówku586 z sympatią, ale bez przypisywania im jakiegoś wyjątkowego wymiaru. Zgoła odmienne, wiele mówiące o znaczeniu wiejskich wakacji, są wspomnienia Ferdynanda Hoesicka. Doświadczony globetrotter, wytrawny turysta, przedstawiciel środowiska burżuazji o niemieckich korzeniach, z ogromnym wzruszeniem opisywał wakacje w Drozdach u wujostwa Jägerów: „(…) śliczny majątek ziemski, (…) ze wszystkim, co stanowi poezję wsi polskiej”587. Zjeżdżała doń cała, bliższa i dalsza rodzina właścicieli – Hoesickowie, Temlerowie. Z zapałem oddawano się charakterystycznym, ziemiańskim rozrywkom. Spacerowano, kąpano się w stawie, łowiono ryby, polowano. Panie szydełkowały, czytały książki i gazety588. Szczególnie mocno w pamięć Hoesicka zapadły jednak wakacje spędzane w czasach dzieciństwa, a więc na przełomie lat 70-ych i 80-ych, w Wołominie: „Czym Mickuny dla Słowackiego, a Szafarnia dla Chopina, tym dla mnie był Wołomin; a jeżeli wieś polska jako najczystszy, najbardziej lechicki wytwór polskiego obyczaju, jako rdzennie polskie środowisko i otoczenie, dające możność ciągłego i bezpośredniego stykania się z ludem, nie może pozostać bez silnego wpływu na serdeczne przywiązanie się do ziemi 583
Tamże, s. 170. J. Weydel Dmochowska, Dawna Warszawa, Warszawa 1959, s. 153-155. 585 J. Gebethner, op. cit., s. 91. 586 Tamże, s. 141. 587 F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 155. 588 Tamże, t. I, s. 155-157. 584
149
rodzinnej, do ojczyzny, to w moim życiu odegrał tę rolę Wołomin. Z Wołomina mam najwięcej wspomnień wiejskich; to była ta wieś, która we mnie urobiła wyobrażenie o wsi polskiej, o jej poezji, o polskim i mazowieckim krajobrazie, o ludzie polskim, o życiu na wsi, zarówno we dworze, jak w czworaku, wśród zabudowań dworskich, jak w zagrodzie włościańskiej, w karczmie i na plebanii, na targu lub na odpuście, w lecie podczas żniw lub w zimie podczas sanny. O wszystkim tym nabrałem rzetelnego pojęcia dopiero w Wołominie”589. Wołomin był majątkiem dzierżawionym przez wuja Ferdynanda – Gustawa Granzowa. Rodzina – rodziną, ale przedsiębiorczy wuj wynajmował kuzynom pokoje, inkasując po rublu od osoby. Gośćmi Granzowów, oprócz Hoesicków, bywali i przedstawiciele innych, skoligaconych z nimi rodzin. Wywodzili się z kręgów kupców i przedsiębiorców, należących do średniej burżuazji niemieckiego pochodzenia, ulegającej szybkiej asymilacji. Pośród nich autor Powieści mojego życia wymienia Ehestädtów, Gläcklerów, Hilknerów, Thielów, Temlerów, Pfeifferów. Wołomińscy letnicy oddawali się tradycyjnym wiejskim atrakcjom – spacerom, polowaniom, grzybobraniom, pomaganiu przy żniwach,
przejażdżkom
bryczkami,
jeździe
konnej590.
Naśladowanie
zachowań
charakterystycznych dla polskiej szlachty i arystokracji było, jak się zdaje, formą podkreślania własnej, wysokiej pozycji społecznej, jak i sposobem adaptacji do polskości. Spędzanie czasu na wsi, praktykowanie tradycyjnych wiejskich obyczajów pozwalało na budowanie więzi nie tylko z narodem jako całością, nie tylko z, nieistniejącą bądź co bądź, Polską jako ojczyzną ideologiczną. Może przede wszystkim pozwalało na kreowanie własnej zindywidualizowanej ojczyzny prywatnej, „małej ojczyzny”, przez Niemców właśnie określanej jako die Heimat. Swoisty, ideologiczny wymiar życia wiejskiego przedstawił w Rodzinie Połanieckich Sienkiewicz. Bohater powieści – Stach Połaniecki z pewnością nie musiał się asymilować. Pochodził z dobrej, szlacheckiej rodziny. Mówił jednak o sobie: „Ja jestem tym, co nazywają <
>. Mam dom komisowo-handlowy na spółkę z niejakim Bigielem. Spekuluję na zbożu, na cukrze, czasem na lasach i na czym się da”591. Połaniecki, zamożny przedsiębiorca, bourgeois o ziemiańskich korzeniach, przez kilkaset stron sienkiewiczowskiej powieści, tchnącej upodobaniem do konserwatyzmu, dojrzewa do tego, by sprawić sobie letnią siedzibę.
589
Tamże, t. I, s. 252-253. Tamże, t. I, s. 254-261. 591 H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich, op. cit. , s. 19. 590
150
Rozkoszuje się urokami podmiejskiej wilegiatury. Nosi się z zamiarem kupna „wiejskiej kolonijki”. Na ostatnich kartach powieści wreszcie nabywa Krzemień – majątek należący dawniej do rodziny jego młodej żony – anielskiej Maryni592. Tym sposobem zostaje uświęcony etos Polaka – ziemianina i następuje pochwała bukolicznego, idyllicznego, jedynie słusznego wiejskiego żywota. Posiadanie realności symbolizuje u Sienkiewicza to, co zacne, dobre i właściwe. Tak też postrzegano wakacje na wsi, będące i syntezą i, dla wielu, ekwiwalentem tradycyjnych, ziemiańskich obyczajów. Podobna atmosfera otacza, opisany przez Bolesława Prusa, pobyt Wokulskiego w Zasławiu. Autor powieści odpowiedni rozdział zatytułował: „Wielkopańskie zabawy”. Bohater Lalki, spędzając część lata u prezesowej, obcuje z reprezentantami najściślejszej warszawskiej elity. Towarzystwo oddaje się właściwym dla swej sfery rozrywkom: przejażdżkom wierzchem i powozami, zwiedzaniu romantycznych ruin, grzybobraniu, spacerom, biesiadom. 593
dostojnej matrony
A wszystko to w siedzibie otoczonej powszechnym szacunkiem,
.
Jadwiga Waydel Dmochowska, relacjonując obyczaje stołecznej elity, opisała rozległą topografię podwarszawskich letnisk, ściśle związanych z zasięgiem linii kolejowych. Znaczną popularnością cieszyły się miejscowości leżące przy „linii otwockiej”, wzdłuż kolejki wąskotorowej do Jabłonny i kolejki wilanowskiej594. Według relacji autorki szczególnego znaczenia na początku XX wieku nabrał Konstancin, który „(…) w przeciągu kilku lat (…) pobił wszystkie letniska podwarszawskie”595. Miejscowość była popularnym ośrodkiem niedzielnego, jednodniowego wypoczynku warszawiaków. „Z czasem wymagania się zwiększyły. Wiele osób z tak zwanych <<wolnych zawodów>>, lekarzy, adwokatów, rejentów, nabywało albo budowało własne wille w miejscowościach podmiejskich. Tak powstał Konstancin, który z czasem upodobała sobie warszawska finansjera, Skolimów, Milanówek i wiele innych miejscowości”596. Sposoby spędzania wakacyjnych miesięcy, w rodzinnym gronie, na letniskach nasunęły pamiętnikarce ciekawe, bynajmniej nie zaskakujące, skojarzenie: „Prawdziwa rosyjska dacza. Kiedy tłumaczyłam niedawno Wspomnienia
Panajewa i opisy wypraw autora z Hercenem i Ketcherem do przyjaciół
592
Tamże, s. 420. B. Prus, Lalka¸Warszawa 1956, t. I, s. 303-336. 594 J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960, s. 166-168. 595 Tamże, s. 169. 596 Tamże, s. 173-174. 593
151
zamieszkałych na letniskach w majątkach różnych książąt Jusupowych i innych, stawał mi jak żywy przed oczami Feliksów”597. Świadectwa pamiętnikarzy i opinie formułowane na kartach literatury pięknej wskazują na istnienie zjawiska, charakterystycznego dla związanych z Warszawą elit. Środowisko to dzieliło egzystencję swą pomiędzy zimę w mieście i lato w majątkach – własnych lub stanowiących własność krewnych czy kuzynów. Opuszczenie miasta traktowano jako coś normalnego, zwyczajnego, nierozerwalnie związanego z przyjętym w tej sferze obyczajem, a przede wszystkim – jako coś koniecznego dla równowagi ciała i ducha. Miasto uważano za przestrzeń uciążliwą, nieprzyjazną, może i wygodną, a nawet atrakcyjną i wesołą - od października do maja, ale nie do wytrzymania w pozostałych miesiącach. Dla rodzin zamożnych, cieszących się stabilną sytuacją finansową, letnia emigracja poza mury Warszawy do swych włości stanowiła normę. Dla borykających się z materialnymi problemami – potrzebę, potęgowaną środowiskowym imperatywem obowiązującego obyczaju. Zaspokojenie takiej potrzeby znacznie ułatwiały rodzinne czy środowiskowe kontakty. Postronnym obserwatorom – przedstawicielom grup stojących w społeczne hierarchii poniżej kręgów arystokracji, ziemiaństwa czy szerzej rozumianych elit – kanikuła w rodowych dobrach czy nawet świeżo nabytych siedzibach musiała się kojarzyć z wysoką pozycją społeczną i prestiżem. Dla zdrowia – w szeroki świat. Wakacyjny wyjazd z Warszawy był przedsięwzięciem drogim. Nie posiadający wiejskich siedzib musieli ponosić zupełnie oczywiste koszty „wiktu i opierunku”. Bogaci przedstawiciele arystokracji, ziemiaństwa, burżuazji czy inteligencji udający się „do wód”, miejsc rozrywki lub podążający ku pomnikom kultury poświęcali znaczne sumy na zaspokojenie swych pragnień. Podróż, kuracja, letni wypoczynek przez ogół społeczeństwa były postrzegane jako działania zbytkowne. Propagatorzy i uczestnicy tych form aktywności starali się zatem w wszechstronnie i przekonywająco umotywować potrzebę sezonowego opuszczania Warszawy. W publikacjach prasowych, w których zachęcano do podróży, kuracji czy choćby wilegiatury, zwracano uwagę, jak destrukcyjny, zgubny wpływ wywiera na człowieka miasto, a jak zbawienny wpływ ma czas spędzony na wsi, na łonie natury: „Czas od pozytywnych 597
Tamże, s. 172.
152
zajęć wolny, higiena zaleca (…) spędzać na świeżym powietrzu, na spacerze i gimnastyce (…) a higieny każdy, kto chce żyć i pracować, musi słuchać. (…) Miasto, ze swoją energią i inicjatywą, wytworzyło cywilizację, która, jak obecnie chora i zmęczona, szuka dla siebie odpływu”598. Felietonista „Biesiady Literackiej” stwierdzał w 1898 roku: „Pociąg wrodzony do wsi objawia się w zakładaniu osad letnich dokoła miast, (…) są one potrzebą duchową mieszczanina (…), który odrywa się (…), aby kilka tygodni, a przynajmniej każdą niedzielę przepędzić wśród zieleni swojego ogródka, na ganku, z którego widać pola, łąki, równiny lub góry. I u nas to zamiłowanie już się budzi, ale nie z takim impetem jak u obcych; nasi przemysłowcy, kupcy pożądają letnich siedzib i kupują ziemię wzdłuż kolei żelaznych, ale ta przyjemność drogo ich kosztuje”599. Pośród najważniejszych powodów, mających skłaniać do opuszczania miasta, najczęściej wymienianym, zarówno w prasie, jak i we wspomnieniach, była troska o zdrowie. Bardzo liczne publikacje w dziennikach i periodykach II połowy XIX i początku XX wieku pozwalają na stworzenie imponującej, długiej listy kurortów, do których rokrocznie ściągali warszawiacy i tych, które warszawiaków chciały przyciągnąć. Lista obejmuje w sumie kilkadziesiąt miejscowości uzdrowiskowych Królestwa, Galicji, nadbałtyckich guberni Cesarstwa Rosyjskiego, pruskiego Pomorza, Śląska, Bawarii, wybrzeża Chorwacji, francuskiej Riwiery i Bretanii, Alp, Krymu… Na podstawie gazetowych reklam i dziennikarskich relacji można także sporządzić wykaz rozmaitych zabiegów terapeutycznych, które ordynowano kuracjuszom. Były wśród nich: kąpiele zimne, ciepłe oraz błotne, bromowe, jodowe i słoneczne; poranne spacery boso po rosie; masaże – w tym także elektryczne; cudowne diety; transpiracja; świeże wino, serwatka, kumys i żętyca; gimnastyka. Nad kuracją pragnących ratować swe zdrowie czuwały zastępy lekarzy. Znamienne, że na łamach warszawskiej prasy pojawiały się anonse informujące, że w popularnych uzdrowiskach, zwłaszcza zagranicznych, ordynują w sezonie lekarze – Polacy. Było to, niewątpliwie, zachętą do podejmowania podróży do tych, cieszących się wielką popularnością miejsc, skoro można było tam liczyć na troskę i fachowość doktora – rodaka.
598 599
B. Lutomski, Wieś i miasto, „Tygodnik Ilustrowany” (dalej: „TI”) 1893, nr 3, s. 34-35. Z Warszawy, „Biesiada Literacka” (dalej: „BL” 1898, nr 25, s. 482-483.
153
Troska o zdrowie była jednym z głównych motywów regularnych wyjazdów, które podejmowała rodzina Gebethnerów. Według Jana Gebethnera, taki cel przyświecał regularnym pobytom w Zakopanem na przełomie XIX i XX wieku600. W roku 1904 natomiast „(…) matka z siostrami z polecenia lekarzy pojechała na kurację do Szwajcarii, do miejscowości Baden pod Zurychem. Były tam cieplice mineralne”601. Dramatyczne okoliczności zadecydowały w roku 1910 o dużo dalszej podróży. Wobec stałego pogarszanie się stanu zdrowia ojca, lekarze zalecili mu wyjazd do Egiptu na „dłuższą kurację”. Jak podaje pamiętnikarz „Matka postanowiła jechać również, gdyż opieka była konieczna. Prócz tego pojechał z rodzicami doktor Kopczyński, który był naszym lekarzem”602. Niestety, mimo nadziei i zaangażowanych środków, klimatyczna terapia nie powiodła się i Jan Robert Gebethner zmarł, wkrótce po powrocie z Egiptu603. W 1913 roku Jan Gebethner odwiózł do Szwajcarii swoją matkę. Pani Gebethnerowa, której lekarze zalecili dłuższe leczenie, odbywała je już jednak sama, w sanatorium nad Jeziorem Czterech Kantonów604. Wyjątkowo
wiele
miejsca
w
swych
wspomnieniach
poświęcił
wojażom
podejmowanym dla poratowania zdrowia Ferdynand Hoesick. Jego rodzice byli ludźmi nader słabej, według pamiętnikarza, struktury fizycznej. Spełniając zalecenia lekarzy, często podejmowali kurację i poddawali się wymyślnym zabiegom w Iwoniczu605, Ciechocinku606, Krynicy607, Kaltenleutgeben608 , Zakopanem609, Gleichenbergu, Reichenhallu i Meranie610, Landeck611, Nizzy612. Upodobanie do systematycznego leczenia było w rodzinie Hoesicków bardzo ważnym, kultywowanym składnikiem obyczaju. W dodatku należycie uzasadnianym: „(…) z nadejściem wakacji zawsze (…) wyjeżdżało się dla poratowania zdrowia”613. Wedle autora Powieści mojego życia, nie było to w środowisku warszawskiej burżuazji niczym szczególnym. Nawet w odległych uzdrowiskach europejskich rodzice Ferdynanda spotykali kuzynów i
znajomych z Warszawy: Temlerów, Pfeifferów, Schielów, Goldfederów i
600
J. Gebethner, op. cit., s. 57-58. Tamże, s. 91. 602 Tamże, s. 132. 603 Tamże, s. 135. 604 Tamże, s. 182-183. 605 F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 166. 606 Tamże, t. I, s. 247. 607 Tamże, t. I, s. 150. 608 Tamże, t. I, s. 248. 609 Tamże, t. I, s. 288. 610 Tamże, t. I, s. 292. 611 Tamże, t. I, s. 495. 612 Tamże, t. I, s. 601. 613 Tamże, t. I, s. 247. 601
154
innych614. Warszawska burżuazja dbała o swoje zdrowie, naśladując przy tym obyczaje praktykowane od dziesięcioleci w środowisku ziemiańskim. Wyjazdy do wód zyskujące popularność wśród arystokracji i ziemiaństwa w pierwszej połowie stulecia stały się normą, gdy Warszawa zyskała dogodne połączenie kolejowe z Europą Zachodnią, a więc u schyłku lat czterdziestych. Przedstawiciele najbardziej elitarnych środowisk
korzystali z nich powszechnie. Chętnie też zwykłe, poznawcze czy wręcz
rozrywkowe, podróże tłumaczyli względami zdrowotnymi. Maria z Łubieńskich Górska z Woli Pękoszewskiej w swym dzienniku stale podkreślała, jak pamiętamy, surowość obyczajów, oszczędność, stronienie od zbytków – cechy, charakteryzujące jej rodzinę. Tym niemniej właśnie potrzeby zdrowotne były, według autorki, istotną, a właściwie najważniejszą przesłanką do podejmowania przez Górskich dalszych podróży. Obyczaj kuracyjnych eskapad praktykowany był już w czasach młodości Marii, w latach 50-ych, w rodzinie Łubieńskich615. Poratowanie zdrowia męża było pretekstem do opuszczenia Królestwa po wybuchu powstania styczniowego, do którego Jan Górski odniósł się nad wyraz krytycznie616. Umotywowana względami politycznymi kuracja przeciągnęła się aż do jesieni 1864 roku. W tym czasie młodzi państwo Górscy odwiedzili Drezno, Meran, Reichenhall i Wenecję617. Odtąd stale już Maria Górska wojażowała po Europie. Pierwsze lecznicze wyprawy w latach 80-ych odbywała wraz z małżonkiem: „W lecie jeździliśmy zwykle do wód. Mój mąż, po bardzo wytężonej pracy, potrzebował wypoczynku, a teraz [1889], co przez oszczędność odmawia sobie tego, podupadł na siłach i swobodzie”618. Przedsiębrane w latach 90-ych kolejne wyprawy Marii Górskiej były podyktowane koniecznością leczenia nadzwyczaj chorowitej córki Pii, której główną bolączką była przewlekła egzema twarzy. Stąd kuracyjne pobyty na wyspie Hohr 619, w Wiedniu620, Busku621, Blenkenbergu622, Berlinie623, Davos624, Lourdes625, Zakopanem626. Każdy z
614
Tamże, t. I, s. 601. M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. I, s. 55, 61. 616 Tamże, t. I, s. 87-89. 617 Tamże, t. I, s. 92. 618 Tamże, t. I, s. 107-108. 619 Tamże, t. I, s. 124. 620 Tamże, t. I, s. 211, 232. 621 Tamże, t. I, s. 232. 622 Tamże, t. I, s. 194. 623 Tamże, t. II, s. 6. 624 Tamże, t. II, s. 62. 625 Tamże, t. II, s. 69. 626 Tamże, t. II, s. 158. 615
155
wyjazdów był, rzecz prosta, okazją do doznań turystycznych, jednak, wedle relacji autorki dziennika, to troska o zdrowie kazała wyruszać w świat. Względy zdrowotne, ale raczej o wymiarze profilaktycznym, były również zasadniczym motywem podróży synowej Marii Górskiej – Antoniny z Chłapowskich. Wychowywana w słynącej z surowych zasad Turwi, gdy po śmierci rodziców w 1879 roku znalazła się pod opieką dziadków, regularnie wyjeżdżała latem „do wód”. Bywała w Szczawnicy i Reichenhallu627, dotarła też na Riwierę i do Włoch628. Józef Mineyko, ponad wszystko lubiący wakacje w rodzinnych Dubnikach, traktował konieczność uzdrowiskowej kuracji jako dopust Boży. Dzieckiem będąc, musiał jednak poddawać się woli rodziców, ściśle wykonujących zalecenia lekarza:
„Wyczerpani
naukami i egzaminami, przy trudnym planie nauk, jaki miał miejsce w tych czasach, potrzebowaliśmy nie tylko wypoczynku, ale i wzmocnienia. I doktor Kosmowski z największym spokojem wysyłał nas do Iwonicza lub Krynicy. Łzy cisnęły się nam do oczu i złość do doktora mieliśmy straszliwą”629. Z wielkim za to zapałem podróże podyktowane względami leczniczymi praktykowała rodzina Brzezińskich. Państwo Brzezińscy wzięli ślub w 1854, a pierwszego potomka – syna Franciszka, doczekali się dopiero w 1867 roku. Wedle wspomnień Stanisława, jego rodzice w ciągu tych kilkunastu lat corocznie wyjeżdżali latem na zagraniczną kurację, ze względu na ciężką chorobę pani630. Troska o zdrowie także i w późniejszych latach zachęcała Brzezińskich do systematycznych wyjazdów, wraz z małymi dziećmi - Frankiem, Kaziem i Stasiem, do uznanych kurortów: Liebenstein, Kołobrzegu, Kudowy, Krynicy631. Po śmierci mecenasa Brzezińskiego w 1876 roku, sama pani Brzezińska, z trzema synkami, nadal konsekwentnie wyruszała do zagranicznych uzdrowisk – i to mimo pewnego obniżenia standardu życia rodziny632. Jak podaje Stanisław Brzeziński, każdy, dosłownie, wyjazd był zalecany przez lekarzy, zaniepokojonych „słabowitością Franusia”633. Pamiętnikarzowi szczególnie zapadły w pamięć pobyty w Ciechocinku, w końcu lat 70-ych634. Od lat 80-ych bracia Brzezińscy, pod opieką mamy, zaczęli poznawać najbardziej renomowane uzdrowiska 627
A. Górska z Chłapowskich, op. cit., s. 83. Tamże, s. 102-107. 629 J. Mineyko, op. cit., s. 79. 630 S. Brzeziński, op. cit., s. 37-38. 631 Tamże, s. 52-54. 632 Tamże, s. 55, 90. 633 Tamże, s. 52. 634 Tamże, s. 101, 105, 108. 628
156
europejskie. O celu wakacyjnej wędrówki zawsze decydowały ścisłe zalecenia lekarzy: „Zbliżały się lata szkolne, a z nas trzech Franuś był ciągle bardzo delikatny i wuj dr Rose, który się nami bardzo troskliwie opiekował, uznał, że o ile Franuś się nie poprawi, to o szkołach nie może być mowy. Zdecydowano więc, że i kąpiele morskie i pobyt w górach jest dla Franusia niezbędny. Postanowiliśmy wraz z Mamą wyjechać na 4 tygodnie na kąpiele morskie na Lido, pod Wenecję i na dłuższy pobyt do Ischlu, w Salzkamergut635. (…) Kuracja ta znakomicie nam zrobiła i zdrowie Franusia znacznie się poprawiło”636. Rok później „(…) wuj Rose zdecydował, że Franuś ma odbyć jeszcze podobną kurację, aby się kompletnie wzmocnić do przyszłych studiów [w III klasie gimnazjum]. Ta tylko była zmiana, że na początku lata 1881 pojechaliśmy najpierw w góry, a potem do trochę mocniejszych kąpieli”637. Dobrodziejstw górskiego powietrza rodzina tradycyjnie doświadczała w Ischlu638, za to nad morze udano się do Spezii, koło Genui639. „Po powrocie do Warszawy, po tak znakomitej kuracji Franuś czuł się na tyle silnym, że wstąpił do III Gimnazjum Filologicznego, gdzie zdał egzamin do 3 klasy, a Kazio do 2 klasy do prywatnej Szkoły Realnej Wojciecha Górskiego”640. Cóż jednak z tego, skoro w Wielkanoc 1882 roku Kazio zachorował na „latający reumatyzm” i „Doktorzy zadecydowali, że potrzebne są dla Kazia silne kąpiele i że najwięcej byłoby wskazane Neuheim, były to wówczas najsilniejsze kąpiele na takie choroby641. (…) W Neuheim mieliśmy pozostać dłuższy czas i dlatego, jak w Ischlu zamieszkaliśmy prywatnie, niedaleko kąpieli. Kazio prawie codziennie brał te silne kąpiele”642. Jak już wspominaliśmy, dla Stanisława Brzezińskiego, w przedsiębranych przezeń podróżach, niezwykle istotne były względy towarzyskie, środowiskowe. Jak przekonamy się niebawem, rolę pierwszoplanową odgrywały wszakże aspekty poznawcze, turystyczne. Tym niemniej pamiętnikarz uważał za konieczne podkreślenie zdrowotnego uzasadnienia podejmowanych wojaży. Mogło to, jak się zdaje, wynikać z dwóch przesłanek. Po pierwsze, pozwalało na swego rodzaju usprawiedliwienie dość kosztownej formy aktywności, która mogła być postrzegana jako rodzaj zbytkownego luksusu. Po drugie, dawało możność zaprezentowania rodziny Brzezińskich jako szczególnie światłej, świadomej konieczności 635
Tamże, s. 835. Tamże, s. 851. 637 Tamże, s. 852. 638 Tamże, s. 853-854. 639 Tamże, s. 854-863. 640 Tamże, s. 863. 641 Tamże, s. 867. 642 Tamże, s. 874. 636
157
dbania o zdrowie i postępującej ściśle według wskazań
uzasadnianych najbardziej
aktualnymi poglądami nauki. Tak więc podróż – kuracja świadczyć by miała nie tylko o pozycji materialnej i społecznej rodziny, ale i o jej obliczu intelektualnym, o wysokiej świadomości znaczenia dbania o zdrowie. Znamienne, że względy medyczne potrafiły skłonić do dalszych wojaży także i tych przedstawicieli elit, którzy popadli w finansowe tarapaty. Łucja Hornowska, mimo widma bankructwa i niedostatku, z nadzieją wysłała latem 1879 na kurację do Steinerhoffu męża, pogrążającego się w chorobie psychicznej: „Po sześciu tygodniach doczekałam się powrotu męża, któremu kuracja zrobiła bardzo dobrze”643. Mimo znacznych kosztów i wyrzeczeń, poprawa nie okazała się trwała i Hornowskiego w rezultacie trzeba było umieścić w 1880 roku w zakładzie dla obłąkanych644. Ufność pokładana w wyjazdach do „badów” i kurortów wynikała z poważania, jakim darzono osiągnięcia ówczesnej medycyny i ze swoistej, szeroko rozpowszechnionej mody na dbanie o zdrowie. Panujące wśród elit przekonanie o nieodzowności zabiegów oferowanych w uznanych uzdrowiskach, powodowało, że nawet nie wyjeżdżając z Warszawy poszukiwano ekwiwalentów dobrodziejstw, zapewnianych przez dalekie wyprawy lecznicze. Nie trzeba było opuszczać murów stolicy, by – na przykład – poczuć się jak „u wód”. Jak wspomina Stanisław Brzeziński, z początkiem maja otwierano w Ogrodzie Saskim
„Ogród wód
mineralnych”. Dostępne w nim były najbardziej renomowane wody z całej niemal Europy, rekomendowane przez warszawskich lekarzy „niezależnie od letniego wyjazdu za granicę”645. Według
Brzezińskiego:
„Ta
kuracja
w
Instytucie
była
tak
rozpowszechniona, że nie było rodziny wśród zamożniejszej Warszawy, która by
nie
chodziła w maju do Saskiego Ogrodu na wody”
646
Wód
Mineralnych
. Dla przedstawicieli warszawskich elit
przechadzki z kubeczkami po parkowych alejach były jedynie wstępem, preludium do najbardziej oczekiwanych i pożądanych sposobów dbania o zdrowie, jakimi były dalekie wojaże. Nie zawsze, choć prawdopodobnie najczęściej, podróże miały charakter rozrywkowy, odpoczynkowy. Służyły atrakcyjnemu urozmaiceniu codzienności.
643
Ł. Hornowska z Dunin – Borkowskich, op. cit., s. 171. Tamże, s. 174 645 S. Brzeziński, op. cit., s. 559-560. 646 Tamże, s. 560. 644
158
Radosna beztroska z dala od domu… Przedstawiciele wyższych sfer ochoczo oddawali się pozamiejskim rozrywkom, zupełnie pozbawionym aspektu medycznego, a służącym jedynie uciesze i zabawie. Szukając wytchnienia, swobody i kontaktu z naturą, udawano się na jednodniowe majówki. Zwyczaj ten narodził się już na samym początku XIX wieku. Popularnym miejscem pikników, organizowanych przez kręgi elitarne były wówczas Bielany647. Z czasem jednak Bielany zostały
opanowane
przez
proletariuszy,
a
bardziej
stateczni
obywatele
szukali
spokojniejszych, bardziej intymnych miejsc. Także i na tym polu bogatymi doświadczeniami mógł się pochwalić Stanisław Brzeziński: „W maju też rozpoczynały się prawdziwe <<majówki>>. Nie było domu rodzinnego, któryby w maju nie urządzał paru majówek. A zorganizowanie takiej majówki pociągało wiele kłopotu. Najczęściej kilka rodzin, z licznymi dziećmi, umawiało się na jakiś dzień, najczęściej na niedzielę lub święto, na ten dzień zamawiano na poczcie wielki brek. A były na poczcie takie breki na 30 lub 40 osób, zaprzężone w cztery konie w popręg (bo nie wolno było czterech koni zaprzęgać w lic), z pocztylionem z trąbką. Jak taki brek zajeżdżał lub ruszał w drogę, to trąbił, ku wielkiej radości wszystkich dzieci. Najczęściej jeździło się do jakiegoś pobliskiego lasu i panie zabierały ze sobą całe kosze z prowiantami. Czego tam nie było…”648. Jednodniowe wycieczki pod miasto nie wiązały się z jakimiś szczególnymi formami rekreacji, czy fizycznej aktywności. Ze swobody i kontaktu z naturą najpełniej korzystały dzieci, nie skrępowane, w tych nadzwyczajnych okolicznościach, zasadami konwenansu. Dorośli rozsiadali się na przywiezionych specjalnie meblach i godzinami biesiadowali, pochłaniając wiktuały podawane przez służbę. Mimo że sposób spędzania czasu na tego rodzaju piknikach nie odbiegał nazbyt od stylu salonowego, to „majówki” bywały przez pamiętnikarzy wspominane jako zwyczaj mający posmak wakacji, wyrwania się poza miejskie mury.
Łucja Hornowska, niespełniona, niezaspokojona w swym pragnieniu
wojażowania, wspominała, że w pierwszych, szczęśliwszych latach małżeństwa spędzała wraz z mężem i gronem znajomych święta i niedziele poza Warszawą. Wyruszano do zaprzyjaźnionych majątków lub choćby do Wilanowa649. Krótkie, jednodniowe wycieczki przedstawicieli elit do podstołecznych lasów czy parków wynikały z prostej potrzeby rozrywki, relaksu. Przez kręgi arystokracji, ziemiaństwa, 647
W. L. Karwacki, Zabawy na Bielanach, Warszawa 1978. S. Brzeziński, op. cit., s . 578-579. 649 Ł. Hornowska z Dunin-Borkowskich, op. cit., s. 119-120. 648
159
burżuazji i inteligencji uważane były za miłą i przyjemną, ale jednak jedynie zastępczą formę autentycznej podróży lub pełniejszego kontaktu z naturą. Tak traktowane, nie wymagały szczególnego uzasadnienia, wytłumaczenia. Nie były także przedmiotem nadzwyczajnego zainteresowania prasy. Były stosunkowo łatwo dostępne nie tylko dla najbogatszych kręgów społeczeństwa, ale też dla warstw średniozamożnych i uboższych. Za rzeczywisty wyznacznik miejsca elit na drabinie społecznej, związany ze sposobami spędzania wolnego czasu, była uważana rozrywka w renomowanych uzdrowiskach, miejscach słynących z dóbr kultury, życia artystycznego lub emocji hazardu. Prasa z upodobaniem
relacjonowała szczegóły życia wyższych sfer w najbardziej
prestiżowych miejscowościach Europy, a i sami uczestnicy najpopularniejszych rodzajów wypoczynku wręcz szczycili się wymyślnymi atrakcjami, jakie były ich udziałem. Anna Leo, z pewnym zgorszeniem, konstatowała: „Bezmyślność, dobrobyt i uciecha dążą na dworzec warszawsko-wiedeński”650. W stwierdzeniu pamiętnikarki zapewne niemało było racji. Nawet tak doświadczony, ciekawy świata i wrażliwy podróżnik jak Ferdynand Hoesick nie stronił na przykład od iście lukullusowych uciech stołu i trwonił znaczne środki na najdroższe hotele, odbywając podróż przez Niemcy, Szwajcarię i Włochy ze wzbudzającą jego namiętność tajemniczą panią H.651. O ile w przypadku Hoesicka wspomniane ekstrawagancje towarzyszyły prawdziwej pasji poznawczej, to inaczej przedstawia się sprawa rodzinnych zwyczajów podróżniczych, opisanych przez Jana Gebethnera. Pamiętnikarz reprezentował dokładnie to samo środowisko – zarówno pod względem pochodzenia, zamożności, dziedziny przedsiębiorczości. Zwłaszcza ta ostatnia okoliczność – działalność wydawnicza i księgarska, a więc dająca naturalny związek z kulturą – kazałaby oczekiwać, że Gebethnerowie powinni przywiązywać szczególną wagę do poznawczych walorów podróży. Tymczasem obraz wyłaniający się z Młodości wydawcy zaskakuje. Gebethnerowie jeździli często, daleko, nie żałując zbytnio pieniędzy. Zastanawia jednak, dlaczego we wspomnieniach Jana brak jest praktycznie jakichkolwiek świadectw obcowania z pomnikami kultury, muzeami, galeriami. W 1904, gdy wraz z ojcem odwiedzał matkę i siostry odbywające kurację w Szwajcarii, podziwiał wprawdzie Alpy (sam pamiętnikarz, jak i jego ojciec byli zapalonymi turystami, wielbicielami gór), ale nie zwiedził ani Monachium, ani Wiednia, ani Bazylei – mimo, że
650 651
A. Leo, Wczoraj. Gawęda z niedawnej przeszłości, Warszawa 1929, s. 38-39. F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 445-447.
160
miasta te leżały na trasie wojażu652. W roku 1907 rodzina wybrała się na wyspę Oléron we Francji i po drodze zatrzymała się w Paryżu. Jan jednak nie wspomina, by cokolwiek tam zwiedzano653. Trudno formułować daleko idące wnioski, ale podróże Gebethnerów, nie licząc ich turystycznych dokonań w Tatrach, mieszczą się wśród tego rodzaju wojaży reprezentantów elit, których nikła wartość zwracała uwagę krytyków. Szczególnie wyraziste, świadczące o nadzwyczajnych możliwościach finansowych i wyjątkowych stosunkach towarzyskich są wynurzenia Zofii z Tyszkiewiczów Potockiej. Wielka arystokratka, u schyłku życia, kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej, z nostalgią i dumą opisywała szczegóły podróży, które jej rodzina podejmowała na przełomie XIX i XX wieku. Zasadniczym celem kilkutygodniowych wyjazdów rodziców Zofii – Władysława i Marii Krystyny Tyszkiewiczów, przedsiębranych w okresie Wielkiego Postu, były – jak już wspomniano – wielkie zakupy w renomowanych, europejskich domach mody, związane ze zbliżającym się sezonem letnim. „Rodzice odwiedzali Paryż i Wiedeń. Mama zamawiała toalety w <<Maison Prévest>>. Styl mody wiedeńskiej pasował najlepiej do typu jej urody, dystyngowany, prosty i spokojny. (…) Do Paryża rodzice jeździli każdego roku i przywozili nam liczne podarunki. W Paryżu zamawiano stroje balowe w modnych wtedy domach, angielskie kostiumy u <
>, obuwie u bardzo dobrego szewca – Costa. Ten ostatni stale ubierał małe, śliczne, zgrabne nóżki Mamy. Nawet jeszcze po II wojnie 1939-1945 roku Stefan [brat Zofii] przywoził z Paryża zamówione sztuki. Ojciec ubierał się u znanego krawca w Wiedniu, następnie w Mediolanie, u sławnego Prandoni’ego”654. Zakupy w europejskich stolicach stanowiły trwały element tyszkiewiczowskiego obyczaju. Poświęcano na nie bardzo wiele czasu i traktowano jako miłą rozrywkę. Wspominając wspólny z rodzicami pobyt w Paryżu w 1904 roku, autorka Ech minionej epoki konstatowała: „Mama spędzała długie, poranne godziny w domach mody. Obstalowywała i przymierzała wybrane modele na nadchodzący <
> w Warszawie, na sezon wyścigów konnych”655. Jedenastoletnia wówczas Zofia, zmęczona zgiełkiem miasta, towarzysząc matce, dogłębnie poznawała eleganckie zakłady najbardziej wziętych krawców, szewców i kapeluszników. Nie dane jednak jej i jej bratu, jako dzieciom, było zakosztować wszelkich uroków „miasta świateł”: „W Paryżu wieczory spędzaliśmy w hotelu. Zasypialiśmy
652
J. Gebethner, op. cit., s. 91-92. Tamże, s. 93. 654 Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 57. 655 Tamże, t. II, s. 82. 653
161
wcześnie, a Rodzice mogli swobodnie oddawać się rozrywkom i odwiedzinom krewnych i znajomych”656. Uderzające jest to, że w nadzwyczaj bogatych w szczegóły wspomnieniach Zofii z Tyszkiewiczów zabrakło miejsca dla odnotowania przykładów obcowania z prawdziwie wysoką kulturą, zabytkami, muzeami, kolekcjami sztuki. I nie wynika to, jak się zdaje, z naturalnej dla małego dziecka powierzchowności obserwacji. Nie jest też to skutkiem oszczędzania przez rodziców niaru wrażeń, mogących zmęczyć arystokratyczne latorośle. Zapewne, jak to krytycznie przedstawiano w prasie i jak ukazywali to niektórzy pamiętnikarze, podróże najwyższej arystokracji koncentrowały się na lekkich uciechach i spektakularnych rozrywkach. Zofia z Tyszkiewiczów Potocka ze swej pierwszej poważnej wyprawy za granicę (na Riwierę i do Paryża) zapamiętała, oprócz drobiazgowo celebrowanego wyboru kreacji, sprawy błahe i, choć atrakcyjne, to nie świadczące o nadzwyczajnych ambicjach poznawczych rodziny. Przede wszystkim, autorka pamiętników rozrzewniała się pisząc o rozlicznych uciechach stołu, wizytach w cukierniach i restauracjach 657, udziale w barwnym corso kwiatowym658. W rybackim miasteczku Antibes rodzina Tyszkiewiczów często, za stosowną opłatą, spacerowała po parku należącym do amerykańskiego milionera, a następnie regenerowała nadwątlone siły wystawnymi podwieczorkami w ekskluzywnym Grand Hotelu659. Dla Zofii i Stefana wuj Henryk Dembiński zorganizował wycieczkę na stojący na pełnym morzu francuski okręt wojenny Le Suffren. Wyjątkowo wprost zapadła jednak w pamięć małej Zosi wizyta w znanej fabryce perfum i kosmetyków w Grasse: „Miejscowy dyrektor oprowadzał nas po dużych halach zasypanych tonami różnobarwnych kwiatów segregowanych, rozłożonych barwami i gatunkami. Zapachy, bardzo mocne, przyprawiały o zawrót głowy i oślepiały wzrok, piękne fiołki, róże goździki i inne, które odpowiednio przerabiane dawały pachnące perfumy, mydła, kremy itp. Cała nasza rodzina nabyła mnóstwo tych atrakcyjnych wyrobów, a dyrektor ofiarował nam ślicznie opakowane reklamowe kamionki, rozsyłane w dużych ilościach do większych firm miejscowych i zagranicznych” 660. Według Deana MacCannella cechą nowoczesnego społeczeństwa jest zjawisko „muzeifikacji pracy”, polegające na zwiedzaniu zakładów przemysłowych jako miejsc szczególnie 656
Tamże, t. II, s. 83. Tamże, t. II, s. 74-77. 658 Tamże, t. II, s. 77-78. 659 Tamże, t. II, s. 76. 660 Tamże, t. II, s. 76. 657
162
atrakcyjnych z turystycznego punktu widzenia661. Wydaje się jednak, że dla Dembińskich i Tyszkiewiczów wizyta w fabryce perfum była rozrywką, pozwalającą przede wszystkim na zaopatrzenie się w hurtową niemal ilość luksusowych produktów służących pielęgnacji – jakby to powiedziała Zofia Potocka - „rasy i urody”. Bogaty obraz mniej lub bardziej wymyślnych rozrywek, jakim oddawali się zamożni bywalcy zagranicznych i krajowych uzdrowisk możemy odtworzyć na podstawie niezliczonych publikacji prasowych z drugiej połowy XIX wieku. Każda relacja, każda korespondencja zawierała szczegółowy opis atrakcji, wypełniających czas gości od ranka do późnej nocy. Były wśród nich bale, reuniony, koncerty, spektakle - zarówno profesjonalnych zespołów aktorskich, jak i występy kółek amatorskich – często tworzonych przez samych wypoczywających. Popularnością cieszyły się corsa kwiatowe, przechadzki po zdrojowych parkach, promenadach, niezbyt wymagające wycieczki. Żądni mocnych wrażeń odwiedzali jaskinie hazardu – zwłaszcza w Monte Carlo662. Praktykowano towarzyskie wizyty, uprawiano flirt. Letni wypoczynek, pobyt w cieszącym się prestiżem miejscu był często kolejną, po zimowym karnawale, okazją do kojarzenia małżeństw. Jak podaje Zofia z Potockich, podczas wakacji: „Często kojarzono małżeństwa, baklowane podczas karnawału, z dala od plotek i niedyskretnych uwag, zwłaszcza gdy chodziło o wielką partię”663. Podobnie miło, lekko i przyjemnie upływał czas członkom rodu Tyszkiewiczów podczas letnich miesięcy spędzanych w dobrach rodowych na Litwie. W Kretyndze pod Połągą zażywano morskich kąpieli, biesiadowano, słuchano koncertów, oddawano się życiu towarzyskiemu wespół z innymi podejmowanymi tam rodzinami ziemiańskimi i arystokratycznymi664. Z kolei majątek w Landwarowie, oprócz standardowych rozrywek i atrakcji „wiejskich” dostarczał Tyszkiewiczom, ich krewnym i kuzynom przeżyć prawdziwie sportowych. Był bowiem Landwarów, bez przesady rzecz ujmując, prawdziwym ośrodkiem jeździectwa. Jak wspominała Zofia: „Sport jeździecki miał duże możliwości rozwoju na terenie Landwarowa, z moją matką na czele. Dobrana paczka sportsmenów i hodowców koni brała udział w spacerach i rajdach” 665. Beztroska, pewna bezrefleksyjność, powierzchowność doznań młodziutkiej Zofii zmuszają do zastanowienia się nad charakterem tyszkiewiczowskich podróży: nad ich 661
D. MacCanell, op. cit., s. 96-98. F. Hoesick, op. cit. t. I, s. 602 -603. Por. J. Weyssenhoff, op. cit., s. 230-244. 663 Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 57. 664 Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 109. 665 Tamże, t. II, s. 49. 662
163
wartością, lekceważeniem możliwości wzbogacenia wiedzy i wrażliwości. Co ciekawe, wspomnienia spisywała sędziwa już dama, świadoma tego, co należy do dobrego tonu i jakie elementy składają się na wizerunek człowieka światowego, obytego i kulturalnego. Zdumiewa, że w tej materii zabrakło w pamiętnikach Zofii z Tyszkiewiczów Potockiej dowodów, świadczących o wybitniejszych walorach jeśli nawet nie intelektu kilku lub kilkunastoletniego dziecka, to przynajmniej ambicji i pedagogicznej konsekwencji jej rodziców czy opiekunów. Ten swoisty deficyt w doświadczeniach z odległej przeszłości, zaważył – jak się zdaje – na charakterze wspomnień, spisywanych po upływie dziesięcioleci. W efekcie, Echa minionej epoki stanowią świadectwo funkcjonowania obyczaju, na którego rozpowszechnienie
wśród najwyższych elit brytyjskich wskazywała Lynn Withey666.
Środowisko to, według amerykańskiej badaczki, u schyłku XIX wieku nie podróżowało w konkretnych celach poznawczych czy choćby kuracyjnych, ale po to, by móc spędzać czas w spektakularnym luksusie i oddawać się najkosztowniejszym rozrywkom. Turystyczna aktywność europejskich elit charakteryzowała się przede wszystkim ogromną skalą geograficzną. Nie inaczej rzecz miała się na gruncie polskim. Pomijając najdalsze, najbardziej egzotyczne podróże ekscentrycznych arystokratów jak Józef hrabia Potocki667, czy dalekie literacko-reporterskie wyprawy uznanych ludzi pióra jak Henryk Sienkiewicz, dorobek podróżniczy wielu przedstawicieli ekskluzywnych kręgów społecznych był imponujący. Cała Europa stała przed nimi otworem. Wszędzie czuli się jak u siebie. Zwiedzając kontynent bez przeszkód korzystali z najwymyślniejszych dobrodziejstw cywilizacji. Nie musieli liczyć się z kosztami. Stanowili integralną część najzamożniejszych kręgów społecznych Europy. Hołdowali identycznym obyczajom jak najwyższe warstwy społeczeństwa brytyjskiego czy rosyjskiego. W wakacyjnych zachowaniach reprezentantów najznamienitszych środowisk można się doszukiwać opisywanej przez Thorsteina Veblena „konsumpcji na pokaz”. Arystokraci i burgeois nie musieli w zasadzie
zważać na opinię ogółu. Społeczeństwo, oczywiście,
odnosiło się do samego faktu peregrynacji najzamożniejszych z pewną zazdrością, ale traktowało je jako coś dla tej grupy normalnego, oczywistego, uprawnionego. Kontrowersje wzbudzała niekiedy forma tych podróży (ich nierna wystawność) i treść, a raczej brak treści. Prasa zamieszczała doniesienia o wyjazdach lub powrotach znamienitych osobistości Warszawy beznamiętnie, jako konwencjonalne informacje. Podróżnicze pasje elit traktowano 666 667
L. Withey, op. cit., s. 190-195. J. Potocki, Notatki myśliwskie z Afryki, Warszawa 2009.
164
bez nadzwyczajnych emocji – podobnie jak i wędrówki po kurortach, dla których pretekstem były względy zdrowotne. Często jednak redaktorzy warszawskich dzienników i periodyków, informując o dalekich podróżach ludzi zamożnych, ganili traktowanie tych wyjazdów przez kręgi elitarne jako błahej zabawy, która nie poszerza wiedzy, ani nie wzbogaca człowieka. Felietonista „Tygodnika Mód i Powieści” wołał oburzony: „Rany Boskie! Po co ci panowie włóczą się po obczyźnie, tak mało z niej przywożąc, tak wiele w niej zostawiając? Czy uwierzycie państwo, że mi się udało jednego dotąd spotkać takiego, który widział dużo, bo umiał patrzeć, i który dowiedział się wiele, bo jest ciekawy, ile potrzeba?”668. „Bańki mydlane” „Kuriera Warszawskiego”, niezastąpione w wyśmiewaniu zagnieżdżonych w stereotypach wad i przywar, kpiły: „Po powrocie z Karlsbadu. - Jaką drogą powracałeś? - Zwykle do Karlsbadu jeżdżę przez sympatyczną dla mnie Pragę, ale w tym roku, ponieważ nie znałem jeszcze wcale Drezna, powróciłem na Berlin. - Cóż, zachwycony jesteś galerią drezdeńską? Przyznam ci się, że nie byłem w niej: ja już tyle w życiu widziałem rozmaitych galerii!”669. Antoni Skrzynecki aż w jedenastu kolejnych numerach „Wędrowca” z końca 1893 roku obnażał zdradliwe pułapki, czyhające na lekkomyślnych, naiwnych wojażerów, którzy udają się na francuskie wybrzeże Morza Śródziemnego z zamiarem zasmakowania emocji hazardu. Sprawozdawca poddał miażdżącej krytyce tych, którzy oddawali się niegodziwym, zgubnym rozrywkom. Opisywał historię kasyn, obyczaje tam panujące, przytaczał mrożące krew w żyłach przykłady ludzkich tragedii, prowadzących do ostatecznego bankructwa graczy i kończących się niekiedy – samobójstwem…670. Riwierę charakteryzował następująco: „Wszechświatowa szulernia – przez jednych błogosławiona kraina słońca i ciepła, a przez drugich przeklinana z powodu jaskini zwanej Monte Carlo”671. Demaskatorskie
artykuły
Skrzyneckiego,
potępiające
bezmyślną
rozrzutność
najbogatszych, współbrzmiały ze słowami K. Szaniawskiej, która na łamach „Bluszczu” stwierdzała: „Wędrówkom naszym brak jest ściśle określonego celu, najczęściej żadnej nie wyciągamy z nich korzyści”672. Autorka zauważała, że po Europie podróżuje wiele rodzin obojętnych na przyrodę, zabytki, kulturę; że ludziom tym brak jest estetycznej wrażliwości, a cechuje ich naiwność, pustka ducha, czczość i pozory wykwintu. W 1908 r. na łamach 668
Z tygodnia, „TMiP” 1893, nr 39, s. 311. Bańki mydlane, „KW” 1898, nr 238, s. 5. 670 A. Skrzynecki, Tajemnice szulerni (Monte Carlo), „Wędrowiec” 1893, nr 42-52. 671 A. Skrzynecki, op. cit., „Wędrowiec” 1893, nr 42. 672 K. Szaniawska, Ratujmy się sami!, „Bluszcz” 1908, nr 18. 669
165
tygodnika po raz kolejny krytykowano gnuśność, powierzchowność i mierną jakość polskich obyczajów podróżniczych. W obszernym, poważnym tekście pt. Podróżomania. Nieco spóźnione rozpamiętywania powakacyjne C. Walewska zarzucała przedstawicielom polskich elit, że peregrynując po Europie i docierając niemal wszędzie, afiszują się szlachectwem, szastają pieniędzmi, dostosowują do otoczenia, a przywożą nader ubogie „kosmopolityczne wrażenia”. Ubolewała, że jako naród widoczny w zagranicznych miejscowościach wypoczynkowych „(…) krytykujemy, nudzimy się, sportów nie używamy, chodzić nie lubimy, kwasimy się więc”673. Nie tylko rozrywka. Poznać świat – wzbogacić siebie. W świadomości społecznej schyłku XIX wieku dominował mało chwalebny obraz wojaży najzamożniejszych. Powierzchowność i jałowość podróży, wypełnianie ich rozrywkami tyleż kosztownymi, co mało wartościowymi, budziły sprzeciw i przyganę części pamiętnikarzy wywodzących się z kręgów elitarnych. Edward Krasiński na przykład stwierdzał, że: „(…) wielu zamożnych jeździło nie tylko na odpoczynek, ale częstokroć na używanie życia bezmyślnie, wydając dużo pieniędzy (…)”674.
Warszawskie wyższe sfery,
które przemierzały krajowe i zagraniczne szlaki i podejmowały kosztowne kuracje w popularnych uzdrowiskach, traktowały swą wakacyjną aktywność jako wyznacznik pozycji społecznej i starały się zamanifestować jej wartość. Edward Krasiński, surowo oceniając zwyczaje swego środowiska, wskazywał jednocześnie na pozytywne aspekty wojażowania. Według niego dawało ono możność: „(…) obcowania naszych sfer intelektualnych z prądami zachodu, nie tylko gwoli zabawy i używania, co było częste, ale także w celach poważniejszych, dla spojrzenia w szerszy świat, gdzie istniały wielkie sprawy, idee socjalne, międzynarodowe postulaty i ciągły postęp675. (…) Sfery przez ciąg pokoleń zamożne, z natury rzeczy, rozpiętością skali przeżyć, przez podróże, stosunki ze światem zewnętrznym, nabywały kultury, wiadomości i sądziły stosunki polskie miarą porównania z cywilizacjami innych narodów, jakże potężnie rozwiniętych676. (…) Wyjazdy za granicę, o ile były połączone z wykorzystaniem zdobyczy ludzkiej myśli, kultury i cywilizacji, były potężną
673
C. Walewska, Podróżomania. Nieco spóźnione rozpamiętywania powakacyjne, „Bluszcz” 1908, nr 47, s. 521522. 674 E. Krasiński, op. cit., s. 63. 675 Tamże, s. 7-8. 676 Tamże, s. 33.
166
dźwignią do zastosowania tych dobrodziejstw w ojczyźnie, gdzie tyle było potrzeby mądrego postępu. Nauki odbywane za granicą rozjaśniały umysły młodzieży”677. Refleksje Edwarda Krasińskiego, spisywane po latach, stanowiły nie tylko diagnozę minionej rzeczywistości, ale także były swego rodzaju formułowanym ex post postulatem, życzeniem, jak najlepiej i najpełniej powinno się wykorzystywać posiadane możliwości. Szczęśliwie, w czasach, o których pisał Krasiński, wielu przedstawicieli elit wręcz wzorcowo wykorzystywało dalekie peregrynacje, a i bliższe wyjazdy, do rzetelnego poznawania świata i ludzi. Nie należy bowiem generalizować i przypisywać cech arystokracji, wyzierających z pamiętników Potockiej, całej warstwie arystokratycznej, ziemiaństwu, czy – szerzej – elitom. Najbliższa Zofii z Tyszkiewiczów – pod względem pozycji społecznej, bo nie systemu wartości – wydaje się być Maria z Łubieńskich Górska. Jak pamiętamy, właścicielka Woli Pękoszewskiej podróżowała często, długo i daleko. Na kartach Dziennika zawsze podkreślała walory poznawcze i kulturowe swych peregrynacji. Jeszcze z młodzieńczego pobytu w Puławach w 1856 roku zapamiętała zbiór narodowych pamiątek, zgromadzonych przez Czartoryskich678. Kuracyjny pobyt z Pią w Busku w 1895 skłonił Górską do turystycznej eksploracji okolic i głębszej refleksji nad ich charakterem: „Busk sam jest brudną żydowską dziurą, ale okolice śliczne. Wszędzie zabytki dawnej zamożności i kultury, nie tak jak na naszym Mazowszu, bez ruin nawet i pamiątek. Tam bliskość Krakowa gromadziła koło stolicy dawne i potężne rody, które też napiętnowały kraj cechą czasu, tj. wiarą i obronnymi zamkami. (…) Nie mając w Busku znajomych, robiłyśmy co dzień wycieczki i zapoznawałyśmy się z proboszczami, zwiedzając ich kościoły. (…) W kieleckiej diecezji (…) duchowieństwo czując się prześladowane, robi wrażenie zupełnej gotowości nawet na męczeństwo”679. Gdy Maria Górska wyruszyła w 1897 roku do Galicji, celem odwiedzenia rodziny, podróż stała się okazją do pochylenia się nad, bliską religijnej naturze ziemianki, sprawą lwowskich unitów: „Nigdy tam nie byłam i nie znałam ani św. Jura, ani Bazylianów. (…) Przypomniałam się więc o. Andrzejowi Szeptyckiemu, chcąc się czegoś o stosunkach unickich w Galicji dowiedzieć. (…) W Krakowie artyści i artystyczne życie nas zajęło. Korzystając ze stosunków Kocia [zięcia] z malarzami chodziłam z Pią po ich pracowniach. Byłyśmy u Malczewskiego, Stanisławskiego, Fałata, Wyczółkowskiego, Mehoffera. Wszyscy 677
Tamże, s. 63. M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. I, s. 61. 679 Tamże, t. I, s. 232-233. 678
167
najuprzejmiej zajęli się Pią, a ona z każdym umiała rozmawiać i myślę, że ujęła wszystkich”680. Głęboka religijność, by nie rzec dewocja, przywiodła w 1898 roku autorkę Dziennika do Lourdes: „Pan Bóg pobłogosławił naszej podróży. Pii Davos bardzo pomógł [sic!], a mnie Lourdes więcej jeszcze zdziałało. Ogromnie to przejmujące miejsce, czuć, że się tam wielkie rzeczy działy i dziać mogą. Wielu gorszy forma francuskiego nabożeństwa. Ale mnie ani woda groty ujęta w krany, ani łazienki urządzone dla tych, co zanurzyć się w cudownym źródle pragną nie dziwią. Trzeba zrozumieć charakter narodowy, który wszystko chce i umie organizować porządnie i nie zważając na pozory widzieć tę żywą wiarę, która tam setki tysięcy ludzi prowadzi. Francja, jak się przez drzwi Lourdes do niej wjeżdża, najlepsze robi wrażenie. Zapomina się o bezwyznaniowości Paryża na wspomnienie tego przejęcia, z którym Francuzi umieją się w Lourdes modlić, stawiać kościoły, przytułki, klasztory”681. Skłonność do religijnych uniesień, nawet podczas podróży, spowodowała, że gdy Królestwo, a zwłaszcza bliską Górskiej Warszawę ogarnęła gorączka rewolucji 1905 roku, ona – zapamiętywała się w kontemplowaniu atmosfery Rzymu. Przeżywała głęboko audiencję u Piusa X, wspominała męczeństwo pierwszych chrześcijan, zatapiała się w modlitwie. I choć osobliwie świadczy to o jej wrażliwości patriotycznej czy politycznej, to jednak stanowi dowód, że jej podróże nie były błahostką, rozrywką i lekką zabawą, ale przeżyciem poznawczym i niekiedy wręcz mistycznym682. W podobnie głęboki sposób swe peregrynacje przeżywała synowa Marii Górskiej – Antonina z Chłapowskich. Już jako czternastolatka, w 1884 roku, bawiła ze swą babką w Krakowie. Jak wyznała po latach we wspomnieniach: „Tam poznałam mojego przyszłego męża Konstantego Górskiego. (…) Chodził na pierwszy rok prawa. (…) Przez trzy dni oprowadzał mnie po zabytkach i kościołach krakowskich. (…) Nastawił mnie od razu na właściwą drogę do zrozumienia wielkiej sztuki”683. Nie dziwi zatem, że gdy osiem lat później Antonina spędzała lato na Lazurowym Wybrzeżu i we Włoszech (podobnie jak Zofia z Tyszkiewiczów), zwiedzała wprawdzie Niceę i Monte Carlo684, ale w pamięć zapadły jej przede wszystkim pomniki kultury Florencji, Wenecji i Rzymu685.
680
Tamże, t. II, s. 33-35. Tamże, t. II, s. 69-70. 682 Tamże, t. II, s. 182-185. 683 A. Górska z Chłapowskich, op. cit., s. 84. 684 Tamże, s. 102-103. 685 Tamże, s. 104-107. 681
168
W 1894 roku, gdy znajomość z przyszłym małżonkiem zaczynała nabierać cech bliższej zażyłości, gotowość do świadomego, głębokiego obcowania ze sztuką i kulturą była już w pełni ukształtowana. Dowodem na to był jesienny pobyt w Rzymie z siostrami Marylą i Antoniną. „Mieszkałyśmy (…) na Corso w <
> i tam zastałyśmy Karolów Chłapowskich, ona Helena Modrzejewska. Była to miła niespodzianka. Pierwszy raz byli w Rzymie. Zwiedzali go ze zrozumieniem artystycznym i świeżym zachwytem i często zabierali nas ze sobą do muzeów i na wycieczki poza Rzym. Za tym pobytem w wiecznym mieście widziałam dużo więcej i dużo dokładniej”686. Bez wątpienia na charakter, spisywanych po dziesięcioleciach, wspomnień Antoniny Górskiej, na podkreślanie poznawczych i kulturalnych walorów podróży, przemożny wpływ wywarły doświadczenia i system wartości ukształtowany w dorosłym życiu. Jej mąż, Konstanty, był typem uduchowionego, nieco wyobcowanego ze społeczeństwa humanisty – historyka sztuki, literata. Oddziaływanie środowiska zdaje się tłumaczyć zasadniczą różnicę w nawykach, obyczajach domów Górskich i Tyszkiewiczów. Z drugiej jednak strony, kwestia intelektualnego, naukowego etosu, obecnego u Górskich, a wyraźnie nie istniejącego u Tyszkiewiczów, nie mogła być jedyną przesłanką, decydującą o tak różnych zwyczajach wakacyjnych obu rodzin. To raczej poczucie finansowej i obyczajowej omnipotencji litewskich hrabiów odstręczało ich od nazbyt wymagających rozrywek. Z kolei poczucie swoistej powinności, jakiej należy sprostać, wojażując po ziemiach polskich i
Europie,
skłaniało panie Górskie do wzbogacania swych peregrynacji. Mogłoby się wydawać, że stosunek, jaki do podróży zaprezentowały w swych wyznaniach obie ziemianki, wynikał z faktu, że – w przeciwieństwie do Tyszkiewiczówny – podróżowały w wieku dojrzałym, pozwalającym na pełne wykorzystanie możliwości obcowania z najwybitniejszymi dziełami kultury, co dla córki właścicieli Landwarowa, choćby z racji wieku, było niedostępne. Należy jednak podkreślić, że we wspomnieniach tej ostatniej daremnie szukać śladu aktywności na tym polu przynamniej jej rodzicieli. Najwyraźniej nie uważano tam poznawczego waloru peregrynacji za szczególnie ważny. Próba tłumaczenia powierzchowności wrażeń Zofii jej wiekiem nie za bardzo da się obronić, zwłaszcza jeśli pod rozwagę weźmiemy Wspomnienia Stanisława Brzezińskiego. Pierwsze europejskie wojaże odbywał on jako 9 – 11-latek. Był więc dokładnie w tym wieku, co bawiąca na Riwierze hrabianka. Brzezińscy, jak pamiętamy podróżowali bardzo aktywnie. 686
Tamże, s. 118.
169
Stanisław w swych pamiętnikach, pisząc o wojażach, starannie podkreślał, jak bardzo dzięki nim rodzina zbliżała się do kręgów najwyższej elity. Za zjawisko świadczące o szczególnej wartości wakacyjnych doświadczeń uważał bogactwo doznań i obserwacji;
wielość i
różnorodność poczynionych spostrzeżeń. Wielotygodniowe wyprawy były przedsiębrane kilkakrotnie na początku lat 80-ych przez matkę Stanisława Brzezińskiego głównie w trosce o zdrowie małoletnich synów. Tym niemniej każda z podróży, jak zaświadcza pamiętnikarz, skwapliwie została wykorzystana do wnikliwego, starannego zwiedzenia najcenniejszych zabytków i pomników kultury.
Brzezińscy, w drodze na południe Europy, zawsze
zatrzymywali się w Krakowie, który dokładnie zwiedzali687. Stałym przystankiem był również Wiedeń, gdzie zatrzymywali się w hotelu Wandla. Jego pracownik, pan Koneczko, oprowadzał Polaków po stolicy habsburskiej monarchii, a Brzezińscy kilkakrotnie korzystali z jego usług, zaznajamiając się z atrakcjami miasta688. Morskie kąpiele na Lido w 1880 roku dały natomiast sposobność drobiazgowego poznania weneckich kościołów, pałaców, galerii, muzeów689. Podążając z Wenecji do Ischlu, turyści-kuracjusze odwiedzili Triest oraz rezydencję siostry cesarzowej Elżbiety – Carlotty w Miramare690. Dwa następujące po sobie pobyty w Ischlu, w 1880 i 1881, sprzyjały wycieczkom do okolicznych miasteczek i zagubionych w górach, słynących z urody stawów691. Gdy w 1881 roku Brzezińscy udawali się z Ischlu nad Morze Śródziemne zwiedzali atrakcje, zabytki i pomniki Insbrucku, Trydentu, Mediolanu, Genui. W Carrarze podróżnicy podziwiali kopalnię marmuru. Studiowali dziedzictwo kulturalne Pizy, Florencji i Bolonii692. Medyczne zalecenia, dotyczące kuracji Franusia, przywiodły rodzinę Brzezińskich w roku 1882 do Neuheim koło Frakfurtu nad Menem. Po drodze zwiedzano Toruń, Berlin, Drezno693. Wypoczywając i poddając się zabiegom, rodzina przedsiębrała turystyczne eskapady do Frankfutu i Wiesbaden694. Ukoronowaniem kuracji w sercu Niemiec był rejs statkiem po Renie – z Moguncji do Koblencji: „jedna z najpiękniejszych podróży po Europie”, jak to określił Stanisław Brzeziński695. Z Koblencji wyruszono koleją do Kolonii, specjalnie po to, by obejrzeć katedrę696. Na trasie typowo poznawczego, starannie i z 687
S. Brzeziński, op. cit., s. 836. Tamże, s. 839. 689 Tamże, s. 843-845. 690 Tamże, s. 845. 691 Tamże, s. 846-854. 692 Tamże, s. 856-862. 693 Tamże, s. 867-871. 694 Tamże, s. 874-877. 695 Tamże, s. 877. 696 Tamże, s. 878. 688
170
rozmysłem zaplanowanego wojażu znalazły się także Strassburg, Lucerna, Bazylea, Rigi, Konstancja, Monachium i, na koniec, ponownie Berlin. Wszędzie pani Brzezińska zadbała, aby synowie zapoznali się z zabytkami, muzeami, galeriami…697. Stanisław Brzeziński swe wspomnienia zaczął spisywać w 1947 roku. Miał wówczas 76 lat. Zmarł w 1950. Czytelnika tego fascynującego źródła zdumiewa i zachwyca bogactwo relacji: nie tylko niesamowita obfitość szczegółów, ale przede wszystkim sposób przedstawienia nastrojów, uczuć, myśli towarzyszących opisywanym zdarzeniom, będących udziałem mniej więcej dziesięcioletniego chłopca. Nie wiemy, czy autor, spisując wspomnienia z dzieciństwa po niemal siedemdziesięciu latach, wspomagał się zapiskami, notatkami – własnymi lub kogoś z bliskich. Można podważać, na ile wiernie oddał stan świadomości, swojej, członków rodziny, z tak odległych czasów. Uderza jednak, przy lekturze Pamiętnika Brzezińskiego, że podróże, turystyka, poznawanie świata, nabywanie wiedzy i doświadczenia poprzez wojaż było w jego rodzinie, w jego środowisku czymś niezmiernie ważnym. W dobie, gdy – jak podaje autor – nie było jeszcze sypialnych wagonów i starano się podróżować tylko w dzień, a noce spędzać w hotelach 698, wyprawa samotnej, choć niewątpliwie zamożnej, matki z trojgiem małych dzieci była wyzwaniem niezwykłym. Zważywszy, jaką uwagę poświęca Brzeziński familijnym peregrynacjom, można przyjąć, że były one szczególną wartością. Drobiazgowość relacji dotyczącej zwiedzanych miejscowości, zabytków, pomników przyrody każe stwierdzić, iż motyw turystyczny, edukacyjny, poznawczy decydował o znaczeniu tych wojaży w kręgu społecznym, do którego Brzezińscy się zaliczali. Był, jak należy przypuszczać, uznawany za jeden z atrybutów przynależności do tego środowiska. Wartości zaszczepione małemu Stasiowi w dzieciństwie owocowały w jego życiu dorosłym, gdy podjął studia na Politechnice w Rydze. Wspominając jedne ze swych studenckich wakacji, pisał: „Po powrocie do Warszawy tylko o jednym myślałem, żeby pojechać na Wystawę Wszechświatową do Paryża”699. Stolicę Francji poznawał wraz z bratem- Franciszkiem. Zwiedzali nie tylko ekspozycję Wystawy, ale również zabytki i muzea, obserwowali zwyczaje i kulturę zwykłych paryżan700. Autentyczna potrzeba poznawania świata stale odtąd towarzyszyła Brzezińskiemu i była przezeń traktowana jako cecha przynależna człowiekowi z jego pozycją społeczną. 697
Tamże, s. 879-887. Tamże, s. 841. 699 Tamże, s. 1121. 700 Tamże, s. 1122-1124. 698
171
Zbliżony do Brzezińskich status posiadała rodzina Mineyków. Warszawa nie była ich rodzinnym miastem. Podobne były natomiast ich doświadczenia podróżniczo-kuracyjne. Józef Mineyko, jak pamiętamy, w swych szkolnych czasach, wakacje na przełomie lat 80ych i 90-ych spędzał przede wszystkim w rodzinnych Dubnikach, ziemiańskim majątku na Litwie, a kurację odbywał w Iwoniczu lub Krynicy. Głęboko zapadły mu w pamięć wrażenia z pierwszych, dalszych, choć nie bardzo dalekich, rodzinnych wypraw do Galicji: „(…) paliła nas ciekawość ujrzenia owej nieznajomej <
>. I doprawdy, gdyśmy wsiedli do pociągu na Dworcu Wiedeńskim, świat nam się wydał inny, bo i wagony węższe od rosyjskich, i bieg pociągu szybszy, i nowa mowa wyłącznie polska (…)”701. Ciekawość świata, chłonięcie nowych wrażeń, chęć poznania, były cechami wyprawy Mineyków „za kordon”. Korzystając z leczniczego pobytu w Krynicy, przedsięwzięto rodzinną wycieczkę do Zakopanego. „Przez naszą ciotkę Szetkiewiczową, która z dziećmi Sienkiewicza mieszkała przez dłuższy czas w Zakopanem, mieliśmy zamówiony pokój w porządnej, schludnej chałupie. Dano nam sienniki z pachnącym sianem, kubeł na wodę i miskę do mycia się. Rzeczka przebiegała zaraz za chałupą. Wzięliśmy z sobą maszynkę spirytusową, szklanki i inne drobiazgi, a w tym górskim, upajającym powietrzu, mając prze sobą granitowe skały porośnięte smrekami, czuliśmy się wyśmienicie. (…) Korzystając z wyjątkowo pięknej pogody zrobiliśmy parę ślicznych wycieczek na Gubałówkę, na Nosal, do Czarnego Stawu i do pięknych dolin”702. Dość spartańskie warunki nie odstręczały rodziny, przywykłej do wysokiego standardu życia, od poznawania miejsc popularnych, modnych, stanowiących obowiązkowy punkt programu w planie podróży polskiego wojażera. Swoisty etos podróżniczy, przeświadczenie o potrzebie, konieczności osobistego poznawania dalszych krajów i obcych kultur, żywione w rodzinie Mineyków, zaważyły i na późniejszych doświadczeniach Józefa. U progu dorosłości, podobnie jak Brzeziński, studiował na Politechnice w Rydze. Pod sam koniec lat 90-ych wyprawiony został w podróż po Europie: „Moja matka postanowiła wysłać nas, mnie i mego młodszego brata, w czasie wakacji za granicę, dla poznania piękna Alp i Szwajcarii, a także abyśmy się przyjrzeli, jak ludzie żyją poza granicami Rosji”703. Jak przystało na przedstawicieli zamożnego ziemiaństwa, młodzi Mineykowie zapewnili sobie możliwie wszechstronny komfort wojażu. Udając się w Alpy, na dni kilka zatrzymali się w Krakowie: „(…) aby ustalić naszą marszrutę
701
J. Mineyko, op. cit., s. 79. Tamże, s. 81. 703 Tamże, s. 124. 702
172
z Wszechświatowym Towarzystwem Podróży Cook. W Krakowie była jego agencja. Podróż z pomocą Towarzystwa Cook okazała się bardzo wygodna. Płaciło się z góry za bilety kolejowe i za pełne utrzymanie w najlepszych hotelach. Po powrocie do miejsca wyjazdu (a więc dla nas – do Krakowa), załatwiało się ostatecznie rozrachunki z Towarzystwem. (W Rosji Cook nie był jeszcze znany). (…) Bilety Cooka okazały się dla nas bardzo praktyczne. Nie posiadając przy sobie dużo gotówki, korzystaliśmy ze wszystkich wygód. Mieliśmy hotele pierwszej klasy, a po okazaniu kuponów Cooka usługę specjalnie staranną, więc korzystaliśmy ze spokoju i z prawdziwie miłej podróży”704. W ciągu kilkutygodniowej wędrówki bracia zwiedzili Wiedeń, Salzburg, Rapperswil, Lucernę, Berno, Konstancję, Pragę, podziwiali Jezioro Czterech Kantonów. Wprawdzie na kartach Wspomnień z lat dawnych wrażenia z odbytego wojażu wyglądają dość blado (zwłaszcza, jeśli porównamy je ze spektakularnymi opisami u Brzezińskiego), to kwintesencja oceny podróży zawarta została w słowach: „Po powrocie do Dubnik przywieźliśmy ze sobą niewyczerpany zapas opowiadań o cudach, które widzieliśmy, i o krajach, gdzie nikt nie pytał o paszport, gdzie panuje swoboda mowy i życia”705. Kapitałem, zebranym podczas alpejskiej peregrynacji, najważniejszą wartością była zatem możność poznania nowego, nieznanego świata i możność dzielenia się obserwacjami, wrażeniami. Światowe obycie, erudycja, poparta bogactwem doznań i obserwacji, stanowiły wyznacznik pozycji, atrybut wizerunku społecznego ziemianina – inteligenta. Nie inaczej znaczenie podróży pojmowano w burżuazyjnej, ale i intelektualnej zarazem, rodzinie Hoesicków, zasłużonych księgarzy i wydawców. Trudno o bardziej budujący przykład podróżnika świadomie, systematycznie i z rozmysłem poznającego ziemie polskie i Europę niż Ferdynand Hoesick. Bogactwo jego doświadczenia budzi prawdziwy podziw. Każda podróż, każda kuracja była okazją do wnikliwego zwiedzania okolic interesujących ze względów przyrodniczych, historycznych, artystycznych, kulturalnych. Miejsce, jakie w memuarach Hoesicka odgrywają opisy podróży i związanych z nimi doznań, świadczy o roli, jaką odgrywały one w życiu jego i jego rodziny. Relacje ze swych wojaży sławny księgarz i literat regularnie zamieszczał na łamach prasy706. Praktyka ta była nie tylko jedną z form spełniania pisarskich ambicji, ale też i sposobem kreowania własnego wizerunku. Był to wizerunek człowieka stale obcującego z dziedzictwem cywilizacji,
704
Tamże, s. 125-126. Tamże, s. 127. 706 F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 143-145. 705
173
utrzymującego kontakty z luminarzami życia społecznego, świadomego wartości oglądanych, a nie wszystkim dostępnych atrakcji, wreszcie – człowieka potrafiącego przekazać swą wiedzę ogółowi. Autor Powieści mojego życia odwiedził bodaj wszystkie liczące się polskie uzdrowiska. Był stałym bywalcem Zakopanego i drobiazgowo poznał, a w zasadzie stale poznawał Tatry, wędrując przez szereg lat po wszystkich, dostępnych wówczas szlakach707. Przemierzył całe Niemcy – od Morza Północnego po Alpy708. Zwiedził Szwajcarię709, Włochy710, Hiszpanię711, Francję712, Londyn713. Był w swej turystycznej aktywności godnym kontynuatorem pasji ojca. Ferdynand Wilhelm w 1893 roku, wraz z kuzynem – Temlerem – wybrał się na wystawę do Chicago, a przy okazji zwiedził całe wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych714. Podróżował po Danii, Szwecji i Norwegii – dotarł aż na Nordkapp715. Nawet u schyłku życia Hoesick – ojciec, choć osłabiony chorobą, nie przestał marzyć o nowych podróżach. Pragnął odwiedzić Egipt i Ziemię Świętą. Jednak z uwagi na stan zdrowia: „Musiał się zadowolić wyjazdami dla poratowania zdrowia: w zimie do Nizzy, a w lecie do Zakopanego”716. Podróże Hoesicków, tak ze względu na ich skalę, jak i konsekwencję, systematyczność w poznawaniu świata, były – nawet w kręgach elity warszawskiej – zjawiskiem niezwykłym. Stanowiły w równej mierze rezultat autentycznej eksploracyjnej potrzeby, jak i efekt dążenia do takiego sposobu spędzania wolnego czasu, który świadczyłby o miejscu rodziny, dbającej o swój prestiż, w społecznej hierarchii. Także uczestnicy bardziej rozpowszechnionych, łatwiej dostępnych form spędzania wakacji poza miastem starali się podkreślać ich wartość, bogactwo i znaczenie. Ukazywali je jako przynależne środowiskom elitarnym; jako służące wzbogaceniu duchowemu i zaspokajające aspiracje wyższego rzędu. Jadwiga Waydel
Dmochowska, opisując letnie
miesiące w Nałęczowie, wspomina rozmaite formy aktywności, przedsiębrane przez przedstawicieli elit. Podejmowano działalność filantropijną wśród miejscowej ludności. Organizowano spektakle - amatorskimi siłami wystawiano Przybyszewskiego, Zabłockiego,
707
Tamże, t. I, s. 288-290, 346, 387-389; t. II, s. 308. Tamże, t. II, s. 445-449. 709 Tamże, t. I, s. 381-386. 710 Tamże, t. II, s. 453-467. 711 Tamże, t. I, s. 610-617. 712 Tamże, t. I, s. 601-608, 616; t. II, s. 139-142. 713 Tamże, t. II, s. 126-137. 714 Tamże, t. II, s. 72. 715 Tamże, t. II, s. 82-99. 716 Tamże, t. II, s. 99. 708
174
Fredrę, Wyspiańskiego. Hołdując fascynacji modernizmem, urządzano deklamacje poetów młodopolskich, ale także Maeterlicka i Verlaine’a. Aranżowano koncerty. Fotografowano717. Ku stronom ojczystym, dla dobra narodu. Szczególnego znaczenia podróżom elit związanych z Warszawą miał przydawać motyw patriotyczny. Arystokracja, inteligencja, czy pragnąca zamanifestować swe aspiracje burżuazja chętnie traktowały, a przynajmniej przedstawiały wakacyjne peregrynacje jako obyczaj pozwalający na zaczerpnięcie swobody, wolności. Wojaże i kuracje ukazywano jako formę aktywności pozwalającą na, choćby czasowe, przełamanie rozbiorowych kordonów. Wskazywano na możność poznania dorobku kulturowego i piękna przyrody ziem polskich. Anna Leo w pełnej egzaltacji stylistyce kreśliła nastrój towarzyszący powrotowi z wakacji w granice Królestwa: „Wracano… Przez kilka ubiegłych tygodni oddychało się wolnym powietrzem Europy. Przez kilka tygodni nasycano się nieporównanym pięknem Tatr, Karpat lub Pienin, a przejeżdżając przez Kraków <
>… Czerpali warszawiacy pełnymi piersiami wolniejszego tchu, rozprawiając śmiało i głośno o rzeczach <
>, wchłaniając <
> książki i radując się bezgranicznie repertuarem <
> sztuk. Zaś na Zachodzie stykano się z nowymi prądami myśli i polityki europejskiej… Aliści powrót… Aleksandrów lub Granica… Trzask ostróg lub szabel. (…) Na peronie nie słychać ani jednego polskiego słowa. (…) Jesteś w ojczyźnie twojej, w twoim własnym kraju”718. Patriotyczny wymiar galicyjskich peregrynacji znalazł szczególne miejsce we Wspomnieniach… Józefa Mineyki. Wyprawa „za kordon”, do Krynicy i Zakopanego, mocno wryła się w pamięć kilkuletniego wówczas chłopca. Już samo przekraczanie granicy stanowiło dla rodziny przeżycie niemal traumatyczne: „(…) i wreszcie granica. Tu ponure twarze żandarmów ukazują się w wagonie: <<Wasz paszport>> - brzmi rozkaz. Podróżni w milczeniu i pośpiechu oddają swoje paszporty i czekają z pewnym zdenerwowaniem. Drzwi wagonów pozostają zamknięte na klucz. Wreszcie sami żandarmi oddają zabrane dowody pasażerom i pociąg rusza. Jedna chwilka tylko upływa i jesteśmy już na ziemi austriackiej, w Galicji. Tu komora celna, rewizja, szukają towarów podlegających ocleniu, takich jak tytoń,
717 718
J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 80-84. A. Leo, op. cit., s. 27-31.
175
słodycze i inne. Robota idzie szybko, jesteśmy zachwyceni widokiem zgrabnie ubranych urzędników w twarzowych czapkach, mówiących po polsku. Jedziemy dalej”719. Wedle świadectwa Mineyki, znalezienie się poza zasięgiem władzy rosyjskiej otwierało przed Polakami – poddanymi Romanowów zupełnie nowe światy: „Kraków! Trudno opisać nasze uczucia, które mieliśmy, przede wszystkim uczucie swobody myśli i mowy. Mogliśmy głośno nie znosić naszych politycznych ciemiężycieli, mogliśmy zaśpiewać te piosenki, które śpiewaliśmy tylko w mieszkaniu przy drzwiach szczelnie zamkniętych (a było tych piosenek dużo), mogliśmy kupować sobie w cudownych Sukiennicach orzełki polskie i rogatywki czerwone, białym barankiem obszyte. Muzea z polskimi pamiątkami, wspaniałe kościoły, wreszcie wojsko austriackie strojne i eleganckie wprawiały nas w prawdziwy zachwyt”720. Jak podaje autor Wspomnień z lat dawnych, mieszkańcy Galicji byli świadomi potrzeb i pragnień rodaków, przybywających „zza kordonu”. „W Krakowie i Krynicy w teatrach w sezonie letnim dawano dla przyjezdnych z zaboru rosyjskiego sztuki patriotyczne, jak Bitwa pod Racławicami, Gwiazda Północy. Wychodziliśmy z teatru milczący i do głębi przejęci, a gdy w kościele w Krynicy zaśpiewała artystka teatralna Boże, coś Polskę, to już żadna siła nie mogła nas powstrzymać od łez, zresztą cała kaplica płakała ze wzruszenia”721. Podobne uniesienia przeżywał Jan Gebethner. Jako kilkuletni chłopiec, podczas podróży z Warszawy do Zakopanego,
był wraz z rodzicami i rodzeństwem na spektaklu Kościuszko pod
Racławicami Władysława L. Anczyca. „Sam teatr (a cóż dopiero takie przedstawienie!) zrobił na mnie duże wrażenie. Po przedstawieniu gdy przechodziliśmy przez Sukiennice i zobaczyliśmy w jednym z kramów z zabawkami czaka ułańskie, przycisnęliśmy ojca do muru i musiał nam trzem je kupić, a na dodatek i szable. Zostały one jednak na stałe w Zakopanem, gdyż rodzice nie chcieli takiego bagażu przewozić przez granicę. W ogóle Zakopane i Kraków były dla nas miejscem, gdzie można było oddychać innym powietrzem, dosłownie i w przenośni”722. Kuracyjne wyprawy zamożnych rodzin do Galicji sprzyjały nie tylko przeżywaniu patriotycznych wzruszeń. Powracając z „polskiego Piemontu”, wykorzystywano sposobność i przedsiębrano nielegalne działania, o na wskroś politycznym charakterze. Wakacyjna podróż,
719
J. Mineyko, op. cit., s. 79. Tamże, s. 79 721 Tamże, s. 79. 722 J. Gebethner, op. cit., s. 88. 720
176
nawet dla statecznych obywateli, mogła wiązać się z niebezpieczeństwem i ryzykiem, podejmowanym dla dobra sprawy narodowej. Jak wspomina Józef Mineyko: „Moja matka, oddana pracy społecznej, wiozła z Krakowa na sobie jakieś ciężkie medale i medaliki Serca Pana Jezusa, rzeczy, które u nas nie były dozwolone. Należy zauważyć, że nabożeństwo do Serca Jezusowego było przez władze prześladowane. Każdego podróżnika przekraczającego granicę rosyjską uderzał widok cerkwi prawosławnej na znak, że tu jest już prawosławna Rosja. I wnet ukazywały się surowe twarze żandarmów. Nastąpiło sprawdzenie paszportów, rewizja bagażu i po godzinie postoju ruszyliśmy do Warszawy. Odetchnęliśmy z ulgą, gdyż matka mogła się oswobodzić od tych ciężkich, a niebezpiecznych medali. Tak się skończyła nasza wyprawa kuracyjno-krajoznawcza”723. Powiązanie wakacyjnej podróży z wątkiem patriotycznym miało pewne uzasadnienie w faktach. W przypadku Mineyków, religijna kontrabanda podnosiła wartość wyjazdu, stanowiła dodatkowe uzasadnienie, usprawiedliwiała niejako oddawanie się bądź co bądź elitarnym rozrywkom. Motywami politycznymi swe memuary inkrustowała także Zofia z Tyszkiewiczów Potocka. Dla młodziutkiej arystokratki atrakcje czasu kanikuły były głównie, jak wspominaliśmy, wesołymi krotochwilami, uderzającymi wręcz swą powierzchownością i konsumpcyjnym charakterem. Mimo to, sędziwa już matrona we wspomnieniach usiłowała nadać niektórym swym doświadczeniom wymiar zgoła patriotyczny. I tak na przykład tłumne stawienie
się
w
tyszkiewiczowskiej
Połądze
licznych
przedstawicieli
rodzin
arystokratycznych i ziemiańskich autorka Ech minionej epoki postrzegała jako rodzaj politycznej manifestacji. „W 1897 roku zjazd w Połądze był nadspodziewanie liczny, gdyż znaczna ilość warszawiaków, nie chcąc jechać do Niemiec z powodu hecy antypolskiej hakatystów, przybyła tutaj na morskie kąpiele. Zarząd Zakładu nie był przygotowany na tak liczny zjazd i nie mógł dostarczyć odpowiedniej ilości mieszkań”724. Nawet wyprawienie przez hrabiego Tyszkiewicza i jego małżonkę latorośli – Zofii i Stefana na Riwierę w 1904 roku, gdzie – jak pamiętamy – bawiono się nader wesoło i beztrosko, nie szczędząc wydatków na najdroższe atrakcje, przedstawione jest w dramatycznych barwach. Ponieważ ojcu, według pamiętnikarki, groziły represje za polityczną aktywność w przededniu rewolucji 1905 roku, stąd gromadne odprowadzenie dzieci na dworzec miało niemal demonstracyjny charakter725. Złowroga atmosfera nie przeszkodziła
723
J. Mineyko, op. cit., s. 81. Z. Potocka z Tyszkiewiczów, o. cit. t. I, s. 107. 725 Tamże, t. II, s. 73. 724
177
jednakowoż rodzicom wkrótce dołączyć do swych pociech. Po zakosztowaniu uroków Lazurowego Wybrzeża cała familia udała się gwoli rozrywki i zakupów w magazynach mód – do Paryża726. „Wygnanie” hrabiego Tyszkiewicza okazało się nadzwyczaj krótkie. Po sezonie wakacyjnym 1904 roku nastąpił bowiem powrót do Warszawy727. Według świadectwa Zofii, działalność jej ojca w I Dumie zmusiła jednak Tyszkiewiczów do opuszczenia Cesarstwa Rosyjskiego na dłużej.„(…) uradzono, że ojciec zamieszka we Włoszech i po pewnym czasie sprowadzi całą rodzinę728. (…) Nasz wyjazd do Mediolanu, obranego przez mego ojca na stałe miejsce pobytu doszedł do skutku w końcu lutego 1907 roku”729. Przeniesienie się do Włoch oznaczało kilkuletnie zerwanie przez Tyszkiewiczów związków z Warszawą. Zachowali wszakże stały kontakt z arystokratycznym środowiskiem stolicy. Kuzyni, przyjaciele i znajomi gromadnie odwiedzali Italię. Wspólnie oddawano się urokom podróży i wypoczynku w kolejnych letnich sezonach, w rozmaitych atrakcyjnych miejscowościach Półwyspu Apenińskiego. Wspominając te chwile Zofia Potocka ani nie nadaje im patriotycznego wymiaru, ani też nie kreuje emigracyjno-cierpiętniczej atmosfery. Wakacje, jak dawniej pozostały wakacjami. Śródziemnomorskie atrakcje miały prawdziwie kosmopolityczny charakter. Nowe okoliczności nie zmieniły nic w upodobaniach i systemie wartości arystokratycznej rodziny, a przynajmniej nie mówią o tym Echa minionej epoki 730. Prawdziwie odmienne przesłanie emanuje z Dziennika Marii z Łubieńskich Górskiej. Pani na Woli Pękoszewskiej uparcie wskazywała na konieczność świadomego poznawania ziem ojczystych, na patriotyczny i religijny wymiar podróży. Surowa i bogobojna matrona piętnowała nierozsądny kosmopolityzm i rozrzutność najwyższej arystokracji.
„15 stycznia
1902. (…) bieda w kraju okrutna, (…) kolosalne fortuny wytrzymują i złe lata, i życie hulaszcze, w Paryżu lub Monte Carlo stale siedzą. W lecie odnawiali pałac Józefa Potockiego na Nowym Świecie, bo miał do Warszawy na zimę zjechać. Dotrzymał obietnicy, ale zgrawszy się wprzódy w wiedeńskim klubie na 1,5 miliona rubli. (…) Hakatystyczne pruskie organy nie mijają się z prawdą, każąc szukać polskich panów w Monte Carlo. Żaden kraj na świecie nie ma takiej arystokracji jak nasza. Godni to potomkowie i prawi synowie
726
Tamże, t. II, s. 80-82. Tamże, t. II, s. 84. 728 Tamże, t. II, s. 136. 729 Tamże, t. III, s. 1. 730 Tamże, t. III, s. 16-29 727
178
Szczęsnych, Branickich, Raczyńskich, Massalskich. Chore w nich serce i chore, a żadne nieszczęścia uleczyć ich nie mogą, bo nic i nikogo nie kochają na świecie”731. Górska, manifestując na kartach Dziennika diametralnie odmienny stosunek do problemów narodowych, także przy okazji relacji ze swych podróży podkreślała konieczność zadumy, refleksji nad sytuacją sprawy polskiej. Kontemplując wymowę zabytków okolic Buska, nie mogła się uwolnić od gorzkich myśli. „Rząd chce światu pokazać, że Wisła granicę stanowi między Europą a Azją. Ani jednego napisu nie zobaczysz ani na drogowskazie, ani na szyldzie. W Busku kąpielowe bilety, <
>, taksa dorożek, wszystko po rosyjsku, w zakładzie godzina petersburska. Rządowe panowanie na całej linii”732. Maria Górska uznawała głęboką troskę o los rodaków za swój patriotyczny obowiązek. Zainteresowanie sytuacją włościan, księży uważała za rzecz naturalną. Podobnie traktowała konieczność poznawania zabytków, dorobku kulturowego przeszłości. Podróże były dla niej okazją do wywiązywania się z tych powinności. Starała się poznać i dowiedzieć jak najwięcej. Chciała też podobną postawę zaszczepić swej córce. Wojaże z Pią uważała za konieczne z powodu jej dolegliwości zdrowotnych, ale wykorzystywała zawsze do wychowawczego, patriotycznego oddziaływania na dorastające dziecko. Jak ważny był to dla niej aspekt wojażowania świadczą liczne wzmianki w Dzienniku733. Na poznawczy, a przy tym narodowy i patriotyczny wymiar rodzinnych podróży zwraca w swych wspomnieniach uwagę Ferdynand Hoesick. Każda podróż do galicyjskich wód była okazją do poznawania tamtejszych zabytków i cudów przyrody. Szczególnie dokładnie zwiedzano Kraków, gdzie zatrzymywano się, dążąc niemal rokrocznie do Zakopanego734. W bardzo podobny sposób wakacje pod Tatrami wspominał Jan Gebethner. Oprócz walorów zdrowotnych, czy turystycznych miały one zawsze wymiar poznawczy i kulturowy. Obcowaniu z
kulturą Podhala sprzyjały zabawy z góralskimi dziećmi,
zaprzyjaźnienie z gazdami, od których wynajmowano dom, bliskie relacje ze znanymi przewodnikami, uczestnictwo w przedsiębranych wycieczkach – wzorem wypraw Chałubińskiego – góralskich muzykantów735. Często spotykano się z bliskim znajomym ojca pamiętnikarza - Stanisławem Witkiewiczem. 731
M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. II, s. 135-136. Tamże, t. I, s. 233. 733 Tamże, t. I, s. 232; t. II, s. 33-35; s. 158. 734 F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 288. 735 J. Gebethner, op. cit., s. 57-59, 82-87, 144-145. 732
179
Firma Gebethnera pięknie wydała głośną
wówczas książkę Witkiewicza Na przełęczy ze wspaniałymi ilustracjami autora736. Wszystkie te okoliczności wpływały na traktowanie wakacji pod Giewontem nie tylko jako zwykłego wypoczynku czy kuracji, ale jako ważnego doświadczenia edukacyjnego. Jadwiga Weydel – Dmochowska, spędzając letnie miesiące w Nałęczowie, uczestniczyła w wycieczkach do Puław i Kazimierza, organizowanych przez kręgi inteligencji737.
Zwiedzała
Lublin738.
Autorka
Dawnej
Warszawy
wspominała,
że
podejmowane z pobudek patriotycznych wyprawy rozbudzały zainteresowanie warszawskich elit pomnikami historii – ich dziejami, walorami oraz ich czysto materialnym stanem. W zmienionej po rewolucji 1905 roku sytuacji politycznej zaowocowało to powołaniem Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości w 1907 roku. Dzięki jego staraniom odnowiono kościół św. Jakuba w Sandomierzu i kaplicę zamkową w Lublinie739. Tak oto wakacyjne rozrywki nabierały uniwersalnego, ponadczasowego znaczenia i zyskiwały rangę jednego z pól pracy organicznej, podejmowanej dla dobra ogółu. Podniesienie wartości podróży elit poprzez nadanie im patriotycznego charakteru było jednym z postulatów, propagowanych w warszawskiej prasie. Przedstawiciele kręgów arystokratycznych, ziemiańskich, burżuazyjnych i zamożnych – inteligenckich mieli zazwyczaj bardzo znaczne możliwości finansowe i dowolnie mogli wyznaczać sobie cele wakacyjnych wojaży. Do nich przeto, jak mniemam, zwracali się redaktorzy warszawskich periodyków, zachęcając do poznawania stron ojczystych. Wzywano do wybierania raczej zdrojowisk krajowych, polskich niźli cudzoziemskich „badów”740. Przywiązywanie tak znacznej wagi do obywatelskiego, patriotycznego wymiaru wypoczynku i podróży elit miało, jak się zdaje, podnosić walor tych form aktywności, nadawać im wymiar szczególny. Chciano je traktować jako swoistą formę narodowej aktywności, jako wzorzec zachowania, poprzez który najwyżej usytuowane kręgi społeczne powinny wywierać dydaktyczny wpływ na resztę społeczeństwa, edukując je i wychowując. Środowiska, cieszące się społecznym prestiżem, budzące zainteresowanie ogółu miały wskazywać, jak należy postępować, a przy tym mogły podkreślać własną rolę jako przewodników społeczeństwa. 736
Tamże, s. 85 J. Weydel – Dmochowska, op. cit., s. 73-90. 738 Tamże, s. 86. 739 Tamże, s. 414. 740 Nasze zdrojowiska, „Wędrowiec” 1893, nr 29; Z tygodnia, „TMiP” 1893, nr 30, s. 239; Z Warszawy, „BL” 1898, nr 33, s. 102. 737
180
Na polu fizycznej aktywności. Wydawać się może zaskakującym, że całkiem podobny do patriotycznego wymiar miało praktykowanie i prezentowanie takich form spędzania wolnego czasu, które mogły być uważane za szczególnie nowatorskie. Traktowano je bowiem nie tylko jako atrakcyjne poprzez to, że były modne, ale przede wszystkim dlatego, że sprzyjały modernizacji społeczeństwa, podniesieniu jego sprawności i zdrowotności. Mam tu na myśli rodzący się wówczas ruch poważniejszej aktywności fizycznej. Kręgi elitarne, obeznane ze światowymi trendami, chętnie przenosiły na grunt polski, nowinki z Zachodu. Do jednej z nich należał tenis. Jednym z pierwszych miejsc na ziemiach polskich, gdzie sport ów uprawiano był tyszkiewiczowski Landwarów. Tenis, wchodząc właśnie w modę, bardzo dogadzał snobistycznym upodobaniom arystokracji: „Kort tenisowy urządzał wuj Kocio Lubomirski, przebywający dużo z nami od czasu swojej separacji z żoną. Po opuszczeniu Rygi był częstym gościem rodzin angielskich w ich historycznych zamkach. Uprawiał sporty, konną jazdę, polowanie. Tenis najwięcej przypadł mu do gustu, a powracając do kraju zaopatrzył się w cały sprzęt, jak siatki, piłki, rakiety. Pierwszy kort na asfalcie założył w Kruszynie, następny w Landwarowie i nauczył grać nasze rodziny. (…) Biały sport towarzyski szybko się rozwijał. Mama doszła do ogromnej wprawy, wygrywając partie z mężczyznami. Urządzano konkursy z nagrodami, z udziałem panów i pań. Starsi śledzili grę, zasiadając na wygodnych, ogrodowych meblach, przy stole suto zastawionym chłodzącymi napojami i owocami”741. Na popularność tenisa zwróciła także uwagę Jadwiga Weydel Dmochowska, kreśląc wizerunek elitarnych rozrywek w Nałęczowie. Według autorki Dawnej Warszawy, bacznym obserwatorem pierwszych tenisowych rozgrywek był Stefan Żeromski742. Pamiętnikarka, w drugiej części wspomnień, opowiada, że również na bliższych i dalszych letniskach oddawano się modnym zajęciom: „Z kortów tenisowych dolatują głosy grających: <
>, <
>, <
>. Tenis był jeszcze pewną nowością, liczyło się po angielsku743. Na przełomie wieków popularne wśród wypoczywających w Nałęczowie stały się wyprawy rowerowe744. Przed samą zaś Wielką Wojną: „Zaczęły wchodzić w modę
741
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. II, s. 85-86. J. Weydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 79. 743 J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960, s. 170. 744 J. Weydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 86. 742
181
zimowe wyjazdy do Zakopanego na saneczki i bobslej – narty nazywały się jeszcze <<ski>> i mówiło się o nich trochę jak o żelaznym wilku”745. Prawdziwym entuzjastą narciarstwa był Jan Gebethner. Pierwsze nauki pobierał podczas zimowego pobytu w Zakopanem jako szesnastolatek w sezonie 1910/1911, pod okiem księdza Popławskiego746. W pełni rozwinął skrzydła już jako student Uniwersytetu Jagiellońskiego, w latach 1912 – 1913. W towarzystwie kolegów odbywał liczne, prawdziwie wymagające wyprawy w Wysokich Tatarach, Gorcach i Pieninach – wówczas terenach dzikich, w praktyce niezagospodarowanych i stanowiących, zwłaszcza zimą, niemałe wyzwanie dla turysty – narciarza747. Biegłość, do jakiej doszedł autor Młodości wydawcy musiała
być
znaczna,
skoro
z
powodzeniem
startował
zawodach
narciarskich,
organizowanych przez Beskidenverein w Bielsku748. Do sprawności i wytrwałości Gebethnera przyczyniły się jego wcześniejsze doświadczenia turystyczne i taternickie, zdobywane podczas, wspomnianych już, licznych pobytów w Zakopanem. Jako kilkulatek odbywał wraz z ojcem łatwiejsze wycieczki – na Nosal, Zawrat, przez Liliowe do Doliny Koprowej749. W wyprawach brali udział specjalnie angażowani górale - przewodnicy, w tym tak sławni jak Klimek Bachleda czy Stanisław Gąsienica „Spod Lasa”750. Na rok przed maturą, w wieku lat siedemnastu, Gebethner wraz z Wojciechem Tylką odbył prawdziwie wysokogórską wielodniową wyprawę, połączoną z trudną wspinaczką. W jej czasie obaj mężczyźni weszli na Mnicha, Mięguszowiecki Szczyt, a następnie znad Popradzkiego Stawu przez Rumanowy i Durny, przedostali się na Rysy751. Dla rodziny Gebethnerów każdy pobyt w Zakopanem był okazją do kształtowania tężyzny fizycznej. Na cieplicowym basenie w Jaszczurówce Jan Robert uczył swego syna pływania752. Również pod Tatrami pamiętnikarz zetknął się ze sportowym, a zarazem turystycznym wymiarem roweru. Gebethnerów odwiedził tam Wacław Anczyc, z synem Władysławem, którzy dotarli z Krakowa „(…) po parogodzinnym pedałowaniu. Mocno mnie zdziwił i zaimponował taki wyczyn”, wspominał Jan753. Należy podkreślić, że sport i aktywność fizyczna odgrywały znaczącą rolę w życiu tej dość wyjątkowej rodziny, reprezentującej kręgi warszawskiej burżuazji. Upodobanie do gór było jednym z powodów, dla których Gebethner – ojciec postanowił osobiście pojechać po żonę i 745
Tamże, s. 307. J. Gebethner, op. cit., s. 137. 747 Tamże, s. 175-178. 748 Tamże, s. 191-195. 749 Tamże, s. 85-87. 750 Tamże, s. 82-86. 751 Tamże, s. 142-144. 752 Tamże, s. 85. 753 Tamże, s. 88-89.. 746
182
córki, przebywające na kuracji w Szwajcarii754. Zabrał ze sobą dziesięcioletniego wówczas Jana. Wyprawa umożliwiła zaspokojenie turystycznych ambicji. Rodzina, powracając do Warszawy, odbyła wycieczkę na Furka w Alpach Berneńskich, nocowała w prawdziwym schronisku, odbyła spacer do lodowca. Ogrom Alp zrobił na chłopcu ogromne wrażenie755. Wyjątkową aktywność w dziedzinie turystyki przejawiał również Ferdynand Hoesick. Wspomnieliśmy już o poznawczych walorach jego eskapad tatrzańskich. Ale i pod względem czysto fizycznego wysiłku, jaki autor Powieści mojego życia musiał włożyć w rzetelne poznanie Tatr, jego dokonania budzą podziw. W towarzystwie najsławniejszych przewodników zakopiańskich – Klimka Bachledy i Jędrzeja Wali, zgodnie ze standardami wyznaczonymi przez Tytusa Chałubińskiego, Hoesick zdobywał Zawrat, Świnicę, Rysy, Łomnicę, Krzyżne, Krywań, Wysoką, Koperszady, Szpiglasową Przełęcz, Kościelec756. Księgarz, literat i wydawca swe taternickie dokonania traktował przy tym jako powód do słusznej dumy i ściśle odnotowywał je we wspomnieniach. Uważał, że nie tyle świadczyły o jego sile i kondycji (oceniał je dość samokrytycznie), ile raczej były dowodem jego przekonania, że nawet podczas podróży, podczas wypoczynku należy dążyć do wykazania się wyższymi aspiracjami i dążeniami, świadczącymi o nietuzinkowej pozycji człowieka w społeczeństwie. X
X
X
Jeden z fenomenów schyłku XIX stulecia na ziemiach polskich polegał na tym, że szczególną wagę zaczęto przywiązywać do zjawiska tak, zdawać by się mogło, błahego i ulotnego jak wakacyjny wypoczynek. Czas wolny spędzany poza miastem stawał się wyznacznikiem pozycji społecznej, atrybutem aspiracji do społecznego awansu, zjawiskiem, umożliwiającym uzyskanie uznania, prestiżu w oczach grup społecznych. Najwęższe, najzamożniejsze elity społeczeństwa, jak i grupy zdolne do naśladownictwa obyczajów, zachowań tych kręgów, szukały także dodatkowych uzasadnień podróżowania i poddawania się wymyślnym kuracjom. Podkreślano motywy zdrowotne, poznawcze. Ukazywano walory wzbogacające osobowość, wątki narodowe, patriotyczne. Starano się stworzyć wrażenie, że wszystkie te aspekty są – poza najzwyklejszą rozrywką – istotnym czynnikiem,
754
Tamże, s. 91. Tamże, s. 92. 756 F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 289, 388. 755
183
towarzyszącym letnim, a z czasem i zimowym wojażom. W ten sposób na wojażowanie patrzyli zarówno pamiętnikarze, pisarze i autorzy prasowych publikacji. Warszawska
arystokracja,
burżuazja,
najzamożniejsza
inteligencja
w
pełni
przypominały, pod względem obyczajów podróżniczych i wypoczynkowych, elity brytyjskie i rosyjskie. Swobodnie i często podróżowano do Włoch i Francji, poddawano się długim i kosztownym kuracjom w uzdrowiskach w Tyrolu i nad Morzem Północnym, regularnie bywano na Riwierze, nie omijając przy tym kasyn w Monte Carlo. Przedstawiciele elity uprawiali także turystykę górską, wspinaczkę, jeździectwo, grali w tenisa – niczym brytyjscy well to do i zamożni reprezentanci londyńskiej klasy średniej. Spędzali lato w wiejskich siedzibach – zupełnie jak petersburska arystokracja „na daczy”. Hołdowanie europejskim, ale też i elitarnym – rosyjskim modom, było dla członków „towarzystwa warszawskiego” czymś naturalnym, nieodłącznym składnikiem własnego wizerunku. Prestiż i światowość ich życia były obserwowane przez ogół warszawiaków. Dzięki temu wykreowany został „model”, który mocno zakorzenił się w powszechnej świadomości. Ze względu na swą atrakcyjność, wywierał on przemożny wpływ na zachowania warstw usadowionych niżej w hierarchii społecznej. Mieszkańcy Warszawy początku XX wieku, tak mocno związani z ugruntowaną u schyłku epoki obyczajowością, nie rezygnowali ze swych upodobań nawet w obliczu nadciągającego światowego konfliktu. Jadwiga Weydel Dmochowska wspominała: „Pomimo groźnych prognostyków, pomimo nieomylnego znaku zbliżającej się burzy dziejowej, jakim był zamach w Sarajewie 28 czerwca 1914, warszawiacy tłumnie, jak zwykle o tej porze, wyjeżdżali za granicę…”757.
757
J. Weydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 439.
184
ROZDZIAŁ III. KLASA ŚREDNIA NA WAKACJACH. CZAS WOLNY POZA MIASTEM JAKO ŚWIADECTWO ASPIRACJI GRUPY SPOŁECZNEJ.
Wzorzec – przedmiot pożądania. Dalekie, niekiedy egzotyczne wojaże, kosztowne kuracje, odwiedziny w luksusowych uzdrowiskach czy zwiedzanie najznamienitszych zabytków i cudów przyrody były, jak zostało to opisane w poprzednim rozdziale, udziałem elit. Związani z Warszawą arystokraci, przedstawiciele zamożnej burżuazji, świetnie sytuowani literaci, prawnicy, lekarze, inżynierowie tworzyli szczególny wzorzec postępowania. Kreowali przynależny temu środowisku standard zachowań. Status kręgów elitarnych zawsze wydawał się pozostałym grupom społecznym atrakcyjny i godny pozazdroszczenia. Ich aktywność budziła zainteresowanie i podziw, wreszcie – chęć naśladownictwa. Była szeroko przedstawiana na łamach prasy. Mówiły o niej reporterskie doniesienia, przybliżały relacje dumnych ze swych dokonań podróżników. Dzięki temu, obraz rozmaitych form spędzania czasu wolnego najwyższych warstw funkcjonował w świadomości mieszkańców Warszawy. Zwłaszcza klasie średniej, sąsiadującej na drabinie społecznej z kręgami elitarnymi, jawił się jako atrybut prestiżu – symbol pozycji zajmowanej w hierarchii społeczeństwa. Klasa średnia – zróżnicowanie grupy społecznej. Środowiska opisane w poprzednim rozdziale bez większych trudności zdobyć się mogły na dalekie wojaże i związane z nimi atrakcje. Przedstawiciele warstwy średniej warszawskiej społeczności, podejmując próby naśladownictwa elit, musieli przezwyciężać rozmaite przeciwności. W większości nie dysponowali ani nieograniczoną ilością czasu wolnego, ani znacznymi środkami finansowymi. Tym bardziej podejmowane przez nich podróże – czy to turystyczno-poznawcze, czy lecznicze, czy po prostu wypoczynkowe – mogą być traktowane jako usilne starania o zamanifestowanie swych aspiracji do zajmowania
185
wyższej pozycji społecznej. Można je uznać za wyraz chęci podkreślenia swego rodzaju społecznego powinowactwa ze środowiskami uważanymi za elitarne. Bo choć nie mogły o tym świadczyć dochody i stan posiadania, to mógł to potwierdzać prezentowany właśnie w czasie wolnym - styl życia. Kogo należy zaliczyć do warszawskiej „klasy średniej”, którą chcemy wyodrębnić ze względu na hołdowanie określonym obyczajom, stanowiącym zasadniczy przedmiot niniejszych rozważań? Było to środowisko nader zróżnicowane, niejednolite, składające się z przedstawicieli różnych grup zawodowych, o różnym pochodzeniu społecznym, o rozmaitych dochodach. Do grupy tej należeli: urzędnicy, nauczyciele, personel techniczny fabryk, dobrze sytuowani pracownicy najemni prywatnych przedsiębiorstw i instytucji, jak również średni i drobni przedsiębiorcy, przedstawiciele wolnych zawodów, duchowni, lekarze, dziennikarze, literaci, artyści, prawnicy - adwokaci i notariusze. Wreszcie – młodsze i starsze dzieci z rodzin należących do tej sfery, które lata nauki spędzały w Warszawie. Zasadniczo można użyć do nazwania tej zbiorowości terminu „inteligencja”, choć tylko częściowo ramy tej grupy pokrywają się z kręgiem nas interesującym. Podstawową pozycją, która charakteryzuje środowisko warszawskiej inteligencji jest klasyczna praca Janiny Leskiewiczowej758. Autorka opisuje zróżnicowanie zawodowe badanego środowiska, zwraca uwagę na społeczne pochodzenie warstwy. Koncentruje się przy tym na aspekcie czysto demograficznym i zdawkowo traktuje sferę kultury życia codziennego i obyczaju. Znacznie bardziej wszechstronny obraz warszawskiej inteligencji przedstawiła Janina Żurawicka759. Szerszy był zakres chronologiczny jej badań (ostatnie ćwierćwiecze XIX i początek XX wieku), a kwestie demograficzno-statystyczne zajęły niespełna połowę pracy. Większa część poświęcona jest zagadnieniom edukacji, warunków materialnych, a także postawom ideowym, kulturze życia codziennego i różnym formom aktywności bardzo złożonej zbiorowości. Wielość środowisk, składających się na klasę średnią, powodowała wyraźne wewnętrzne zróżnicowanie tej grupy. Przede wszystkim rozmaita była sytuacja materialna. Oczywista wydaje się dysproporcja pomiędzy dochodami dobrze opłacanych fachowców, jak piastujący dyrektorskie funkcje menadżerowie przedsiębiorstw, a dość skromnym uposażeniem nauczycieli, urzędników czy dziennikarzy. Status materialny decydował o możliwości uczestniczenia w różnych formach pozamiejskiego wypoczynku. Na wybór konkretnych propozycji wpływało także pochodzenie społeczne – ziemiańskie lub 758 759
J. Leskiewiczowa, Warszawa i jej inteligencja po powstaniu styczniowym 1864-1870, Warszawa 1961. J. Żurawicka, Inteligencja warszawska w końcu XIX wieku, Warszawa 1978
186
drobnomieszczańskie
tradycje,
wykształcenie
–
określające
horyzonty i
potrzeby
intelektualne, czy wreszcie pozycja w pracy – posiadanie własnego warsztatu, wykonywanie wolnego zawodu, lub bycie pracownikiem najemnym. Jakimi środkami finansowymi dysponowali przedstawiciele warszawskiej klasy średniej? Zestawienie zarobków z terenu Warszawy podał Stanisław Siegel 760. Bardziej wszechstronny obraz dochodów przedstawicieli różnych profesji należących do tej warstwy przedstawiła Janina Żurawicka. Autorka zwróciła uwagę na trudne warunki ekonomiczne, w jakich żyła warszawska inteligencja w końcu XIX wieku i znaczną rozpiętość zarobków, występującą w tym
środowisku. Najlepiej przedstawiała się sytuacja urzędników
państwowych i miejskich, których roczne zarobki wynosiły od około 200 rb. (kancelista, pisarz), poprzez 675 r. (rachmistrz) do 1450 rb. (kasjer główny)761. Nauczyciele szkół rządowych otrzymywali miesięcznie przeciętnie 45 rb. (rocznie 540 rb.) – niewiele więcej niż wykwalifikowany robotnik. (Nauczyciele - Rosjanie zarabiali wówczas 1500 do 2000 rb. rocznie). Profesor Uniwersytetu Warszawskiego – Polak - otrzymywał rocznie 3000 rb.; asystenci, wykładowcy zarabiali od 300 do 800 rb. Trudno wskazać przeciętne zarobki aktorów Warszawskich Teatrów Rządowych. Wahały się one od 400 do 2000 rubli. Najpopularniejsi artyści otrzymywali od 1500 do 4200. Największa część polskich urzędników zatrudniona była na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i w Towarzystwie Kredytowym Ziemskim. Tu zarobki były wyższe niż w istracji państwowej. Wahały się od 500 do 2500 rb. Kadra kierownicza otrzymywała znacznie więcej: od 2500 rb. ( naczelnicy oddziałów), przez 7000 rb. (dyrektor finansowy) po 15 000 rb. – Naczelnik Drogi. Zupełnie nieźle przedstawiała się sytuacja nauczycieli polskich szkół prywatnych. Uzyskiwali oni od 1500 do 3000 rubli rocznie. Jak podaje J. Żurawicka, trudne do oszacowania są dochody reprezentantów wolnych zawodów. Bardzo wysokie były koszty utrzymania. Najważniejszą i największą część budżetu przedstawiciele klasy średniej pochłaniało komorne. Wynajmowanie mieszkań było zjawiskiem masowym. Na przełomie wieków czynsz za jedną izbę systematycznie rósł i wynosił 86 rb. w 1900 i 108 rb. rocznie w 1908. Niemało płaciło się za żywność762. Janina Żurawicka stwierdzała: „Ponadto w budżecie należało uwzględnić wydatki na ubranie, na kształcenie dzieci, urządzenie mieszkania, życie towarzyskie, często ze względów
760
S. Siegel, op. cit., tabl. 82, s. 286. S. Siegel, op. cit. , tabl. 70, s. 271. 762 J. Żurawicka, op. cit., s. 167-176. 761
187
prestiżowych przekraczające poziom dyktowany zarobkiem. Nie kończące się kłopoty finansowe były nieodłącznym zjawiskiem w życiu przeciętnego inteligenta”763. Czas wolny – przywilejem. Czynnikiem stanowiącym zasadnicze ograniczenie, lub dającym możliwości
w
opuszczeniu Warszawy w celach wypoczynkowych, był status zawodowy poszczególnych jednostek czy grup wchodzących w skład badanego środowiska. W przypadku pracowników najemnych, zatrudnionych w przedsiębiorstwach, urzędach, szkołach, kluczową rolę odgrywała kwestia urlopu. Dla nauczycieli czy duchownych korzystanie z kilku, a wręcz kilkunastu tygodni urlopu w ciągu roku było oczywistością, wynikającą z charakteru ich profesji. Dla innych grup zawodowych uzyskanie podobnego urlopu było w pełnym tego słowa przywilejem. Kwestii urlopów nie regulowało prawo. Obowiązywały, rzecz prosta, święta kościelne i państwowe, ale możność dłuższego wypoczynku dającego szansę na opuszczenie miasta, stanowiła przedmiot indywidualnych umów pomiędzy pracodawcą a pracownikami. Generalnie prawo do dłuższego, regularnego urlopu było rzadkością i w źródłach traktowane jest jako wyraz szczególnego uznania, czy wyróżnienia. Stanisław Twardo, syn zamożnego warszawskiego rzemieślnika – właściciela wziętego zakładu pozłotniczego na Nowym Świecie, po ukończeniu studiów na Politechnice Warszawskiej i Praskiej i uzyskaniu dyplomu inżyniera, pierwszą pracę zawodową podjął w fabryce pomp parowych Rohna – Zielińskiego. Uzyskanie pierwszego urlopu, po kilku zaledwie miesiącach pracy, wspominał jako nadzwyczajne wydarzenie. Dzięki perfekcyjnie wykonanym przez Twardo wyliczeniom materiałowym, fabryka uzyskała bajeczny kontrakt na dostawę pomp wart 1 milion rubli. „Spowodowało to podniesienie mi uposażenia do 250 rubli miesięcznie, co było sensacją i możność urlopu miesięcznego już w czerwcu 1913 r., który wykorzystałem na podróż poślubną”764. Bronisław Dziubek, urzędnik fabryczny – pomocnik magazyniera w zakładach metalurgicznych „Lilpop, Rau i Loewenstein”, podaje, że pierwszy urlop - po czterech pełnych latach pracy - uzyskał we wrześniu 1909 r. Ze względu na zawarcie przezeń małżeństwa przyznano mu 3 tygodnie urlopu765. Dziubek sporo uwagi poświęcił we wspomnieniach zwyczajom i pozycji swoich pryncypałów. Odnotował, że jego bezpośredni przełożony – główny magazynier Aleksander Frölich, posunięty w latach, cierpiący na rozedmę płuc: „Za swoją uczciwą pracę cieszył się uznaniem dyrekcji, toteż miał 763
Tamże, s. 175. S. Twardo, Ogniwa jednego życia, Ogniwo 11, s. 3. Rps. BN akc. 10430 765 B. Dziubek, Zaczynałem u Lilpopa, Warszawa 1969, s. 73-74. 764
188
pewne przywileje, a mianowicie (…) rokrocznie korzystał z urlopu, który wraz z małżonką spędzał na kuracji <
> w Szczawnicy” 766. Tak atrakcyjne wakacje ułatwiała pensja 120 rubli767. Podobnie dyrektorowi fabryki - Stefanowi Stattlerowi, zarabiającemu 400 rubli, przysługiwał każdego lata urlop, umożliwiający z kolei wypoczynek w Wiśle, na Śląsku Cieszyńskim768. Sposób, w jaki cytowani pamiętnikarze traktują prawo do dłuższych wakacji, potwierdza, że przywilej taki był czymś wyjątkowym. Zdecydowana większość pracowników najemnych nie posiadała podobnych możliwości. Problem ten był na tyle istotny, że zwracał uwagę ówczesnej prasy. Publikacje na ten temat zaczęły pojawiać się wszakże dopiero pod koniec XIX wieku, co – jak się zdaje – wynikało ze stopniowego upowszechniania świadomości potrzeby i walorów pozamiejskiego wypoczynku, jak też i ze złagodzenia cenzury w kwestii praw pracowniczych. „Kurier Warszawski” w 1898 r. informował: „W wielu miastach Europy umysły przenikliwe zajmują się pilnie kwestią <<wolnego czasu>>. Jest to sprawa bardzo rozległa i mająca olbrzymie znaczenie etyczne i społeczne. Chodzi o to, żeby ludzie wszelkich stanów spędzali czas, wolny od zajęć obowiązkowych, w odpowiednich miejscach i w odpowiedni sposób”769. „Kurierowi” wtórował „Wędrowiec”, który – piórem felietonisty – ubolewał, że „(…) na tzw. wilegiaturze podmiejskiej” umieszczają swe rodziny „(…) ojcowie nie mogący opuścić zajęć
chlebodajnych”770. W
1903 r. „Tygodnik Mód i Powieści” donosił: „(…) urzędnik, któremu zajęcia pochłaniają połowę czy trzy czwarte życia, osiedla rodzinę swoją pod miastem, a sam codziennie przyjeżdża, by wykonać swoją pracę”771. U progu sezonu wakacyjnego 1908 r. felietonista „Tygodnika Mód i Powieści” pisał: „Dzięki warunkom, jakie się w ostatnich latach wytworzyły, tak zwane urlopy mężczyzn, pracujących, rozumie się po instytucjach i biurach prywatnych, należą do rzadkości. Albo się dostaje tego rodzaju łaskę raz na kilka lat nb. w żadnym wypadku dłużej jak na przeciąg pięciu lub sześciu tygodni, albo dla niepsucia sobie marki u zwierzchności, nie upomina się o nią wcale”772.
766
B. Dziubek, op.cit., s. 87-88. B. Dziubek, op. cit., s. 76. 768 B. Dziubek, op. cit., s. 74. 769 Kwestia <<wolnego czasu>>, „Kurier Warszawski” (dalej: „KW”), 1898, nr 139, s. 4. 770 Światła i cienie, „Wędrowiec” 1898, nr 22, s. 4. 771 Z rozmyślań, „Tygodnik Mód i Powieści” (dalej: „TMiP”), 1903, nr 7, s. 77-78. 772 W przededniu wakacji letnich, „TMiP”, 1908, nr 20, s. 235. 767
189
Postulaty zapewnienia urlopów pracownikom – przedstawicielom klasy średniej, a wywodzącym się z jej niższych kręgów, prasa warszawska zaczęła głosić w początku lat 90ych. W 1893 r. „Kurier Warszawski” i „Biesiada Literacka” entuzjastycznie informowały o inicjatywie grona warszawskich aptekarzy, którzy urządzili dla swych pracowników „(…) wakacje w formie 7 – 10-dniowego odpoczynku”. Donoszono, że zatrudnieni uwalniani są kolejno od zajęć, a koszta zastępcy ponoszą właściciele firm. Zdaniem dziennikarza „Kuriera Warszawskiego” - „Byłoby wielce pożądane, aby ten dobry przykład znalazł jak najszersze naśladownictwo”773. Felietonista „Biesiady Literackiej” przyklaskiwał inicjatywie : „Zwyczaj to ze wszech miar chwalebny i godny naśladowania. (…) Wypoczynek pozwoli pracować doskonalej, także oszczędzi zdrowia”774. Możliwość skorzystania z dobrodziejstw dłuższego wypoczynku poza miastem przez pracowników najemnych była w głównej mierze zależna od uzyskania urlopu, a więc od woli pracodawcy. Inny rodzaj ograniczeń występował w przypadku właścicieli średnich czy drobnych przedsiębiorstw – środowiska również przynależnego do klasy średniej. Opuszczenie Warszawy dla odbycia podróży lub kuracji było warunkowane możliwością pozostawienia firmy. Mogli pozwolić sobie na to ci,
którzy poruczali przedsiębiorstwa
wykwalifikowanemu i zaufanemu personelowi, ale już nie rzemieślnicy czy kupcy, którzy sami pracowali i osobiście musieli nadzorować swój zakład.
Powołany do życia przez
Bolesława Prusa Stanisław Wokulski, reprezentujący wyższe kręgi klasy średniej, z ufnością oddawał prowadzenie interesów w ręce całkowicie godnego zaufania plenipotenta – pana Ignacego Rzeckiego i wyjeżdżał do Paryża lub oddawał się urokom wsi w Zasławiu. Ojciec Stanisława Twardo natomiast sporo podróżował po ziemiach Królestwa w związku z realizacją zamówień, głównie renowacją obrazów, ołtarzy i sprzętów kościelnych. Łączył przy tym obowiązki zawodowe z wypoczynkiem na wsi i zwiedzaniem interesujących miejsc775. W szczególnej sytuacji, o wiele szczęśliwszej od ogółu pracowników najemnych i części przedsiębiorców byli nauczyciele i przedstawiciele wolnych zawodów, dowolnie kształtujący kalendarz swych zajęć w porze lata. Jadwiga Ostromęcka, nauczycielka pracująca od 1902 r. na pensji Antoniny Walickiej, mogła sobie pozwolić na regularne spędzanie wakacji z dala od Warszawy – w Zakopanem, Ciechocinku, Druskiennikach czy –
773
„KW” 1893, nr 188, Dodatek Poranny, s. 9. Raptularz powszechny. Wypoczynek dla pracujących, „Biesiada Literacka” (Dalej: „BL”) 1893, nr 30. 775 S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 16. 774
190
co szczególnie lubiła – w zaprzyjaźnionych majątkach ziemiańskich na Nowogródczyźnie. Latem 1911 r. Ostromęcka wybrała się nawet w daleką podróż do Skandynawii776. Wyjątkowe zgoła możliwości wypoczynku i podróżowania miał sławny rysownik, malarz, najpopularniejszy bodaj ilustrator prasowy – Franciszek Kostrzewski. We wspomnieniach ze swadą opisuje rozliczne peregrynacje, które odbywał w poszukiwaniu „typów ludzkich” i tematów do swych prac. Obowiązki zawodowe nie tylko nie krępowały go w tym zakresie, ale wręcz stanowiły uzasadnienie wcale nierzadkich wojaży777. Inne powody, acz prowadzące do podobnych efektów w postaci regularnego spędzania letnich miesięcy poza Warszawą, dotyczyły niektórych warszawskich lekarzy. Z początkiem sezonu wakacyjnego ogłaszali oni w prasie, że w czasie kanikuły będą praktykować w uznanych, często zagranicznych uzdrowiskach, służąc kuracjuszom. Taka oferta mogła się wydawać szczególnie atrakcyjna zamożniejszym warszawiakom, chcącym stale pozostawać pod opieką swych doktorów, a medykom pozwalała łączyć zarabianie pieniędzy – z wypoczynkiem w atrakcyjnych miejscach. Ograniczeniom wynikającym z zobowiązań pracowniczych i biznesowych nie podlegały uczące się dzieci i studiująca młodzież – znacząca liczebnie grupa społeczeństwa Warszawy, w części przynajmniej korzystająca z letnich wakacji poza miastem. Podróże z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości szczególnie głęboko zapadły w pamięć takich pamiętnikarzy jak Stanisław Twardo, Władysław Kiejstut Matlakowski, Antoni Ziemięcki czy Franciszek Kostrzewski. Ton ich wspomnień bardzo wyraźnie wskazuje, jakim kontrastem dla życia w miejskich murach było opuszczenie Warszawy i obcowanie z przyrodą, przestrzenią,
oddychanie
czystym
powietrzem.
W
przeciwieństwie
do
młodych
reprezentantów warstw wyższych, dzieci dorastające w kręgach klasy średniej doświadczały wakacji poza miastem jako czegoś wyjątkowego, odświętnego. Lato na wsi nie było, dla większości z nich, udaniem się po prostu do rodzinnego majątku (choć niektórzy mieli taką możliwość), ale prawdziwą, oczekiwaną i wymarzoną atrakcją778.
776
J. Ostromęcka, Pamiętnik z lat 1862 – 1911, opr. A. Brus, Warszawa 2004. F. Kostrzewski, Pamiętnik z lat 1844 – 1890, s. 17-39, Rps BN IV 6377, Mf. 13293. 778 S. Twardo, op.cit.; W. K. Matlakowski, Wspomnienia, Rps BN akc. 10875, Mf. 13293; A. Ziemięcki, Wspomnienia z lat 1885 – 1919. Moja przyjaźń z geografią, Rps BN akc. 9498; F. Kostrzewski, op. cit. 777
191
Z paszportem, czy bez, czyli jak przekroczyć granicę? Kolejnym niebagatelnym utrudnieniem w podejmowaniu dalszych podróży czy udawaniu się na zagraniczną kurację była, obok prawa do posiadania „czasu wolnego”, kwestia uzyskania paszportu. Zagadnienie to, pod względem politycznym dość drażliwe, nie często było podejmowane przez warszawską prasę. „Kurier Warszawski” w 1898 r. w notatce „Paszporty zagraniczne” przypominał, że istnieją dwa rodzaje takich dokumentów: za 15 rubli i za 2 ruble i pytał retorycznie: „Dlaczego więc nie chce wydawać się tych ostatnich”?779. Odpowiedź, jak to z retorycznymi pytaniami bywa, nie została na łamach „Kuriera” udzielona. Cytowany w poprzednim rozdziale Ignacy Baliński, z pochodzenia ziemianin, prawnik, wysoki urzędnik w Prokuratorii Królestwa Polskiego, a więc człowiek zamożny, stwierdzał, że łatwo i przyjemnie podróżowało się do wód zagranicznych dzięki „(…) taniości paszportów zagranicznych /15 rubli za pół roku/, które w Warszawie dostawało się w kancelarii oberpolicmajstra w ciągu 48 godzin”780. Pojęcie taniości było jednak względne. Nie wszyscy przedstawiciele warstwy średniej mogli sobie pozwolić na beztroskę Balińskiego. Ponieważ jednak pragnienie odbycia dalszej podróży było bardzo silne, starano się, dostępnymi sposobami, ograniczać koszty niezbędne do zdobycia dokumentów umożliwiających przekroczenie granicy Cesarstwa Rosyjskiego. Andrzej Ziemięcki, jako kilkuletni chłopiec mieszkający w Warszawie, korzystał regularnie z uroków wiejskiej kanikuły w Świętokrzyskiem, gdzie jego ojciec na początku lat 90-ych zarządzał folwarkiem Maleszowa. Stąd odbył „zagraniczną” podróż do Krakowa: „Konie były, własna bryczka była, do Krakowa wszystkiego 5 mil – brakło tylko najważniejszej rzeczy: paszportu. Granica była w Michałowicach i tam trzeba było być uzbrojonym w odpowiednie papiery. Paszport kosztował 25 rubli [!], co było sumą ogromną (= 60 cieląt!) [sic!] i służył na jeden przejazd granicy781. Koszt faktyczny był zresztą znacznie większy, bo po paszport trzeba było jeździć do powiatowego, a może nawet gubernialnego miasta. Ani ja, ani mój ojciec za mej pamięci nie mieliśmy nigdy rosyjskiego zagranicznego paszportu. Jakże więc wyjeżdżało się za granicę”? Możliwość poczynienia pewnych 779
„KW” 1898, nr 33, s. 13. I. Baliński, op.cit., s. 218. 781 Jak podaje S. Siegel, Ceny w Warszawie w latach 1816 – 1914, Poznań 1949, tabl. 26, s. 207,w latach 90-ych w Królestwie Polskim za 1 funt (ok. 0,40 kg) cielęciny płacono 11-15 kopiejek. Za kopiejek 40 (tyle według Ziemięckiego miało kosztować cielę) można było zatem kupić nieco ponad 1 kg tego mięsa. Za 25 rubli – ok. 80 kg. Z pewnością autora wspomnień zawiodła pamięć, gdy podawał równowartość ceny paszportu. 780
192
oszczędności i ograniczenia formalności dawał „(…) pas graniczny, szerokości trzech mil, w którym wolno było gminom wydawać ośmiodniowe przepustki na przejazd granicy. (…) Tam wszystkie formalności (tym bardziej wobec dworskich koni) kończyły się na 1 rublu i ewentualnym powołaniu się na kogoś ze znajomych wójta, pisarza lub sąsiedniego dworu”782. Sumę 25 rubli jako cenę paszportu wymienia także Jan Gebethner. Nie wspomina jednak, by uzyskanie dokumentu było szczególnie kłopotliwe. Już bardziej sama kontrola paszportów podczas podróży koleją stanowiła pewną uciążliwość. Należało opuścić pociąg i cierpliwie czekać na zwrot dokumentów przez żandarmów 783. Wydaje się, że pamięć o trudnościach w uzyskiwaniu paszportu zawiodła nieco Andrzeja Ziemięckiego. Jego świadectwo nie znajduje potwierdzenia w innych zbadanych źródłach. Tym niemniej sposób przezeń opisany był stosowany również przez innych autorów wspomnień. Stanisław Twardo, mniej więcej dziesięć lat po krakowskiej wyprawie Ziemięckiego, w zimie 1900/1901 wyruszył do Zakopanego. Jako student Politechniki Warszawskiej, działacz społeczny i polityczny, zamierzał u stóp Tatr omówić z Henrykiem Raabem sprawy organizacji „Zdrowie”: „W drugi dzień Bożego Narodzenia znalazłem się w Modrzejowie, małym przygranicznym osiedlu, gdyż granicę przejeżdżało się za okazaniem półpaska wystawionego na przygranicznego mieszkańca. Dokument ten otrzymałem przy pomocy miejscowych przyjaciół. Przepustka była wydana na przejście przez rzekę graniczną z mostkiem dla pieszych prowadzącym do miasteczka Mysłowice (zabór niemiecki), skąd koleją należało jechać do Wadowic, już w zaborze austriackim. Żandarm rosyjski w Modrzejowie życzliwie ostemplował przepustkę, uprzedzając o dotrzymaniu terminu powrotu. Wylądowałem w Zakopanem (…)”784. Posiadanie paszportu było absolutnie niezbędnym warunkiem podróżowania, załatwiania za granicą wielu formalności, a także i spokojnego powrotu do zaboru rosyjskiego. Henryk Sienkiewicz, pełen niepokoju, pisał w 1888 roku z Madrytu do przyjaciela: „Kochany Mścisławie! Posyłam list do oberpolicm[ajstra] o nowy pasport, bo mi stary skradziono. Poproś w moim imieniu ks. Chełmickiego, żeby poszedł do biura pasportowego i poprosił naczelnika o przypilnowanie ekspedycji oraz żeby pasport lub upoważnienie do wydania takowego wysłano do konsulatu ros[yjskiego] nie w Madrycie, ale
782
A. Ziemięcki, op. cit., s. 18-19. J. Gebethner, op. cit., s.58, 154. 784 S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 36. 783
193
w Paryżu, dokąd za parę dni wyjeżdżam”785. Do sprawy paszportu pisarz wracał w kolejnych listach: „(…) właściwie mówiąc tylko kwestia pasportu zatrzymuje mnie w Paryżu. Jak dostanę pasport, to i wrócę”786. Najwyraźniej jednak oczekiwany dokument nie nadszedł, co spowodowało pewne komplikacje w drodze powrotnej do Warszawy: „Przyjechałem do Krakowa po wielu trudnościach. Jechałem na Berlin, Wrocław, ale w Szczakowej wymagają absolutnie pasportu i to wizowanego, a ja nie miałem żadnego – więc nie chciano mnie puścić. Na szczęście jechała pani Adamowa Potocka, która mi ułatwiła przejazd”787. Skoro w 1888 roku znany literat, autor Trylogii, doświadczał podobnych kłopotów przy przekraczaniu granicy austriackiej, to nietrudno sobie wyobrazić, jak ważne dla podejmowania podróży było dysponowanie stosownym dokumentem przez mniej prominentne osoby. Podróżować, nie trwoniąc pieniędzy. Opłacenie paszportu, o ile nie zdobywało się wspomnianej przepustki, było wydatkiem uciążliwym, ale koniecznym. Jeśli tylko chciało się podróżować za granicę, trzeba się było z nim liczyć. O wiele większe jednak wyzwania, ale też i możliwości stopniowania, redukowania wydatków, czy wręcz oszczędności niosły ze sobą pozostałe koszty podróży, ponoszone na bilety kolejowe, noclegi, wyżywienie, zabiegi lecznicze, rozrywki. Pamiętniki z epoki, epistolografia, a przede wszytym doniesienia prasowe, pozwalają dość dokładnie prześledzić zarówno zróżnicowaną ofertę cenową rozmaitych form wypoczynku, z którego korzystali przedstawiciele warstwy średniej, jak i ich stosunek do wydawania pieniędzy podczas wojażu i kuracji. Bohaterowie poprzedniego rozdziału, wywodzący się ze środowiska warszawskiej elity, zdawali się w ogóle nie liczyć z kosztami podróży. Korzystali z najwymyślniejszych rozrywek i najdroższych usług. Możliwość nie zwracania uwagi na wysokość wydatków stanowiła dla nich wręcz powód do dumy788. Cytowane wcześniej refleksje Marii z Łubieńskich Górskiej o możliwości oszczędzania w podróży były na tle poglądów jej środowiska czymś wyjątkowym789. Zgoła odmiennie wyglądała postawa przedstawicieli klasy średniej, starających się naśladować warstwy wyższe. W swych wspomnieniach wiele uwagi poświęcali oni finansowej stronie wakacyjnych eskapad, zwłaszcza sposobom takiego 785
List do M. Godlewskiego, 10 X 1888 r., List 39, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, Red. J. Krzyżanowski, Opr. M. Bokszczanin, (Opr. Listów do M. Godlewskiego – E. Kiernicki), Warszawa 1977, s. 64. 786 List do M. Godlewskiego, 23 X 1888 r., List 40, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 66. 787 List do M. Godlewskiego, 31 X 1888 r., List 42, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 70. 788 S. Brzeziński, op. cit., s. 846, 857, 872; Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s.57, t. II, s. 75-76, 78, t. III, s. 1-2. 789 M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. I, s. 232, t. II, s. 40-41.
194
zorganizowania podróży, zwiedzania czy kuracji, by jak najwięcej z nich skorzystać, a jednocześnie ochronić stan portfeli i portmonetek. Materialne troski nie były obce Henrykowi Sienkiewiczowi, odbywającemu w 1881 roku kurację w Fürstenhof w Styrii. Pisarz donosił Mścisławowi Godlewskiemu: „Za 6-ść tygodni wracam do Warszawy. Tymczasem bądź łaskaw przesłać mi 200 (dwieście) rubli z wszelkim możliwym pośpiechem, bo tu jest drogo i obawiam się, by mi do tygodniowego rachunku nie zabrakło, zwłaszcza, że pierwszy tydzień jest najdroższy. Proszę Cię więc, abyś nie zwłóczył”790. W ogóle w swych listach Sienkiewicz wiele miejsca poświęcał relacjonowaniu kosztów podróży. Informował o tym w 1890 r. z Mediolanu Godlewskiego791, z Francji w 1898 - Konstantego Marię Górskiego792, z Aten w 1886 – Henryka Anastazego Gropplera793. Wielką również wagę przywiązywał Sienkiewicz do jak najkorzystniejszej wymiany walut. Skrupulatnie pilnował, by nie stracić na takich transakcjach i oszczędzić pieniądze, pozwalające najpełniej wykorzystać możliwości wojażu. W liście do Godlewskiego, dotyczącym przygotowań do wyprawy afrykańskiej, oburzał się: „Według jakiego kursu ten Goldstand [bankier warszawski – przyp. moje] oblicza? Czy sobie każe płacić za odległość? Przecie to jest różnica, która przechodzi granice przyzwoitości. (…) Wdaliście się z jakimś diabłem. Co zrobiły Wasze zwłoki z tą akredytywą! Gdym był w Biarritz już po zaakceptowaniu przez Was moich warunków, rubel stał 3 fr centów 12, to jest miałbym za 6000 blisko 20 000 fr. Dziś mam 15 000, tj. brak mi pięciu tysięcy, za które zapłaciłbym pobyt w Egipcie i allez et retour do Zanzibaru. (…) i nie byłbym tak ograniczony w środkach, jak obecnie jestem”794. W tym konkretnym przypadku przedmiotem troski było zgromadzenie funduszy na egzotyczną, daleką wędrówkę, ale i w innych, bardziej konwencjonalnych sytuacjach pisarz, a także i wielu innych przedstawicieli zamożnej inteligencji starannie obliczało koszty podróży, by możliwie wiele z niej skorzystać. Podobnie Eliza Orzeszkowa, relacjonując Leopoldowi Méyetowi wyjazd na kurację do Wiesbaden w 1899 r., podkreślała konieczność liczenia się z kosztami: „(…) we Frankf[urcie] (…) w Hôtel de Russie izdebeczka na 4-m piętrze, nawet dla nas malutkich ciasna i droga jak pieprz w średnich wiekach. Więc byłyśmy tam tylko jedną dobę, po czym 790
List do M. Godlewskiego, [1881 r.], List 15, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 36. List do M. Godlewskiego, 22 III 1890 r., List 77, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 111-112. 792 List do K. M. Górskiego, 7 VII 1898 r., List 12, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 303. 793 List do H.A. Gropplera, 13 XI 1886 r., List 3, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 314. 794 List do M. Godlewskiego, [30 XI 1890 r.], List 95, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 139. 791
195
do Wiesbadenu, gdzie znowu trochę biedy z mieszkaniem, ale tylko trochę, bo po 3-ch dniach przebytych w hot[elu] Taunus znalazłyśmy mieszkanko śliczne, wybornie położone i względnie niedrogie”795. Ponad miesiąc później, z Interlaken, pisarka donosiła, że zamiast 3 tygodni będzie tam mogła spędzić tylko 2: „(…) bo jest drogo, chociaż mieszkamy w hotelu drugorzędnym, drogo jest i – zwłaszcza po wiesbad[eńskich] wydatkach a przed tak ogromną podróżą powrotną – zbyt dla mnie kosztownie”796. Powracając do kraju przez Zurych, pisała przyjacielowi: „Pieniędzy mam tyle, aby do domu bez kłopotów dojechać” 797. Pisarka, zmuszona przez sytuację do rychłego wyjazdu i zrezygnowania ze zwiedzania Szwajcarii, prosiła Méyeta o przysłanie jej pieniędzy, które umożliwiłyby realizację turystycznych planów798. Autorka
Nad
Niemnem,
podobnie
zresztą
jak
Sienkiewicz,
wielką
wagę
przywiązywała do kosztów swych podróży i skrzętnie relacjonowała je w prywatnych listach. Przebywając z Marią Obrębską na kuracji w Wiesbaden w 1897 r., znalazła w Villi Heubel: „Ładny, dość duży pokój z balkonem, cały w drzewach, z całodziennym utrzymaniem dla dwóch o, za 12 marek dziennie”799. W 1903 w Marienbadzie, gdzie Orzeszkowa bawiła z Jadwigą Nusbaum – Holenderską, panie najęły „(…) miły pokoik z balkonem, w samym lesie i naprzeciw słynnego Waldmühle, drogi aż strach, go 40 guld[enów] na tydzień sam przez się, bez niczego, ale z powietrzem czystym i względną ciszą, dwoma warunkami, bez których nie tylko wyzdrowieć, ale wprost żyć nie mogę”800, zwierzała się Méyetowi. Niepokój z powodu wysokich kosztów wypoczynku, towarzyszący znanym i dobrze opłacanym literatom, był charakterystyczny także dla innych przedstawicieli środowiska inteligencji. Wyjątkowo mocno odczuwali go ludzie młodzi, którzy dla zaspokojenia turystycznych pasji podejmowali dużo bliższe wędrówki. Szczególne wrażenie wywierają relacje dwóch, w pełnym tego słowa znaczeniu, turystów – Franciszka Kostrzewskiego i Stanisława Twardo. W młodych swych latach nie dysponowali większymi zasobami gotówki. Jako uczniowie i studenci, w gronie kolegów – rówieśników, podróżowali oni pieszo po ziemiach Królestwa Polskiego i bliższych rejonach Ziem Zabranych, poznając najciekawsze zabytki i największe atrakcje przyrodnicze. Kostrzewski, wspominając wojaż z początku lat 795
List do L. Méyeta, 19 VI [18]99 r., List 243, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, red. J. Baculewski, t. II, Do Leopolda Méyeta, opr. E. Jankowski, Wrocław 1955, s. 202. 796 List do L. Méyeta, 29 VII [18]99 r., List 246, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 204. 797 List do L. Méyeta, 4 VIII [18]99 r., List 247, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 205-206. 798 Tamże. 799 List do L. Méyeta, 23 VIII [18]97 r., List 184, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 138. 800 List do L. Méyeta, 5 VII 1903 r., List 264, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 221.
196
60-ych, z satysfakcją pisał: „Zapewne rzadko który z czytelników, a może i żaden pieszej po kraju nie odbywał wędrówki. Inna to podróż, nie w wagonie kolei żelaznej – wiecznie tak samo biegnącej – stacje migają i nikną – oddycha się dymem i swędem węgla kamiennego. Koleją aż do Strzemieszyc dojechawszy w kilku wysiedliśmy na stacji i po odejściu pociągu, gdy cisza nastała, pełni najlepszych nadziei, rozpoczęliśmy wędrówkę. (…) z tornistrami na plecach, w pysznych humorach ruszyliśmy ku Ojcowu”801. Blisko czterdzieści lat później, w 1899 r., podobną wycieczkę odbywał Stanisław Twardo: „Letnie wakacje bardzo się nadawały do wędrówek. (…) W wycieczkach naszych korzystaliśmy z komunikacji kolejowej, gdy chodziło
duże odległości. Zasadniczo jednak były to wędrówki piesze,
przeważnie bocznymi drogami”802. Kostrzewski i Twardo, opisując praktykowaną przez siebie formę podróży, zwracali uwagę na jej wyjątkowość. Byli świadomi, że niewiele osób decydowało się na tak niecodzienny sposób spędzania wakacji, choć był on łatwo dostępny i nie wiązał się z ponoszeniem niernych kosztów. Według świadectwa obu pamiętnikarzy, piesi turyści budzili zdumienie mieszkańców prowincji, a niekiedy wręcz obawy803. Stanisław Twardo, podczas wędrówki po Świętokrzyskiem, nocował w Wąchocku, na karczemnym strychu, na sianie: „Wejście po drabinie, drzwiczki na skobel i kłódkę zamykane, a wnet po wdrapaniu się ostatniego turysty – słyszymy trzask zamykania drzwi na tę kłódkę nie małej wagi. (…) [Karczmarz] Takich gości miał w ogóle po raz pierwszy i dopiero rankiem, gdy nam otworzył , na ogorzałym jego obliczu zjawił się uśmiech, choć nadal nie rozumiał, co my za jedni jesteśmy”804. W jednej ze wsi wędrowcy zostali wzięci za wędrownych aktorów. „Wreszcie rozeszła się wieść, że musimy mieć tajną drukarnię w kasecie, nielegalne wydawnictwa w plecakach. Długo musiał tłumaczyć zorientowany przez nas ksiądz, że jesteśmy wędrowną wycieczką młodzieży szkolnej.”805. Gdy Twardo z przyjaciółmi rok później, w 1900, przemierzał Puszczę Białowieską, również spotkał się ze zdziwieniem i nieufnością.
Prosząc o nocleg na probostwie w
Szereszewie: „Długo tłumaczyliśmy, że jesteśmy absolwentami szkół z wycieczką z Warszawy. Ale to nie przekonało gospodarza: <
> W końcu wpuścił, ale nie mógł zrozumieć, po co chcemy 801
F. Kostrzewski, op. cit. s. 9. S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 24-25. 803 F. Kostrzewski, op. cit., s. 11-12. 804 S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 26-27. 805 S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 28. 802
197
wędrować po puszczy. (…) Zaufanie do nas nie było jednak bezgraniczne, bo po naszym ułożeniu się, pokój nasz został zamknięty na klucz”806. Romantyczna, czy też raczej pionierskiej atmosfera, towarzyszącej podobnym wyprawom bardzo pociągała młodych ludzi. Główną przyczyną praktykowania podobnych eskapad był niewątpliwie ich niski koszt. Uczniowie i studenci, nie nadwyrężając swych zasobów, mogli atrakcyjnie i wartościowo spędzać wakacje poza Warszawą. Starannie jednak baczyli, by nie przekroczyć limitu wydatków: „W powrotnej drodze do Warszawy zdecydowano drugą wycieczkę po obliczeniu pozostałej gotówki i czasu wakacyjnego”807. Piesze wycieczki po ziemiach Królestwa, niskobudżetowe, choć oczywiście nadzwyczaj atrakcyjne ze względów poznawczych i zdrowotnych, nie były jedyną formą taniego spędzania wakacji przez przedstawicieli klasy średniej. Podróżnicy i kuracjusze, wywodzący się z tego środowiska, także i w dalszych peregrynacjach dążyli do racjonalizacji wydatków, szukali różnych sposobów oszczędności. Władysław Kiejstut Matlakowski, jako kilkuletni chłopiec wraz z matką i siostrą, rokrocznie w połowie lat 90-ych spędzał część lata w Norderney na Wyspach Fryzyjskich na Morzu Północnym. Koszty takich wakacji były dla rodziny Matlakowskich bardzo znaczne, zwłaszcza po śmierci ojca – znanego lekarza i etnografa: „Okazało się, że pokoje blisko morza są kosztowne, zwłaszcza cały rząd willi hamburskich i bremeńskich kupców wzdłuż plaży były niedostępne dla naszych skromnych funduszów, przeznaczonych na sześciotygodniowy pobyt. Wreszcie, o jakieś dziesięć minut drogi od morza, Mamie spodobał się parterowy dom rybaka, z zaciszną werandą opiętą caprifolium. (…) Obiady jadaliśmy naprzód w restauracji, gdzie stołowały się znajome panie, dr Tarnowska i bar. Radoszewska, ale wobec tak zwanego <<Weinzwang>> tj. przymusu picia wina, Mama przeniosła się do tańszego <
>. Mama brała pół butelki najtańszego wina, które bez końca dekorowało nasz stolik, jednakże maitre d’hotel zbuntował się wreszcie! Jak bardzo Mama oszczędzała, świadczy o tym fakt, że brała na nas troje dwa obiady, z których ja zjadałem jeden cały, a Mama nie dojadała, dzieląc się z Kasią, która była specjalnie dożywiana”808. Prawdziwy pasjonat turystyki, żądny nowych wrażeń i doznań Stanisław Twardo, jeszcze jako student, czy świeżo upieczony absolwent Politechniki, realizował swe pasje, podróżując z przyjaciółkami, a później z dopiero co poślubioną małżonką. Borykał się przy
806
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 32-33. S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 28. 808 W. K. Matlakowski, op. cit., Rozdział 11.Norderney i Norwegia, s. 2-3. 807
198
tym z problemami finansowymi, o wiele bardziej dotkliwymi niż zażywający morskich kąpieli państwo Matlakowscy. Przemożna chęć zwiedzania, poznawania była wszelako tak silna, że młody wojażer potrafił pokonywać różne bariery finansowe i umiał wyszukiwać rozmaite sposoby, by móc poznawać świat. Zaprawiony w tanich, pieszych wycieczkach po Królestwie i ziemiach zaboru rosyjskiego, przyszły wojewoda warszawski, bawiąc w 1903 r. u swego brata w Paryżu, intensywnie zapoznawał się z bogactwem kulturalnym „stolicy świata”: „Gdy przychodziło zmęczenie, wywołane różnorodnością wrażeń, wychodziłem – zgadnijcie dokąd? Do najbliższego domu towarowego <
>, gdzie w dziale spożywczym po wzmocnieniu się kanapkami przygotowanymi przez bratową, popijałem bezpłatnie wydawane dla reklamy napoje z bardzo różnorodnymi smakami soków, nie wyłączając i kawowego nektaru”809. W roku 1911 autor „Ogniw jednego życia” odbył „miesięczną włóczęgę”, którą samodzielnie zaplanował tak, by jak najwięcej zobaczyć i możliwie ograniczyć koszty: „Mając 100 rubli ekstra przysłanych mi przez Wuja z Podola jako premię za ukończenie studiów i dyplom, nie zrobiłem uczty pożegnalnej, a w głowie zaświtał mi projekt wędrówki w kraje dalekie jak Szwajcaria i Włochy, oczywiście pieszej /wyjąwszy dojazdy kolejowe z biletem tzw. <
> na określone odcinki/”. Mające mu towarzyszyć dwie znajome damy uprzedził o „(…) prymitywnym co do wygód charakterze wycieczki”. Po zrealizowaniu planu wojażu, a nawet zwiedzeniu Rzymu i Wenecji, wędrowiec skonstatował: „Stan mojej gotówki wymagał jak najkrótszą drogą powrotu przez Triest i Budapeszt do Pragi, a z niej do Warszawy”810. Podobną eskapadę odbył Twardo latem 1913 r. – tym razem miała ona charakter romantycznej podróży poślubnej. Młodzi małżonkowie, wojażując po południowych Niemczech, wędrując po Alpach, zwiedzając Szwajcarię, Włochy i Austrię, musieli stawiać czoło nadzwyczaj prozaicznym problemom. W alpejskim hotelu „Hospiz”, pod przełęczą Furka: „(…) czekała nas zasłużona obiadowa uczta, w której spożywaliśmy dwa buliony, a jeden befsztyk, przepołowiony co prawda, lecz wielkości talerza, oraz jarzyny – tylko jeden, choć mieliśmy apetyt na dwa, lecz cena była na naszą kieszeń za wysoka /usiłowałem zastąpić bezskutecznie nasze apetyty widokiem pięknej Jungfrau”. (…) Wreszcie, na ławeczce przed hotelem w Brienz „(…) odbył się rachunek nie tyle sił, lecz gotówki – okazało się, że z trudem zdołamy powrócić do domu zaplanowanym szlakiem. (…) Niekłamana też była 809 810
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 4, s. 2. S. Twardo, op. cit., Ogniwo 10, s. 1, 5.
199
radość, gdy Wanda, spoglądając na roztrącany swym kijem piasek, dostrzegła stopniowo kilkanaście srebrnych monet i trochę drobnych rozsianych nieoględnie przez zachwyconego pejzażem wędrowca. To w tym momencie pod adresem roześmianej żony zanuciłem –Twój uśmiech słodycz ma, Twe oczy kwiaty dwa ! (…) W dalszej drodze ratowała nas opłacona książeczka <
>”811. Romantyczne wspomnienia wakacyjnych niedostatków młodych małżonków są, naturalnie, świadectwem szczególnego, indywidualnego doświadczenia ludzi owładniętych pasją podróżowania i gotowych do znacznych poświęceń, by swe pragnienia realizować. Większość przedstawicieli klasy średniej była, jak należy się domyślać, bardziej stateczna i staranniej planowała wakacyjne podróże. Skwapliwie obliczano koszty, szacowano wydatki, starannie porównywano oferty. Wybierano najkorzystniejsze i dostosowane do wymagań i możliwości rozwiązania. Oszczędzano. Bohaterka „Sezonowej miłości” Gabrieli Zapolskiej, Tuśka Żebrowska, spędzając lato pod Giewontem, nieustannie doznawała: „(…) błyskawicy, przejmującej ją po prostu fizycznym bólem. Mąż dał mało pieniędzy na owo Zakopane. I dlatego nie mogła zajechać do żadnego z zakładów ani pensjonatów. (…) Ona musiała wynająć pokój w małym domku i teraz siedzi odosobniona, odcięta od ludzi (…). Przypomniała sobie mozolne zbieranie tych pieniędzy, które obecnie płynęły jak woda na drobiazgi i życie pełne niewygód, chłodu i pustki”812. Dla skromnego warszawskiego urzędnika, jakim był mąż Tuśki, wysłanie małżonki i córki na zagraniczne wakacje było prawdziwym finansowym wyzwaniem. Podobnie jak dla większości osób tej sfery. Pomocą średniozamożnym, liczącym się z kosztami, a spragnionym wypoczynku poza miastem warszawiakom służyła prasa. Dzienniki, a czasem i tygodniki, opisując realia podróży, kuracji, czy choćby wakacji „na letnich mieszkaniach” obficie podawały informacje dotyczące cen różnych form i sposobów spędzania letnich miesięcy. Niewątpliwie stanowiło to ważną i pożądaną informację dla czytelników gazet. Ile rachować należy? Mimo trudności finansowych, reprezentanci klasy średniej, a przede wszystkim inteligencji, usilnie starali się sprostać wymogom obyczaju i spędzać lato poza Warszawą. Część środowiska, jak dowodzą źródła, mogła pozwolić sobie na dalsze, zagraniczne podróże, rozrywki i kuracje. Bywanie w modnych uzdrowiskach, poddawanie się szczególnie
811 812
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 12, s. 6, 8-9. G. Zapolska, Sezonowa miłość, Kraków 1980, s. 29, 89.
200
popularnym zabiegom, odwiedzanie miejsc uznawanych za nadzwyczaj prestiżowe, zwiedzanie sławnych muzeów, zabytków – wszystko to pozwalało lepiej sytuowanym kręgom szeroko pojętej inteligencji i drobniejszej burżuazji zbliżyć się do warstw wyższych. Zbliżyć się jeśli nawet nie w rzeczywistości, to przynajmniej w sferze świadomości. Kopiowanie, naśladownictwo obyczajów elit pozwalało zamanifestować własne aspiracje i dać wyraz własnym potrzebom. Umożliwiało zaprezentowanie swej pozycji na scenie życia publicznego. W imię takich celów warto było ponosić nawet niemałe koszty. W badach i kurortach. Literatura pamiętnikarska, sprawozdania korespondentów prasy warszawskiej, a przede wszystkim reklamy prasowe każą mniemać, iż szczególnie popularnym, wśród najdroższych, celem wakacyjnych peregrynacji były uzdrowiska niemieckie i austriackie. Legitymowały się długą tradycją kuracji, powszechnie uznawanych za skuteczne. Cieszyły się renomą wyjątkowo komfortowych, porządnych, spełniających cywilizacyjne oczekiwania współczesnego, kulturalnego człowieka. Wysoki standard oznaczał wszelako wysokie ceny. W 1891 r. w Bad Reinerz (Duszniki Zdrój) na Śląsku cena wynajęcia jednoosobowego pokoju wynosiła od 17 do 20 marek za tydzień. Do tego należało doliczyć 2 marki dziennie za pościel, oraz obiad w cenie 1 marka 60 fenigów. Obowiązkiem było uiszczenie jednorazowej opłaty klimatycznej – tzw. kurtaksy, wynoszącej 25 marek od kuracjuszy i 15 marek od wypoczywających813. W tym samym roku w Crampas – Sassnitz, znanym kąpielisku morskim na Rugii, wydatki na mieszkanie i wyżywienie szacowano na 6 do 12 marek dziennie814. W 1893 r. w Kissingen, znanym bawarskim ośrodku leczniczym, słynącym z dobrodziejstw wód mineralnych, a przede wszystkim corocznych pobytów Bismarcka i kolejnych niemieckich cesarzy, koszt tygodniowego wynajęcia pokoju wynosił od 12 do 15 marek, a cena obiadu kształtowała się na poziomie od 1,5 do 5 marek815. W bardzo popularnym Landeck (Lądku Zdroju) ceny mieszkań wyglądały podobnie, ale korespondent „Kuriera Warszawskiego” utyskiwał na wysoką kurtaksę: 15 marek od osoby, 21 – od dwóch, 25 – od rodziny powyżej trzech osób. Zwracał przy tym uwagę, że obowiązkowa opłata „(…) jednak umożliwia korzystanie z wszelkich atrakcji”816. Dość znaczne były koszty kuracji i pobytu w renomowanym zakładzie hydropatycznym Weissenkirch pod Dreznem – wynosiły one od 70
813
Echa letnie. Bad Reinerz, „KW” 1891, nr 211, s. 1. Echa letnie. Crampas – Sassnitz, „KW” 1891, nr 224, s. 5. 815 Echa letnie. Kissingen, „KW” 1893, nr 218, s. 1. 816 Echa letnie. Landeck, „KW” 1893, nr 210, s. 3. 814
201
do 90 marek za tydzień817. Przeciętnie za to przedstawiały się ceny w Bad Elster w Saksonii, również słynącym z wodolecznictwa. Za tygodniowy pobyt należało zapłacić od 15 marek, za obiad 2 marki 50 fenigów, za kąpiel leczniczą w wodzie mineralnej płacono 1,70 marki, za kąpiel błotną – 3,50818. W austriackim Karlsbadzie, czyli czeskich Karlovych Varach, które cieszyły się nadzwyczajną popularnością, trudno było – zdaniem korespondenta „Kuriera” – odbyć w roku 1893 pełnowartościową kurację za mniej niż 200 rubli819. U rodaków w Galicji. Spośród zdrojowisk zagranicznych, do których wyjazd był możliwy tylko na podstawie paszportu, szczególną rolę odgrywały miejscowości galicyjskie. W porównaniu z niemieckimi i austriackimi badami, ich standard był wyraźnie niższy, a i oferowane procedury kuracyjne nie miały takiej renomy. Atrakcyjniejsze były jednak ceny. Karpackie stacje klimatyczne przyciągały znaczącą rzeszę mieszkańców zaboru rosyjskiego, a szczególnie warszawiaków - uchodzących zresztą za nader majętnych. Przybyszy zza kordonu nęcił przede wszystkim czysto polski charakter i patriotyczna atmosfera, poniekąd kreowana specjalnie z myślą o nich. W Żegiestowie 3-osobowy pokój można było wynająć w 1893 r. już za jednego 1 guldena 60 grajcarów, a 1-osobowy za 50 grajcarów. Za obiad płaciło się grajcarów 60820. W tymże roku w pobliskiej Krynicy koszt całodziennego utrzymania, według korespondenta „Kuriera” wynosił 3 guldeny 25 centów, ale bardzo droga być miała kuracja tamtejszymi wodami mineralnymi821, cen – niestety – nie podano. Dla porównania w oferującym kąpiele solankowe Rymanowie w sezonie roku 1898 cena wynajęcia pokoju wahała się od 50 centów do 2 guldenów za dzień, a obowiązkowa opłata zdrojowa wynosiła 5 guldenów od osoby i 7 od rodziny822. U schyłku XIX wieku rekordy popularności pośród uzdrowisk galicyjskich zaczęło bić Zakopane. Na jakość kwater w Zakopanem bardzo narzekał, w napisanym w 1890 roku
liście do Mścisława Godlewskiego, Sienkiewicz. Z pewną przesadą stwierdzał:
„Faktycznie jeden jest zupełnie dobry dom, to jest Chałubińskiego, ten, w którym my mieszkamy. Nająłem go na rok za 700 guldenów – i jeszcze uważam, że to tanio, bo byłem
817
Echa letnie. Weissenkirch, „KW” 1893, nr 201, s. 1. Echa letnie. Bad Elster, „KW” 1893, nr 239, s. 5. 819 Echa letnie. Karlove Vary, „KW” 1893, nr 171, s. 1. 820 Echa letnie. Żegiestów, „KW” 1893, nr 191, s. 3. 821 Echa letnie. Krynica, „KW” 1893, nr 207, s. 3. 822 Rymanów, „KW” 1898, nr 203, s. 2. 818
202
gotów dać więcej”823. Renomowany, a zarazem niemal agresywnie reklamujący się zakład leczniczy doktora Andrzeja Chramca w 1891 roku oferował pokój, wyżywienie i kąpiele lecznicze za 2 złote 80 centów za dzień824. W roku 1898 w willi „Janina” za sam tylko pokój żądano za dobę 2 złotych 80 centów825. Przedstawione powyżej informacje wymagają istotnego uzupełnienia. Należy wyjaśnić, jak przedstawiały się ceny, żądane w miejscowościach wypoczynkowych Austrii i Prus w przeliczeniu na ruble. W tym czasie obowiązywał, wprowadzony w państwach zaborczych pod koniec stulecia, system monetarny oparty na parytecie złota. W obiegu znajdowały się monety o różnej próbie kruszcu, co wpływało na pewne zamieszanie w relacjach kursowych. Przytoczone w niniejszej pracy dane dotyczące Prus wyrażone są wyłącznie w markach i dotyczą – w większości – lat 90-ych XIX i początku XX wieku. Zasadniczo, relacje parytetowe wynosiły wówczas: 1 rubel = 2,29 marki (1 marka = 100 fenigów). Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana w przypadku Austrii, a więc i Galicji. Relacja parytetowa wynosiła tu 1 rubel = 2,40 korony (1 korona = 100 halerzy)826. Ceny podawane w źródłach i przytaczane w pracy wyrażane są często także w guldenach i grajcarach (określanych też czasem jako złote /reńskie/ i centy). Jednostki te obowiązywały do 1899, w 1900 zastąpiły je wspomniane korony i halerze, przy czym wymiana nastąpiła w stosunku 1 gulden = 2 korony827. Dla uproszczenia można przyjąć zatem następujący przelicznik: aby otrzymać przybliżoną wartość w rublach ceny podanej w markach, mnożymy tę cenę przez 0,44; cenę w koronach mnożymy przez 0,41, a cenę w guldenach (lub złotych reńskich) – przez 0,82. W guberniach Cesarstwa. Warszawiacy, którzy ponad kurację wodami mineralnymi czy walory górskiego klimatu przedkładali uroki morza, mogli skorzystać z bogatej oferty miejscowości zdobiących należące do Rosji wybrzeża Bałtyku. Podróżowanie do nich nie wymagało posiadania paszportu, co też miało swoje znaczenie. Ceny przedstawiały się następująco:
Zakład
kąpielowy Pernowo nad Zatoką Pernowską w Guberni Liflandzkiej (ob.Pernau, Estonia) oferował pokoje za 25 do 50 rubli za sezon letni – sześć tygodni. Kąpiel w ciepłej wodzie
823
List do M. Godlewskiego, 18 VI 1890 r., List 79, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 115. „KW” 1891, nr 90, s. 11. 825 „KW” 1898, nr 136, s. 11. 826 A. Jezierski, C. Leszczyńska, Historia gospodarcza Polski, Warszawa 2003, s. 207-208. 827 I. Ihnatowicz, A. Biernat, Vademecum do badań nad historią XIX i XX wieku, Warszawa 2003, s. 99-100. 824
203
morskiej kosztowała 35 kopiejek, a kąpiel torfowa – 1 rubla828. Korespondent „Przeglądu Tygodniowego” donosił czytelnikom w 1893 r., że nad Zatoką Ryską za wynajęcie kilkupokojowej willi na cały sezon trzeba zapłacić w Majorenhoff 100 do 150 rubli, w Dubbeln – 70 do 150; za pokój – od 5 do 10 rubli za miesiąc, przy czym koszt miesięcznego utrzymania stanowił około 25 rubli829. Zarząd zdrojowiska Libawa, reklamując miejscowość zwracał uwagę na „szczególne uderzanie bałwanów i czyste powietrze ozonowe” i informował, że pokoje w kurhauzie można wynająć za 60 – 100 rubli za sezon830. Zbliżone do cen w rosyjskich uzdrowiskach nadbałtyckich były ceny na Krymie, który jednak, zapewne ze względu na dość znaczną odległość, nie cieszył się szczególną popularnością. W Solcach, gdzie czekały na kuracjuszy lecznicze kąpiele błotne, pokój w hotelu kosztował od 1 rubla do 5 rubli 50 kopiejek za dobę, zaś miejsce w pensjonacie - 75 rubli za 25-dniowy sezon831. W uzdrowiskach Królestwa. Kuracja w dalekich, zwłaszcza zagranicznych stacjach klimatycznych pociągała za sobą niemałe wydatki. Należy do nich wszak jeszcze doliczyć wysokie koszty biletów kolejowych. Bariera finansowa bywała trudna do pokonania dla nieco mniej zasobnych przedstawicieli klasy średniej. Bardziej dostępne były dla nich miejscowości uzdrowiskowe leżące na terenie Królestwa Polskiego. Obowiązujące w nich ceny wydają się dość konkurencyjne w porównaniu z tymi, jakie obowiązywały w Niemczech, Galicji czy nad Bałtykiem. W
Nałęczowie, słynącym z wód mineralnych, w 1891 r. koszt całodziennego
utrzymania wraz z kuracją wynosił 3 ruble, a planując sam sześciotygodniowy pobyt trzeba się było liczyć z wydatkiem 25 do 60 rubli w sezonie i 15 do 30 rubli poza nim832. W zakładzie wodoleczniczym w Busku za pokój w pierwszym sezonie, rozpoczynającym się pod koniec maja, żądano 12 rubli, obiady zaś oferowano po 35 lub 60 kopiejek833. U progu lat dziewięćdziesiątych redakcja „Kuriera Warszawskiego” wysłała w reporterską podróż po zdrojowiskach Królestwa Czesława Jankowskiego. Jego misja stanowiła, jak należy mniemać, odpowiedź na zainteresowanie czytelników, pragnących poznać warunki wypoczynku w popularnych stacjach klimatycznych kraju. Plonem 828
„KW” 1891, nr 116, s. 9. Z nad Bałtyku, „Przegląd Tygodniowy” 1893, nr 37. 830 „KW” 1898, nr 102, s. 11. 831 „KW” 1898, nr 107, s. 9. 832 „KW” 1891, nr 92, s. 10. 833 Echa letnie. Busk, „KW” 1891, nr 156, s. 3. 829
204
dziennikarskiej wyprawy był cykl relacji pod tytułem „Z wrażeń letniej wycieczki”, systematycznie zamieszczanych a łamach „Kuriera”. Sprawozdawca donosił, że w Sławinku, dokąd kuracjuszy przyciągał zakład zdrojowo-kąpielowy obfity w wody żelaziste, za „mieszkanie z kuchnią” płaciło się 30 rubli za sezon, a za obiad – 30 kopiejek; w Solcu obiady były po kopiejek 50, zaś całodzienne utrzymanie wymagało zapłaty 3 rubli, 4 – gdy aplikowana była kuracja, wykorzystująca miejscowe wody siarczano-wapienne. Podobnie w Niekłaniu, całodzienne utrzymanie z jedzeniem i opieką możliwe było za 3 do 5 rubli. W Ciechocinku, słynącym z kąpieli solankowych i błotnych, obiad można było zjeść za 60 kopiejek. Mieszkanie jednej osobie wynajmowano za 1 rubla; 3 ruble płaciła zaś rodzina834. „Stacja klimatyczna leśno-górska Czarniecka Góra” pod Niekłaniem, u stóp Gór Świętokrzyskich, reklamowała się na łamach „Kuriera”, oferując pokoje od 80 kopiejek, a leczenie wraz z utrzymaniem od 2 rubli 80 kopiejek za dzień835. Za wynajęcie mieszkania na całe lato w tej miejscowości trzeba było zapłacić rubli 50836. W tymże 1893 roku w Ciechocinku wzięcie 1-osobowego pokoju na cały 6-tygodniowy sezon oznaczało wydatek 10 – 35 rubli; kilkupokojowego mieszkania z kuchnią – 50 aż do 250 rubli837. Krajowe uzdrowiska, choć bardziej dostępne dla średnio sytuowanych przedstawicieli warstwy średniej, i tak mogły wydawać się nazbyt kosztowne dla znacznej części tego środowiska. Należy ponadto pamiętać, że pobyt nawet w tych miejscowościach wymagał nakładów podobnych jak w przypadku wakacji w najdroższych kurortach zagranicznych. Wydatki nie ograniczały się do przejazdu koleją, mieszkania i wyżywienia. Skoro już się do zdrojowiska przybyło, należało odbyć kilka wizyt u miejscowego lekarza i poddać się zleconym przezeń zabiegom. Względy obyczajowe wymagały posiadania odpowiednich strojów – stosownych do pory dnia i okoliczności, umożliwiających wywiązywanie się z obowiązków towarzyskich. Należało bywać na (stanowiących główną atrakcję tych miejscowości) koncertach, balach czy reunionach. Wszelkie dodatkowe koszty, wykraczające daleko poza te, ujęte w cennikach, mogły skutecznie zniechęcać mniej zasobnych do udawania się do najbliższych nawet stacji klimatycznych.
834
Cz. Jankowski, Z wrażeń letniej wycieczki, „KW” 1891, nr 190, s. 1 (Sławinek); nr 209, s. 1 (Solec); nr 214, s. 1 (Niekłań); nr 239, s. 1 (Ciechocinek). O walorach miejscowości leczniczych Królestwa: H. Dobrzycki, Zdrojowiska, zakłady lecznicze i stacje klimatyczne w guberniach Królestwa Polskiego i najbliższych guberniach Cesarstwa oraz prywatne zakłady lecznicze w Warszawie, Warszawa 1896. 835 „KW” 1893, nr 13, s. 11. 836 Echa letnie. Czarniecka Góra, „KW” 1893, nr 213, s. 1. 837 Echa letnie. Ciechocinek, „KW” 1893, nr 179, s. 3.
205
„Na letnich mieszkaniach” Najbardziej rozpowszechnionym, najprzystępniejszym sposobem spędzania wakacji poza miastem była wilegiatura838. Polegała ona na wynajmowaniu pokojów, mieszkań lub całych willi w miejscowościach podwarszawskich, zwłaszcza leżących w pobliżu linii kolejowych. Letników przyjmowano między innymi w: Pruszkowie, Brwinowie i Grodzisku przy linii warszawsko-wiedeńskiej; Jabłonnej, Wawrze, Otwocku przy linii nadwiślańskiej oraz w Wołominie i Tłuszczu przy kolei petersburskiej. Obyczaj wilegiaturowania, podobnie jak i inne wakacyjne mody, został spopularyzowany przez elity. Najzamożniejsi, jak choćby rodzina Ferdynanda Hoesicka czy sienkiewiczowscy Bigielowie z Rodziny Połanieckich posiadali pod Warszawą własne realności, umożliwiające kontakt z naturą podczas kanikuły. Reprezentanci klasy średniej w zdecydowanej większości nie dysponowali takimi możliwościami, co zmuszało ich do korzystania z – niezwykle bogatej – oferty „letnich mieszkań”. Nieocenionym źródłem czerpania wiadomości o topografii, standardzie, cenach wilegiaturowych kwater są ogłoszenia zamieszczane na łamach warszawskiej prasy. Ich ilość była dość skromna w latach siedemdziesiątych – po kilka w każdym numerze „Kuriera Warszawskiego” na początku sezonu wakacyjnego na przełomie maja i czerwca. Wraz z lawinowym wzrostem popularności podmiejskich letnisk, rosła także liczba anonsów. W apogeum mody na wilegiaturę, na przełomie stuleci, „Kurier” zamieszczał przez cały czerwiec, lipiec, a nawet na początku sierpnia po kilkadziesiąt ogłoszeń, zachęcających do korzystania z gościny przedsiębiorczych właścicieli kwater leżących w bliższym lub dalszym sąsiedztwie Warszawy. Ceny tej formy wypoczynku utrzymywały się przez II połowę XIX wieku na dość wyrównanym poziomie. W 1878 r. za „Mieszkanie letnie, blisko Warszawy: 2 pokoje, na 3 miesiące [żądano] rb. 30”839. W 1891 r. w willi „Feliksowo” przy stacji Otwock można było na cały sezon letni wynająć: 4 pokoje z kuchnią za 200 – 210 rubli, 3 pokoje za 180, 2 za 150, a jeden pokój za 45 do 90 rubli; w Jabłonnej w tym czasie za 6 pokojów z werandą żądano rubli 300840. W 1898 r. w „Brzózkach Brzezińskich, 5 wiorst od stacji Szepetowo kolei warszawsko-petersburskiej” za mieszkanie 4-pokojowe z kuchnią i wygodami żądano 20 rubli za miesiąc841. Pod względem finansowym wilegiatura podmiejska z pewnością przedstawiała 838
M. Olkuśnik, Podmiejska wilegiatura warszawiaków u schyłku XIX wieku jako zjawisko kulturowe i społeczne, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2001, nr 4, s. 367-386. 839 „KW” 1878, nr 163, Dod. s. IV. 840 „KW” 1891, nr 124, s. 8. 841 „KW” 1898, nr 107, s. 6.
206
się korzystniej od dalszych wojaży. Niebagatelne znaczenie miały znacznie niższe koszty transportu i uwolnienie od wydatków na kurację, rozrywki i obowiązki towarzyskie. Istotną rolę odgrywał także fakt, że ojcowie rodzin, umieszczający swe małżonki i dzieci „na letnich mieszkaniach”, mogli odwiedzać najbliższych w niedziele i dni świąteczne. Można jednak rozważyć, na ile ten sposób spędzania wakacji był satysfakcjonujący i zaspokajał potrzeby, także te prestiżowe, klasy średniej. Pośród podwarszawskich letnisk szczególne znaczenie miały ośrodki leżące wzdłuż nadwiślańskiej linii kolejowej – przede wszystkim Otwock, słynący ze zdrowego suchego klimatu i wspaniałych sosnowych lasów. Świadectwa wyjątkowej popularności Otwocka i sąsiadujących z nim miejscowości znajdują się we wspomnieniach osób reprezentujących tak różne środowiska jak Jadwiga Waydel Dmochowska842 i Bernard Singer843. Uwagę badaczy i popularyzatorów historii przyciąga fenomen tych okolic. Stosunkowo znaczna jest liczba publikacji poświęconych różnorakim zagadnieniom związanym z ich wypoczynkową i kuracyjną przeszłością. Autorzy podkreślają, że przełomowe znaczenie dla rozwoju takich letnisk jak Wawer, Radość, Falenica, Józefów Świder i sam Otwock miało otwarcie kolei nadwiślańskiej w 1877 roku. Wykorzystali to przedsiębiorcy, którzy nabywali wyprzedawane majątki ziemskie, a następnie parcelowali je lub sami zakładali osady letniskowe, wznosząc wille i domki na wynajem. Pionierem na tym polu był znany grafik i ilustrator Michał Elwiro Andriolli. W 1880 r. założył on nad Świdrem osadę Brzegi. Sława artysty przydała prestiżu podjętemu przezeń przedsięwzięciu, co znacznie spopularyzowało obyczaj wilegiatury „na linii otwockiej”. W ślady Andriollego wkrótce poszedł pułkownik Aleksander Westenrick (założył osadę Aleksandrówka) i właściciel dóbr otwockich Zygmunt Kurtz. Żywo rozwijające się letniska cieszyły się stale wzrastającym powodzeniem. W roku 1890 powstał w Otwocku zakład kąpielowy, oferujący zabiegi hydropatyczne, a w 1893 – pierwsze sanatorium przeciwgruźlicze. Na początku XX wieku w okolicach Otwocka lato spędzało corocznie około 2 tysięcy osób. Do dalszego rozwoju okolic przyczyniła się budowa kolejki wąskotorowej Jabłonna – Karczew (odcinek Karczew – Otwock otwarty został dopiero w kwietniu 1914 roku)844.
842
J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, op. cit., s. 166-169. B. Singer (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1993, s. 168. 844 E. Pustoła – Kozłowska, Z dziejów Otwocka – „wzorowej miejscowości leczniczej”, „Mazowsze” 1994, nr 2(3) , s. 3-6; R. Lewandowski, Kronenberg, Andriolli i wilegiatura czyli podwarszawskie letniska linii otwockiej, Józefów 2012, s. 10-41; Tenże, Brzegi Andriollego, Józefów 2010, s. 42-56. 843
207
Warto wspomnieć, że w ostatnich latach prawdziwy renesans
przeżywa
zainteresowanie charakterystycznym dla podwarszawskich letnisk stylem „świdermajer”. Fantazyjne zdobienie drewnianych detali architektonicznych, nasuwające skojarzenia ze „stylem szwajcarskim” tworzyło specyficzny klimat wilegiatury845. Na przełomie wieków „świdermajer” budził, wśród wysmakowanych artystycznie elit, raczej kpinę i lekceważenie. Waydel Dmochowska ubolewała: „Niestety wille te szpecił jakiś szczególny styl: wycinane w wymyślne wzory drewniane ganeczki i werandy, od których przez długie lata letniska podwarszawskie nie mogły się wyzwolić. Coś niby tureckie <<moucharabié>> w nadwiślańskim ujęciu”846. Podwarszawska wilegiatura nieodparcie kojarzy się z opisanym w rozdziale I obyczajem petersburskiego życia na daczy. Zwracała już na to uwagę, cytowana w poprzednim rozdziale, Jadwiga Waydel Dmochowska. Analogiczne jest zróżnicowanie oferty – od możliwości wynajęcia samodzielnych willi, po zajmowanie pojedynczych, skromnych pokoi. Podobnie sieć letniskowych miejscowości była ściśle uzależniona od zasięgu linii kolejowych. Niemal identyczne były praktykowane pod Petersburgiem i Warszawą rozrywki. W obu stolicach współczucie i drwina otaczały mężów, stale dojeżdżających do rodzin. Czy podobieństwa te były przypadkowe? Czy społeczeństwo Warszawy zupełnie niezależnie stworzyło model popularnego, podmiejskiego wypoczynku i nadało mu „zachodnią” nazwę wilegiatury? Czy pewien wpływ na charakter tego zjawiska mógł mieć wzorzec, który nad Wisłą dotarł wraz z rosyjskimi urzędnikami, przedsiębiorcami, nauczycielami? Nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania. Fakt ewidentnego pokrewieństwa „daczy” i „wilegiatury” należy jednak mieć na uwadze. Przewodnicy, opiekunowie, nauczyciele. Szanse sezonowego opuszczania Warszawy przez gorzej sytuowanych przedstawicieli kręgu inteligencji były ograniczane głównie przez uwarunkowania materialne. Powodowało to podejmowanie nadzwyczaj oryginalnych prób realizacji pragnień dalszej podróży, czy choćby spędzenia wakacji na wsi. Dział ogłoszeń „Kuriera Warszawskiego” był miejscem, gdzie swe anonse zamieszczały osoby, które nie dysponowały odpowiednimi środkami finansowymi, a przemożną chęć wyjazdu latem poza mury miasta zamierzały zaspokoić,
845
R. Lewandowski, Kronenberg, Andriolli i wilegiatura czyli podwarszawskie letniska linii otwockiej, Józefów 2012, s. 47-50; Tenże, Twórcy stylu <<świdermajer>>, Józefów 2012, s. 9-38; J. Szałygin, Drewniana architektura okolic Otwocka, „Mazowsze” 1994, nr 2(3) , s. 31-34 846 J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, op. cit., s. 167.
208
oferując swe towarzystwo, pomoc i usługi – zamożniejszym. W połowie czerwca 1878 roku czytelników gazety zachęcały następujące reklamy: „Na wakacje. Wykwalifikowana nauczycielka śpiewu pragnie wyjechać na wieś, na parę miesięcy dla udzielenia lekcji. Wiadomość w Rekomendacji Nauczycielskiej Kamilli Mierkowskiej. Plac Teatralny, Senatorska ulica nr 16”847. Lub też: „Osoba wysoko ukształcona, posiadająca dokładnie znajomość języków obcych, życzy sobie przyjąć obowiązek towarzyszki podróży, przy osobie płci żeńskiej udającej się na wystawę paryską, nie żądając za to oddzielnego wynagrodzenia, oprócz pokrycia kosztów podróży. Kto by pragnął skorzystać z tego towarzystwa, raczy adres swój pozostawić w Redakcji „Kuriera Warszawskiego” pod literami F.Z.25”848. „Za granicę. Profesor wyższych zakładów rządowych oraz literat, człowiek młody, znający dobrze kraje obce i mogący służyć za naukowego po nich przewodnika, pragnie w charakterze opiekuna młodych lub też towarzysza osoby starszej, wyjechać za same tylko koszta podróży i utrzymania na czas wakacyjny, za granicę. Adresy prosi składać w kantorze „Kuriera Warszawskiego” pod literami H. E. nr 104”849. Poszukujący możliwości opuszczenia stolicy mogli też liczyć na oferty ludzi majętnych, gotowych do przyjęcia pod swój dach osób, z których usług chcieli skorzystać: „Korepetytor na czas wakacji na wieś. Potrzebny jest na czas wakacji na wieś, dla przygotowania dzieci do szkół rządowych, uczeń klas wyższych, akademik posiadający język francuski, niemiecki i muzykę. Bliższą wiadomość udzieli księgarnia i skład nut Ferdynanda Hoesick, przy ulicy Senatorskiej nr 4”850. Trudno orzec, jaki był rzeczywisty popyt na usługi „towarzyszy podróży” czy „opiekunów naukowych” w wycieczkach zagranicznych. Skoro jednak istniała podaż, to – można założyć – zdarzali się i chętni do korzystania z tego rodzaju ofert. Bez wątpienia natomiast praktyka angażowania na letnie miesiące korepetytorów była niemal powszechna. Podobnie zresztą, jak miało to miejsce wśród petersburskich „daczników”. Udzielanie lekcji dzieciom zamożnych właścicieli wiejskich posiadłości pozwalało wielu młodym ludziom – głównie studentom – korzystać z uroków lata na łonie natury. Jak podaje Stanisław Twardo, na początku XX wieku w środowisku akademickim obyczaj ów traktowano nie tylko jako szansę spędzenia dość atrakcyjnych wakacji, ale i jako
847
„KW” 1878, nr 137, Dod., s. IV. Tamże. 849 „KW” 1878, nr 139, Dod. s. IV. 850 „KW” 1878, n 125, Dod., s. IV. 848
209
jeszcze jedną płaszczyznę działalności politycznej: „Na młodzież szkół średnich wywierano wielki wpływ wychowawczy w okresie letnich wakacyjnych edycji, na które wyjeżdżali koledzy poszukujący pracy zarobkowej”851. Z mniejszą powagą wspomina wakacyjne korepetycje Melchior Wańkowicz: „Zafundowałem sobie na całe wakacje <
>. Nauczyłem go polować, pływać, jeździć konno i paru mniej chlubnych rzeczy – ale jakoś matematykę przeoczyliśmy”852. Szczególnie wiele miejsca we wspomnieniach poświęcił wakacyjnemu preceptorowi cytowany w poprzednim rozdziale Stanisław Brzeziński. Zarówno sam pamiętnikarz, jak i jego bracia, w połowie lat osiemdziesiątych kilkakrotnie spędzali letnie miesiące w należącej do rodziny Lgotce. Pobyt na wsi częściowo poświęcali na uzupełnianie braków w szkolnej edukacji. Pomagał im w tym specjalnie zaangażowany przez matkę chłopców student – Stanisław Kobyłecki. Z upływem lat korepetytor stał się niemalże członkiem rodziny i towarzyszem zabaw młodych Brzezińskich. Chadzał z nimi na długie piesze wycieczki, grał w krokieta, serso, piłkę, jeździł konno, strzelał z floweru i dubeltówki853. Słowem, korzystał z rozrywek dostępnych dla zamożnych, miał zapewnione utrzymanie i mieszkanie i – jak wynika z relacji Brzezińskiego – za codzienne, kilkugodzinne zajęcia otrzymywał wynagrodzenie. W podobnej do Stanisława Kobyłeckiego sytuacji znajdowało się, jak można sądzić, wielu młodych ludzi – uboższych, ale wykształconych, reprezentujących odpowiedni poziom kultury i
towarzyskiej
ogłady.
Wakacyjny
trud
pedagogiczny,
nauczanie
dzieci
przedstawicieli warstw wyższych, choć wiązało się z pracą zarobkową, dawało jednak możność spędzania na wsi czasu wolnego od własnej - szkolnej czy akademickiej - edukacji. To, co dla korepetytorów było przywilejem i atrakcją, stanowiło normę dla tych warszawiaków, którzy mogli korzystać z gościny w majątkach czy posiadłościach bliskich sobie osób. Nie ma to, jak rodzina! (Lub przyjaciele…). Obok wszelkich rodzajów wakacji, wymagających ponoszenia niemałych często kosztów, lub wręcz podejmowania pracy, dużą popularnością cieszyło się odwiedzanie wiejskich siedzib należących do rodziny i znajomych. Decydującą rolę odgrywało tu
851
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 6, s. 9-10. M. Wańkowicz, Tędy i owędy, Warszawa 1982, s. 28-29. 853 S. Brzeziński, op. cit., s. 889-890, 902-903. 852
210
pochodzenie społeczne poszczególnych przedstawicieli klasy średniej. Wynikały zeń powiązania oraz kontakty rodzinne i środowiskowe, które mogły stwarzać szanse takiego wypoczynku. Ogromnym ułatwieniem dla liczących się z groszem reprezentantów interesujących nas środowisk było posiadanie krewnych, kuzynów czy przyjaciół gotowych gościć przybyszów z Warszawy w czasie kanikuły. Dzięki temu rodziny wywodzące się z kręgów ziemiaństwa, lub związane z nim towarzysko, mogły liczyć na spędzenie lata poza miastem. Wakacje na łonie rodziny nie były bynajmniej postrzegane jako mniej wartościowe i mniej prestiżowe. Wszak, jak wskazaliśmy w poprzednim rozdziale, wyjazd na lato do rodzinnych dóbr był praktykowany przez najznamienitsze nawet elity. Tyszkiewiczowie zjeżdżali do Landwarowa koło Połągi, Mineykowie do Dubnik, Brzezińscy uszczęśliwiali rodzinę w Lgotce, a Łucja Hornowska – babunię w Klimaszówce na Wołyniu. Przybywali – „do siebie”. Członkowie klasy średniej w aż tak komfortowej sytuacji zazwyczaj się nie znajdowali, ale – kultywując obyczaj spędzania wakacji i świąt w majątkach szlacheckich – mogli się poczuć bliżsi warstwie, na której starli się wzorować. Zofia ze Święcickich Guzowska w latach 90-ych uczęszczała do pensji Strzemińskiej w Warszawie. Była mocno związana ze środowiskiem ideowej, lewicowej inteligencji – mieszkała u swego stryja, Wacława Święcickiego – współtwórcy „Proletariatu”. Jako utrudzona nauką i miejskimi warunkami dziewczyna, szczęśliwie miała wyborne możliwości wypoczynku. Jej ojciec przez 14 lat, począwszy od roku 1893, istrował godziszowskim kluczem majątków, należącym do Ordynacji Zamoyskich854. Zofia wszystkie niemal dłuższe przerwy w nauce spędzała właśnie w Godziszowie. Tam, wedle ziemiańskich obyczajów, hucznie obchodzono Święta Bożego Narodzenia855. Tam autorka wspomnień podczas letnich wakacji przeżywała wzruszenia pierwszych miłości856. Władysław Kiejstut Matlakowski, którego matka tak bardzo starała się oszczędzać w Norderney, część lata mógł spędzać w rodzinnym majątku Zbijewo857. Stanisław Twardo na przełomie lat 80-ych i 90-ych kilkakrotnie podczas lata bawił u brata matki, księdza
854
Z. Guzowska ze Święcickich, Za moich czasów. Pamiętnik, Rps BN, akc. 8036, s. 77-88. Tamże, s. 129-134. 856 Tamże, s. 144-148, 172. 857 W. K. Matlakowski, op. cit., Czasy gimnazjalne, s. 1. 855
211
Rajmunda Babeckiego, proboszcza w Skazińcach na Podolu. Towarzysząc wujowi, odwiedzał okoliczne dwory i zwiedzał pamiątki kresowej świetności858. Przebogate doświadczenia miał natomiast przyszły dyplomata i dziennikarz – Andrzej Ziemięcki. Jego rodzice wykazywali nadzwyczajną wprost inwencję i przejawiali wyjątkowy żar rodzinnych uczuć, pielgrzymując w czasie kolejnych wakacyjnych sezonów przełomu lat 80-ych i 90-ych po majątkach rozmaitych kuzynów, rozsianych na terenie Królestwa Polskiego859. Dzięki familijnym peregrynacjom przyszły globetrotter mógł z dumą napisać o sobie: „[W wieku siedmiu lat] Wiedziałem już, jaki krajobraz miało Mazowsze i jakie piaski Podlasie, znałem czarną po deszczu a szarą w suszę ziemię hrubieszowską (…) i dobrą, pełną przymiedzowych kamionek kutnowską. Mieszkałem w jedynym bodaj <
> zamku w Polsce w przedziwnej dolinie Prądnika. Ze środków lokomocji zetknąłem się z końmi, z koleją i z warszawskim tramwajem (jeszcze konnym)”860. Niektórym przedstawicielom klasy średniej możliwość spędzania letnich miesięcy na ziemiańską modłę - w dworach, na przechadzkach, spacerach, grzybobraniach, polowaniach, sąsiedzkich wizytach, wystawnych przyjęciach – dawały nie urodzenie czy rodzinne koneksje, ale pozycja społeczna i kontakty wynikające z działalności publicznej lub pracy zawodowej. Wspomniana już wcześniej Jadwiga Ostromęcka, właśnie dzięki swej wcześniejszej pracy pedagogicznej na Suwalszczyźnie, spędzała na początku XX wieku wakacje w tamtejszych majątkach. Rozległe stosunki w środowisku inteligencji, a przede wszystkim bliska przyjaźń z Elizą Orzeszkową, zaprowadziły pamiętnikarkę do Florianowa na Nowogródczyźnie. Tam podczas letnich miesięcy warszawska nauczycielka towarzyszyła uwielbianej pisarce861. Eliza Orzeszkowa we Florianowie dwukrotnie spędzała letnie wakacje: w 1908 i 1909 roku. Zaprzyjaźniona z właścicielem majątku, Tadeuszem Bochwicem, w listach do niego nie szczędziła zachwytów: „Jeszcze przyjadę do Florianowa sił i zdrowia zaczerpnąć znowu. A nigdzie ich ani w Marienbadach, ani Nauheimach nie zaczerpnęłam ich tak wiele jak tam (…)”862. I, najpewniej, nie były to grzecznościowe zapewnienia. Ponieważ Bochwicowie
858
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 7-15. A. Ziemięcki, op. cit., s. 4-12. 860 Tamże, s. 13. 861 J. Ostromęcka, op. cit., s 232-243. 862 List do T. Bochwica, 2(15) XII 1908 r., List 39, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, red. J. Baculewski, t. V, Do przyjaciół: Tadeusza Bochwica, Jana Bochwica, Janiny Szoberówny, opr. E. Jankowski, Wrocław 1961, s. 67. 859
212
wynajmowali w swym majątku kwatery letnikom863, pisarka – zwracając się do właściciela w lutym 1909 r. – dopytywała: „Czytając o tym, że tyle gości letnich się zgłasza, zlękłam się, że dla mnie miejsca zabraknąć tam może (…) Już przestałam pojmować lato gdzie indziej niż we Florianowie”864. Florianów nie był jedynym dworem litewskim odwiedzanym przez pisarkę. Już wcześniej długie letnie miesiące spędzała miedzy innymi w nadniemeńskich Miniewiczach, należących do syberyjskiego zesłańca Jana Kamieńskiego. Bawiła tam w 1883 r.; odpoczywała, cieszyła się urokami wsi865. Wakacje w Miniewiczach były prawdziwie brzemienne w skutki. W sierpniu 1886 r. Pani Eliza donosiła Leopoldowi Méyetowi: „Na wsi już jestem od dwóch miesięcy. Z początku nie robiłam nic prócz oddychania pełną piersią piękną pogodą letnią i wiejską ciszą. Od kilku jednak tygodni zabrałam się do pisania wielkiej dwutomowej powieści, która będzie miała tytuł Nad Niemnem i w której wielkie, choć może zwodnicze pokładam nadzieje”866. Również całe lato 1888 roku Orzeszkowa spędziła w majątku Kamieńskich867. W latach 90-ych zaczęła bywać w leżącym również nad Niemnem Poniemuniu. Listy stamtąd zaczęła słać Méyetowi w roku 1891 868. W maju 1894 r. usilnie namawiała przyjaciela na przyjazd do Poniemunia869. W sierpniu wyrzucała przyjacielowi, że przedłożył pobyt w Zakopanem ponad uroki litewskiej wsi i – zapewne aby wzbudzić w nim żal – obszernie opisywała uroki wakacji na Litwie: biesiady, przechadzki, kąpiele, łowienie ryb870. Kolejne, równie entuzjastyczne relacje z Poniemunia otrzymywał Leopold Méyet w roku 1895871. Łatwy dostęp do dworów ziemiańskich miał Sienkiewicz. Bywał częstym gościem między innymi u Marii i Jana Górskich w Woli Pękoszewskiej872 oraz u zaprzyjaźnionych Róży i Edwarda Raczyńskich w Rogalinie873. W 1880 donosił Godlewskiemu o wakacjach, spędzanych w majątku swych krewnych – Dmochowskich w Rudzie na Podlasiu874. Po
863
Wstęp E. Jankowskiego, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, t. V, op. cit. s. 304-305. List do T. Bochwica, 14(27) II [19]09 r., List 85, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, t. V, op. cit., s. 132. 865 List do L. Méyeta, 29 IX [18]83 r., List 31, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 18-19. 866 List do L. Méyeta, 30 VII (11 VIII) 1886 r., List 48, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 29. 867 Listy do L. Méyeta, 8 VI [18]88 r., List 67; 9 X [18]88 r., List 68 , E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 38-39. 868 Listy do L. Méyeta, 27 V 1891 r., List 93; 5 VII 1891 r. List 94, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 46. 869 List do L. Méyeta, 24 V [18]94 r., List 113, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 52. 870 List do L. Méyeta, 14 (26) 1894 r., List 115, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 55-56. 871 List do L. Méyeta, 29 IX [18]95 r., List 136, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 78-80. 872 H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 288. 873 List do M. Godlewskiego, 9 IX [18]95 r., List 165, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 231. 874 List do M. Godlewskiego, 18 VIII [1880 r.], List 12, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 32-33. 864
213
otrzymaniu w 1900 r. w darze od narodu, na jubileusz 25-lecia pisarstwa, majątku w Oblęgorku, pisarz spędzał tam wiele czasu, zwłaszcza letnie miesiące875. Zgoła mistrzowsko swą pozycję wykorzystywał Franciszek Kostrzewski. Sława ilustratora i malarza otwierała przed nim ziemiańskie dwory i arystokratyczne pałace. Artysta z satysfakcją wspominał, że w Poznańskiem bawił w Rydzynie Sułkowskich, gdzie książę Antoni zaprosił go na zaręczyny swego syna - Józefa876. Goszczony był również w Turwi Chłapowskich, gdzie z wdzięczności pozostawił akwarele, będące ilustracjami opowiadanych przy stole anegdot: „Wszystkie bardzo niecenzuralne i w kawalerskim stylu utrzymane. Sowicie
zapłacony i ufetowany powróciłem nareszcie do mojej Warszawy (…)”877.
Przyjaźń z Augustem „Guciem” Potockim dała Kostrzewskiemu sposobność podróżowania z ekscentrycznym arystokratą po Wołyniu. Oryginalni wojażerowie zwiedzili Zachajce i Sławutę878.
Na Żmudzi bawił Kostrzewski „u pani Burbinej, marszałkowej
Belwederskiej”879. W Hrubieszowskiem spędzał „(…) któreś lato w zamożnym domu Władysława Horodyskiego”, ale szczególnie rysownikowi zapadł w pamięć pobyt
u
Konstantego Komierowskiego w Rudzie Matenieckiej koło Końskich, gdzie: „Ukochany Kocio, powszechnie lubiany człowiek, chcąc mnie ufetować, postanowił jeden dzień ku czci mojej poświęcić, więc skomponował jubileusz”880.
Zaiste, stosunki i możliwości miał
Franciszek Kostrzewski niezwykłe. Mile łechtały jego snobistyczne upodobania i nie bez dumy tłumaczył je w następujący sposób: „Zarzucać mi mogą zamiłowanie do najlepszego towarzystwa, to jest arystokracji. Otóż wciągnięty przez dawanie lekcji za lat młodszych moich do najpierwszych domów – mimo nawet woli – musiałem przywyknąć do tych sfer. (…) Gdzie mi się tylko zdarzało być na wsi – u najzamożniejszych – zawsze to samo spotykałem – gościnność, uprzejmość i hulanki, ale o sztukach pięknych wyobrażenia ani śladu”881. Wyznanie znanego ilustratora pokazuje, jak – z jednej strony – talent i popularność dawały mu szansę zaspokajania pragnień i upodobań, z drugiej zaś, jaki dystans i krytycyzm zachowywał wobec osób, z których gościny korzystał. Wydaje się, że tolerowanie, znoszenie ignorancji części elit, znanej Kostrzewskiemu, stanowiło cenę, jaką artysta był w stanie płacić 875
Listy 211 - 219, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 270-276. F, Kostrzewski, op. cit., s. 28. 877 Tamże, s. 29-30. 878 Tamże, s. 31 - 32. 879 Tamże, s. 36. 880 Tamże, s. 36. 881 Tamże, s. 39-40. 876
214
za możliwość spędzania czasu w lubiany przez siebie sposób – podróżowania, wypoczywania na wsi. Swoista chełpliwość, towarzysząca wspomnieniom o odbytych wojażach, każe sądzić, że dla Franciszka Kostrzewskiego takie formy aktywności stanowiły wyznacznik pozycji społecznej. Podobne pragnienia i aspiracje przejawiała, jak wolno się domyślać, znaczna część środowiska klasy średniej. Większość przedstawicieli tego kręgu nie miała jednak tak wyjątkowych możliwości jak Kostrzewski i musiała korzystać z bardziej dostępnych, powszechniejszych sposobów spędzania wakacji. Dla poratowania zdrowia. Krąg warszawskiej klasy średniej dzieliły – pod względem możliwości wypoczynku i podróży - wyraźne różnice: materialne, zawodowe, prawne, środowiskowe. Decydowały one o podejmowaniu różnych form aktywności w czasie wolnym. Materialne atrybuty rozmaitych sposobów spędzania wakacji tworzyły obraz „życia codziennego” klasy średniej w uzdrowisku, w podróży czy na wilegiaturze. Składały się na swego rodzaju standard, charakterystyczny dla tego środowiska. Mając na względzie sferę obyczajów związanych ze sposobami
spędzania czasu
wolnego, można stwierdzić, że podstawowym spoiwem tej grupy był jednak, podobnie jak w przypadku elit, stan świadomości. Jej przedstawicieli łączyło przekonanie o wspólnocie sytuacji, o zajmowaniu tego samego miejsca w hierarchii społecznej, o zbliżonych aspiracjach i potrzebach. Szczególną jednak rolę w kształtowaniu poczucia przynależności do dość jednolitego kręgu odgrywały uzasadnienia czy też motywacje tłumaczące wakacyjne wyjazdy z miasta. Artykułowali je sami przedstawiciele tego środowiska lub też były one formułowane, choćby na łamach prasy, w odniesieniu do szeroko rozumianej klasy średniej. Szczególnie często przywoływane powody, jakie skłaniały i skłaniać powinny do opuszczania Warszawy w czasie wolnym, stanowiły rodzaj usprawiedliwienia, wytłumaczenia dla grup, które – naśladując wzorce przyjęte w warstwach wyższych – sięgały po formy aktywności dotychczas niedostępne, bo właśnie dla elit zarezerwowane. Ponadto, owe przesłanki - tak chętnie i często przytaczane - pozwalały na swoiste dowartościowanie zachowań, mogących uchodzić w oczach ogółu za czczą błahostkę, snobistyczną rozrywkę czy lekkomyślną rozrzutność. Spośród najczęściej przywoływanych motywów praktykowania pozamiejskiego wypoczynku na pierwszy plan, bez wątpienia, wysuwa się zdrowie. Duch epoki kazał ufać osiągnięciom nauki, w tym zwłaszcza medycyny. Lecznicze motywy podróży – profilaktyka i 215
kuracja – przyświecały przedstawicielom elity. To oni od dawna hołdowali obyczajowi udawania się „do wód”. Jednak dla tego środowiska bywanie w zagranicznych kurortach, czy choćby krajowych uzdrowiskach, nie przedstawiało żadnego problemu. Nie stanowił ograniczenia dostęp do czasu wolnego, a bariery finansowe nie odgrywały większej roli. We wspomnieniach arystokratów, przedstawicieli burżuazji czy najzamożniejszej inteligencji nie ma śladu troski o sferę finansową czy organizacyjną wojażu. Przeciwnie, w dobrym tonie było podkreślenie, jak łatwo i przyjemnie wydawano znaczne sumy, zarówno na same lecznicze zabiegi, jak i na towarzyszące im rozrywki i przyjemności. Reprezentanci klasy średniej nie byli w tak komfortowej sytuacji. Toteż w pamiętnikach i relacjach starali się uzasadnić, usprawiedliwić, dlaczego – mimo ograniczonych możliwości – wydawali pieniądze na wyjazdy do stacji klimatycznych lub „na letnie mieszkania”. Ważnym świadectwem miejsca kuracyjnego wyjazdu w życiu
wykształconych i
ambitnych kręgów warstwy średniej jest korespondencja Henryka Sienkiewicza i Elizy Orzeszkowej. Oboje pisarze, tak ze względu na niemałe dochody, pozwalające na swobodne podejmowanie podróży, jak i na ogromny szacunek, jakim darzył ich ogół społeczeństwa, bez wątpienia powinni być zaliczeni do kręgów społecznej elity. Należy jednak pamiętać, że byli oni najświetniejszymi i najbardziej prominentnymi przedstawicielami polskiej inteligencji i dla tego środowiska stanowili wzorzec do podejmowania określonych form zachowania. Sienkiewicz, którego życie prywatne budziło zainteresowanie opinii publicznej i stanowiło przedmiot częstych doniesień prasowych, o swych wyjazdach kuracyjnych często i szczegółowo donosił adresatom swych listów. Pisarz regularnie udawał się „do wód” dla poratowania zdrowia własnego, jak i swych najbliższych. Geograficzny zasięg leczniczych wypraw autora Trylogii był imponujący. W 1881 korzystał ze źródeł mineralnych w Fürstenhof, w Styrii882. Na przełomie 1884/1885 przebywał w Meranie, z powodu konieczności leczenia choroby płuc córki Marii883. Systematycznie bywał w zakładzie hydropatycznym doktora Wilhelma Winternitza w Kaltenleutgeben pod Wiedniem884. Nie obce było mu Bad – Kissingen885. Zimą 1898 r. przebywał z córką na kuracji w Nicei886. W 1892 i 1900 sam poddawał się leczeniu w Karlsbadzie887. Wśród miejscowości, które 882
List do M. Godlewskiego, [1881 r.], List 15, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 36. List do M. Godlewskiego, 27 XII [1884 r.], List 17, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 37-38. 884 List do M. Godlewskiego, 9 VI 1888 r., List 30, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 54-56. 885 List do M. Godlewskiego, 1 VI 1889 r., List 53, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 81-82. 886 List do J. Curtina, 15 VIIV [18]98 r., List 4, H. Sienkiewicz, Listy, red. J. Krzyżanowski, opr. M. Bokszczanin, Warszawa 1977, t. I, cz. 1, s. 166-167. 887 List do M. Godlewskiego, 29 VI 1892 r., List 126, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 181-182; List do F. Ejsmonda, [4 X 1900 r.], List 4, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 1, op. cit., s. 361. 883
216
odwiedzał Sienkiewicz w celach zdrowotnych i które wspominał w licznych listach można jeszcze wymienić m. in. Monako, Reichenhall, Biarritz, Teplitz888. Szczególnie często, acz bez nadzwyczajnego entuzjazmu bywał pisarz w Zakopanem889. Dla Sienkiewicza nawet dość kosztowne wyjazdy kuracyjne były oczywistością. Picie wód mineralnych, hydropatia, korzystanie z walorów klimatu traktował jako niezbędną formę terapii dla swej rodziny i dla siebie samego. Pogląd o wartości i nieodzowności takich metod leczenia był powszechny wśród elit, ale też przyjmowany był przez członków warstwy średniej, aspirujących do przynależności do wyższych kręgów społecznych. Przykład jednostek takich jak Orzeszkowa i Sienkiewicz miał niewątpliwie istotne znaczenie dla adoptowania określonego „modelu” zachowania, który powszechnie postrzegany był jako atrakcyjny i wartościowy. Eliza Orzeszkowa, która ponad wszelkie sposoby spędzania wakacji przedkładała długie pobyty na wsi, w nadniemeńskich majątkach, również – niekiedy – decydowała się na dalsze wyjazdy. Nie czyniła tego jednak nadzwyczaj chętnie. Zmusić ją do tego mogły w zasadzie wyłącznie względy zdrowotne. Pisarka, będąc już w sile wieku, stale narzekała na kłopoty ze zdrowiem. Popadała w stany melancholii, chorowała na serce, dokuczał jej artretyzm. Wybierając się w 1897 do Wiesbaden, pisała do Leopolda Méyeta: „Podróży tej, którą zrazu przyjmowałam jako zło konieczne, teraz już zaczęłam pragnąć, bo czuję się ogromnie, ogromnie zmęczoną i rozstrojoną, a ponieważ już muszę żyć, a w dodatku chcę i powinnam pracować, więc może mnie to skrzepi i trochę otrzeźwi. (…) Więc może ta podróż, oprócz wyleczenia rąk, wyleczy mię choć w części od przygnębienia i rozłzawienia, w które popadłam i które strasznie siły odbiera”890. Przed samym wyjazdem wyznawała przyjacielowi: „Do Wiesbadenu ciągnie mię zaś już bardzo, bo z ręką coraz mi gorzej, a w tych dniach takiego w niej bólu doświadczam, że ledwie mogę pisać” 891. Po przybyciu na miejsce donosiła: „Kurację już rozpoczęłam, bardzo potrzebną, bo artretyzm w prawym ręku i w lewej nodze bardzo mi dokucza, i co dziwna, że od przyjazdu tutaj daleko więcej niż przedtem”892. Autorka Nad Niemnem także kolejny pobyt w Wiesbaden znosiła źle i narzekała, że kuracja ją „osłabia i męczy” 893. Podobnie żaliła się na uciążliwość leczenia 888
Por. Biografia H. Sienkiewicza [w:] H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 479-489. Listy do M. Godlewskiego: 7 IX 1892 r., List 127; 25 IX 1892 r., List 128; [15 VII 1897 r.], List 183; 23 VIII [18]97 r., List 184, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. s. 182-185, 252-255. 890 List do L. Méyeta, 23 VII [18]97 r., List 182, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 136. 891 List do L. Méyeta, 7 VIII [18]97 r., List 183, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 137. 892 List do L. Méyeta, 23 VIII [18]97 r., List 184, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 138. 893 List do L. Méyeta, 8 VII 1899 r., List 244, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 203. 889
217
zaordynowanego jej w 1903 roku w Marienbadzie894. Latem 1904 Orzeszkowa wyjechała do Druskiennik, zmęczona, pogrążona w depresyjnym nastroju, „(…) bardzo chora, z bólami ischiasowymi w nodze, niezdolna ujść jednym ciągiem pię[ć]dziesięciu kroków, z sercową dusznością w piersi”895. Wypraw do uzdrowisk pisarka nigdy nie lubiła. Nawet wyprawa do niedalekich Druskiennik budziła w niej odruch niechęci: „Mnie też w tym roku dziwnie nie składa się z wyjazdem. Przez czas jakiś powstrzymywały mię chłody, które w letnim domku druskiennickim byłyby bardzo niemiłe i szkodliwe (…). Do Druskiennik pojechać muszę i w tym roku pojechać jeszcze mogę. (…) kąpieli potrzebuję bardzo”896. O wiele wyżej, jak wspomniano, ceniła pisarka pobyty na litewskiej wsi. Tym ostatnim przypisywała także zbawienny wpływ na swe zdrowie: „(…) powietrze w Poniemuniu zawsze zdrowe, Niemen piękny (…). Słabą czuję się, niezdolną do pracy, wróciły mi straszne bóle głowy (…). W tych dniach zacznę pić jakieś wody. Przejdzie to zresztą, jak nieraz przechodziło”897. Prywatna korespondencja Orzeszkowej jest swoistym świadectwem przemagania się, postępowania wbrew istotnym chęciom i pragnieniom, poddawania się nielubianym terapiom i zabiegom leczniczym. Jej listy pokazują, jak silne było przekonanie o wartości kuracji „u wód” pośród reprezentantów środowiska inteligencji. Warto zwrócić uwagę, że lecznicze wyjazdy
pisarki wiązały się w równej mierze z dążeniem do poratowania zdrowia
fizycznego, jak i psychicznego. Dziewiętnastowieczni kuracjusze – podróżnicy często nie oddzielali tych dwóch sfer zdrowia. Stosując długofalową, dość przecież łagodną i powolną terapię w popularnych miejscowościach, liczono, że będzie ona pomocna przy uzdrawianiu tak ducha, jak i ciała. John Pimlott, opisując ewolucję stosunku Brytyjczyków do kuracji, zwrócił uwagę na stopniowe zacieranie się różnicy pomiędzy motywacjami, towarzyszącymi wyjazdom do popularnych kurortów. Zdaniem badacza, w ciągu XIX wieku rzeczywiste względy zdrowotne stopniowo ustępowały pragnieniu znalezienia się w atrakcyjnym miejscu. Zaczęto uważać, że oddawanie się popularnym rozrywkom przyczyni się do poprawy nastroju i uważano to za ważne i pożądane898. Zdrowotny wymiar letnich wojaży szczególne piętno odcisnął na zwyczajach rodziny Matlakowskich. Ojciec, znany lekarz, przyjaciel Tytusa Chałubińskiego i Stanisława 894
List do L. Méyeta, 5 VII 1903 r., List 264, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 221-222. List do L. Méyeta, 7 VIII 1904 r., List 292, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 245. 896 List do L. Méyeta, 1VI [starego stylu] 1906 r., List 264, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 278. 897 List do L. Méyeta, 8 VI [18]95 r., List 131, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 73-74. 898 J. A. R. Pimlott, op. cit., s. 26-27. 895
218
Witkiewicza, praktykował, i jednocześnie próbował ratować swe zdrowie, w Zakopanem. Był jednym z pionierów spędzania pod Tatrami zimy, co miało mieć zbawienny wpływ na dotkniętych gruźlicą. Doktor Matlakowski sam jednak pokonany został przez tę straszną chorobę. Umierając, zalecił małżonce, by ponad wszystko dbała o zdrowie kilkuletnich wówczas dzieci – syna i córki. Stąd też, jak wspomina Władysław Kiejstut Matlakowski: „Począwszy od śmierci ojca [w 1895 r.] aż do pójścia mego do gimnazjum, tj. do zamieszkania w Warszawie [w 1898 r.], stosownie do jego woli – corocznie jeździliśmy latem nad morze, a zimą w góry do Zakopanego. (…) Tak więc w latach 1895, 1896, 1897 sześć tygodni byliśmy w Norderney (…). Wybór padł na tę właśnie miejscowość, ponieważ Matka znała ją z panieńskich czasów, jeżdżąc tam z Babką za poradą doktora Chałubińskiego, który zalecił Jej kąpiele morskie przeciw blednicy”899. W przypadku rodziny Matlakowskich zapobiegawczo-lecznicze podróże do uznanych uzdrowisk były nie tylko rezultatem lekarskiej wiedzy ojca, ale miały – jak widać – ugruntowaną tradycję. W środowisku inteligencji z pewnością rozpowszechnione było przekonanie o zbawiennym wpływie wakacji poza miastem na fizyczną i psychiczną kondycję człowieka. Stanisław Twardo, jako działacz ruchu studenckiego u progu XX wieku, zaangażowany był w działalność organizacji „Zdrowie”. Autor Ogniw jednego życia podkreślał we wspomnieniach patriotyczny, polityczny i ideowy wymiar prac stowarzyszenia. Stwierdzał jednocześnie, że „Zdrowie” – propagując pieszy ruch turystyczny wśród studentów – kierowało się także przesłankami medycznymi. Pragnęło zapewnić swym członkom możliwość kontaktu z naturą i wytchnienia od uciążliwych miejskich warunków900. Zofia ze Święcickich Guzowska, w młodości związana z Warszawą, swe wczesne doświadczenia wakacyjne, jak wspomniano, ograniczyła do pobytów w majątku zarządzanym przez jej ojca. Po latach, przekroczywszy trzydziestkę, już jako mężatka mieszkała w Lublinie. Gdy jednak zdrowiu jej zagroziło widmo gruźlicy, przybyła do Warszawy, szukać porady renomowanego lekarza. Doktor Łogucki zalecił jej jak najszybszy wyjazd do szwajcarskiego Lugano. Guzowska, choć dysponowała ograniczonymi środkami, to w sytuacji bezpośredniego niebezpieczeństwa dla zdrowia bez wahania udała się w podróż901. W potocznej opinii, społecznością szczególnie dbającą o zdrowie i w związku z tym systematycznie praktykującą kuracje i wypoczynek byli Żydzi, reprezentujący zresztą różny 899
W. K. Matlakowski, op. cit., Norderney, s. 1. S. Twardo, p. cit., Ogniwo 5, s. 9. 901 Z. Guzowska ze Święcickich, op. cit. s. 236-241. 900
219
stan zamożności. Stanowili oni znaczącą, rzucającą się w oczy część klienteli stacji klimatycznych, korzystali z podmiejskiej wilegiatury. Powodowało to złośliwe, podszyte prymitywnym szowinizmem uwagi w niektórych tytułach prasowych. Wątki antysemickie były nierzadkim motywem doniesień na temat wypoczynku i podróży. Zwłaszcza autorzy „Kuriera Warszawskiego” nie stronili od uzupełniania swych relacji ze znanych miejscowości komentarzami, mającymi zwrócić uwagę na nierną, ich zdaniem, liczbę Żydów w uzdrowiskach lub na nadzwyczajną przedsiębiorczość, uniemożliwiającą rozwinięcie działalności Polakom. Szczególną zjadliwością wykazali się dziennikarze, których „Kurier” wysłał w reporterską podróż w roku 1891. Najpopularniejsze kurorty Królestwa odwiedził wówczas Czesław Jankowski, a wojaż po Galicji odbył Stanisław Rossowski. Jankowski po drodze do Sławinka zatrzymał się w Lublinie. Miasto zrobiło na nim bardzo dobre wrażenie, z jednym wyjątkiem, o którym donosił czytelnikom „Kuriera”: „Ludność tylko semicka, okrutnie niechlujna, istną plagę miasta stanowi”902. Na dworcu w Kielcach Jankowskiego przeraził hałaśliwy tłum Żydów, proponujących przejazd dorożką do Buska. Autor relacji z ulgą konstatował: „Byłem sam i miałem jeden, jedyny tłumok podróżny. Ale wyobrazić sobie tylko, co wycierpieć musi rodzina cała, rzucona z dziećmi i bagażem na pastwę takiej hałastry”903. Osobliwe były również wrażenia z samej drogi do Buska: „(…) żydostwo przeciąga gęsto drogami”, w Chmielniku zaś „(…) okrom Żyda nikogo nie widać”904. W Solcu, według reportera, czas umilała gościom „orkiestra ogrodowa”: „Gra ona z rana i po południu dnia każdego, tylko nie w sobotę – dla łatwo zrozumiałych przyczyn”905. Opisując Pacanów, autor relacji stwierdzał, że połowę mieszkańców stanowią Żydzi i ci tylko są widoczni; miasteczko w sobotę całkowicie jest uśpione – „nawet kóz nie kują”906. Stanisław Rossowski, penetrujący uzdrowiska galicyjskie, z nieukrywaną niechęcią stwierdzał, że w Iwoniczu i Rymanowie dominującą większość stanowią „synowie Izraela”907. Szczególnie za to zachwalał pobyt w Rabce: „Antysemitów ciągnie tu zresztą i ta okoliczność, iż nie spotkają się tu ze znienawidzoną rasą, zalewającą
902
Cz. Jankowski, Z wrażeń letniej wycieczki. Sławinek, „KW” 1891, nr 190, s. 1-3. Tenże, Z wrażeń letniej wycieczki. Busko, „KW” 1891, nr 200, s. 1-3. 904 Tamże. 905 Cz. Jankowski, Z wrażeń letniej wycieczki. Z Solca przez Pacanów do Niekłania, „KW” 1891, nr 209, s. 1. 906 Tenże, Z wrażeń letniej wycieczki. Z Solca przez Pacanów do Niekłania. Dokończenie, „KW” 1891, nr 210, s. 1. 907 St. Rossowski, Z wrażeń letniej wycieczki. Iwonicz, „KW” 1891, nr 211 s. 1; Z wrażeń letniej wycieczki. Kuzyn Iwonicza i dalsza kuzynka, „KW” 1891, nr 215 s. 1. 903
220
wszystkie inne nasze zdrojowiska, bo dla synów Izraela bramy pomieszkań w zakładzie rabczańskim stanowczo zamknięte”908. Jaki wpływ mogły mieć tego rodzaju publikacje na stosunek czytelników do podróży i wypoczynku? Paradoksalnie, zwracały uwagę na wartość kuracji. Żydów postrzegano jako naród szczególnie dbający o zdrowie. Ich wyjątkowa, jeśli wierzyć źródłom, aktywność na tym polu mogła budzić zawiść czy zazdrość, ale jednocześnie zmuszała do zastanowienia się nad koniecznością zatroszczenia się o siebie. Z drugiej jednak strony, sączone przez prasę złośliwości ugruntowywały w polskim społeczeństwie antysemickie stereotypy. Nie były od nich wolne wzmianki niektórych pamiętnikarzy: „Żydzi jako naród praktyczny i wyrachowany dbał o swoje zdrowie. Więc najbiedniejszy Izraelita starał się poświęcić parę tygodni w ciągu lata na przeprowadzenie dokładnej kuracji”909. Bernard Singer, charakteryzując zwyczaje środowiska, z którego sam się wywodził, tak opisywał miejscowości „(…) leżące wzdłuż nadwiślańskiej linii kolejowej, od Wawra do Otwocka”: „(…) co lato drewniane, typowe dacze, leżące na piaskach wśród rachitycznych lasków
sosnowych,
wypełniały
się
po
brzegi
letnikami.
(…)
Żydowskie
drobnomieszczaństwo, mieszkające w północnej dzielnicy Warszawy, pozbawione zieleni, ratowało w ten sposób, z porady lekarzy, zdrowie swoich bladych, anemicznych dzieci”910. Środowisko warszawskich Żydów uczestniczyło w ważnym nurcie życia miasta. Postępowało zgodnie ze wskazaniami nauki, a także naśladowało wcześniej ugruntowane obyczaje elit. W upowszechnianiu argumentów na rzecz wakacji poza miastem uczestniczyła prasa. W poprzednim rozdziale przywołałem artykuły, których autorzy zwracali uwagę na szkodliwość miejskiego środowiska dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Omówiłem także treść reklam, oferujących najprzeróżniejsze zabiegi i procedury lecznicze. Na ich podstawie zestawiłem listę najbardziej znanych, najczęściej zamieszczających w prasie warszawskiej swe anonse, kurortów. Podkreślić należy, że adresatami tych publikacji byli przede wszystkim właśnie przedstawiciele elit. To oni opuszczali miasto, to ich było stać na ponoszenie wysokich kosztów kuracyjnych podróży. Jednocześnie, obraz prezentowany przez prasę stawał się opisywanym przez Deana MacCanella „modelem”. Stanowił przedmiot zazdrości i pożądania. Był traktowany jako atrybut prestiżu. Na nim starała się wzorować klasa średnia. Wydaje się, że już same relacje mówiące o wypoczynku „u wód” i atrakcyjne, spektakularne 908
St. Rossowki, Z wrażeń letniej wycieczki. Kuzyn Iwonicza i dalsza kuzynka, „KW” 1891, nr 215 s. 1. J. Mineyko, op. cit., s. 80. 910 B. Singer (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1993, s. 168. 909
221
reklamy wpływały na tok myślenia, kształtowanie motywacji – słowem: na stan świadomości warstwy średniej. Mobilizowały jej przedstawicieli do podejmowania działań uznawanych za słuszne i potrzebne, do działań pozwalających upodobnić się do grup społecznych otaczanych estymą i zajmujących wyższe miejsce w hierarchii społecznej. Na chęć „podwyższenia prestiżu społecznego”, jako jeden z ważniejszych motywów podejmowania podróży, zwrócił (za M. Bocheńską) uwagę Krzysztof Przecławski911. Warszawska prasa zamieszczała również na swych łamach artykuły adresowane niejako wprost do kręgów społecznych, dla których pozamiejski wypoczynek stanowił znaczne obciążenie finansowe. Dostarczała argumentów, apelowała, podejmowała polemikę z krytykami „mody” na podróżowanie. Doktor Henryk Dobrzycki - znany lekarz, propagator leczenia klimatycznego i popularyzator rodzimych stacji klimatycznych, podjął u schyłku XIX wieku kampanię na rzecz rozpowszechnienia obyczaju wakacyjnych wyjazdów profilaktyczno-leczniczych. Wydał informator – przewodnik po uzdrowiskach Królestwa i Ziem Zabranych912, wygłaszał odczyty913, publikował artykuły w prasie. W 1898 roku, na łamach „Biesiady Literackiej” ubolewał, że pobyt w renomowanych stacjach klimatycznych jest bardzo drogi i pozwolić mogą sobie nań tylko najzamożniejsi. Krytykował jednocześnie traktowanie wyjazdów wakacyjnych jako ulotnej mody z jednej strony i jako pola do uprawiania okazjonalnej dobroczynności - z drugiej. Apelował o to, by mieszkańcy miast spędzali letnie miesiące blisko natury: by stworzyć im taką możliwość i by sami mieli świadomość konieczności zadbania o swoje zdrowie: „Istnieje jednak klimat o wiele (…) gorszy, bo powszechny, ogarniający wszystkie przestrzenie, w których człowiek szczyci się kulturą i cywilizacją: tym klimatem jest klimat miejski, albo ściślej mówiąc, klimat miast wielkich. Gruźlica, choroby skrofuliczne we wszelkich możliwych postaciach, różne cierpienia kości i skrzywienia kręgosłupa, nędzny rozwój fizyczny, niedokrwistość, rozstrój nerwowy, począwszy od neurastenii, a skończywszy na zboczeniach umysłowych itd. Oto, jeśli nie wyłącznie, to przeważnie wytwór miast wielkich, gdyż nawet w najlepiej zbudowanych i urządzonych, większość mieszkańców łaknie światła i czystego powietrza, a czy bez tych źródeł życia może być o zdrowiu mowa? (…) Dlatego też zwyczaju opuszczania miasta corocznie w porze właściwej (…) nie możemy żadną miarą uważać za coś tylko chwilowego, modnego, (…) lecz za rzecz konieczną, za dobrze zrozumiany interes własnego
911
K. Przecławski, op. cit., s. 42-43. H. Dobrzycki, Zdrojowiska, zakłady lecznicze i stacje klimatyczne w guberniach Królestwa Polskiego i najbliższych guberniach Cesarstwa oraz prywatne zakłady lecznicze w Warszawie, Warszawa 1896. 913 H. Dobrzycki, Gdzie szukać zdrowia?, „BL” 1898, nr 19, s. 367. 912
222
zdrowia, za rozumny objaw społecznych dążeń, które z czasem mogą przybrać jeszcze poważniejsze rozmiary”914. Ta sama „Biesiada Literacka”, która udostępniła swe łamy doktorowi Dobrzyckiemu, nie wolna była od pewnej ambiwalencji w stosunku do zjawiska letniego wypoczynku. Stwierdzając, generalnie, jego zasadność, utyskiwała: „(…) warszawiaków ogarnęły dwie manie: bogatsi, a nawet tylko pozujący na zamożność, za szczyt marzeń uważają podróż na Rivierę w porze zimowej, ludzie zaś średnich zasobów finansowych, gdy ich nie stać na wody, rujnują się na letnie mieszkania. Juścić odrobiny racji trudno odmówić temu poglądowi, ale… tylko odrobiny. Gdy ktoś szarpie się, aby wysłać rodzinę na wieś, gdy przez cały rok wyrównywać musi niedobory w pugilaresie lub nawet brnie w paszczę lichwiarską dla dogodzenia zachciankom żony i modzie, to czyni źle, bardzo lekkomyślnie (…)915. Swoiste rozdarcie między pochwałą i zachętą a krytyką i drwiną było charakterystyczne dla prasowego opisu letnich wakacji jako pola aktywności klasy średniej. Wydaje się, że ta dwoistość wynikała z faktu, że w owym środowisku obyczaj podróżowania dopiero raczkował. Budził kontrowersje i spory. Zwłaszcza aspekt finansowy nasuwał poważne wątpliwości. To, co dla elit było łatwo dostępne i wręcz tradycyjnie z nimi związane, w odniesieniu do warstw niższych często jeszcze traktowano jako wyraz przesadnych aspiracji. Nagminne na łamach gazet i czasopism były kpiny z wojażowania do „badów” i wiązania przesadnych nadziei z oferowanymi tam zabiegami. Już w latach 70-ych, a więc gdy kuracyjne wojaże dopiero zaczynały się upowszechniać, satyryczne „Kolce” kpiły z łatwowiernych rodziców, posyłających „do wód” swe dzieci. Zamieszczona w 1875 duża rycina przedstawiała surowego ojca, indagującego młodziana o wyglądzie światowego dandysa. Prowadzili oni następujący dialog: „- Czy posłużyła ci kuracja?; -Nieszczególnie. Zrobiłem długów około pięciuset guldenów.; - A czy ty wiesz, łotrze, na co tym sposobem moje imię wystawiasz?; - Wiem proszę ojca. Na weksel”916. „Kurier Warszawski” piętnował międzynarodowe towarzystwo bogatych snobów, którzy pod pozorem leczenia wszelakich chorób ściągali do Marienbadu, by pić zupełnie niesmaczną wodę917. Redaktor „Kuriera”, siląc się na zjadliwą ironię, relacjonował: „Kto 914
H. Dobrzycki, Gdzie szukać zdrowia? c.d., „BL” 1898, nr 22, s. 429-432. Z Warszawy, „BL” 1898, nr 27, s. 2. 916 Powrót z wód, „Kolce” 1875, nr 41, s. 8(328). 917 Marienbad w lipcu, „KW” 1873, nr 162, s. 1. 915
223
tylko posiada możność odbycia podróży do jednego z zagranicznych badów, wynajduje w sobie jakąś chorobę i na gwałt jedzie pić sprudel i ziewać w Kurssalu”918. Złośliwy sprawozdawca dzielił udających się na zagraniczną kurację na tych, którzy robią to „dla dobrego tonu” oraz tych, którzy odbyli „z kaprysu dwie lub trzy podróże do wód, czwartą odbywają już z potrzeby”. Dostrzegał również „chore na młodość kobiety, chcące kuracjami zatrzymać czas, a także naprawdę chorych, którym jednak kuracja niewiele pomaga…919. Szczególnie wdzięcznym przedmiotem głupawych dowcipów wydawały się redaktorom natrętne żony, zatruwające swymi zachciankami życie statecznym mężom: „Kłopoty sezonowe męża. - O czym tak myślisz? - Hm, uważasz, myślę, z jakich zaczerpnąć źródeł, aby żonę wysłać do źródeł…”920. „Oczywista korzyść. Żona, która już snuje projekty na lato, do męża <<mającego węża w kieszeni>>: - Mój mężu, koniecznie, ale to koniecznie musimy wyjechać do Zakopanego! - Bój się Boga, kobieto, taki wydatek! A zresztą co nam po wyjazdach? Co nam z tego przyjdzie? - Jak to, co przyjdzie? – pyta ze zdumieniem pani żona – pozbędziemy się konieczności myślenia o wyjeździe gdzie indziej!... To mało?...”921. „Iksowa wyjeżdża do wód – ma już wszystko gotowe: pieniądze, paszport, kufry, toalety podróżne. Jednej tylko rzeczy brak do kompletu: Zdefiniowania przez lekarza choroby, która by pozwalała na najdłuższe korzystanie z paszportu, kufrów i toalet podróżnych”922. „Błogie skutki wód mineralnych. Znudzonemu jednostajnością życia, potrzebującemu koniecznie jakichś wód mineralnych zamożnemu Iksowi, lekarz A polecił Karlsbad, lekarz B - Marienbad,
a lekarz C – Kissingen. Zaprzyjaźniony lekarz D polecił udać się do
918
„KW” 1873, nr 95, s. 1. Tamże. 920 Bańki mydlane, „KW” 1891, nr 168, s. 5. 921 Bańki mydlane, „KW” 1898, nr 102, s. 5. 922 Bańki mydlane, „KW” 1898, nr 218, s. 5. 919
224
miejscowości według gustu i upodobań, nie pić żadnej wody mineralnej. Iks zastosował się do zaleceń i po trzech tygodniach wrócił z Marienbadu zdrów jak ryba”923. Rzekoma absurdalność kuracji została skomentowana przez żartownisiów z „Muchy” anegdotą i ironicznym wierszykiem: „Pan X. powrócił z Karlsbadu, kuracja poszła dobrze, ubyło go (to jest pana X.) dziesięć funtów. W tymże czasie pani X. powróciła z Ciechocinka, kuracja poszła jeszcze lepiej. Pani X. zyskała dziesięć funtów na wadze. O balneologio! Jakie sprawiasz cuda, Bez wielkich zachodów i długiej mitręgi. Za sprawą twoją schudnie człowiek tęgi, A zyska na wadze kobiecina chuda”924. Błahym żarcikom towarzyszyła krytyka ubrana w poważniejsze argumenty. Przestrzegano przed rzekomo cudownymi zabiegami, uprzedzano, że nawet najbardziej uznane metody stosowane w sławnych ośrodkach nie zawsze bywają skuteczne. U progu lat 90-ych XIX wieku prawdziwą gwiazdą warszawskiej prasy był proboszcz z bawarskiego Wörishofen – ksiądz Sebastian Kneipp. W większości publikacji poświęconych duchownemu hydroterapeucie dominował entuzjazm i podziw. Opisywano szczegółowo stosowane przezeń „leczenie wodą”, podziwiano perfekcyjną organizację kneippowskiego zakładu925. Na tle ogólnych zachwytów jak dysonans brzmiały opinie zamieszczone w „Tygodniku Mód i Powieści”:
„Nie należy jednak brać wszystkich uzdrawiaczy za oszustów, choć w każdym
tkwi kawałeczek szarlatana. Są między nimi i działający w dobrej wierze, w przekonaniu, że zbawiają bliźnich. (…) Proboszcz z Wörishofenu jest niezaprzeczalnie człowiekiem silnej wiary i woli dobrej, ale błądzi na punkcie przyznawania natchnienia skutkom, które płynąć mogą jedynie z mozolnego poznawania natury, z doświadczenia i mądrości nabytej. Bardziej jednakże błądzą ci, co arkana nauki posiadłszy, pomagają mu w łudzeniu bezwiednych bliźnich. Ci panowie wiedzą doskonale, że żadne panaceum w medycynie nie istnieje, że
923
Bańki mydlane, „KW” 1898, nr 231, s. 5. „Mucha” 1878, nr 36, s. 2. 925 Wizyta u księdza Kneippa, „KW” 1891, nr 272, s. 1; U księdza Kneippa, „BL” 1893, nr 30; W Wörishofen, „Wędrowiec” 1893, nr 36, s. 564-565. 924
225
środków leczniczych uniwersalnych nie ma i że kto w nie wierzy jest półgłówkiem, a kto je stosuje – szarlatanem”926. Opinia publicysty „Tygodnika Mód i Powieści” nie była odosobniona. Sceptycyzm, a niekiedy i otwarta krytyka ślepej ufności w skuteczność kuracji, zwłaszcza tych najbardziej kosztownych, nierzadko gościły w warszawskich periodykach. Felietonista „Przeglądu Tygodniowego” apelował: „Nie wysyłajcie lekkomyślnie zimą ludzi chorych na Rivierę!”. Wytykał tamtejszym okolicom brak zakładów leczniczych, marny standard hoteli (sic!) i stwierdzał: „Obraz ten powinien służyć za ostrzeżenie pacjentom i doktorom. Więc może właściwiej i higieniczniej korzystać z zakładów we własnym kraju?”927. W podobnych publikacjach sąsiadowały ze sobą krytyka najzamożniejszych i przestroga dla gorzej sytuowanych. Podobne ujęcie tematu mogło nieco zniechęcać przedstawicieli klasy średniej do podejmowania znacznego obciążenia finansowego, związanego z podróżowaniem do wód, skoro wynik był niepewny, a koszty ogromne. Mogło stanowić rodzaj usprawiedliwienia dla tych, którzy – pielęgnując dawniejsze obyczaje woleliby pozostać na czas letni w domu. Prasa w większości swych publikacji jednak propagowała wypoczynek poza miastem. W tonie zachęty i perswazji zwracano się do tych przedstawicieli warstwy średniej, którzy wahali się, czy warto porywać się na taki wysiłek: „Wielce trudne i skomplikowane zarazem zadanie dla ojca rodziny stanowi w naszym kraju obmyślenie letniego schroniska spragnionej wypoczynku i powietrza gromadce najbliższych. Nie mamy tu oczywiście na uwadze tych wszystkich, dla których ten rodzaj sezonowego kłopotu ogranicza się do nieskrępowanego względami czasu i kosztów wyboru miejsca przeznaczonego na letnie wczasy. Tym mniej tych, co suggestionując domowemu lekarzowi to lub owo uzdrowisko, jako najodpowiedniejsze dla podhartowania nerwów, pewni są, że w końcu ordynacja jego okaże się zgodną z ich własnymi widokami. (…) Wszyscy oni są uprzywilejowani [i] nieskończenie mniej liczni od całego ogółu rodzin małej, średniej lub żadnej zamożności, dla których kwestia spędzenia dwóch miesięcy poza obrębem murów miejskich jest zarazem kwestią nieprzepartej konieczności z jednej, a dotkliwej szczerby w rocznym budżecie z drugiej strony”928. Konstatując kosztowność, a co za tym idzie ograniczony dostęp do zabiegów leczniczych, publicysta „Bluszczu” z zadowoleniem stwierdzał: „Co jednak odróżnia obecne 926
Uzdrawiacze i uzdrawiani, „TMiP” 1893, nr 34, s. 267-268. Echa warszawskie, „Przegląd Tygodniowy” (dalej: „PT”) 1903, nr 1. 928 W przededniu letnich wakacji, „TMiP” 1903, nr 20, s. 235. 927
226
podróże do wód od tych dawno ubiegłych czasów, to to, że wskutek niezmiernego ułatwienia środków komunikacyjnych stały się one dostępnymi nie tylko dla wybrańców fortuny, ale też i dla szerszych warstw ludności. Lepiej też dziś pojmiemy istotę i zakres działania podobnych kuracji. (…) Niedokładność naszych teoretycznych wiadomości co do działania wód mineralnych, może zastąpić tymczasem doświadczenie lekarzy praktykujących, jako też lekarzy zdrojowych, którzy, opierając się na licznych i sumiennych spostrzeżeniach, uzupełniają w ten sposób braki naszej wiedzy. (…) Ale i materialne względy brać należy w rachubę przy wyborze miejsca kuracyjnego. Na szczęście jednak konkurencja jest tu tak wielka, a środki komunikacyjne tak ułatwione, że i mniej zamożni są w stanie zaczerpnąć zdrowia w ożywczej przyrodzie, już to wzmacniając swe ciało pokrzepiającymi kąpielami, już to wdychając przynajmniej czyste powietrze, które krew ich ożywczymi zasili sokami”929. Wymowa prasowych publikacji dotyczących zdrowotnych aspektów podróży klasy średniej nie była jednoznaczna. Opinie na ten temat u schyłku XIX wieku zaczynały się właśnie kształtować. Prasa włączając się do dyskusji, a niekiedy ją stymulując, wprowadzała to zagadnienie do społecznej świadomości. Upowszechniając wiedzę na temat rozmaitych aspektów wypoczynku poza miastem, podnosiła jego wartość w oczach czytelników, dostarczała argumentów na jego rzecz, zachęcała do praktykowania. Dzięki tekstom drukowanym w warszawskich periodykach klasa średnia zyskiwała kolejną płaszczyznę samoidentyfikacji. Prasa kreowała maccannelowski „model” - punkt odniesienia dla wspólnych całej grupie celów, wartości i aspiracji. Medyczne uzasadnienie podróżowania było najbardziej rozpowszechnione i najczęściej przywoływane. Z nim też wiązały się, przedsiębrane dawniej przez reprezentantów elit, wyjazdy „do wód”. Potrzeby kuracji i profilaktyki w najbardziej oczywisty sposób tłumaczyły i usprawiedliwiały dążenie do opuszczenia miasta i ponoszenia wysokich kosztów pobytu w uzdrowiskach, korzystanie z zabiegów czy choćby spędzanie wakacji na wilegiaturze. Zdrowie było u schyłku XIX wieku uznaną w świadomości społecznej wartością. Dbanie o nie traktowano wręcz jako obowiązek – zwłaszcza w sferach „oświeconych” i „inteligentnych”. Reprezentanci klasy średniej traktowali poddawanie się zaleceniom lekarzy (czy to w stacjach klimatycznych, czy na letnich mieszkaniach) jako sposób roztropnego, uzasadnionego wypoczynku poza miastem. Miało to usprawiedliwiać ich wkroczenie na pole zarezerwowane do tej pory dla wąskiej elity. Równocześnie pozwalało na zaakcentowanie pewnej odmienności odróżniającej klasę średnią od warstw wyższych. O ile bowiem arystokraci, bourgeois, najbogatsza inteligencja 929
Kuracja u wód, „Bluszcz” 1898, nr 22, s. 174-175.
227
wojażowała po „badach” bez troski, bez celu i bez realnego uzasadnienia (jak to złośliwie ukazywała prasa), to reprezentanci klasy średniej – przeciwnie: czynili to z prawdziwej potrzeby, rachując koszty, należycie dostosowując charakter kuracji do zdrowotnych wymogów. Zarazem jednak, podnosząc wartość swoich podróży, upodabniali swój styl życia do najbardziej atrakcyjnego i elitarnego. Poznać świat – wzbogacić siebie. Leczniczy motyw podróży nie był jedynym, przywoływanym przez kręgi manifestujące wyższe aspiracje społeczne. Znaczące argumenty, mające tłumaczyć bliższe i dalsze peregrynacje, związane były z ich walorami poznawczymi i edukacyjnymi. Przedstawiciele klasy średniej, pragnąc zaspokoić swe pragnienia poznawania świata, musieli stawić czoło wielu przeciwnościom, także - co wcale nie było najmniej istotne – opinii publicznej. Podobnie jak w przypadku wyjazdów zdrowotnych, starannie uzasadniali aktywność także i w tej sferze. I tu w sukurs przychodziła prasa. Na jej łamach zamieszczano relacje przybliżające wiedzę o odległych zakątkach Europy i świata. Rozbudzano zainteresowanie obcymi krajami, inspirowano – jak należy sądzić – turystyczne pragnienia. Jednocześnie, wraz z upowszechnianiem zwyczaju wojażowania w celach wyłącznie poznawczych, a może rozrywkowych, redaktorzy warszawskich czasopism stale prowadzili kampanię na rzecz podniesienia wartości podróży. Liczne publikacje wzywały do wzbogacenia peregrynacji. Prasa zachęcała mniej zamożnych: skoro już mają się decydować na podróż, niechaj przyniesie ona szczególne korzyści, niech obdarzy nowymi wrażeniami, doświadczeniami, wiedzą o świecie. Cóż może być cenniejszego dla ludzi o wyższych potrzebach, aspiracjach niż rozszerzanie horyzontów, poznawanie różnych aspektów rzeczywistości? K. Szaniawska na łamach „Bluszczu” w 1908 r. wzywała do wzbogacenia treści wędrówek, do tego, by podróżować świadomie930. W podobnym duchu utrzymany był artykuł zamieszczony w „Kurierze Warszawskim” w 1903 r.: „Podróże letnie stały się pospolitym szablonem, ale mogą być one <<sztuką>> i dobrze byłoby, aby jak najwięcej ludzi traktowało je jako sztukę”931. Piętnując jałowość wędrówek podejmowanych przez najzamożniejszych, publicyści zwracali się do tych, od których oczekiwali poważniejszego traktowania letniego wypoczynku.
930 931
Namawiali
do
starannego
planowania
K. Szaniawska, Ratujmy się sami!, „Bluszcz” 1908, nr 18. O czym mówią? Sztuka podróżowania., „KW” 1903, nr 213.
228
wojaży,
odpowiedniego
przygotowywania się do zwiedzania zabytków, muzeów, pamiątek przeszłości. Wzywali do pełnego, nawet okupionego pewnym wysiłkiem, obcowania z przyrodą. Zgodnie z zasadą, że nie łatwo być prorokiem we własnym kraju, prasa chętnie odwoływała się do wzorców obcych. Przytaczano przykłady form aktywności narodów uchodzących za liderów w dziedzinie turystyki. „Bluszcz” w 1893 r. pouczał swe czytelniczki: „Spójrzcie, co robią Anglik, Francuz lub Niemiec – mowa tu o płci obojej. Zajrzyjcie do ich podróżnej teki, czy ją wypełnili przespaniem dni swojej letniej wycieczki? Czy czczem narzekaniem na nudy? (…) Lubimy bardzo naśladować zagranicę. Ha! Niech i tak będzie, jakoś niewiele do naśladowania dać sami możemy. Lecz naśladujmy ją w tym, co jest piękne, dobre i może nam (mam zawsze ogół na myśli) rzetelną korzyść przynieść”932. Felietonista „Bluszczu” zachęcał do „rozszerzania widnokręgu, wzbogacania umysłu i serca”. Namawiał, by w czasie letniego wypoczynku sporządzać zielniki, gromadzić kolekcje owadów, a mieszkając na wsi – zbierać wyroby ludowe, kopiować stroje, spisywać pieśni i bajki, poznawać obrzędy933. Redaktorzy „Bluszczu” uznawali problem wartości podróży za równie aktualny także po upływie piętnastu lat. W 1908 r., w cytowanym już w poprzednim rozdziale artykule, C. Walewska za wzór podróżników stawiała Niemców, Anglików i Amerykanów. Twierdziła, że lordowie angielscy podróżują z oszczędności, unikając wyspiarskiej drożyzny, oddają się sportom: golfowi, tenisowi, polo; są aktywnymi turystami pieszymi. Średniozamożni Anglicy, udając się na kontynent, szukają z kolei tanich rozwiązań i chętnie spędzają czas w klasztorach w Bretanii. Cechami rozpoznawczymi Amerykanów miały być gumowe płaszcze, pledy, nieprzemakalne czapki, fotograficzne aparaty i Baedeckery w ręku oraz pragnienie, by zobaczyć i zarejestrować jak najwięcej. Niemców, zdaniem Walewskiej, rozpoznać można było po kijach podróżnych i plecakach. Niemki – po „spódniczkach pozapinanych na pętelki lub sznury gumowe w pasie”, które „urągają prawu estetyki”, ale zapewniają wygodę. Poddani Wilhelma II zasiedlali niedrogie, czyste hotele, nie opuszczał ich „humor, optymizm, entuzjazm obserwacji”934. Prasa upowszechniała negatywny, stereotypowy wizerunek wypoczywających i podróżujących polskich elit, a jednocześnie przeciwstawiała mu obraz obyczajów cudzoziemskich. Nie musiało to ściśle odpowiadać rzeczywistości. Taka dwoistość kreowała jednak określone poglądy, wpływała na sposób myślenia klasy średniej oraz stymulowała 932
Pogawędka, „Bluszcz” 1893, nr 21. Tamże. 934 C. Walewska, Podróżomania. Nieco spóźnione rozpamiętywania powakacyjne, „Bluszcz” 1908, nr 47, s. 521522. 933
229
postępowanie tego środowiska. Upowszechniano przekonanie o celowości podróży jako sposobu wzbogacenia jednostki poprzez poznawanie świata. Krytykowano banalność i powierzchowność przyziemnych uciech praktykowanych przez nieroztropnych wojażerów z kręgów najzamożniejszych. Kreślone przez prasę idee były bardzo przekonujące. Dowodzą tego liczne świadectwa pamiętnikarskie i epistolografia. Warstwy średnie dążyły do odróżnienia się od elit, tak aby podkreślić własną wartość, oraz starały się usprawiedliwiać wkroczenie na niwę aktywności warstw wyższych. Nawet za cenę finansowych wyrzeczeń, ludzie mniej zamożni wyruszali na turystyczne wędrówki. Amatorką dalekich podróży nie była Eliza Orzeszkowa. W zasadzie, jedynie konieczność poratowania zdrowia mogła zmusić pisarkę do wyjazdu „do wód”. Tym niemniej, skoro już dane jej było znaleźć się w dalekich, zagranicznych uzdrowiskach, poczuwała się do obowiązku zwiedzenia atrakcyjnych i sławnych miejsc. W roku 1897, powracając z Marią Obrębską z Wiesbaden, odwiedziła Drezno. Rozentuzjazmowana donosiła Leopoldowi Méyetowi: „(…) wielką przyjemność i niejaką korzyść sprawia mi codzienne oglądanie galerii obrazów. Dziś wyjątkowo zamiast do niej poszłam do Johan[n]eum, gdzie oprócz zobaczenia mnóstwa pięknych rzeczy przesiedziałyśmy z Marynią kwadrans pod namiotem zdobytym pod Wiedniem na Turkach p[rzez] Sobieskiego. Nie wiem, czy odwiedzałeś kiedy to muzeum, które posiada olbrzymi i przepyszny zbiór porcelany. Oglądając je myślałam o tobie, Drogi Przyjacielu, bo jest to prawdziwy raj dla amatorów tych ślicznych istotnie rzeczy”935. Podczas powrotu z Wiesbaden w 1899 r. ogromne wrażenie wywarła na Orzeszkowej Szwajcaria. Z Interlaken pisała do Méyeta: „Ta Szwajcaria to raj ziemski; jakam ja uboga, że po raz pierwszy ją widzę i pewno – ostatni! Od tygodnia tu już jestem, patrzę na Jungfrau, okrytą wiecznymi śniegami i lodami, siaduję nad szmaragdowym Aarem, oddycham powietrzem czystym, wonnym i tak świeżym, że żadna spieka słoneczna, choćby najsroższa, przemóc go nie może. Wczoraj zrobiłam pierwszą stąd wycieczkę; po jeziorze Brienz popłynęliśmy do wodospadu Giessbach”936. Tydzień później, żegnając się z Interlaken, pisała: „Tak mi smutno, tak smutno wyjeżdżać z tego cudnego Interlaken, od tej Jungfrau, co jak oblubienica nieba stoi w ślubnej szacie z bieli i srebra! Jeszcze tylko pocieszam się tym, że Zurich i jego jezioro, i może coś jeszcze szwajcarskiego zobaczę, w dodatku na spółkę z Konopnicką! Wiesz? Dziwię się sama swojej biedzie, że lat swoich dożyłam, tej Szwajcarii 935 936
List do L. Méyeta, 24 IX [18]97 r., List 186, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 141. List do L. Méyeta, 29 VII [18]99 r., List 246, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 204.
230
nie znając! A lud tu jaki! Jaka grzeczność, uczciwość, nawet dobroć! Aar cały szmaragdami płynie”937. W kolejnych listach, wysyłanych już z Zurychu, z prawdziwym zachwytem opisywała, jak wraz z Marią Konopnicką i Marią Dulębianką zwiedzały Raperswil 938, Zurych, Baden, Neuhausen (gdzie ogromne wrażenie wywarł na pisarce Rheinfall „wodospad reński – ten największy w Europie”939. Niekłamany był żal Orzeszkowej, że tak późno, bo wedle ówczesnych pojęć w starszym już wieku – blisko sześćdziesiątki – zaczęła wyjeżdżać na Zachód. Szwajcarskie i drezdeńskie doświadczenia wywarły na niej, jak pisała, głębokie wrażenie. Przeżyła je bardzo intensywnie nie tylko dzięki wyjątkowej wrażliwości, charakterystycznej dla artystki wnikliwie obserwującej świat. Jako wybitna przedstawicielka inteligencji była wyczulona na to, że podróż powinna wzbogacać człowieka, dostarczać przeżyć estetycznych i intelektualnych, poszerzać wiedzę o sztuce, przyrodzie i spotykanych ludziach. Znalezienie się w nowym miejscu, choćby spowodowane względami zdrowotnymi, powinno owocować również korzyściami duchowymi. Swym entuzjazmem, zachwytem, poczuciem satysfakcji z poznania tak wspaniałych rzeczy dzieliła się z bliskim przyjacielem, a zarazem prominentnym reprezentantem warszawskiej elity intelektualnej. W ten sposób postawa autorki Nad Niemnem wpisywała się w system wartości tego środowiska. Jego przedstawiciele starali się wykorzystywać nadarzające się okazje, by poznawać pomniki cywilizacji i przyrody. Właśnie tak postąpiła Zofia ze Święcickich Guzowska. Jej – wspomniana uprzednio - podróż, podjętą w celach kuracyjnych, stała się okazją do bogatych, turystycznych przeżyć. Pamiętnikarka w 1908 r. zwiedziła południową Szwajcarię oraz leżące na drodze wojażu Wiedeń i Innsbruck, a w drodze powrotnej – Mediolan i Wenecję940. Podobnie jak w przypadku eskapad „do wód”, tak
i w wojażach poznawczych,
turystycznych, świetlanym przykładem dla warszawskiej inteligencji był autor Quo vadis. Uwielbiany powszechnie pisarz swe podróże wykorzystywał jako materią do twórczej inspiracji i uwieczniał w licznych korespondencjach prasowych. Najbardziej znanym ich przykładem były Listy z podróży do Ameryki941 i Listy z Afryki942. W prywatnej korespondencji Sienkiewicz bardzo często przedstawiał w bardzo osobisty i szczery sposób swe odczucia, refleksje, a także problemy i rozterki, jakie towarzyszyły mu podczas wojaży. 937
List do L. Méyeta, 4 VIII [18]99 r., List 247, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 206. List do L. Méyeta, 8 VIII [18]99 r., List 248, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 206-208. 939 List do L. Méyeta, 13 VIII [18]99 r., List 250, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 208. 940 Z. Guzowska ze Święcickich, op. cit. s. 236-241. 941 H. Sienkiewicz, Listy z podróży do Ameryki, Warszawa 1978. 942 H. Sienkiewicz, Listy z Afryki, Warszawa 1956. 938
231
O bardzo intensywnej wycieczce po Hiszpanii pisał Mścisławowi Godlewskiemu: „Objechałem całą Hiszpanię, widziałem nadzwyczajne rzeczy w Kordowie, Sewilli i Granadzie, a oprócz tego dwadzieścia byków zabitych na igrzyskach (…). W Hiszpanii listów pisać nie mogłem, bo trzeba było latać, jeździć i zwiedzać. Dość powiedzieć, że byłem w Barcelonie, Walencji, Kordowie, Granadzie, Sewilli, Madrycie, Toledo, Eskorialu, Burgos”943. Bawiąc w 1897 r. w Wenecji, pisarz snuł plany głębszego poznawania uroków Włoch: „Myślałem trochę o Sienie, której Quatro Cento od dawna mnie nęci, ale na razie wyrzekam się tej myśli, natomiast może zajrzę tam na parę tygodni po Nowym Roku. Będzie to zależało od zdrowia i od Krzyżaków”944. Z kolei podczas pobytu w Atenach w 1886 roku w liście do Henryka Anastazego Gropplera porównywał obserwacje z wcześniejszymi wyobrażeniami: „Miasto śliczne, jasne i wesołe. Ruiny i okolice odpowiedziały zupełnie ideałowi, który sobie wytworzyłem o tej plastycznej ziemi. Wczoraj cały dzień przebiegałem ulice we wszystkich kierunkach (…)”945. Bez żadnej przesady można stwierdzić, że Sienkiewicz wszędzie, dokąd dane mu było dotrzeć, starał się zwiedzać i podziwiać najciekawsze miejsca. Podróże były dlań nie tylko sposobem kolekcjonowania doświadczeń, lecz stanowiły nierozerwalny element obyczaju kulturalnego człowieka, którego powołaniem jest poznawanie dorobku ludzkiej cywilizacji. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że dalekie wyprawy nie były dla pisarza nadzwyczajnym obciążeniem finansowym, choć – jak wspomniano – starannie kontrolował ponoszone wydatki. Ciekawość świata Franciszka Kostrzewskiego, rozbudzona podczas pieszych wędrówek podejmowanych za młodych lat, mogła być zaspokajana w wieku dojrzałym. Wkrótce po zawarciu w 1854 roku małżeństwa sławny rysownik mógł poznać zachodnią Europę: „Dostawszy parę tysięcy rubli od matki żony na podróż zwiedziłem w 1856 Paryż, Brukselę, Drezno, Berlin, Wiedeń (…)”946. Podróż Kostrzewskiego, podjęta w czasie, gdy niewielu jeszcze przedstawicieli jego sfery na taki wojaż mogło sobie pozwolić, posiadała wymiar przede wszystkim poznawczy, co dla ambitnego artysty miało wielkie znaczenie. Autor wspomnień nie podaje jednak żadnych szczegółów dotyczących nauk czy studiów za granicą. Możemy więc przypuszczać, że głównie zwiedzał najsławniejsze kolekcje dzieł
943
List do M. Godlewskiego, 23 X 1888 r., List 40, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 66. List do M. Godlewskiego, 9 IX [18]97 r., List 186, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 256. 945 List do H. A. Gropplera, 13 XI 1886 r., List 3, H. Sienkiewicz, , Listy, t. I, cz. 1, red. J. Krzyżanowski, opr. M. Bokszczanin, Warszawa 1977, s. 314. 946 F. Kostrzewski, op. cit., s. 22. 944
232
sztuki. W pamiętniku podkreśla wartość, jaką miało dlań wojażowanie: „(…) żałuję, żem dłużej dla wiedzy artystycznej nie został”947. Kostrzewski jednocześnie zwracał uwagę na to, jak ważne dla jego twórczości były bliższe peregrynacje: „(…) zawsze z drugiej strony, jakkolwiek sam wiele braków w technice mej spostrzegam, tyle jednak zyskałem, że będąc ciągle w kraju, kraj tylko rozumiem, krajowe postacie i krajowe okolice tylko maluję i zdaje mi się w rysunkach najczytelniejszym dla swoich zostałem”948. Jak już wspomniałem, w późniejszych latach, już pod koniec XIX wieku, sława i znakomite kontakty malarza w środowisku ziemiańskim umożliwiały mu liczne podróże po ziemiach polskich. Artysta, bawiąc w dworach i pałacach nie ograniczał się do rozkoszy stołu i powierzchownych rozrywek. Jak starannie akcentuje we wspomnieniach, podróże wykorzystywał do doskonalenia swego kunsztu malarskiego: „Nie wiem dlaczego, ale najmilej mi przebywać w lecie w granicach Królestwa – ani Karpaty, ani zabużne kraje, jakoś nie ciągną mnie bardzo949. (…) Przecież nasze sosny, wierzby, topole, dęby i tyle innych drzew stanowią tak cudne wzory! Byłem przecież trochę w Niemczech i we Francji, a przeważnie spotykałem lasy bardzo porządnie utrzymane, ale bardzo ubogie”950. Zmysł obserwacji, pragnienie bliskiego obcowania z przyrodą były czymś naturalnym dla – popularnego w swoim czasie – pejzażysty. Niemniej usilne podkreślanie tego właśnie aspektu podróży wydaje się być podyktowane pragnieniem dodania wartości letnim wędrówkom odbywanym także dla przyjemności. Portretującym świat artystą zdecydowanie nie był Stanisław Twardo – aktywista ruchu studenckiego, działacz polityczny, inżynier. Ale i w jego przypadku ziarno zasiane w młodości przynosiło plon w latach późniejszych. Ciekawość świata, nawyk poznawania– rozbudzone (jak w przypadku Kostrzewskiego) podczas uczniowskich, pieszych wędrówek po ziemiach Królestwa – kazały autorowi Ogniw jednego życia, już jako dorosłemu człowiekowi, wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję do zaspokajania turystycznych pragnień. Podczas praktyki w zakładach metalurgicznych w Zaporożu Kamieńskim na Ukrainie w 1902 r., Twardo odbywał kajakowe wycieczki po Dnieprze, docierając do krawędzi „Nienasytca – największego z porohów dnieprowskich”951. Wędrował piechotą
947
F. Kostrzewski, op. cit., s. 22. Tamże. 949 Tamże, s. 36. 950 Tamże, s. 27. 951 S. Twardo, op. cit., Ogniwo 3, s. 2. 948
233
„wśród burzanów i wrzosowisk bezkresnego stepu”952. Zwiedzał Bachczysaraj, „dawną stolicę Tatarów krymskich” i wybrzeża Morza Czarnego – od Jałty po Odessę. Dotarł do Sewastopola953. Tereny te, jak już wspomniano, były obszarem wzmożonej aktywności rosyjskich organizacji turystycznych. Wspominając po upływie przeszło pół wieku ukraińskie wojaże, Twardo przyznawał, jakby z pewnym zawstydzeniem: „Można by wnioskować, że ówcześnie podobnie uprzystępniona praktyka zawodowa ułatwiła mi tylko szanse realizacji historyczno-kulturalnych zainteresowań z dziedziny krajoznawstwa”954. W istocie jednak tak było. Należy wszakże pamiętać, że Stanisław Twardo był w zgoła odmiennej sytuacji niż przedstawiciele elit. Nie dysponował znaczniejszymi środkami materialnymi. Pasje podróżnicze rzeczywiście zaspokajał w głównej mierze dzięki możliwościom, jakie dawała mu inżynierska edukacja. Podobnie rzecz się miała podczas wspominanego już, związanego również z praktyką zawodową, pobytu w Paryżu w 1903 r.955. Stolicę Francji zwiedził bardzo dokładnie. Powracając z niej Twardo zrealizował dziecięcą fantazję o rejsie po Renie. Marzył o tym, rozczytując się w legendach o Lorelay956. Ukoronowaniem turystycznych dokonań autora Ogniw jednego życia w epoce przed I wojną światową były dwie niezwykłe wędrówki alpejskie. Ich opis w pamiętnikach Twardy dziś, po stu przeszło latach, zapiera dech w piersiach świeżością obrazu przyrody i trudów prawdziwie wysokogórskiej włóczęgi. Imponuje nadzwyczajną determinacją, z jaką zostały zaplanowane i zrealizowane te śmiałe eskapady. Jest także znakomitym świadectwem wyjątkowego bogactwa i intensywności wrażeń wyniesionych z obu wypraw przez przedstawiciela młodej, warszawskiej inteligencji. A pamiętać należy, że przy szczupłych zasobach finansowych Stanisław Twardo nie mógł liczyć, w przeciwieństwie do większości przedstawicieli elit, na pomoc i opiekę opłaconych przewodników. Latem 1911 roku turysta, w towarzystwie dość przypadkowej towarzyszki, wyruszył z Pragi. Trasa wędrówki wiodła przez Linz, Salzburg, Innsbruck, Brunnen, a następnie po alpejskich szlakach przez Altdorf, Andermatt, Przełęcz św. Gotarda, ku brzegom Lago Maggiore i Lago Lugano, by później zwiedzić Turyn, Mediolan, Genuę, Pizę, Rzym, Florencję i Wenecję957. Część podróży przypadająca na górskie bezdroża obfitowała w 952
Tamże, s. 3. Tamże. 954 Tamże, s. 7. 955 S. Twardo, op. cit., Ogniwo 4, s. 1-9. 956 Tamże, s. 9. 957 S. Twardo, op. cit., Ogniwo 10, s. 1. 953
234
prawdziwie, jakbyśmy dziś powiedzieli, ekstremalne doznania: nocleg wprost na piargach, kąpiele w lodowatych wodospadach, ubogie turystyczne posiłki: „(…) nie mogłem na kamiennej płycie zbocza, gdzie nocowaliśmy, na spirytusowej małej maszynce uzyskać zagotowania się wody. Mieliśmy na śniadanie jednak wino czerwone, ser szwajcarski, masło, pieczywo, no i tę nie gotującą się wodę (…)”958. Przebogaty harmonogram „miesięcznej włóczęgi” jej autor kwituje skromnie: „Turystyka, nawet ta międzynarodowa była wówczas jeszcze w powijakach, ale program ułożyłem i powiadomiłem o tym rodzinę w Warszawie. Plan trasy (…) obejmował piękno przyrody w krainie gór i dolin, jezior i morza, a miasta jako pomniki architektury wieków i siedziby muzeów, pełnych światowej sławy dzieł sztuki i zabytków starożytnej kultury”959. Rozbudzone apetyty i nabyte doświadczenia spowodowały, że w podobną podróż Twardo udał się dwa lata później z młodą swą małżonką, poślubioną w Święta Bożego Narodzenia 1912 roku. Pierwsza połowa roku 1913 upłynęła szczęśliwej parze „na układaniu planu wędrówki urlopowej i wykazu tylu przedmiotów – ile mogły zmieścić dwa nasze krajoznawcze plecaki”960. Po zwiedzeniu Berlina i Monachium młodzi państwo Twardo wniknęli w świat alpejskich bezdroży. Wędrowali po lodowcu, podziwiali wspaniałe widoki, nocowali w niezagospodarowanych kamiennych schronach. Z przełęczy Furka zjeżdżali 1000-metrowym zboczem po śniegu, owinięci w turystyczne peleryny. Jak pamiętamy, mimo oszczędnego trybu życia i spartańskich warunków, zasoby finansowe małżonków wyczerpały się i należało powracać do Warszawy. Droga wiodła przez Linz, Wiedeń, Kraków, „(…) w którym nie mogliśmy zdecydować się na odwiedziny przyjaciół z powodu straszliwego stanu podartej garderoby męskiej, a zwłaszcza kobiecej”961. Jak z humorem stwierdzał Stanisław Twardo, czterotygodniowa podróż poślubna obfitowała w „klęski nieuniknione” – upadek do lodowatego
strumienia,
poparzenia
słoneczne,
chwile
górskich
niebezpieczeństw.
Podsumowując alpejski wojaż, dotykał najgłębszego sensu przedsiębranych przez siebie wędrówek: „Te drobne stosunkowo incydenty w zestawieniu z niecodziennymi wrażeniami pionierskiej naszej włóczęgi, nie mogły ostatecznie zepsuć humorów po powrocie do Warszawy, gdyż możność opowieści przyjaciołom o naszych przygodach, siłą rzeczy opłacała stokrotnie doznane kłopoty (…)962”.
958
Tamże, s. 2. Tamże, s. 1. 960 S. Twardo, op. cit., Ogniwo 12, s. 3. 961 Tamże, s. 9. 962 Tamże, s. 10. 959
235
Zgromadzone wrażenia, bogactwo obserwacji, niesamowite doznania, możliwość podzielenia się spostrzeżeniami – były wartością bezcenną. Wynikało to z głębi przekonań autora wspomnień, było elementem jego systemu wartości. Zarazem jednak pozwalało zaprezentować, a może i zamanifestować we własnym środowisku swe aspiracje, swą pozycję społeczną. Taki trop interpretacyjny byłby zgodny z omawianą przez Krzysztofa Podemskiego koncepcją Judith Adler. Kanadyjska socjolożka, między innymi,
sugeruje
interpretowanie turystyki właśnie jako formy kreowania wizerunku jednostki, a w efekcie i grupy społecznej963. Sposób, w jaki Twardo opisywał swoje podróże i towarzyszące im odczucia, świadczyć może o znaczącym ich miejscu w świadomości kręgu warszawskiej inteligencji. Podobną do Twardy determinację w dogłębnym poznaniu obcych krajów wykazywał inny przedstawiciel tego samego kręgu – Władysław Kiejstut Matlakowski. W 1902 roku, jako niespełna siedemnastolatek, wraz z matką i siostrą spędzał wakacje w Danii, w Espergiorde – Snekersten, nad Skagerrakiem. Zwiedzał wówczas Kopenhagę, Fredriksborg, legendarny zamek Hamleta w Helsingor. Przede wszystkim jednak odbył kilkutygodniową, samotną wycieczkę do Norwegii, sfinansowaną – jak podaje – przez babcię. Młodziutki turysta dotarł statkiem do Oslo – wówczas jeszcze noszącego nazwę Christianii. Po zwiedzeniu miasta, wyruszył do Bergen i Stavanger, również drogą morską, co dało mu możność podziwiania dzikości fiordów, nasuwających mu skojarzenia z tatrzańskimi stawami. W Odile, nad Hardangerfiordem, zmienił środek lokomocji, wynajmując dwukołową „kariolkę”, zaprzężoną w skandynawskiego konika – fiordinga. Samodzielnie powożąc, wyruszył przez góry Telemarku w powrotną drogę do Oslo. Dziennie pokonywał około 60 kilometrów964. Nocował w „sielskich, wówczas drewnianych hotelikach, czystych i przyjemnych”. Wędrował po lodowcach, podziwiał piękno dziewiczej, skandynawskiej przyrody. Poznawał wyjątkowy urok niezwykłych wakacji i z zainteresowaniem przyglądał się obyczajom napotykanych turystów: „W zacisznych, malowniczych zakątkach można było napotkać nad obfitującymi w ryby strumieniami oberże, idealne miejsce spędzania wakacji dla odludków, dziwaków, raj dla wędkarzy – w ogóle typów, w jakie obfituje Anglia, a zwłaszcza Szkocja. Nocowałem raz w takim hoteliku, ukrytym w gąszczu nad strumieniem: równie milczącego towarzystwa nie spotkałem nigdy”965. Po zakończeniu norweskiego
963
K. Podemski, op. cit., s. 66. W. K. Matlakowski, op. cit., Rozdział 11. Norderney i Norwegia, s. 8-11. 965 Tamże, s. 11. 964
236
wojażu „Kiesio” - statkiem i koleją -powrócił, pełen wrażeń, do oczekującej na duńskim wybrzeżu rodziny. Tak jak wyjątkowe były alpejskie wędrówki Stanisława Twardo, tak i niecodzienne wydają się skandynawskie peregrynacje młodego Matlakowskiego. Tego typu doświadczenia nie były, naturalnie, reprezentatywne dla obyczajów rozpowszechnionych wśród klasy średniej. Ukazują potrzeby i pragnienia dość wyjątkowych przedstawicieli tego środowiska. Obaj turyści wyznaczali nowe, alternatywne sposoby spędzania wakacji. W bezpośrednim kręgu przyjaciół czy znajomych mogli tworzyć pewien wzorzec. Podróżując, wkraczali na pole zajmowane do tej pory przez elity, jednak realizując swe niezwykłe pasje, kształtowali obyczaj, który z czasem stał się elementem etosu klasy średniej, a zwłaszcza inteligencji. Wartość podróży najaktywniejszych turystów była niezaprzeczalna – była taka, jaką chcieli ją widzieć cytowani publicyści prasowi. Relacje ambitnych wędrowców, opowieści snute wśród kręgu znajomych, oddziaływały na styl życia, na decyzje podejmowane przez innych przedstawicieli środowiska. Stateczna nauczycielka z pensji dla panien, jaką była Jadwiga Ostromęcka, doceniała przez długie lata uroki spędzania kanikuły w dość stereotypowy sposób – w Druskiennikach, Zakopanem, w ziemiańskich dworach na Litwie. Przyszedł jednak czas, że i ona – dobiegając pięćdziesiątego roku życia! – postanowiła wzbogacić swe doświadczenia wakacyjne. W 1911 roku przedsięwzięła plan dość niezwykły. Spisując trzy dekady później wspomnienia, uznała za konieczne szeroko uzasadnić swe turystyczne przedsięwzięcie: „Zbliżający się czas wakacyjny postanowiłam poświęcić na odświeżenie umysłu i wyjrzenie na szerszy świat, wybierając za granicą jakąś najbardziej godną zwiedzenia i nadającą się do pobytu w niej miejscowość. Nie nęciły mnie wywczasy nad lazurowym morzem, gdyż nie chodziło mi o wypoczynek fizyczny, pragnęłam mieć z tej podróży korzyści moralne i umysłowe, spotkać się z ludźmi o wysokiej kulturze, poznać zorganizowane przez nich życie i panujące w nim
stosunki. Po głębszym namyśle, a
poniekąd pod wpływem interesującej mnie naonczas twórczości pisarzy skandynawskich: Ibsena, Björnsona, Selmy Lagerlöf i innych, wybór mój padł na Półwysep Skandynawski. Odświeżyłam posiadane o tych krajach wiadomości historyczne, zaznajomiłam się z paru ciekawych książek z ich stanem obecnym, nabyłam francuskie wydane nieśmiertelnego Baedeckera i ułożyłam marszrutę projektowanej podróży, delektując się niejako jej przedsmakiem. Po ukończeniu roku szkolnego 25 czerwca 1911 roku, wyruszyłam via Berlin, wyspa Rugia, w celu zwiedzenia przede wszystkim Szwecji, Norwegii, następnie Danii, aby przez Drezno, gdzie tego lata miała się odbyć powszechna wystawa higieniczna, i kochany 237
Kraków powrócić do Warszawy”966. Niestety, pamiętnikarka nie pozostawiła dokładnego opisu tej wyprawy. Dalekie, egzotyczne peregrynacje w ciągu całego swego życia podejmował Wincenty Lutosławski - wybitny filozof, badacz dzieł Platona. Gruntownie zwiedził całą Europę, Stany Zjednoczone, Bliski Wschód. Ogółem w podróżach spędził kilkanaście lat967. Próbę interpretacji znaczenia jego wędrówek podjęła Beata K. Obsulewicz968. Autorka analizy zwraca uwagę na nadzwyczajną aktywność Lutosławskiego na tym polu, podkreślając przy tym, że jednym z najważniejszych motywów jego wojaży była dogłębna, gruntowna edukacja969.
Zasadniczym
przedmiotem
rozważań
Beaty Obsulewicz
jest
książka
Lutosławskiego pt. Jak tanio podróżować. I. Wędrówki iberyjskie, która ukazała się w 1909 roku w Bibliotece Dzieł Wyborowych970. Doceniając wszechstronność i erudycję pracy B. Obsulewicz, należy podkreślić, że – z punktu widzenia niniejszej rozprawy – nadzwyczaj istotne jest to, co tekst Lutosławskiego przynosił czytelnikom w chwili publikacji. Popularne dziełko Lutosławskiego jest
świadectwem
prawdziwej
fascynacji
podróżami. Autor wspomina mimochodem, że wędrował po Europie, Azji, Ameryce i Afryce. Podkreśla, że w ciągu 12 lat dziewięciokrotnie odwiedzał Hiszpanię, dokładnie poznając ten kraj971. Filozof z bezwzględnym krytycyzmem odnosił się do rozrzutności ludzi zamożnych i jałowości ich wojaży. Nawiązywał przy tym do omówionych w poprzednim rozdziale, szeroko rozpowszechnionych poglądów: „(…) mało kto istotnie zwiedza świat jako myślący pielgrzym, choć tysiące naszych rodaków zamożniejszych wyjeżdża za granicę. Jadą najczęściej do miejsc znanych, o których tyle słyszeli, że prawie nic nowego się
nie
dowiedzą, lub na kurację, gdzie spotykają bezbarwny tłum międzynarodowy, a rzadko kto przekroczy granice środkowej Europy, lub utarte szlaki międzynarodowe turystów. Ci, co wywożą niar ciała swego utuczonego do Karlsbadu lub Vichy, najmniej są zdolni prawdziwie użyć podróży i rozszerzyć widnokrąg swego doświadczenia. A ci, co najgoręcej łakną wiedzy i doświadczenia, najczęściej uważają podróż za niedostępny zbytek”972. Lutosławski konstatował, że sytuacja taka wynika z niernie wysokich kosztów 966
J. Ostromęcka, op. cit., s. 244. T. Mróz, Wincenty Lutosławski 1863 – 1954. Jestem obywatelem Utopii, Kraków 2008. 968 B. K. Obsulewicz, Realne koszta tanich podróży. O Wincentym Lutosławskim i jego Wrażeniach iberyjskich, [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010. 967
969
Tamże, s. 178-179. W. Lutosławski, Jak tanio podróżować. I. Wędrówki iberyjskie, Warszawa 1909. 971 Tamże, s. 9, 22. 972 Tamże, s. 3. 970
238
wyżywienia i zakwaterowania w trakcie zagranicznej podróży. Aby pokonać przeciwności, zachęcał do stosowania lekkiej, bezmięsnej diety, bazującej na warzywach, owocach i pieczywie. Opisywał specjalną metodę spożywania posiłków, propagowaną przez Horace’a Fletchera. Polegające na starannym przeżuwaniu jedzenia „fleczerowanie” z powodzeniem miał stosować sam autor podczas swych licznych wędrówek 973. Lutosławski namawiał do nocowania w tanich pokojach, zamiast w hotelach, do podróżowania piechotą i radykalnego ograniczania bagażu do najniezbędniejszych przedmiotów, do nawiązywania kontaktów z napotykanymi ludźmi: „Tylko trzeba występować skromnie, jako życzliwy pielgrzym, a nie jako arogancki turysta. I trzeba się zbliżać do ludzi”974. Wybitny filozof i podróżnik zwracał uwagę na istotę wartości wędrówek przedsiębranych tanio, pozwalających na prawdziwe poznanie odwiedzanych okolic: „Podróż taka byłaby miłym wspomnieniem na starość, zbiorem bardzo ciekawych wrażeń i doświadczeń, bogatym źródłem rozwoju umysłowego i kuracją od wielu niedomagań fizycznych. Ten, co się odważy ją przedsięwziąć, będzie liczył o jedną zimę mniej w swoim życiu, a starczy mu materiału na opowiadanie w ciągu lat wielu”975. Beata Obsulewicz stwierdza, że „Ideałem podróżnika jest dla Lutosławskiego <<myślący pielgrzym>>, który przez wędrówkę <
>. W tak pojętej wędrówce obowiązuje prosta zasada: minimum inwestycji materialnej przekłada się na maksimum wartości poznawczych”976. Warto zauważyć, że taki model podróżowania kojarzy się z rzeczywistymi, opisanymi wyżej zwyczajami podróżniczymi Stanisława Twardo i Władysława Kiejstuta Matlakowskiego. Co więcej, lansowany przez Lutosławskiego wzorzec odpowiada także typowi turysty, wyróżnionemu przez Erica Cohena jako drifter – tułacz, który porzucając utarte szlaki identyfikuje się z napotykaną społecznością977. Lutosławski – erudyta, globetrotter, znawca kultury, bywalec uniwersytetów, bibliotek i salonów – w dobrej wierze i z czystymi intencjami zachęcał ludzi mniej zamożnych do podejmowania dalekich peregrynacji dla wzbogacenia osobowości, poszerzenia wiedzy o świecie i – wreszcie – dla możliwości oddawania się formom aktywności, przynależnym kręgom należącym do społecznych elit – nie tylko materialnych, ale i intelektualnych.
973
Tamże, s. 4-7. Tamże, s. 7. 975 Tamże, s. 12. 976 B. Obsulewicz, op. cit., s. 188. 977 K. Podemski, op. cit., s. 48. 974
239
Cudze chwalicie… Podróż patriotyczna. Wyprawy Twardy, Matlakowskiego i Ostromęckiej, podobnie jak propozycje Lutosławskiego, odpowiadały lansowanemu w prasie ideałowi podróży „wartościowych”. Nie mogły jednak stać się powszechnym standardem dla ogółu przedstawicieli warszawskiej klasy średniej. Wymagały nie tylko nakładów finansowych, ale – przede wszystkim - determinacji, wysiłku organizacyjnego, dostępu do czasu wolnego. Zdając sobie sprawę z tych ograniczeń, redaktorzy warszawskich czasopism zachęcali do turystyki krajowej, do wędrowania po ziemiach polskich. Zwracano uwagę na wielkie walory poznawcze i odwoływano się do uczuć patriotycznych. Dawał się przy tym zauważyć pewien dystans do zagranicznych peregrynacji, kojarzonych jako pole aktywności elit. Kształtowany przez prasę obraz mógł stanowić dla ambitnych przedstawicieli klasy średniej dodatkowe uzasadnienie do rezygnacji z dalekich wojaży. Jeśli już decydowano się na wyjazd z Warszawy, to – najczęściej – poprzestawano na okolicach ojczystych. Niektórzy przedstawiciele inteligencji czynili to z przekonaniem i z przyjemnością. Autentyczną fascynację swojskością – urokami rodzimego krajobrazu, obyczajami ludu, fauną i florą – przejawiała Eliza Orzeszkowa. Jej korespondencja z Leopoldem Méyetem pozwala stwierdzić, że znany powszechnie podziw pisarki dla nadniemeńskiej przyrody nie był, bynajmniej, literacką, powieściową figurą. Z nadzwyczaj lubianych Miniewicz, gdzie powstawało Nad Niemnem, donosiła w 1886 r. przyjacielowi: „Dla tej powieści odbyłam w towarzystwie zagrodowych szlachciców i szlachcianek formalne studia botaniki miejscowej tudzież pieśni, bajek, zagadek, podań tutejszego polskiego ludu”978. Wyznanie to można by uznać za świadectwo traktowania kontaktu ze wsią litewską wyłącznie jako sposobu pozyskania informacji do wykorzystania w powstającej powieści. Byłby to jednak wniosek błędny. W 1888 roku, podczas kolejnego lata w Miniewiczach, pisarka oddawała się botanice, wzbogacała o nowe okazy swój zielnik, wiele czasu spędzała gawędząc z chłopami979. Dziesięć lat później, z wielką pasją szykowała się do poznania Puszczy Białowieskiej. Po odbyciu planowanej wycieczki, zachwycona, ze szczegółami opisywała Méyetowi tamtejszych mieszkańców, ich obyczaje oraz przyrodę puszczańską980. Zainteresowania, upodobania Orzeszkowej – osoby wybitnej, mającej wyjątkowy stosunek do ojczystego dziedzictwa –
nie były powszechne. Pośród przedstawicieli zamożniejszej
978
List do L. Méyeta, 11 VIII (30 VII) 1886 r., List 48, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 29-30. List do L. Méyeta, 9 X [18]88 r., List 68, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 39. 980 List do L. Méyeta, 2 VIII [18]98 r., List 211, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 168-171. 979
240
inteligencji, poza nielicznymi udokumentowanymi wyjątkami, jak na przykład Franciszek Kostrzewski, panowała inna wrażliwość i inne preferencje. To one były przedmiotem krytyki prasy. Warszawskie periodyki, ganiąc rozrzutność, jałowość, bezwartościowość podróży dalekich, zwracały uwagę na ich kosmopolityzm, odarcie z uczuć narodowych. W 1893 roku na łamach „Wędrowca” pytano: „(…) dlaczego publiczność nasza, mając w kraju i źródła lecznicze doskonałe i w wielu cierpieniach skuteczne, szuka zdrowia za granicą i wywozi pieniądze, które na miejscu pozostać powinny?”981. „Wędrowcowi” wtórował „Tygodnik Mód i Powieści”, który zwracał uwagę na niepożądane, ekonomiczne skutki mody na zagraniczne kuracje. Omawiając list czytelniczki, felietonista „Tygodnika…” pisał: „Autorka jego to zapewne osoba młoda, rozpoczynająca dopiero włóczęgę po badach zagranicznych, bo nie umie panować nad swoim zachwytem. (…) Nie, łaskawa pani, nie możemy korzystać z pani entuzjazmu, raz dlatego, że bywa go nadto po innych pismach, po wtóre dlatego, że nie chcemy szkodzić i tak już srodze pokrzywdzonym błotkom i piaskom miejscowym, a wreszcie, że ten entuzjazm jest co najmniej zbyteczny, bo ci, którzy ferują wyroki na błotka, piaski i komfort zagranicy, nasi <
> lekarze, nie pozwalają krzywdy robić badom i trofom, za bogatym, aby je krzywdzić było można”982. Nie tylko jednak względy ekonomiczne powinny odstręczać amatorów dalekich wojaży od opuszczania kraju. Przede wszystkim krytykowano powszechną, zawstydzającą nieznajomość stron ojczystych wśród tych, którzy radzi byli trwonić pieniądze za granicą. „Biesiada Literacka” sprowadzała na ziemię amatorów cudzoziemskich peregrynacji następującymi słowy: „Dla tych, którzy nie znają Kielc i wielce malowniczych okolic tamtejszych, już samo zwiedzenie ich przedstawia się jako nowość, cóż dopiero mówić o ludziach wiedzących <
> o Riwierze, znających <
>, a nie mających rzetelnego pojęcia o własnym kraju! A kraj własny poznać dobrze – toż to nie bagatela bynajmniej”983. Na przełomie stuleci większość warszawskich periodyków formułowała wezwania utrzymane w podobnym duchu. W 1900 roku „Przegląd Tygodniowy” zainicjował prasową akcję, mającą na celu spopularyzowanie krajowych wędrówek poznawczych. Zwracając się wprost do przedstawicieli klasy średniej, felietonista „Przeglądu” stwierdzał, że ponieważ 981
Nasze zdrojowiska, „Wędrowiec” 1893, nr 29. Z tygodnia, „TMiP” 1893, nr 30, s. 239. 983 Z Warszawy, „BL” 1898, nr 33, s. 102. 982
241
powszechny brak doświadczenia, informacji, ram organizacyjnych „(…) odstrasza lub zniechęca wiele inteligentnych osób do zwiedzania kraju stosownie do czasu wolnego i środków posiadanych (…), [to] (…) całemu społeczeństwu znakomitą przysługę oddaje każdy, kto sprawozdaniem z podróży choć trochę ciekawszej, podzieli się z ogółem wiadomościami praktycznymi, doświadczeniem własnym. Dla tego celu należy otworzyć w pismach codziennych stałą rubrykę – takąż, jaką dotychczas cieszyły się rozmaite szablonowe i czcze korespondencje z badów i kurortów. Sądzimy, a każdy przyzna nam łatwo, że króciutki 50-60-wierszowy opis wycieczki na przykład do Janowa lub na Łysą Górę, również zajmie czytający ogół – jak wiadomość z Biarritz, że pogoda tam dopisuje, że jest drogo i że bawi tam hrabianka Różycka ze swym papuńciem”984. Wyraźny przytyk do warstw wyższych i zwrócenie się do „osób inteligentnych” miały podkreślać, że wezwaniem swym „Przegląd” pragnie zainteresować klasę średnią. Redakcja przypisywała adresatom felietonu wyższe aspiracje. Oczekiwała podejmowania świadomych podróży - jako wyrazu środowiskowych ambicji. Tym samym nadawała postulowanym przez siebie formom wypoczynku rolę wyznacznika pozycji społecznej. Rzuconemu przez siebie wezwaniu „Przegląd Tygodniowy” pozostał wierny. W kolejnych numerach konsekwentnie zachęcał do podejmowania wycieczek w Góry Świętokrzyskie i do Sandomierza985, do Czerska986, zachwalał uroki Ojcowa987. Także inne tytuły prasowe na przełomie wieków systematycznie prezentowały godne odwiedzenia zakątki ziem polskich, podkreślając, iż poznanie ich ma głęboki wymiar patriotyczny.
„Tygodnik
Mód
i
Powieści”
zachęcał
do
wędrówek
po
Górach
Świętokrzyskich988. Zachwalano krajowe uzdrowiska: Ciechocinek, Nałęczów, Busko, Czarniecką Górę, Niekłań, Nowe Miasto nad Pilicą.
Zwracano uwagę na walory
krajoznawcze ich okolic989. Aby spopularyzować wypoczynek na terenie Królestwa, „Kurier Warszawski” zamieścił w 1891 specjalny cykl reporterski „Z wrażeń letniej wycieczki”, będący plonem podróży Czesława Jankowskiego990.
984
Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 25, s. 2. Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 28, s. 4. 986 Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 30, s. 7; nr 31, s. 2. 987 Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 34, s. 2. 988 Nasze góry, „TMiP” 1908, nr 22, s. 3. 989 L. Ćwierciakiewiczowa, W Nałęczowie, „KW” 1891, nr 131, s. 2; Do Ojcowa, „KW” 1891, nr 172, s. 4; Otwarcie sezonu. Ciechocinek, „KW” 1891, nr 141, s. 2; Echa letnie. Czarniecka Góra w czerwcu, „KW” 1898, nr 175, s. 2; Echa letnie. Konieol nad Pilicą, „KW” 1898, nr 188, s. 3. 990 Cz. Jankowski, Z wrażeń letniej wycieczki, „KW” 1891, nr 190, 196, 200, 201, 209, 210, 214, 228, 229. 985
242
Postulat poznawania i wspierania zdrojowisk „krajowych” oraz eksplorowania atrakcyjnych poznawczo okolic „kraju” nie ograniczał się, bynajmniej, do ziem zaboru rosyjskiego. Opinia publiczna uczulana była przez prasę, co prawda w dość zawoalowany sposób, na konieczność pielęgnowania świadomości jedności ziem polskich. Zwracano uwagę na potrzebę zachowania związków z rodakami z pozostałych zaborów. Pamiętając o beztroskim kosmopolityzmie elit, których reprezentanci w każdym zakątku Europy czuli się dość swojsko, przypomnieć przecież należy, że i najzamożniejsi przeżywali wzruszenia, przekraczając kordon graniczny i sycąc się swobodą Galicji. Cóż dopiero przedstawiciele klasy średniej, dla których sama już „zagraniczna” podróż była czymś wyjątkowym. Dla nich doświadczenie to miało szczególny charakter. Wpisywało się w etos inteligencji jako depozytariusza narodowej tradycji i narodowej jedności. Podnosiło wartość wypoczynku i podróży, przydając im wymiar patriotyczny. A przy okazji pozwalało na wytłumaczenie udawania się do miejscowości nie tak atrakcyjnych i prestiżowych jak niemieckie, francuskie czy austriackie kurorty. Podróż do galicyjskich stacji klimatycznych, nie dysponujących tak wszechstronną infrastrukturą leczniczą i rozrywkową, traktowana bywała niemal jak pielgrzymka do narodowych ołtarzy wolności. Na łamach prasy każdego sezonu szeroko rozpisywano się o walorach galicyjskich stacji klimatycznych. W 1891 roku przybliżał je czytelnikom „Kuriera Warszawskiego” Stanisław Rossowski, który – jako specjalny wysłannik dziennika - odbył reporterski rajd od Iwonicza przez Rymanów, Rabkę, Żegiestów, Szczawnicę do Krynicy991. Jego relację drukowano
równolegle
z
doniesieniami
Czesława
Jankowskiego
o
uzdrowiskach
Królestwa992. Szczawnicą zachwycała się sama Lucyna Ćwierciakiewiczowa: „Z takim powietrzem spotyka się tylko w Ischl, jego okolicach, w Reichanhall, Berchtesgaden i całym południowym Tyrolu. Ze słów moich widzicie, jaką zwolenniczką jestem Szczawnicy, jako stacji klimatycznej”993. U schyłku XIX wieku prasa publikowała nader systematycznie obszerne informacje o pięknie przyrody, walorach kuracji i atrakcjach galicyjskich uzdrowisk994. Wśród nich wyjątkową rolę odgrywało Zakopane. Już w 1873 roku „Kurier Warszawski” donosił o przybyciu na wakacje pod Giewontem prominentnych przedstawicieli polskiej kultury 991
S. Rossowski, Z wrażeń letniej wycieczki, „KW” 1891, nr 211, 215, 225, 236. Por. przypis 812. 993 L. Ćwierciakiewiczowa, Echa letnie. Szczawnica, „KW” 1891, nr 183, s. 1. 994 Sezon w Tatrach, „KW” 1893, nr 157, s. 6; Echa letnie. Szczawnica, „KW” 1893, nr 180, s. 5; Echa letnie. Żegiestów w lipcu, „KW” 1893, nr 191, s. 2; Echa letnie. Rabka w połowie lipca, „KW” 1893, nr 198, s. 2; Echa letnie. Żegiestów, „KW” 1903, nr 221, s. 2; W Tatrach, „KW” 1903, nr 236, s. 1. 992
243
(Bałuckiego, Anczyca, Asnyka), których zwabiła „(…) kuracja żentyczna, powietrze górskie i forsowne wycieczki”995. W 1903 roku zasłużony popularyzator turystyki tatrzańskiej, autor znakomitych przewodników, Walery Eljasz prezentował w „Biesiadzie Literackiej” ekscytującą relację o prawdziwie wysokogórskiej wyprawie na Kozi Wierch996. Pięć lat później Ferdynand Hoesick określał Zakopane jako „letnisko wszechpolskie”, ściągające rodaków z całego świata997. Jak już wspomniano, bardzo częstym gościem pod Giewontem był autor Trylogii. Sam zresztą przyczynił się do popularyzacji i wręcz nobilitacji góralszczyzny, stylizując język bohaterów Krzyżaków na gwarę podhalańską, co miało upodobnić go do średniowiecznej staropolszczyzny998. W prywatnym liście do Marii Godlewskiej pisarz zawarł jednak kapitalny, sarkastyczny obraz wakacji w „letniej stolicy Polski”, w lipcu 1896 r.: „Wszędzie byłoby lepiej i zdrowiej. Chałubiński był wielkim lekarzem, ale jak wszyscy niepospolici ludzie miał pewne dziwaczne załamania w mózgu, w których kryły się dziwaczne idee – i do takich dziwactw należy Zakopane. To prosta strata czasu i pieniędzy i najniedorzeczniejsza na lato miejscowość, do której wysłanie jest owczym pędem lekarskim. (…) Słońca nie widziałem, żyjemy w dżdżu, w wichrze, słocie, ciemności i wilgoci. (…) W piecach palimy. Katary, bole zębów, gardła itp. nie opuszczają i nas , i wszystkich. Z rana nie mogę pisać z powodu zgrabiałości rąk. Wszystko jest mokre, oślizgłe i dzień podobny do nocy. Co się przez całe miesiące Nizzy zarobiło, to się tu w tydzień traci. I chcą mi wmówić, że to dla zdrowia dzieci może być dobre. To się nazywa alpejski klimat i świeże powietrze, na które żal by psa wypędzać”999. Tak miażdżąca opinia była jednak odosobniona. Sam Sienkiewicz niejednokrotnie zresztą wracał w Tatry. Świadectwem renomy, jaką cieszyło się Zakopane wśród polskich elit, mogą również być – nieco ironiczne - słowa Orzeszkowej, skierowane do Leopolda Méyeta: „(…) rozumiem dobrze, że gdy się ma do wyboru taki wszechstronnie skromny zakątek jak Poniemuń i tak pyszną miejscowość jak Zakopane, wybiera się drugą”1000. Zakopane na przełomie wieków przyciągało uwagę całego polskiego społeczeństwa, a rozgrywające się pod Tatrami konflikty szeroko były komentowane były przez prasę. Galicyjsko-węgierski spór o Morskie Oko traktowany był z najwyższą powagą jako zamach 995
Kronika zagraniczna. Zakopane, „KW”1873 , nr 172, s. 3. W. Eljasz, Nowy szczyt w Tatrach. Wycieczka na Kozi Wierch, „BL” 1903, nr 21, 23. 997 Zakopane – Europa, „KW” 1908, nr 206. 998 J. Kolbuszewski, Tatry w literaturze polskiej 1805 - 1939, Kraków 1982, s. 169. 999 List do M. Godlewskiej, [ok. 5 VII 1896 r.], List 186, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 249-250. 1000 List do L. Méyeta, 14(26) VIII 1894 r., List 115, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 55. 996
244
na ziemie polskie1001. Kampania propagująca styl zakopiański mobilizowała zwolenników stworzenia kanonów sztuki narodowej. Batalia wokół kierunków rozwoju i sposobu zagospodarowania Zakopanego, zapoczątkowana cyklem artykułów Stanisława Witkiewicza pt. Bagno, drukowanych w „Przeglądzie Zakopiańskim”, podzieliła polską opinię publiczną, także na gruncie warszawskim1002. Nawet w zamieszczonej w „Przeglądzie Tygodniowym” korespondencji z Petersburga dano wyraz ogólnonarodowemu charakterowi batalii o Zakopane, potępiając działania doktora Andrzeja Chramca i jego stronników - „(…) gadów w ludzkich powłokach, wegetujących plugawie w swych ciemnych norach”1003. Z kolei w obronie Chramca i środowiska góralskiego wystąpił felietonista „Biesiady Literackiej”1004. Obszerne relacjonowanie konfliktów dzielących społeczność „letniej stolicy Polski” podkreślało ogólnonarodowy wymiar podtatrzańskiej problematyki. I, jeśli weźmie się pod uwagę rolę, jaką w młodopolskiej epoce odgrywała góralszczyzna, nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady1005. Zakopiańskie spory wokół rozwoju najpopularniejszego galicyjskiego uzdrowiska oddziaływały na świadomość polskich elit i polskiej inteligencji. Zmuszały do zajęcia stanowiska wobec dramatycznej batalii, czyniąc z niej ważny, narodowy problem. W tej sytuacji podróż do Zakopanego wiązała się z przeświadczeniem o uczestniczeniu w czymś ważnym, uniwersalnym, przyciągającym uwagę znaczniejszych kręgów polskiego społeczeństwa. Zakopiańska batalia o Bagno była ekwiwalentem istotnego dyskursu między postępem a zacofaniem, między nieco utopijną, szlachetną ideowością a wyrachowaną żądzą zysku. Trudno przecenić rolę, jaką Zakopane, góralska sztuka i tatrzańska turystyka odegrały nie tylko w integracji podzielonego rozbiorowymi granicami społeczeństwa, ale też w kształtowaniu stosunku polskiej inteligencji do podróży i wypoczynku. Uczestniczenie w letnim życiu Zakopanego jawiło się nie tylko jako kuracja, rozrywka czy turystyczne poznanie. Stawało się w istocie formą ideowej aktywności. Manifestacją jednej z dwóch przeciwnych postaw. W szczególnym przypadku Zakopanego podróż zyskiwała zgoła niezwykły wymiar.
1001
Spór o Morskie Oko. Materiały z sesji naukowej poświęconej 90-rocznicy procesu w Grazu. Zakopane 12-13 września 1992 r., red. J. M. Roszkowski, Zakopane 1993. 1002 M. Olkuśnik, Materia w służbie idei. Geneza i główne płaszczyzny sporu o kierunki rozwoju cywilizacyjnego Zakopanego na przełomie XIX i XX wieku, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2000, nr 3 - 4. 1003 Głos z północy. Petersburg w marcu, „PT” 1903, nr, 14, s. 162-163. Por. Echa warszawskie, „PT” 1903, nr 18, s. 217. 1004 Z Warszawy. Zakopane w bagnie i złości, „BL” 1903, nr 21. 1005 Analizę fenomenu Zakopanego przedstawiła ostatnio A. D. Sznapik, Tatrzańska Arkadia. Zakopane jako ośrodek artystyczno-intelektualny od około 1880 do 1914 roku, Warszawa 2009.
245
Stolica Tatr u schyłku XIX wieku przyciągała ogromne rzesze gości. Frekwencja rosła lawinowo, przekraczając na początku XX wieku 10 tysięcy osób. Wyjazd do Zakopanego traktowany był niemal jako powinność, obowiązek każdego Polaka, który na taki wojaż mógł sobie pozwolić. Pod Giewontem regularnie bawili niemal wszyscy luminarze polskiego życia artystycznego, literackiego, politycznego. W środowisku lewicowej inteligencji zakopiańskiej bawiła w 1903 roku Jadwiga Ostromęcka1006. W 1901 roku na zakopiańskim gruncie sprawy organizacji „Zdrowie” omawiał z Henrykiem Raabe Stanisław Twardo1007. Regularnie spędzał tam wakacje Władysław Kiejstut Matlakowski1008. Bywalcy podtatrzańscy w swych relacjach zwracali uwagę na ideowy, patriotyczny wymiar zakopiańskich wakacji. Poświęcając wiele miejsca i uwagi zdrojowiskom Królestwa czy Galicji, prasa nie traciła z oczu innych miejscowości, których poznanie miało budować w kręgu podróżujących warszawiaków poczucie jedności ziem polskich. Zachęcano, między innymi, do odwiedzania Śląska Cieszyńskiego. „Tygodnik Mód i Powieści” namawiał do beskidzkich wędrówek w okolicach Wisły i odwoływał się przy tym do uczuć patriotycznych: „(…) obowiązkiem jest utrzymać łączność z tą cząstką Polski, [która] oderwana, ale mimo starań wszechmanów nie zatraciła polskości”1009. Nie będzie Niemiec… Przeciw germanizacji – na wakacjach. Na przełomie XIX i XX wieku nastąpiło wyraźne zaostrzenie polityki germanizacyjnej w zaborze pruskim i, jednocześnie, pewne złagodzenie cenzury w zaborze rosyjskim. Prasa warszawska podjęła wówczas kampanię piętnującą działania władz niemieckich wobec Polaków. Około 1900 roku, w czasie kolejnych letnich sezonów, publikacje prasowe przekonywały polską publiczność do bojkotu niemieckich uzdrowisk, krytykowały panujące w nich stosunki, zarzucały udającym się do nich rodakom brak patriotyzmu. „Kurier Warszawski” wołał: „Nie jedźcie do badów niemieckich na lato! (…) Kołobrzeg! Tylko Kołobrzeg! Nie ma jak Kołobrzeg! Radzili ojcom niektórzy lekarze. Czyżby jeno dla zdrowia polskich dzieci miała być tak nieodzowną kąpiel w falach germanizmu? Bo inne narody obchodzą się bez Kołobrzegu”1010. W tym samym 1898 roku korespondent „Kuriera” tak relacjonował swój pobyt nad Zatoką Ryską – w Majorenhoffie i Dubbeln: „(…) awantury hakatystów jednak odstraszyły mnie od <<strandów>> pruskich i dlatego przyjechałem tutaj 1006
J. Ostromęcka, op. cit., s. 191. S. Twardo, op. cit., Ogniwo 2. 1008 W. K. Matlakowski, op. cit., s. 16. 1009 Wisła, „TMiP” 1908, nr 19, s. 4. Por. także: Korespondencja. Wisła, „TMiP” 1898, nr 32, s. 311-312. 1010 „KW” 1898, nr 235, s. 4-5. 1007
246
[podobnie jak wielu Polaków z Kurlandii, Liflandii, Litwy i Królestwa, którzy] (…) zrezygnowali z Sopotu i Kołobrzegu, by uniknąć starć z hakatystami i junkierstwem pruskim”1011. Autor relacji chwalił warunki, rozrywki, kuracje oferowane w odwiedzonych miejscowościach. Stwierdzał, że z powodzeniem mogą konkurować z uznanymi kąpieliskami niemieckimi. Z wielkim zaangażowaniem do kampanii bojkotu pruskich uzdrowisk włączyły się warszawskie pisma satyryczne. W pierwszych latach XX wieku na ich łamach, zwłaszcza w sezonie letnim, zamieszczano rysunkowe karykatury, złośliwe wierszyki, a nawet teksty krótkich jednoaktówek. Obnażano w nich chciwość i brutalność Niemców wespół z naiwnością udających się do nich w gościnę Polaków. W 1908 roku, w okresie wyjątkowego nasilenia germanizacji, „Mucha” witała sezon wakacyjny okładką jednego z majowych numerów. Całą tytułową kartę pisma zdobiła podobizna opasłego Prusaka, który z fajką w ustach i kuflem w dłoni, wyniośle zwracał się do nieprzebranego tłumu Polaków, taszczących pękate worki z pieniędzmi: „No ja! Dobrze, dobrze! Ja się już nie gniewam na was, polaków; możecie wejść, tylko niech mi każdy nasypie dużo pieniędzy i cicho siedzi, gdy mu będę codziennie wymyślał”. Za plecami Niemca piętrzyły się beczki z napisami: Zopott, Kolberg, Ems, Kissingen. Naiwni goście wsypywali do nich ze swych worków monety. Tytuł ryciny brzmiał „Hołd polski w sezonie 1908”1012. W numerze 21 z tego samego 1908 roku redakcja „Muchy” zamieściła pastisz: „Ogłoszenie wywieszone w Sopotach”. „Bade – Direktion” zalecała w nim mieszkańcom, by w celu „(…) odpowiedniego ukarania polskiego narodowego szowinizmu” okazywali Polakom pogardę, dwukrotnie podnieśli ceny mieszkań i starali się „(…) wszelkimi sposobami, ustnemi lub ręcznemi (handgreiflich) wpoić w owych przybyszów uznanie dla kraju niemieckiego”1013. Utrwaleniu w świadomości czytelników pism satyrycznych skrajnie negatywnego stereotypu gospodarzy Sopotu służyła również scenka Pierwszy gość w Sopotach1014.. Kuracjusz z Warszawy o nazwisku Naiwnicki, doświadczał nadzwyczajnego zakłamania, wyrachowania, zachłanności i sprytu ze strony burmistrza Polenkollera i miejscowego obywatela Polenessera, a następnie został brutalnie potraktowany przez niejakiego Polenfressera i pruskiego żandarma.1015. Redakcja „Muchy” zamykała symbolicznie sezon 1011
Z wybrzeża Zatoki Ryskiej, „KW” 1898, nr 217, s. 5. „Mucha” 1908, nr 20, s. 1. 1013 „Mucha” 1908, nr 21, s. 5. 1014 Pierwszy gość w Sopotach, „Mucha” 1908, nr 25, s. 6. 1015 Tamże. 1012
247
wakacyjny 1908 roku obrazkiem, pokazującym ulicę Sopotu z rzędem świecących pustkami willi z pokojami do wynajęcia, nieskutecznie kuszących nazwami: „Koscciuschko”, „Mitzkiewytsch”, „Sobesky”, „Schönes Polenland”, „Monuschko”. Komentarz pod ryciną głosił: „Wielce miły sercu polskiemu widok z tegorocznego sezonu w Sopotach” 1016. Jeśli dać wiarę warszawskim periodykom, polski bojkot pruskich uzdrowisk nadbałtyckich był nader skuteczny. Wręcz budził on niepokój tamtejszych przedsiębiorców1017. Jak jednak podaje (za M. Frankiewiczem) Tadeusz Stegner, „Podjęta w 1908 r. przez część polskich środowisk opiniotwórczych, m. in. „Kurier Warszawski”, akcja bojkotu niemieckiego uzdrowiska w Sopocie – w zasadzie spełzła na niczym”1018. Perswadując czytelnikom plany wyjazdów do „germanizatorów” i „hakatystów”, dziennikarze odwoływali się do postaw cieszących się uznaniem osób. Tygodnik „Świat”, relacjonując wakacje Orzeszkowej na Nowogródczyźnie, podkreślał, że: „Pobyt we Florianowie zrobił jej tego roku lepiej, aniżeli zeszłoroczna kuracja w Neuheim” 1019. Już zresztą pięć lat wcześniej autorytet pisarki wykorzystywano, by obrzydzić wojażowanie do nieprzyjaznych uzdrowisk. „Przegląd Tygodniowy” wespół z „Biesiadą Literacką” stanowczo dementowały, jakoby autorka Nad Niemnem wybierała się wraz z Marią Konopnicką do wód pruskich1020. Nie zmienia to faktu, że latem 1903 roku pisarka poddawała się kuracji w Marienbadzie, w towarzystwie Jadwigi Nusbaum – Holenderskiej1021. Próbując powstrzymać wyjazdy wakacyjne do Niemiec, prasa zwracała uwagę, by nie wyrządzać krzywdy tamtejszej, polskiej ludności – zarabiającej i żyjącej dzięki napływowi kuracjuszy z Królestwa, przede wszystkim z Warszawy. W obronie interesów Kaszubów, poddawanych germanizacji na równi z Polakami, występował „Świat”1022 oraz „Bluszcz”, który wzywał: „(…) pomóżmy ludowi polskiemu na tych ziemiach”1023. Jak zawsze racjonalny „Przegląd Tygodniowy” rozważał tę kwestię na konkretnym przykładzie właściciela sopockiego pensjonatu „Dom Polski” Wiktora Kulerskiego. Zwracano uwagę, że – przyjmując w swym zakładzie gości z Królestwa – przedsiębiorca zyskuje środki na wydawnictwa propagujące polskość Pomorza, z „Gazetą Grudziądzką” na czele. Felietonista 1016
„Mucha” 1908, nr 30, s. 7. W „badach” pruskich, „KW” 1908, nr 193, s. 2. 1018 T. Stegner, Kobieta na wczasach w Sopocie w XIX i na początku XX w. [w:] Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Warszawa 2001, s. 355. 1019 Orzeszkowa na letniej siedzibie, „Świat” 1908, nr 41, s. 13. 1020 Echa warszawskie, „PT” 1903, nr 16; Z Warszawy, „BL” 1903, nr 16. 1021 List do L. Méyeta, 5 VII 1903 r., List 264, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 221-222. 1022 Czy Sopoty mają być bojkotowane? „Świat” 1908, nr 41, s. 12. 1023 Przy kominku, „Bluszcz” 1903, nr 11. 1017
248
„Przeglądu” wzywał wybierających się nad morze, by pozwalali zarabiać i egzystować Kulerskiemu i innym rodakom, a nie zasilali kieszeni Niemców1024. Na kwestię kaszubską zareagowała również „Mucha”. Uczyniła to jednak w sposób dla siebie charakterystyczny – prosty i jednoznaczny, nie wdając się w złożoność sytuacji narodowościowej na Pomorzu. Redakcja nie omieszkała przy tym zaatakować konserwatywnego „Słowa”, co zawsze czyniła ze szczególnym upodobaniem: „Wielkopańskie <<Słowo>> miewa jednak szusy: Odwiedzać Sopoty każe, choć to Prusy, Bo powiada organ realistów luby, Przez kontakt z Warszawą zyskają Kaszuby. Zatem do Prusaków znoście pełne wory. Kto ma czas niech jedzie, czy zdrowy czy chory. Szwab, gdy mu zapchacie Sopót w każdy kątek, Pokaże Kaszuba wam na targu w piątek. O blago bezdenna! Warszawska głupoto, Co marne świecidło podajesz za złoto, Co paląc łojówkę, wołasz, że blask słońca, Czyż na ciebie nigdy już nie będzie końca?”1025.
Bardzo wyraźna była tendencja do przypisywania walorów patriotycznych lub światopoglądowych
wędrówkom
turystyczno-poznawczym,
kuracjom
czy
zwykłym
wojażom. Wiązano je na przykład z walką z wynaradawianiem w zaborze pruskim czy opowiadaniem się za jedną z postaw etycznych rywalizujących pod Giewontem. Zapewne nie zawładnęło to całkowicie świadomością warszawiaków udających się na wakacyjne
1024 1025
Echa warszawskie, „PT” 1898, nr 28, s. 333-334. „Mucha” 1908, nr 20, s. 2.
249
wędrówki. Tym niemniej podróżowanie zyskiwało głębsze znaczenie, związane z wywiązywaniem się z narodowych i obywatelskich obowiązków.
Turyści w pelerynach i z plecakami. Bywanie w zdrojowiskach Królestwa, Galicji, Śląska Cieszyńskiego czy odwiedzanie polskich pensjonatów na Pomorzu pogłębiało wiedzę o ojczystych stronach i budowało więzi między rodakami. Za najbardziej efektywny i godny pochwały sposób poznawania świata, a zwłaszcza ziem polskich, uznawano jednak turystykę pieszą. Samodzielne włóczęgi łączyły walory edukacyjne, patriotyczne i zdrowotne. Jak już wspominaliśmy, tę formę peregrynacji w czasie letnich miesięcy uprawiał w latach 60-ych Franciszek Kostrzewski, a na przełomie wieków Stanisław Twardo. Obaj praktykowali ten rodzaj wojażowania, gdyż był on dla nich – niezamożnych uczniów – najtańszą formą spędzania wakacji. Obaj też uważali się za pionierów w tej dziedzinie. Wydaje się, że pogląd ów był usprawiedliwiony, skoro warszawskie periodyki przez całą drugą połowę XIX i pierwsze lata XX wieku, promując ideę rozwoju „sportu pieszego”, wciąż ukazywały go jako nowość wymagającą popularyzacji. Zjawisko podróżowania po ziemiach Królestwa długo budziło zaciekawienie i rodzaj podziwu. Redakcja „Kuriera Warszawskiego” w 1878 r. za godne odnotowania i pochwały uznała przedsięwzięcie Michała Elwiro Andriollego: „Andriolli puszcza się na wycieczkę po kraju! Znakomity nasz rysownik zamierza niewyczerpanym swym ołówkiem odtworzyć pamiątki historyczne, miejscowości przez naturę hojniej uposażone lub obfitujące w rzeczy rzadsze, gdzie indziej nie spotykane. Zaczyna od Nowego Miasta i jego okolic. (…) Pięknemu zamiarowi wróżyć można szczere powodzenie”1026. Redaktorom „Kuriera” można zarzucić pewien brak konsekwencji w propagowaniu pieszych wędrówek, bowiem na początku lat 70-ych na łamach gazety zamieszczano reklamy i relacje (co prawda dość nieliczne) z takich miejscowości jak Spa 1027, Marienbad1028, Zakopane1029. W 1878 roku, już dość obszernie, informowano o Wystawie Paryskiej1030, urokach pobytu w Vichy1031, Teplitz1032, Saint Moritz i Graefenbergu1033. Bohaterami 1026
„KW” 1878, nr 156, s. 4. „KW” 1873, nr 141, s. 2. 1028 „KW” 1873, nr 162, s. 1. 1029 „KW” 1873, nr 172, s. 3. 1030 S. Wiśniowski, Wystawa Paryska, „KW” 1878, nr 128, s. 1. 1031 Echa kąpielowe. Vichy, „KW” 1878, nr 161, s. 2. 1027
250
pochodzących z lat 70-ych opisów kurortowych obyczajów byli jednak przedstawiciele elit. Do nich też, najwyraźniej, były one adresowane. Dalsze wojaże pozostawały wciąż domeną środowisk najzamożniejszych, dysponujących nieograniczoną ilością wolnego czasu. Narodziny mody na podróżowanie jako zjawiska masowego były związane z doprowadzeniem do Warszawy dalekosiężnych linii kolejowych na przełomie lat 60-ych i 70-ych. Nawet jednak wówczas wojaże nie stanowiły jeszcze pola aktywności znaczniejszej reprezentacji warstwy średniej. Podejmowanie peregrynacji przez szersze kręgi społeczeństwa pod koniec stulecia oznaczało zarazem zmianę ich zasięgu geograficznego. Klasa średnia, ograniczona możliwościami finansowymi i dostępem do wypoczynku, decydowała się na wyprawy bliższe. Znakomitym, dodatkowym dla nich uzasadnieniem były względy poznawcze i patriotyczne, składające się na etos inteligencki. Na znaczenie rodzącego się obyczaju zwróciła uwagę Janina Żurawicka: „Niezmierną popularnością cieszyła się wśród inteligencji warszawskiej turystyka. Na rozwój ruchu turystycznego wpływ duży wywarły ówczesne badania etnograficzne i terenowe, prowadzone przez znanych etnografów i socjologów warszawskich, tego okresu (Z. Gloger, S. Ciszewski, J. Karłowicz, E. Majewski). Prace ich i publikacje potrafiły wzbudzić zainteresowanie dla kultury i życia ludu oraz chęć poznania kraju ojczystego, co uważano za obowiązek każdego patrioty. W pamiętnikach i w zachowanej korespondencji wielu przedstawicieli środowiska inteligencji warszawskiej napotykamy liczne świadectwa organizowanych wycieczek po kraju, niejednokrotnie pieszych, nieraz w strony bardzo odległe”1034. Szczególny klimat, sprzyjający tego rodzaju wędrówkom, tworzyła prasa warszawska. Dostarczała przy tym argumentów, kształtujących stan świadomości klasy średniej. Od początku lat 90-ych, wykorzystując złagodzenie rosyjskiej cenzury, dzienniki i tygodniki systematycznie zachęcały do uprawiania turystyki w pełnym tego słowa znaczeniu. Miała ona łączyć: świadome poznawanie najbardziej atrakcyjnych miejsc ziem polskich, aktywność i wysiłek fizyczny oraz relatywnie niskie koszty. Wszystkie te cechy wyraźnie wskazują, że propagowanie takiej właśnie formy podróżowania skierowane było do klasy średniej, dla której wymienione aspekty były ważne i atrakcyjne – tak od strony materialnej, jak i ideowej. Prasa, odnotowując wzrost popularności turystyki pieszej, odnosiła się doń z podziwem, ale wciąż jeszcze z pewnym zdumieniem. Wędrówki, nawet po dość bliskich okolicach 1032
„KW” 1878, nr 168, s. 5. Echa kąpielowe. St. Moritz, Graefenberg, „KW” 1878, nr 187, s. 3. 1034 J. Żurawicka, op. cit., s. 266-267. Por. Z. Gloger, Dolinami rzek. Opisy podróży wzdłuż Niemna, Wisły, Bugu i Biebrzy, Warszawa 1903. 1033
251
Królestwa, traktowano jako wyzwania wymagające sprawności i determinacji. W 1891 r. „Kurier Warszawski” z uznaniem przytaczał docierające do redakcji informacje o takich eskapadach: „Dalsza wycieczka. Sport pieszy rozwija się coraz bardziej. Dowodem tego liczne wycieczki, odbywane piechotą w dalsze nawet okolice kraju. Wczoraj towarzystwo złożone z ośmiu osób (w tej liczbie dwie damy) udało się na czterotygodniową ekskursję pieszą”1035. I kolejna wyprawa: „Piechotą. W ubiegłą sobotę do Ciechocinka przybyło ośmiu pieszych turystów, zamierzających w ciągu paru miesięcy obejść znaczną część kraju. Są to trzej warszawiacy i pięciu młodzieńców z innych stron, wszyscy jednak między sobą od dawna znajomi”1036. Podobnym inicjatywom z entuzjazmem sekundował w 1893 r. felietonista „Biesiady Literackiej”1037. Ton publikacji cechowała ciepła życzliwość i zachęta do naśladownictwa: „Tak zwany sport pieszy, czyli mówiąc językiem zwykłych śmiertelników, piesze wycieczki po kraju upowszechniają się u nas coraz bardziej. Z prawdziwą przyjemnością czytaliśmy o kilku takich organizujących się w tym czasie wyprawach, najbardziej atoli ucieszyła nas poważna wiadomość, iż pewne grono osób, które już z takiej wycieczki wróciło, zamierza drukiem ogłosić jej opis, zaopatrzony w odpowiednie ilustracje. Wędrówki piesze po kraju same w sobie mają wielką wartość, jako jedna z najmilszych i najgodziwszych rozrywek, i jako środek higieniczny, ale dopiero opublikowanie ich opisu przynosi publiczny pożytek. Stanowi cenny dorobek naukowy” 1038. W 1903 roku „Tygodnik Mód i Powieści”
informował o szczególnym
przedsięwzięciu mającym promować ideę podróży po kraju. Był nią konkurs dla turystów pieszych, zorganizowany przez sekcję wycieczek pieszych Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów. Grupy turystów stające do rywalizacji mogły wybrać spośród dwóch rodzajów tras – 150 wiorstowych, obliczonych na jeden tydzień i 300 wiorstowych, na których pokonanie przewidziano dwa tygodnie. Uczestnicy mieli być zaopatrzeni w „dowody legitymacyjne”, świadectwa lekarskie, dokładną marszrutę z oznaczeniem dni, kiedy przybywać będą do danych miejscowości. Byli zobowiązani do przedstawiania stosownych pisemnych sprawozdań i książeczek z poświadczeniami pokonania kolejnych odcinków wędrówki. W konkursie przewidziano nagrody w postaci medali: jednego złotego, dwóch srebrnych i trzech brązowych. Warunkiem klasyfikacji było pokonanie trasy na własnych nogach, „(…) co się 1035
„KW” 1891, nr 190, s. 4. „KW” 1891, nr 181, s. 4. 1037 Z Warszawy, „BL” 1893, nr 28, 31 1038 Z Warszawy, „BL” 1893, nr 28. Por. także Z Warszawy, „BL” 1893, nr 31. 1036
252
pozostawia (…) honorowi i sumienności”. Uczestnicy konkursu mogli skorzystać z 10 planów
konkursowych
wycieczek,
ułożonych
przez
Aleksandra
Janowskiego,
a
opublikowanych w „Kurierze Warszawskim” 8 czerwca 1903 roku1039. Inicjatywa zorganizowania takiego konkursu miała wzmóc zainteresowanie opinii publicznej podobną formą spędzania czasu wolnego. Na przełomie wieków najaktywniejszym i najbardziej zasłużonym popularyzatorem pieszej turystyki w Królestwie Polskim był, wspomniany w cytowanym artykule z „Tygodnika Mód i Powieści”, Aleksander Janowski. Już w 1898 roku pisał na łamach „Tygodnika Ilustrowanego”: „Krocie turystów przebiegają corocznie godniejsze widzenia miejscowości środkowej, zachodniej i południowej Europy. Współczesne te wędrówki narodów podwójną przynoszą korzyść: dają zwiedzającym sumę wrażeń szlachetnych i przyjemnych, mieszkańcom zaś znaczne materialne przynoszą korzyści. (…) Co jednak jest dziwne i smutne, to to, że my sami bardzo mało znamy swój kraj rodzinny, a oprócz masowych majówek do Wilanowa i dość licznych wycieczek do malowniczego Ojcowa, na całym obszarze Królestwa Polskiego trudno spotkać wędrowca, dążącego gdzieś dla zwiedzenia jakiejś historycznej pamiątki, lub piękniejszego widoku. Poznanie własnego kraju – to zżycie się z nim, to ukochanie i nawiązanie serdecznych węzłów z każdym jego kącikiem. Toteż gorąco zachęcać należy do jak najliczniejszego zwiedzania ziemi rodzinnej, tym bardziej, że i czas i umiejętność ludzka niszczą wiele pamiątek, które giną bezpowrotnie”1040. W kolejnych numerach „Tygodnika Ilustrowanego”, przez cały sezon wakacyjny 1898 roku,
Janowski zamieszczał dokładne informacje o godnych uwagi miejscowościach,
obiektach, dostępnych warszawiakom poprzez przedsiębranie krótkich, 1-2-dniowych wycieczek. Artykuły Janowskiego wskazywały, jakie zabytki może zwiedzić ambitny turysta i omawiały ich walory architektoniczne, artystyczne i historyczne. Dokładnie przedstawiano sposób i koszty dojazdu, możliwość posilenia się i noclegu1041.
Działalność publicystyczną
na rzecz promocji turystyki Aleksander Janowski stale i systematycznie kontynuował w następnych latach. Jak informował w 1901 roku „Przegląd Tygodniowy”: „Pan Janowski
1039
Kronika. Wycieczki piesze po kraju, „TMiP” 1903, nr 26, s. 26. A. Janowski, Jak należy zwiedzać strony ojczyste?, „Tygodnik Ilustrowany” 1898, nr 28, s. 552. 1041 A. Janowski, Jak należy zwiedzać strony ojczyste?, „Tygodnik Ilustrowany” 1898: Wyszogród, nr 31; Ogrodzieniec nr 33; Sulejów nr 35; Czerwińsk nr 39. 1040
253
prowadzi dalszą swą robotę nad opisem piękniejszych okolic kraju, służących zwykle za cel wycieczek naszych turystów, którym nieobcy jest obowiązek poznania tego, co własne”1042. Felietonista „Przeglądu” omawiał dotychczasowy dorobek Janowskiego, na który składały się przede wszystkim książeczki – przewodniki serii Wycieczki piesze po kraju. Jak wspomina Stanisław Twardo wpływ Janowskiego był bardzo znaczny w środowisku młodzieży i studentów: „(…) Aleksander Janowski /tzw. <<Wujek>>/ (…) sam prowadził pierwsze uczniowskie wycieczki krajoznawcze. (…) Wakacyjny ruch wycieczkowy urósł bardzo, a zewnętrznym jego symbolem były: plecak, kij okuty i peleryna. Nieznane mi bliżej grono osób ułatwiło też wkrótce wypożyczalnię na okres letnich wakacji tego nieodzownego sprzętu, na którego nabycie rzadko kto spośród uczącej się młodzieży mógł sobie pozwolić. Opłata wynosiła 1 rubel (…)”1043. Marzenia o organizacji i udogodnieniach. Stanisław Twardo opisywał sytuację z lat poprzedzających wybuch I wojny światowej. Nim jednak ruch turystyczny zyskał ramy instytucjonalne, a obyczaj podróżowania zaczął się rozszerzać, stale odczuwano brak biur i organizacji, które służyłyby pomocą potencjalnym wędrowcom. W drugiej połowie XIX wieku brak ten doskwierał przede wszystkim przedstawicielom klasy średniej. Zwłaszcza oni, chcąc zgodnie z rodzącą się modą poznawać świat, musieli liczyć się z kosztami. Tymczasem panujące w Królestwie stosunki bardzo długo uniemożliwiały powołanie struktur, odpowiadających potrzebom. Pierwsze w Królestwie próby organizowania grupowych wyjazdów turystycznych opisała Elżbieta Kowecka1044. W 1867 roku, w Warszawie, zostało założone przez Heliodora Grabowskiego „Przedsiębiorstwo Podróży Towarzyskich”. Reklamowe anonse, zamieszczane w prasie, zachęcały do uczestnictwa w zbiorowych wycieczkach na Wystawę Paryską. 11dniowa wyprawa kosztować miała od 95 do 125 rubli, a w kwocie tej zawierały się: przejazd, zakwaterowanie i 5-dniowy bilet na wystawę. Niestety, nieznany jest los tego przedsięwzięcia. W następnych latach inicjatywę przejęły zarządy linii kolejowych, oferując zniżkowe bilety na „spacery kolejowe” i „pociągi wycieczkowe”1045.
1042
Echa warszawskie, „PT” 1901, nr 20, s. 6. S. Twardo, op. cit., Ogniwo 5, s. 9. 1044 E. Kowecka, Wycieczki kolejowe w Królestwie Polskim w 1867 r., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 1994, nr 3-4. 1045 Tamże. 1043
254
Realia warszawskie z końca lat 60-ych przypominały wcześniejsze o ćwierć wieku praktyki brytyjskie. Problemy w utrzymaniu się na rynku biura czy agencji turystycznej z prawdziwego zdarzenia budzą za to skojarzenia z trudnościami, jakie występowały na gruncie petersburskim. Nie powinno to jednak szczególnie dziwić, jeżeli weźmiemy pod uwagę kłopoty, na jakie napotykali rosyjscy entuzjaści turystyki nawet przy zakładaniu swych klubów i stowarzyszeń. Skoro samym Rosjanom władze utrudniały tworzenie organizacji turystycznych i górskich, to tym bardziej należało się tego spodziewać na ziemiach polskich. W związku z tym prasa witała z wielkim uznaniem pojawianie się prywatnych inicjatyw, mających umożliwić wojażowanie bardziej masowe, a nie ograniczone do najzamożniejszych elit. „Kurier Warszawski” donosił w 1891 r.: „Dwaj przedsiębiorcy, pp. Józef
Raten i
Stanisław Wijaczyński, urządzają biuro wycieczek po kraju i za granicę. Przedsiębiorcy doskonale obliczyli, iż przy zbiorowych wycieczkach koszta, rozłożone na pewną liczbę osób, są mniejsze, więc na amatorach nie powinno zbywać. Na pierwszym planie są trzy wycieczki: pierwsza tygodniowa obejmie: Dąbrowę, Granicę, Ojców i Góry Świętokrzyskie. Druga wycieczka zostanie skierowana do Gdańska, Oliwy, Malborka i Torunia w ciągu 10 dni. Trzecia wreszcie na wystawę do Pragi czeskiej. Wszystkie te wycieczki mają być urządzone w miesiącu czerwcu. Przedsiębiorcy starają się obecnie o ulgi w opłacie kolejowej, gwarantując zajęcie kilku wagonów. Po zatwierdzeniu biura, co wkrótce jest spodziewane, nastąpi szczegółowe ogłoszenie o warunkach i będą przyjmowane zapisy od przyszłych uczestników”1046. Nie wiemy, niestety, jaki był los tego przedsięwzięcia, gdyż gazeta nie powróciła do informowania o inicjatywie. Być może w ogóle nie rozpoczęło ono działalności, podobnie jak wspomniane w rozdziale I petersburskie biuro Leopolda Lipsona z 1885 roku. Również bez echa pozostało ogłoszenie mówiące o próbie stworzenia organizacji turystycznej w 1891 roku: „Prosi się Amatorów sportu pieszego o przybywanie na Chmielną 26 m 13, między 5 – 7 wieczór, dla podpisywania podania na pozwolenie otwarcia <
>1047”. Organizowanie zbiorowych podróży było jednak zjawiskiem na tyle odosobnionym, że prasa informowała o nim, jako o pewnej sensacji: „Przedsiębiorca różnych zbiorowych wycieczek, pan Keller, zorganizował obecnie dwutygodniową wycieczkę do Pragi, celem zwiedzenia wystawy, a następnie do Drezna i Berlina. Dziś rano wyjechało z p. Kellerem 36
1046 1047
Wycieczki, „KW” 1891, nr 117, s. 3. „KW” 1891, nr 166, s. 8.
255
osób. Każdy płaci 80 rs., za co otrzymuje przejazd 3 klasą, mieszkanie w miejscach postoju i trzykrotny posiłek w ciągu dnia oraz zwiedzanie wystaw i osobliwości”1048. W czasie gdy cała Europa ekscytowała się w 1893 roku Wystawą Światową w Chicago, „Tygodnik Mód i Powieści” donosił: „Dwie kompanie podróży zbiorowych starają się o prawo otwarcia w Warszawie swoich kantorów. Jedno jest anglo-amerykańskiem, drugiem zaś istniejące w Berlinie pod firmą Riesel i spółka. To ostatnie, już bliskie załatwienia formalności prawnych, ustanowiło w mieście naszym agenta w osobie dziennikarza angielskiego p. Litten’a. Opłata w owym towarzystwie za 45-dniową podróż łącznie z pobytem w Chicago ma wynosić 2000 marek”1049. Komercyjnym przedsięwzięciom z branży turystycznej nie było łatwo rozwinąć się na ziemiach Królestwa i Rosji. Działające na terenie całej Europy biuro Cooka jeszcze na początku XX wieku nie miało swego przedstawiciela na terenie Cesarstwa Rosyjskiego 1050. Jego oferta była zresztą adresowana głównie do nieco zamożniejszej publiczności. Na korzystanie z dość luksusowych usług mogli sobie pozwolić raczej przedstawiciele elit – na przykład Józef Mineyko, udający się w wojaż po Alpach1051. Szczęśliwcy, którzy zaznali dobrodziejstw oferowanych przez Cooka nie kryli swego podziwu, jak cytowany już krytyk hazardu Antoni Skrzynecki: „W Berlinie więc powierzyłem swe losy agencji podróżniczej Cooka, która mi wydała bilet okrężny z oznaczeniem najszczegółowszej marszruty w obie strony. Nieoceniona to książeczka z kuponami, gdyż unika się uciążliwego wystawania pod kasami i wszelkich pomyłek, na jakie turysta nowicjusz może być przy krzyżowaniu się pociągów łatwo narażony”1052. Użyteczność usług kompanii Cooka doceniał Sienkiewicz. Planując w 1890 roku marszrutę swej afrykańskiej podróży, donosił z Wiednia Godlewskiemu o zamiarze skorzystania z usług przedsiębiorstwa1053. Dotarłszy do Kairu w grudniu tego roku, w biurze Cooka zasięgał porady na temat organizacji wyprawy1054, a następnie oddał się pod opiekę firmy: „Tymczasem jednak jutro jadę do Medinet el Fajum, gdzie wielbłądy, namioty itd. już na mnie czekają. Cztery dni będę koczował na pustyni. Cook bierze za tę wyprawę 10
1048
Zbiorowa wycieczka, „KW” 1891, nr 230, s. 3. Z chwili bieżącej. Przedsiębiorstwa podróży, „TMiP” 1893, nr 4, s. 31. 1050 J. Mineyko, op. cit., s. 124-125. 1051 Tamże . 1052 A. Skrzynecki, Tajemnice szulerni (Monte Carlo), „Wędrowiec” 1893, nr 42. 1053 List do M. Godlewskiego, 3 XI [18]90 r., List 84, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 124. 1054 List do M. Godlewskiego, 31 XII 1890 r., List 99, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 145. 1049
256
funtów”1055. Wyraźnie podekscytowany egipską eskapadą, wyruszał pisarz na szlaki, które były wówczas jednymi z popularniejszych nie tylko wśród brytyjskiej elity, ale i klasy średniej1056. Informacje zawarte w prywatnej korespondencji do Godlewskiego szeroka publiczność mogła poznać dzięki W pustyni i w puszczy, powieści drukowanej na łamach „Kuriera Warszawskiego” we latach 1910-1911. Powołani do życia przez Sienkiewicza Staś i Nel, mieli - podczas wycieczki na pustynię - mieszkać „(…) w namiotach dostarczonych przez Towarzystwo Podróżnicze Cooka. Tak zwykle urządzają się podróżnicy, którzy z Kairu wyjeżdżają na dłuższy pobyt do Medinet. Cook dostarcza namiotów, służby, kucharzy, zapasów żywności, koni, osłów, wielbłądów i przewodników, tak że podróżnik nie potrzebuje o niczym myśleć. Jest to wprawdzie dość kosztowny sposób podróżowania, ale panowie Tarkowski i Rowlison nie mieli potrzeby się z tym liczyć, wszelkie bowiem wydatki ponosił rząd egipski, który ich zaprosił, jako biegłych do oceny i rewizji prac przy kanałach” 1057. Noblista, w ten sposób opisując usługi najpopularniejszej w ówczesnej Europie agencji turystycznej, utrwalał wśród polskiego społeczeństwa stereotyp przedsiębiorstwa. Miało ono zapewniać perfekcyjną organizację choćby najtrudniejszych wypraw, pobierając jednak za to wysokie opłaty. Dla przeciętnych reprezentantów warszawskiej klasy średniej Cook pozostawał symbolem atrakcji, które znajdowały się raczej poza ich zasięgiem finansowym. Mniej zasobni mogli podziwiać i marzyć o dobrodziejstwach oferowanych przez renomowane towarzystwo. Możliwość korzystania z ułatwień oferowanych przez agencje turystyczne zapadała głęboko w pamięć przedstawicielom klasy średniej. O dogodnych biletach rundreise, ułatwiających podróżowanie koleją po Alpach, wspominał Stanisław Twardo. O podobnym do oferty Cooka rozwiązaniu pisał Władysław Kiejstut Matlakowski, relacjonując swą skandynawską włóczęgę: „Po wylądowaniu [w Oslo] wykupiłem w duńskim biurze podróży <
> karnet, zawierający bony na statki, koleje, hotele, posiłki i przejazdy konną pocztą”1058. Braku poważnego organizatora letniego wypoczynku i podróży oraz świadomość, jakie ułatwienia może przynosić istnienie takiej instytucji, sprawiały, że za niezbędne uważano stworzenie organizacji turystycznej. U schyłku wieku, w 1898 r., „Tygodnik Ilustrowany”, jakby przeczuwając trudności w stworzeniu i zalegalizowaniu takiej organizacji, studził zapał entuzjastów jej powołania, pisząc: „Zawiązuje się w Warszawie 1055
List do M. Godlewskiego, 7 I [18]91 r., List 100, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 147. L. Withey, op. cit., s. 258-260. 1057 H. Sienkiewicz, W pustyni i w puszczy, Warszawa 1968, s. 17. 1058 W. K. Matlakowski, op. cit., Rozdział 11. Norderney i Norwegia, s. 8. 1056
257
nowe stowarzyszenie sportowe: <
>. Po dziennikach i po … cukierniach dużo się o tym rozprawia; kandydaci na wszystkie strony energicznie są werbowani, grono prawników w pocie czoła pracuje nad redakcją ustawy specjalnej. Obawiam się, czy nie jest to wszystko rozpoczynaniem budowy od dachu. Właściwy typ turysty nie może rozwinąć się w naszym
kraju nie dla braku <
>, lecz dla wielu innych przyczyn, o których
usunięcie przede wszystkim starać się należy. (…) Trzeba wreszcie wziąć pod uwagę, że w kraju naszym turysta jest jeszcze dziwowiskiem. Nawet w okolicach Warszawy i w pobliżu wielkich miast gubernialnych czyni on wrażenie czegoś niezwykłego i nienormalnego. Ludzie patrzą się nań jak na raroga, ze zdziwieniem, a co gorsza z niedowierzaniem. Nie może się jakoś prowincjonalistom naszym w głowie pomieścić, że znajdują się ludzie podróżujący <
>, to jest nie za <
>, lecz ot, tak sobie, dla widzenia świata i ludzi. Stąd turysta bywa u wszystkich, a zwłaszcza u powiatowych i gminnych dygnitarzy w podejrzeniu, że właściwy cel wycieczek swych ukrywa. Jednym słowem, ciężki jest u nas los turysty i od ustawy dla klubu turystowskiego pilniejsze jest umożliwienie wycieczek po kraju”1059. Sceptycyzm felietonisty bardziej był chyba podyktowany znajomością warunków politycznych, uniemożliwiających wszelką szerszą działalność organizacyjną, niż obawami przed brakiem infrastruktury i niechęcią prowincjonalnej społeczności do wędrowców. W każdym razie sceptycyzm ten był uzasadniony. Spełnienie nadziei turystów przyniosły bowiem dopiero przemiany po rewolucji 1905 roku. W zmienionych warunkach politycznych, w związku z pewną liberalizacją stosunków, władze wydały zgodę na utworzenie w 1906 roku
pierwszej organizacji turystycznej w zaborze rosyjskim – Polskiego Towarzystwa
Krajoznawczego. Inicjatorem jego powołania i pierwszym prezesem był Aleksander Janowski. PTK mogło szeroko rozwinąć działalność i nadać instytucjonalne ramy rozmaitym przedsięwzięciom turystycznym, mobilizując do aktywności szersze rzesze społeczeństwa1060. Po dwóch latach działalności PTK na łamach „Lechity” sumowano jego dorobek, zwracając przy tym uwagę na wciąż istniejące trudności natury politycznej: „(…) utworzone w 1906 roku liczy obecnie 400 członków. Liczba to maleńka wobec celów tak pożytecznych, jakie sobie
Towarzystwo
krajoznawstwa fizjograficznych,
1059 1060
zakreśliło,
polskiego,
a
mianowicie:
gromadzenie
antropologicznych,
danych
zbieranie
naukowych
etnograficznych,
Z tygodnia na tydzień, „Tygodnik Ilustrowany” 1898, nr 19, s. 364. Wycieczki krajoznawcze, „KW” 1908, nr 220, s. 5.
258
wiadomości –
dotyczących
geograficznych,
statystyczno-ekonomicznych,
archeologicznych oraz związanych z historią sztuki, dotyczących ziem polskich, historycznie lub geograficznie z niemi związanych; szerzenie wśród ogółu, a szczególniej wśród młodzieży, wiadomości dotyczących krajoznawstwa polskiego. (…) warunki anormalne krępują swobodę ruchów i na każdym kroku przejmują obawą narażenia się”1061. Zarówno wcześniejsza aktywność Janowskiego, jak i funkcjonowanie PTK ukształtowały turystykę ziem Królestwa jako planowe, konsekwentne poznawanie ojczystych stron i dorobku własnego narodu. Wywarło to istotny wpływ na stan świadomości społecznej, zwłaszcza warstwy średniej, do której działania te były adresowane. Ugruntowało przeświadczenie, że nawet bliższe, krajowe wędrówki stanowią wielką wartość dla ludzi inteligentnych, aspirujących do zajmowania znaczącego miejsca w hierarchii społecznej i są godną naśladowania, uzasadnioną ideologicznie formą spędzania czasu wolnego. Dla dobra ludności miejscowej. Przedstawiciele warstwy średniej, zwłaszcza wywodzący się z kręgów inteligencji, spędzając wakacje poza miastem, szukali form aktywności, które by dowartościowały wypoczynek. Zgodnie z tym motywem, mogli podjąć i często podejmowali formułowane na łamach prasy wezwania do zaangażowania się w życie odwiedzanych miejscowości. W warszawskich periodykach zachęcano do działań na rzecz „podniesienia” popularnych miejsc wakacyjnych, do wpływania na właścicieli, zarządy lub gospodarzy zdrojowisk, wreszcie do poświęcania uwagi miejscowemu ludowi. Ze świadectw wspominanych w poprzednim rozdziale przedstawicieli elit wynika, że obyczaj prowadzenia „pracy organicznej” w krajowych
miejscowościach
wypoczynkowych
nie
był
obcy
również
niektórym
przedstawicielom tej warstwy.. Część najzamożniejszych kreowała pewien standard zachowań, tworząc tradycję wakacyjnej dobroczynności. Prasa pochwalała tego rodzaju aktywność. Odwoływała się przy tym do etosu społecznikowskiego, a więc przynależnego szczególnie klasie średniej. Wzywała do organizowania się gości popularnych miejscowości kuracyjnych i do podejmowania przez nich konkretnych działań. Motyw ten stawał się, zwłaszcza dla wykształconej, posiadającej wyższe aspiracje inteligencji, kolejną przesłanką podnoszącą wartość wakacyjnych kuracji i podróży. Jak podkreśla Janina Żurawicka, wszelkie formy filantropii były nierozerwalnym elementem obyczaju inteligencji1062.
1061 1062
Z wycieczek Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, „Lechita” („Biesiada Literacka”) 1908, nr 26. J. Żurawicka, Inteligencja warszawska w końcu XIX wieku, Warszawa 1978, s. 242-259.
259
W roku 1891 sprawozdawca „Kuriera Warszawskiego”, informując o początku sezonu wakacyjnego w Zakopanem, relacjonował nie tylko stan pogody (jak to w lipcu w Tatrach – fatalnej!), nie tylko opisywał życie towarzyskie, ofertę pensjonatów i restauracji, ale przede wszystkim wnikliwie analizował stosunki miejscowe. Wyrażał przy tym głęboką troskę o górali. Zwracał uwagę na ich lichy stan fizyczny, będący efektem niedożywienia, ubóstwa, spartańskiego stylu życia. Ubolewał nad skrajną demoralizacją – rozpasaniem seksualnym, chciwością, skąpstwem i alkoholizmem. Podkreślał przy tym, że są to ludzie bardzo inteligentni, świetni gawędziarze, znakomici przewodnicy1063. Głęboka troska, szczere zainteresowanie i pewien optymizm w ogólnej ocenie środowiska góralskiego stanowiły przesłanie dla podjęcia działań na rzecz podtatrzańskiego ludu – zwłaszcza przez inteligencję warszawską, gdyż – jak pisał dr A. S. - „Jak zawsze, tak i tego roku Warszawa dostarczyła licznego i najwięcej przez górali lubianego zastępu gości1064. Zakopane, jak już wspominaliśmy, było miejscem szczególnym. Rokrocznie – jako „letnia stolica Polski” – gromadziło inteligencję z trzech zaborów, która poczuwała się do obowiązku włączania w życie uzdrowiska. Prasa warszawska systematycznie informowała
o inicjatywach
zwoływanych pod Giewontem „wieców gości”. Gremia te mobilizowały przybyszy do działań i formułowania postulatów, zgodnych ze społecznikowskimi ideami końca XIX wieku. Inicjowano udogodnienia cywilizacyjne na rzecz ludności i samej miejscowości, jak budowa dróg, chodników, zadrzewianie, opieka lekarska czy projekty edukacyjne – na przykład szkoła koronkarska dla góralskich dziewcząt1065. Na łamach periodyków donoszono o podobnych zjawiskach także i w innych, o wiele mniej prestiżowych miejscach. Z zadowoleniem odnotowano powołanie w Grodzisku, na linii kolei warszawsko-wiedeńskiej, komitetu sanitarnego. Miał on dbać o czystość, świeże powietrze, infrastrukturę techniczną, stan kwater „wypuszczanych letnikom”. Wedle relacji „Kuriera”, goście z radością powitali inicjatywę grodziskich włodarzy i przedsiębiorców, kierując do nich szereg próśb i projektów. Redakcja kwitowała informację słowami: „Oby i inne, bardziej uczęszczane, miejscowości przykład Grodziska zechciały naśladować”1066. W 1898 roku dr J. Z. ubolewał w „Kurierze Warszawskim” nad stanem miejscowości wilegiaturowych i oferowanych w nich „letnich mieszkań”. Zwracał uwagę na ciasnotę kwater, złą wodę, kłopoty z dostawą żywności. Krytykował brak sal do zebrań, przedstawień 1063
Echa letnie. Zakopane, „KW” 1891, nr 193, s. 2. Tamże. 1065 Ulepszenia w Zakopanem, „KW” 1891, nr 215, s. 5. 1066 Ozdrowienie Grodziska, „KW” 1891, nr 234, s. 1. 1064
260
czy koncertów, czytelni, restauracji. Twierdził, że: „Każda miejscowość letnia winna stworzyć rodzaj stowarzyszenia wszystkich właścicieli z zorganizowanym zarządem, który by zajął się urzeczywistnieniem powyższych wymagań i ścisłym przestrzeganiem przepisów, które czas by już wielki opracować”1067. Autor, zwracając się bezpośrednio do inteligencji, nawoływał do: „(…) utworzenia towarzystwa balneologicznego, które by i schroniska letnie wzięło pod swoją opiekę. Dotąd myśl ta w czyn się nie oblekła, a sądzę jednak, że jest to tylko kwestia czasu, bo potrzebę organizacji odczuwa każdy”1068. Światłe kręgi społeczeństwa nie mogły w istniejących warunkach politycznych nadać swoim działaniom ram organizacyjnych, podobnie jak w przypadku zabiegów o utworzenie towarzystwa
turystycznego.
Pozostawały
zatem
wysiłki
rozproszone,
okazjonalnie
podejmowane w miesiącach letnich we wsiach letniskowych i uzdrowiskach. Aktywność taka stanowiła rodzaj ekwiwalentu dla szerszej, legalnej działalności społecznej czy politycznej. Pozwalała na zamanifestowanie troski o krajowe stacje klimatyczne, rodzimych przedsiębiorców branży wypoczynkowej i miejscową ludność. Wszystkie te aspekty mogły służyć jako kolejne elementy przyczyniające się do podniesienia wartości wypoczynku i podróży klasy średniej. Stąd bardzo chętnie manifestowano zaangażowanie w sprawy odwiedzanych miejscowości. W 1893 roku „(…) panie z wilegiatury w Nowomińsku zorganizowały zabawę na cel dobroczynny”1069. Obyczaj kultywowany był w innych miejscach, w następnych latach. Damy bawiące w Druskiennikach w roku 1908 wydawały reuniony, zabawy, koncerty – również, a jakże, z pobudek charytatywnych1070.
U progu sezonu wakacyjnego 1908 roku letnicy i
kuracjusze w Ciechocinku jednoczyli się w poparciu dla idei budowy szpitala dla ubogiej ludności1071. W Zakopanem, gdzie wciąż żywe były echa batalii inteligencji z góralami o kierunek rozwoju stacji klimatycznej, panie przebywające na kuracji zimowej w 1908 r. organizowały odczyty i pogadanki, w których zachęcały górali do racjonalnego prowadzenia gospodarstwa, nowoczesnej hodowli, uprawy lnu. Pracowały wytrwale na polu podniesienia oświaty1072.
1067
Nasze schroniska letnie, „KW” 1898, nr 190, s. 2. Tamże. 1069 Na letnich mieszkaniach, „KW” 1893, nr 143, s. 4. 1070 Echa letnie. Druskienniki w sierpniu, „KW” 1908, nr 235, s. 1. 1071 Szpital dla niezamożnych w Ciechocinku, „KW” 1908, nr 181, s. 2. 1072 Z listów do „Bluszczu”. Zakopane w lutym, „Bluszcz” 1908, nr 12, s. 132. 1068
261
Atmosfera kreowana przez warszawskie periodyki współgrała z systemem wartości przedstawicieli klasy średniej. Wakacje nie mogły być jałowym czasem banalnej rozrywki. Musiały być uzasadnione szczególnymi walorami – także ideowymi. Pozytywistyczny, organicznikowski duch znakomicie się do tego nadawał. U progu XX wieku znaczenia nabrały także i bardziej wyraziste, radykalne programy. Nie należało o nich zapominać podczas letniego wypoczynku. Stanisław Twardo we wspomnieniach przypisywał na przykład szczególną rolę politycznemu, ocierającemu się o idee socjalizmu i niepodległości, wychowawczemu oddziaływaniu studentów – korepetytorów na swych uczniów z ziemiańskich domów, którzy pobierali lekcje w czasie wakacji1073. Na polu edukacji, ale skierowanej do ludności chłopskiej, działała Zofia ze Święcickich Guzowska. Wypoczywając w 1894 roku w istrowanym przez ojca Godziszowie na Zamojszczyźnie, zorganizowała: „(…) tajne nauczanie dla pozbawionej szkół polskich młodzieży wiejskiej. W długie jesienne wieczory pokój mój rozbrzmiewał gwarem młodych głosów, kilkanaście płowych i ciemnych głów pochylało się nad stołem, twarde, spracowane ręce, tylko co oderwane od cepów kreśliły nieudolne litery. (…) A kiedy wracałam do domu, to chociaż dokoła szumiała posępna, jesienna wichura, w duszy śpiewała mi wiosenna pieśń upojenia”1074. Integracja rodziny czy emancypacja kobiet ? Wśród argumentów, wysuwanych dla zachęcenia przedstawicieli warstwy średniej do podróżowania i podejmowania kuracji poza Warszawą, istotne miejsce zajmowało formułowanie
przekonania
o
dobroczynnym
wpływie
letniego
wypoczynku
na
funkcjonowanie rodziny. Autorzy publikacji prasowych, ale też i pamiętnikarze, zwracali uwagę na szanse, jakie czas wakacji, czas oderwania od codzienności dawał rodzinom, które w ciągu roku wciągnięte były w wir pracy, nauki, uciążliwych, powszednich obowiązków. Zwłaszcza na łamach prasy kobiecej akcentowano konieczność podjęcia przez matki swego rodzaju misji, która pozwoliłaby na integrację rodzin. Zwracano uwagę, że czas kanikuły powinien przyczyniać się do umacniania więzi między małżonkami. Szczególną jednak wartość wspólnie spędzane wakacje nieść miały dzieciom. Latorośle, poddane w ciągu roku szkolnej edukacji, miały stać się latem przedmiotem szczególnej troski rodziców – a zwłaszcza matek.
1073 1074
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 6, s. 9-10. Z. Guzowska ze Święcickich, op. cit., s. 146-148.
262
Na
łamach
„Przeglądu
Tygodniowego”
zwracano
uwagę
na
zdrowotny,
profilaktyczno-leczniczy wymiar wypoczynku, instruując przy tym czytelniczki, jak winny zadbać o to, by przyniósł pociechom jak największe korzyści: „(…) wszystkie matki z dziećmi uciekają z murów Warszawy, by wzmocnić młode organizmy świeżym powietrzem pól, lasów i norskich okolic”. Redakcja przestrzegała przed nierozważnym stosowaniem kuracji, omawiała przeciwwskazania do „kąpieli morskich i powietrza norskiego dla dzieci nerwowych, chorych na płuca i stawy”. Skrupulatnie omawiano również zasady postępowania, których winny bezwzględnie przestrzegać matki, pragnące odpowiednio zaplanować kurację. Przez pierwsze 5 – 6 dni powinny wraz z dziećmi wyłącznie spacerować, nie godząc się na zażywanie kąpieli. Następnie stopniowo pozwalać na zanurzanie się w wodzie, nie dłużej jednak jak na 5 minut. Po trzech tygodniach zażyć kilku dni odpoczynku i dopiero wówczas, czyli w sumie po 5 – 6 tygodniach nad morzem, powrócić do domu1075. Piętnaście lat później, w 1908 roku, doktor Władysław Chodecki zalecał znacznie odważniejsze postępowanie i namawiał wręcz matki do hartowania dzieci przez kąpiele morskie, rzeczne, górskie wędrówki, ruch i słońce1076. Zadaniem stawianym przed matkami, bodaj ważniejszym od troski o zdrowie fizyczne dzieci, było wzmożenie oddziaływania pedagogicznego. Rodzicielki powinny, jak w zawoalowany sposób pisała prasa, przeznaczać spędzane z dziećmi wakacje na uzupełnianie tych braków w edukacji, za które winę ponosiła szkoła. Publicysta „Tygodnika Mód i Powieści” Stefan Gębarski w artykule pt. Wychowanie. Przed wakacjami, wzywał, by wypoczynek wraz z dziećmi na łonie natury przeznaczyć na „(...) pielęgnację duchową dziecka”1077. Na początku XX wieku Helena Stattler zamieściła, w czterech kolejnych numerach tego samego pisma, Poradnik dla kobiet. Wychowanie na wakacjach1078. Autorka w pełni popierała ideę świadomego angażowania się matki w wychowanie dzieci w czasie wakacyjnego wypoczynku. Proponowała cały szereg działań, które winny podejmować kobiety w imię dobra swego potomstwa. W kolejnych częściach swego cyklu Helena Stattler przedstawiała korzyści płynące z zajęć sportowych dla dzieci, zwłaszcza dla krępowanych przez konwenans dziewczynek. Wymieniała przy tym „krokiet, lawn – tennis, jazdę konną, wioślarstwo, gimnastykę”1079. Sugerowała, by zachęcać dziewczęta do nauki rzemiosł, 1075
Z łanów Eskulapa i Hygiei, „PT” 1893, nr 23, s. 2. W. Chodecki, O hartowaniu dzieci, „Wędrowiec” 1908, nr 15, s. 284-285. 1077 S. Gębarski, Wychowanie. Przed wakacjami, „TMiP” 1893, nr 24, s. 187-188. 1078 H. Stattler, Poradnik dla kobiet. Wychowanie na wakacjach, „TMiP” 1903, nr 24, s. 285; nr 26, s. 309-310; nr 28, s.333; nr 30, s.357. 1079 Tamże, nr 24, s. 285. 1076
263
uprawy ogródka i udziału w pracach polowych1080, obcowania z przyrodą1081, hartowania ciała, kształtowania odporności1082. Wątek ów pojawiał się na łamach prasy także i później. Po rewolucji 1905 r. prasa traktowała wychowanie dzieci jako bardzo ważną, społeczną powinność matki, zwracając uwagę na patriotyczny wymiar oddziaływania wychowawczego w czasie wakacji. W „Tygodniku Mód i Powieści” Anna Sokołowska odpowiadała na pytanie: „Jak zająć dzieci w czasie wakacji?”. Zalecała zajęcia sportowe, pracę w ogródku i bliskie obcowanie z naturą1083. Na łamach „Bluszczu” zachęcano czytelniczki do takiego planowania wyjazdów letnich tak, by największą korzyść odniosły z tego dzieci. Rozważano zalety możliwych wariantów wypoczynku, radzono, jak się doń przygotować1084. Dr M. Stefanowska obszernie informowała matki i wychowawczynie, jak podopiecznym należycie zorganizować wakacje. Wzywała do dbałości o higieniczny tryb życia, do zapewnienia odpowiednich zajęć fizycznych, do angażowania dzieci w prace gospodarskie na wsi, do obserwowania przyrody, uczestniczenia w zbiorowych wycieczkach krajoznawczych, grach i zabawach z dziećmi wiejskimi1085. Sugerowany przez prasę, obszerny katalog powinności matki spędzającej wakacje ze swym potomstwem rodzi pytanie, czy – chcąc sprostać stawianym przed nią zadaniom – mogła ona po prostu odpocząć, czy w istocie mogła zakosztować czasu wolnego? Trudno to sobie wyobrazić. Kobieta miała dźwigać ciężar wychowania dzieci, dbać o ich zdrowie, troszczyć się o aprowizację wypoczywającej rodziny. Pozbawiona oparcia w mężu, skoncentrowana na potrzebach podopiecznych, nie mogłaby w pełni korzystać z możliwości stwarzanych przez czas wakacji1086. Obciążenie wypoczynku kobiet realizacją zadań, wynikających z nowocześnie pojmowanej roli społecznej matki, było postulatem nowatorskim. Wydaje się, że miało na celu dowartościowanie czasu wolnego, a już zwłaszcza czasu wolnego poza miastem jako, budzącej kontrowersje, sfery aktywności pań. Znamienne, że – opisując obyczaje letniej kanikuły w odniesieniu do warstw średnich – autorzy skupiali swą uwagę przede wszystkim na formach aktywności kobiet. To szczególne spojrzenie odróżnia wizerunek wypoczynku warstw elitarnych od obrazu wakacji warstw średnich. W przypadku arystokracji, bogatej burżuazji, najlepiej sytuowanych 1080
Tamże, nr 26, s.309-310. Tamże, nr 28, s. 333. 1082 Tamże, nr 30, s. 357. 1083 A Sokołowska, Jak zająć dzieci w czasie wakacji, „TMiP” 1908, nr 27, s. 1-2. 1084 Gdzie jechać z dziećmi na lato?, „Bluszcz” 1908, nr 22, s. 250-251. 1085 M. Stefanowska, Jak dzieci powinny spędzać wakacje na wsi? Wskazówki higieniczno-pedagogiczne dla matek i wychowawczyń, „Bluszcz” 1908, nr 26, s. 294-295, nr 27, s. 303-304. 1086 W przededniu wakacji letnich, „TMiP” 1903, nr 20, s. 235. 1081
264
przedstawicieli wolnych zawodów dalekie, wielotygodniowe podróże, przedsiębrane całymi rodzinami, nie były niczym nadzwyczajnym, wyjątkowym. Pozwalały na to możliwości finansowe i nieograniczona niemal ilość czasu wolnego, a przynajmniej duża swoboda dysponowania nim. Takich przywilejów pozbawiona była warstwa średnia. Stąd najczęstszym, a bodaj czy nie dominującym zwyczajem rodzin należących do tej warstwy były wyjazdy na wakacje samych tylko kobiet: żon lub matek z dziećmi, podczas, gdy mężowie pozostawali w mieście – nie uwolnieni od obowiązku pracy. Małżonki przedstawicieli warstwy średniej najczęściej nie pracowały i zajmowały się domem, toteż ich „czas wolny” nie był kategorią zinstytucjonalizowaną. Teoretycznie dysponowały nim stale, w praktyce – stale dźwigały brzemię troski o dom i rodzinę. Tym niemniej, to właśnie żony i matki mogły korzystać z dobrodziejstw spędzania letnich miesięcy poza miastem. Choć bliższe i dalsze wyjazdy sprzyjały pedagogicznemu oddziaływaniu na dzieci, wzmacniały więzi między matką a potomstwem, to jednak nie miały błogosławionego wpływ na funkcjonowanie rodziny jako całości. Wręcz kłóciły się z postulowanym przez prasę integracyjnym wymiarem wakacji. Wakacyjna separacja małżonków, rozdzielenie rodzin były w przypadku reprezentantów warstwy średniej (wbrew intencjom publicystów) – faktem. W prasowych relacjach z popularnych kurortów stale podkreślano, że dominują w nich kobiety. Tak było w 1891 roku w Ciechocinku – przeszło 2500 kobiet niespełna 2000 mężczyzn1087 i w Rabce, gdzie „(…) sezon tegoroczny dostarczył więcej pań niż panów, więc zabawy kulawo idą”1088.
Podobnie rzecz się miała w Abbazji, skąd relację nadesłała wszędobylska
Lucyna Ćwierciakiewiczowa1089. Felietonista „Biesiady Literackiej”, opisując podwarszawską wilegiaturę, zauważał, że „(…) na letnich mieszkaniach rezydują zwykle żony, a mężowie tylko dojeżdżają”1090. W 1898 roku w Krynicy „(…) na deptaku roiło się od płci pięknej”1091, a w Nałęczowie sprawozdawca „Kuriera” Władysław Rabski wręcz nie mógł oswobodzić się spod uroku dominujących liczebnie dam i ze skruchą wyznawał: „(…) za mało atencji okazywałem mężom nauki, literatury i sztuki (…), a zbyt dokładnie studiowałem jakieś tam kwiatki bezimienne. Oj! Kwiaty, kwiaty! Ile wy złego broicie!”1092.
Jeśli wierzyć
doniesieniom „Kuriera”, zaiste niezwykła sytuacja miała miejsce w tymże 1898 roku w Połądze: „Tutejsza statystyka kąpielowa wykazuje, że na jednego mężczyznę wypadają 34
1087
Wiadomości bieżące, „KW” 1891, nr 132, s. 1. Echa letnie. Rabka, „KW” 1891, nr 211, s. 2. 1089 Nad Adriatykiem. Abbazja w październiku, „KW” 1891, nr 289, s. 1. 1090 Z Warszawy, „BL” 1893, nr 32. 1091 Echa letnie. Krynica, „KW” 1898, nr 196, s. 2. 1092 W. Rabski, Z Nałęczowa, „KW” 1898, nr, 241, s. 2. 1088
265
białogłowy, toteż anormalny ten stosunek uwidacznia się na każdym kroku, a tym bardziej na odbywających się w każdą sobotę wieczorach tanecznych”1093. Kreślony przez prasę wizerunek nierówności w korzystaniu z letnich wakacji przez kobiety mężczyzn z kręgów klasy średniej, znajduje potwierdzenie we wspomnieniach i literaturze pięknej. Zasymilowane żydowskie rodziny, opisywane przez Bernarda Singera, spędzały czas „na linii otwockiej” zazwyczaj bez ojców, którzy odwiedzali najbliższych jedynie w weekendy: (…) co piątek w godzinach popołudniowych kolej i kolejka były przepełnione. Ojcowie i mężowie po zamknięciu sklepów udawali się na linię, do swoich rodzin, żeby na łonie przyrody spędzić świąteczny dzień sobotni. Natychmiast po przyjeździe zasiadali do gry w karty, przerywanej jedynie posiłkami. Półtora dnia trwał hazard. Potem tysiące mężczyzn w niepojętym pośpiechu wracało do Warszawy, by w następny piątek znowu jechać do Anina, Świdra, Józefowa czy Miedzeszyna na świeże powietrze”
1094
.
Portretowane przez Singera realia podwarszawskiej wilegiatury do złudzenia przypominają warunki panujące w podpetersburskich miejscowościach letniskowych. Tam, podobnie jak w przypadku Warszawy, stale dojeżdżali pociągami do swych rodzin „daczni mężowie” – przedstawiciele kręgów urzędniczych, drobnomieszczańskich, pozbawieni możliwości wypoczynku z żonami i dziećmi. Pośród bohaterek literackich nader reprezentatywna jest powołana do życia przez Gabrielę Zapolską – Tuśka Żebrowska, wyekspediowana przez męża, wraz z córką, do Zakopanego1095. Rozliczne świadectwa wielu źródeł świadczą, że samotne wakacje kobiet były zjawiskiem powszechnym, a już z całą pewnością jako takie funkcjonowały w społecznej świadomości. W szczególnej sytuacji znajdowały się kobiety samotne – niezamężne i bezdzietne, które decydowały się na podjęcie podróży bez męskiego towarzystwa. Jak zauważa Jadwiga Waydel Dmochowska, właśnie ze względu na wzrost liczby podróżujących kobiet zaczęła się u schyłku XIX wieku pojawiać nowa kategoria lokum przeznaczonego dla podróżujących pań, czyli pensjonaty. Mając na myśli Warszawę, pamiętnikarka pisała: „Sądzę, że jedną z przyczyn mnożenia się pensjonatów była emancypacja kobiet, które zaczęły często przyjeżdżać z prowincji do stolicy bez nieodzownego niegdyś towarzystwa męża (…). Istniał zaś głęboko zakorzeniony przesąd, że <<szanująca się kobieta nie może sama zamieszkać w
1093
Echa letnie. Połąga, „KW” 1898, nr 239, s. 3. B. Singer, op. cit., s. 168. 1095 G. Zapolska, op. cit. 1094
266
hotelu>>, a co dopiero w pokojach umeblowanych”1096. Istotnie, Eliza Orzeszkowa, podczas pobytu w Warszawie wiosną 1909 r., zatrzymała się w pensjonacie p. Wielhorskiej1097. Autorka Nad Niemnem była wówczas bardzo znaną pisarką, damą w sile wieku, dobiegającą siedemdziesiątki i raczej nie względy konwenansowe skłoniły ją do zatrzymania się w kameralnym miejscu. Być może decydujące były warunki finansowe lub po prostu przyzwyczajenie. Orzeszkowa bowiem, podczas swych zagranicznych wyjazdów kuracyjnych mieszkała w podobnych zakładach. Warto przy tym podkreślić, że dla pisarki podejmowane wcześniej wojaże bywały uciążliwe i krępujące właśnie ze względu na trudność w znalezieniu odpowiedniego towarzystwa. W liście 1898 roku tłumaczyła Méyetowi odmowę udania się za granicę: „Za granicę nie pojadę. Dlaczego? Rozmaicie tłumaczę to ludziom, nikomu prawdy nie mówiąc: Tobie, Drogi Przyjacielu, powiem prosząc, żebyś się nią z nikim nie dzielił. Oto – po prostu – nie mam z kim jechać. Wydaję się to na pozór rzeczą tak nieprawdopodobną, że aż śmieszną, a jednak jest prawdziwą. Kobiet starszych i młodszych kręci się koło mnie wiele, ale kwalifikacje do odbywania wojażów, to jest jaką taką znajomość i świata bożego, i język[ów] obcych, posiadają tylko dwie: Marynia Obrębska i Marynia Godlewska. (…) Inne panie (…) o podróżowaniu za granicą pojęcia nie mają, mówić po zagranicznemu (…) nie umieją i byłyby mi tylko jednym więcej kłopotem, zamiast pomocy. Zapytasz, Drogi Przyjacielu, dlaczego sama nie jadę? Jeżdżą przecież kobiety same jedne i nawet nieco mniej roztropne ode mnie! Nie mogę. Zasmuciłabym się i zapłakałabym się w podróży sama jedna (…)”1098. Istotnie, wspominane już wcześniej lecznicze wyprawy do „badów” niemieckich w 1897 i 1899 r. Orzeszkowa odbywała w towarzystwie Marii Obrębskiej1099. Podczas powrotu z tej ostatniej kuracji obie panie spotkały w Zurychu podobną, charakterystyczną parę – Marię Konopnicką i Marię Dulębiankę, po czym razem zwiedzały Szwajcarię 1100. W 1903 roku w Marienbadzie Orzeszkowej towarzyszyła, oprócz Marii Obrębskiej również Jadwiga Nusbaum – Holenderska1101. Podróżowanie wyłącznie w żeńskim towarzystwie było pod koniec XIX wieku, jak się zdaje, dla kobiet samotnych pewną normą. Pozwalało poczuć się pewniej i uniknąć sytuacji nieprzyjemnych i dwuznacznych. W świadomości społecznej wciąż jednak pozostawało zjawiskiem dość wyjątkowym.
1096
J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960, s. 176-177. List do T. Bochwica, 5(18) V 1909 r., List 131, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. V, s. 199-200. 1098 List do L. Méyeta, 2 VIII [18]98 r., List 211, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 170. 1099 List do L. Méyeta, 23 VIII [18]97 r., List 184, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 138-139; List do L. Méyeta, 19 VI [18]99 r., List 243, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 202-203. 1100 List do L. Méyeta, 8 VIII [18]99 r., List 248, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 206-207; List do L. Méyeta, 13 VIII [18]99 r., List 250, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 208-210. 1101 List do L. Méyeta, 11 VI 1903 r., List 263, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 220-221. 1097
267
Warszawska prasa opisywała dysproporcję w możliwości korzystania z letniego wypoczynku przez kobiety i mężczyzn. Jednak większość publicystów zdawała się nie dostrzegać zagrożeń, jakie z tej sytuacji mogły wynikać dla więzi małżeńskich, a także dla więzi ojca z dziećmi. „Kurier Warszawski” i „Biesiada Literacka” rubasznie dowcipkowały ze „słomianych wdowców”1102, obleganych przez nich „mężowskich pociągów”1103, flirtujących na wilegiaturze żon1104 i złotej swobody panów, korzystających z atrakcji miasta1105. Poważnie z problemem letniej rozłąki i jej skutków zmierzono się w kilku warszawskich periodykach na początku XX wieku. „Tygodnik Mód i Powieści”, charakteryzując
obyczaj
wilegiatury,
najbardziej
właśnie
wśród
klasy
średniej
rozpowszechniony, zwracał uwagę na problem dyskryminacji mężczyzn – zwłaszcza tych, którzy nie dysponują prawem do urlopu: „Wielce trudne i skomplikowane zarazem zadanie dla ojca rodziny stanowi w naszym kraju obmyślenie letniego schroniska spragnionej wypoczynku i powietrza gromadce najbliższych. Nie mamy tu oczywiście na uwadze tych wszystkich, dla których ten rodzaj sezonowego kłopotu ogranicza się do nieskrępowanego względami czasu i kosztów wyboru miejsca przeznaczonego na letnie wczasy. Tym mniej tych,
co
suggestionując
domowemu
lekarzowi
to
lub
owo
uzdrowisko,
jako
najodpowiedniejsze dla podhartowania nerwów, pewni są, że w końcu ordynacja jego okaże się zgodną z ich własnymi widokami. Nie myślimy również o mieszkańcach Warszawy posiadających własną realność ziemską, bo i dla takich zachód i ambaras ogranicza się do odesłania futer na letnie przechowanie. (…) Wszyscy oni są uprzywilejowani, nieskończenie mniej liczni od całego ogółu rodzin małej, średniej lub żadnej zamożności, dla których kwestia spędzenia dwóch miesięcy poza obrębem murów miejskich jest zarazem kwestią nieprzepartej konieczności z jednej, a dotkliwej szczerby w rocznym budżecie z drugiej strony. Dajmy na to jednakże, że u bardziej przewidujących dziesięciomiesięczne oszczędności systematycznie i z przewidywaniem gromadzone, nie stanowią materialnej przeszkody, to jeszcze pozostaje i tak kłopot dotkliwy, w jaki sposób rozporządzić tą kwotą – zazwyczaj dosyć ograniczoną, aby się nikomu z członków rodziny nie stała krzywda. (…) potrzeba byłoby znaleźć takie pomieszczenie w okolicach Warszawy, z którego by się codziennie dostać można do Warszawy na owe godziny biurowe, które, jakeśmy, to już powiedzieli, mała tylko liczba białych murzynów miewa darowane. (…) chodzi o 1102
M.Rodoć, List do Redaktora, „KW” 1893, nr 172, s. 1; Z Warszawy „BL” 1893, nr 32, s.82; Wiadomości bieżące. Nieporządki kolejowe, „KW” 1898, nr 175, s. 4. 1104 W. Rabski, Rozkosze podróży. Dramat w dziesięciu obrazach, „KW” 1903, nr 197, s. 2-4. 1105 Bańki mydlane. Talent ją zgubił, „KW” 1898, nr 237, s. 8. 1103
268
pracowników, którzy nie tylko z godzinami, ale i z kwadransami liczyć się potrzebują. Tym sposobem mała jest liczba tych, którzy ten względny ranny i przedwieczorny wypoczynek swoją dzielić by mogli – i stąd widzimy, że najczęściej głowa domu pozostaje w Warszawie przez dni sześć, a tylko na niedzielę lub święto jedzie na owo upragnione świeże powietrze. (…) Na dobrą sprawę, tego wszystkiego razem wziąwszy letnim wypoczynkiem nazwać się nie godzi. Ojciec nie korzysta z niego prawie nigdy, matka opłaca wszystkie koszta (…)1106. Głębsza analiza problemu spędzania wakacji przez rodzinę, zamieszczona na łamach „Tygodnika Mód i Powieści”, zawierała postulat równego uczestnictwa męża i żony w wypoczynku – z pożytkiem dla zdrowia obojga i całej rodziny1107. W podobnym tonie wypowiadał się publicysta „Wędrowca”. Uwagę swą skupiał na losie mężczyzn. Konstatując zbliżający się exodus kobiet i dzieci, mających opuścić Warszawę latem 1903 roku, zauważał, że w murach miasta zostają ojcowie: „Te prawdziwe woły robocze rodzaju ludzkiego całe życie pracujące dla innych, zasługują na to, aby i dla nich pomyśleć o wakacjach”1108. Zdecydowane, wręcz dramatyczne wezwania do umożliwienia wypoczynku zarówno kobietom, jak i mężczyznom podkreślały ważność tej sfery życia dla zdrowia fizycznego, psychicznego, dla więzi małżeńskich i rodzicielskich. Podróż i kuracja nie mogły być traktowane jako beztroskie rozrywki, ale jako istotne formy aktywności człowieka, do których należało podchodzić świadomie, starannie je planując i wykorzystując wszelkie ich walory. Także i te, które przyczynić się mogą do pogłębienia relacji rodzinnych. Praktykujący wakacje poza miastem przedstawiciele klasy średniej byli przekonani o wyjątkowym znaczeniu rekreacji i wypoczynku. Wysłanie żony i, ewentualnie, dzieci do uzdrowiska, czy choćby na wieś, było postrzegane jako swoisty element prestiżu, nawet jeżeli ojciec rodziny nie mógł wziąć w takiej wyprawie udziału. Znamienne, że w ten właśnie sposób interpretował sezonowe rozstanie rodzin Thorstein Veblen. W Teorii klasy próżniaczej, na przełomie XIX i XX wieku, sformułował tezę o „próżnowaniu zastępczym”, praktykowanym przez przedsiębiorców i pracowników, nie mogących opuścić warsztatów pracy, za to wysyłających na wypoczynek najbliższych, po to między innymi, by móc zaprezentować swe możliwości, tym samym, pozycję społeczną: „(…) w miarę schodzenia w dół po drabinie społecznej dochodzimy do punktu, w którym obowiązki zastępczego próżnowania i konsumpcji spadają wyłącznie na żonę. Sytuację tę spotykamy w niższej klasie średniej zachodniego kręgu kultury. (…) Jest rzeczą powszechnie
1106
W przededniu wakacji letnich, „TMiP” 1903, nr 20, s. 235-236. Tamże. Por. także: Z rozmyślań, „TMiP” 1903, nr 7, s. 77-78. 1108 O wakacje, „Wędrowiec”, 1903, nr 21, s. 402. 1107
269
wiadomą, że w niższej klasie średniej mężczyzna – pan domu – wcale nie próżnuje. Obowiązek ten zanikł pod naciskiem okoliczności. Lecz żona w dalszym ciągu spełnia tę funkcję i próżnuje w zastępstwie męża w celu podtrzymania prestiżu domu i jego pana. (…) Pan domu w klasie średniej został przez sytuację ekonomiczną zmuszony do zarabiania na utrzymanie rodziny wykonywaniem zawodów, które bardzo często noszą charakter w dużym stopniu produkcyjny, jak choćby w przypadku współczesnego biznesmena. (…) Mężczyzna poświęcający się niezwykle wytężonej pracy po to, by jego żona mogła na wyznaczonym przez panujące obyczaje poziomie oddawać się w jego imieniu czcigodnemu próżnowaniu – nie jest obecnie czymś niezwykłym”1109. Skoro już z przywileju letnich wakacji korzystały w kręgach klasy średniej głównie kobiety, to do nich publicyści kierowali wezwania, by jak najlepiej czas ten spożytkować. Naśmiewano się z obyczajów i turystycznych zainteresowań pań. Wedle znacznej części czasopism, warszawianki odbywające kurację, bądź przebywające na wilegiaturze, przede wszystkim: plotkowały, intrygowały, nudziły się, hołdowały kultowi balów i zabaw, licytowały się zabieranymi do wód kreacjami1110. „Tygodnik Ilustrowany” pisał: „Wiadomo, co nasi turyści, a zwłaszcza nasze turystki, oglądają w stolicach zagranicznych. Uwagę ich zwracają na siebie najpierw magazyny bławatne i sklepy jubilerskie, potem teatry, cyrki, restauracje i hipodromy, następnie «osobliwości» wymienione w przewodniku, dalej... Dalej już nic”1111. Wziąwszy pod uwagę prasowe opisy życia wziętych uzdrowisk oraz ofertę rozrywek prezentowaną w ogłoszeniach, nie wydaje się, by były to zarzuty całkiem pozbawione podstaw. Z podobnie złośliwą ironią oceniano efekty przyjmowanych w uzdrowiskach, a następnie marnotrawionych kuracji. Felietonista „Kaprys” szydził, iż przez dwa tygodnie po powrocie z kurortu panie: „(...) jedzą mało, wstają wcześnie, chodzą dużo. Ale potem znów zaczyna się życie haremowe. Pani sypia coraz dłużej, je wszystko bez wyboru, na spacery nie chodzi, lecz jeździ w wygodnej karecie, no! I figura zaokrągla się szybko”1112 . Wraz z wezwaniami do podnoszenia wartości podróży oraz propagowaniem poznawania stron ojczystych i turystyki pieszej, zwracano się na łamach prasy do kobiet, zachęcając je do aktywności na tych polach. „Świat”, w obszernym artykule informował o
1109
T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2008, s. 70-71. Bańki mydlane. Echo z ubiegłego sezonu, „KW” 1893, nr 272, s. 6; Echa letnie, Żegiestów, „KW” 1903, nr 221, s. 2; Z Warszawy, „BL” 1893, nr 41, s.226-227; Z Warszawy, „BL” 1903, nr 34, s. 142-143. 1111 Z tygodnia na tydzień, „TI” 1898, nr 11, s. 204. 1112 O czem mówią. Po kuracji, „KW” 1903, nr 253, s. 8. 1110
270
lwowskim, akademickim Klubie Turystycznym1113. Specjalizował się on w turystyce pieszej, zwłaszcza górskiej. Jak jednak zauważał z żalem Mieczysław Orłowicz: „Panie, także studentki, są również rzadkimi uczestnikami naszych wycieczek. Zbyt forsowne są dla nich długie marsze, które nieraz dochodzą do 75 km dziennie, przy tym odstraszać musi zupełny brak schronisk we Wschodnich Karpatach, a co za tym idzie konieczność nocowania przy ognisku pod gołym niebem i dźwigania prowiantów na plecach.”1114. Tenże tygodnik, opisując alpejskie wycieczki kobiet, stwierdzał: „Emancypacja i tu swoje gromkie słowo wyrzekła. Panie, wynalazłszy sobie odnośny kostium, brną przez lodowce i pola śnieżne, z odwagą zawstydzającą część płci brzydkiej”1115. W cytowanym już artykule, poświęconym wędrówkom tatrzańskim, Walery Eljasz wspominał, że: „(...) panie zdobyły sobie najzupełniejsze równouprawnienie w turystyce, (...) zasobne w odwagę maszerują żwawo w góry, wdzierając się na niebotyczne wyżyny i spuszczają się z nich nawet na grzbiecie, jeśli takich ćwiczeń gimnastycznych stromość skały wymaga”1116. Dużo wcześniej odważniejsze podejście do nowych form spędzania czasu wolnego przez kobiety zaprezentował „Przegląd Tygodniowy”. Piórem Pauliny Kuczalskiej Reinschmitt wzywał, w imię poprawy zdrowotności kobiet, do przyzwyczajania już młodych dziewcząt do ruchu, przechadzek, uprawiania łyżwiarstwa i gimnastyki 1117. Z biegiem czasu, zwłaszcza od początku XX wieku, publikacje postulujące zerwanie z konwenansami i oddawanie się sportom oraz rekreacji stawały się częstsze. Nowym wzorcom torowały drogę przede wszystkim pisma kobiece. „Bluszcz” głosił pochwałę sportu jako lekarstwa dla wymęczonych trudami macierzyństwa, zdenerwowanych i schorowanych pań; zachwalał walory pływania, kolarstwa, wioślarstwa, wędrówek po górach1118. Ruch, choćby w formie podejmowanych na wilegiaturze przechadzek, a zwłaszcza górskich wycieczek, traktowany był jako konieczność1119. Niemałą inwencję przejawiał na polu zachęcenia czytelniczek do aktywności „Tygodnik Mód i Powieści”. W obszernym artykule poświęconym tybetańskim podróżom Angielki Anny Taylor, donoszono, iż: „(...) trafiają się , choć nieczęsto, osobniki żeńskiego rodzaju obdarzone żądzą zwiedzania krajów, niezupełne przedstawiających bezpieczeństwo
1113
O turystyce polskiej, „Świat” 1908, nr 32, s. 10-11. Tamże. 1115 W górach, „Świat” 1908, nr 34, s. 13. 1116 Tamże, nr 23, s. 454. 1117 P. Kuczalska Reinschmitt, E pur si muove (kwestia zdrowotności kobiet), „PT” 1893, nr 49, s. 536-537. 1118 Sport i kobiety, „Bluszcz” 1903, nr 27, s. 313-314; nr 28, s. 331-332. 1119 O przechadzce, „Bluszcz” 1908, nr 41, s. 465; nr 42, s. 472. 1114
271
nawet dla mężczyzn”1120. Tonowi pewnej ironii towarzyszyło jednak stwierdzenie, że
„(...)
trudnego i niebezpiecznego dzieła dokonała kobieta, posiadająca niezłomną wolę, zdolna do torowania nowej drogi nawet na najbardziej niebezpiecznym gruncie”1121. Wątpliwe, by redakcja „Tygodnika” oczekiwała od czytelniczek podejmowania tak egzotycznych eskapad, wszelako starała się je zachęcać do bardziej dostępnych form aktywnego wypoczynku. Było to widoczne nawet w ilustracjach, prezentujących modele wakacyjnych kreacji. W 1903 r. na tytułowych stronach pisma można było podziwiać elegancką damę w towarzystwie córki na werandzie wiejskiego domku1122, matkę z dziećmi na norskiej plaży1123, ale także kobietę w kąpielowym kostiumie1124, cyklistkę i tenisistkę1125. Pięć lat później nacisk położono na propagowanie mody turystycznej. Obszerny artykuł Ubranie sportowe podczas zimy1126, dokładnie omawiał, jak elegancka i praktyczna pani winna przygotować się do zimowych wycieczek, by „(...) swobodnie rozkoszować się naturą, robiąc sama efektowne wrażenie”1127. Potencjalne turystki mogły zapoznać się z rycinami przedstawiającymi przystosowane do wędrówek kostiumy1128. Jednocześnie zachęcano panie do uprawiania jazdy konnej1129, wycieczek górskich1130, kąpieli morskich1131. Wedle publicystów „Tygodnika Mód i Powieści” kobieta fin de siecle’u powinna korzystać ze wszystkich form wypoczynku, stworzonych przez cywilizację, powinna na równi z mężczyznami obcować z naturą, dbać o swe zdrowie, odnajdywać satysfakcję z pokonywania własnej słabości i czerpać przyjemność z działań, podejmowanych nawet wbrew przyjętym zasadom i utrwalonym obyczajom. Idee krzewione na łamach pism kobiecych miały jednak raczej pionierski charakter. Biorąc wszakże pod uwagę wspomnianą wcześniej skandynawską wyprawę Jadwigi Ostromęckiej czy dokonania dam, uczestniczących w alpejskich włóczęgach Stanisława Twardo, wolno przypuszczać, że publicyści warszawskich czasopism mogli liczyć na odzew wśród niektórych przynajmniej czytelniczek. W świadomości tych zaś pań, które na podobne trudy prawdziwych wędrówek się nie zdecydowały, pozostawał obraz podróży jako doznania 1120
Miss Annie Taylor i jej podróże po Tybecie, „TMiP” 1893, nr 52, s. 413. Tamże. Por. W. Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, przeł. M. Diederen – Woźniak, Warszawa 2013. 1122 „TMiP” 1903, nr 27, s. 313. 1123 „TMiP” 1903, nr 30, s. 349. 1124 „TMiP” 1903, nr 33, s. 385. 1125 „TMiP” 1903, nr 40, s. 469. 1126 Ubranie sportowe podczas zimy, „TMiP” 1908, nr 6, s. 13. 1127 Tamże. 1128 „TMiP” 1908, nr 25, s. 10; nr 29, s. 8; nr 37, s. 8. 1129 Amazonka, „TMiP” 1908, nr 19, s. 3. 1130 Wisła, „TMiP” 1908, nr 19, s. 4; Nasze góry, „TMiP” 1908, nr 22, s. 3. 1131 Nad morzem, „TMiP” 1908, nr 36, s. 5-6. 1121
272
szczególnego, potwierdzającego wyjątkowość jego uczestników. Także i na tym polu prasa Warszawy schyłku XIX i początku XX wieku była wręcz wzorcowym maccannellowskim „medium”, determinującym sposób myślenia i działania swych odbiorców. Starała się prezentować motywy pozwalające uzasadniać praktykowanie letnich wakacji. Kreowała pewien szczególny stan świadomości społecznej. Wpajała przekonanie, że wojaż, kuracja, odpoczynek na wsi są czymś ważnym, niezbędnym, wartościowym. Są wyrazem potrzeb cywilizowanego człowieka i wyznacznikiem jego pozycji społecznej. Prasowy, a obok niego także literacki, opis podróży nie ograniczał się do tworzenia rozbudowanego, obszernego katalogu argumentów, które miały zachęcać klasę średnią do wypoczynku poza miastem. Obok publikacji o charakterze postulatywnym, czy wręcz programowym, ogromna była też ilość materiałów przedstawiających letnie wytchnienie jako rozrywkę, dobrą zabawę, czy wreszcie – jako czas sprzyjający niecodziennym przeżyciom i nadzwyczajnym wydarzeniom. Niekiedy wręcz wydarzeniom skandalizującym1132! Romanse, małżeństwa i erotyka. Szczególny, emocjonujący charakter wizerunku wakacji objawiał się zwłaszcza w tak oddziałującej na wyobraźnię sferze, jak realizacja planów matrymonialnych. Dla warstw wyższych, uprzywilejowanych, jak już wspominaliśmy w poprzednim rozdziale, wakacje były prostym przedłużeniem karnawału, a wyjazdy do kurortów – okazją do kojarzenia małżeństw. Obyczaj ten przeniósł się do klasy średniej i był praktykowany we wszystkich jej środowiskach. Według Bernarda Singera, to właśnie letniskowe miejscowości, leżące „na linii”, były obszarem łowów małżeńskich: „Lato na linii traktowano jak karnawał w zimie. Zatroskane matki, których córki przegapiły w zimie narzeczonego, czekały, pełne nadziei, na sezon letniskowy. (…) Czujne oko matki obserwowało życie towarzyskie córki. Późno wieczorem, kiedy goście się rozchodzili, w willi zaczynały się ciche rozmowy rodzinne. W dzień mówiono po polsku, teraz po żydowsku. Z troską lustrowano ewentualnych kandydatów na męża. Nieraz rozmowy kończyły się późną nocą płaczem córki. Na linii nie tylko i nie zawsze chodziło o świeże powietrze i o las sosnowy”1133. Podobne obyczaje praktykowane były w środowisku chrześcijańskim, wśród polskiego drobnomieszczaństwa i inteligencji – na wilegiaturze i na letniskach. Zawieranie 1132
Analizę publikacji prasowych dotyczących wypoczynku kobiet zawiera: M. Olkuśnik, Zwierciadło drogowskaz. Podróż i wypoczynek kobiet poza miastem w prasie warszawskiej przełomu XIX i XX wieku” [w:] Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VII, Warszawa 2001, s. 239-263. 1133 B. Singer, op. cit., s. 168.
273
nowych znajomości, wspólne spędzanie wolnego czasu przez młodych ludzi na przechadzkach, reunionach, balach pozwalało nie tylko na kojarzenie par i, w efekcie, zawieranie małżeństw. Na polu tej szczególnej aktywności towarzyskiej następowała integracja różnych środowisk, należących do warstwy średniej. „Matrymonialny” wymiar kanikuły był głęboko zakorzeniony w świadomości społecznej. Sprzyjały temu liczne doniesienia prasowe, często utrzymane w prześmiewczym tonie. Tygodnik „Kolce” już w latach 70-ych przedstawił syntetyczne spojrzenie na towarzyskie walory pobytu w miejscowościach uzdrowiskowych. Seria sugestywnych ilustracji była opatrzona tytułem: Nieomylna kuracja z przepisu Dra Serduszkiewicza1134. Pierwszą stronę jednego z czerwcowych numerów pisma zdobiła efektowna rycina ukazująca elegancką, flirtującą parę na tle tłumu kuracjuszy, raczących się wodami mineralnymi. Modnie ubrani, zapatrzeni w siebie młodzi ludzie prowadzili następujący dialog: „- Pacjent powinien wstać o szóstej, pójść do ogrodu rozmówić się z kim ma się rozmówić, następnie (w braku lepszej!) pójść na kawę do Semadeniego. – Pacjentka, może wstać trochę później, porozumieć się z kim ma się porozumieć, a następnie pójść na kwaśne mleko, bo to ochładza…”1135. Kolejne ilustracje przedstawiały scenki rodzajowe z Eger Franzensbrun, Karlsbadu, Akwizgranu i Vichy. Podpisy sugerowały, że najważniejszym zajęciem kuracjuszy nie jest terapia, a: flirt, zabiegi matrymonialne, rozmowy z przyszłymi teściami. Mimo to, jeden z komentarzy stwierdzał: „Płeć piękna raczy wybaczyć pewną obojętność na ich wdzięki podczas kuracji, lecz po skończeniu takowej, pacjenci obojej płci mogą najspokojniej oddać się uczuciom platonicznym”1136. Z obyczaju poszukiwania męża „u wód” natrząsał się u progu lat dziewięćdziesiątych „Kurier Warszawski”1137 i, niemal trzydzieści lat później, „Lechita”1138. W 1893 autor korespondencji z Krynicy uspokajał czytelników: „Proszę nie przywiązujcie wiary ani do jednego słowa z tego telegramu (zamieszczonego gdzieś): <
>”1139. Wczasowicz z Nałęczowa donosił z kolei, że w uzdrowisku rzuca się w oczy: „(…) przewaga liczebna żywych kwiatów stworzenia (…), dzięki temu każdy osobnik
1134
Nieomylna kuracja z przepisu Dra Serduszkiewicza, „Kolce” 1875, nr 26, s. 1-2. Tamże, s. 1. 1136 Tamże, s. 2. 1137 Bańki mydlane, „KW” 1891, nr 96, s. 5. 1138 M. Synoradzki, Z Warszawy, „Lechita” („Biesiada Literacka”) 1908, nr 36. 1139 Echa letnie. Krynica, „KW” 1893, nr 207, s. 2. 1135
274
rodzaju męskiego czuje się tu podniesionym w cenie. (…) Wzgląd ten pociągać do Nałęczowa mężczyzn, zwłaszcza chorych na bezżeństwo”1140. Ironicznie portretowane przez prasę gorączkowe poszukiwania kandydatów do małżeństwa mogły śmieszyć, a po trosze i ekscytować czytelników. Uwagę publiczności prawdziwie jednak przykuwały - jednych oburzając, podniecając innych - relacje o bulwersujących zdarzeniach erotycznej natury, jakie zdarzały się podczas wakacji. Werytus, autor zamieszczonego w „Wędrowcu”, a poświęconego Tatrom i Zakopanemu, cyklu W siedzibie orłów1141, wzdychał: „O! To Morskie Oko posiada czary i podobno niejedne już, szukające się na próżno przedtem serca, tam się szczęśliwie znalazły...”1142. Dostrzegał w zakładzie doktora Andrzeja Chramca „(...) moc wdówek i panienek, wzdychających do małżeństwa”1143. Ganił jednak surowo „(…) postępowanie pewnego odłamu erotycznohisterycznych warszawianek z góralami, które nie miało nigdy taktu”1144. Stwierdzał ponadto, pełen oburzenia, iż „(...) niektóre warszawianki same swym prowokacyjnym postępowaniem niejednego już górala uzuchwaliły”1145. Atmosfera Tatr zapewne szczególnie wyzwalała drzemiące w damach instynkty, bo także i na łamach „Bluszczu” potępiono skandaliczne prowadzenie się panien, spoufalających się z góralami1146. Zakopiańskie realia musiały, w potocznej opinii, kryć w sobie coś demonicznego, skoro właśnie tam Gabriela Zapolska kazała, na stronicach Sezonowej miłości, rozwijać się romansowi statecznej, mieszczańskiej i dość pruderyjnej Tuśki Żebrowskiej z diabelnie uwodzicielskim aktorem – Porzyckim1147. Pogoń za sensacją i chęć przyciągnięcia uwagi czytelników odgrywały istotną rolę w kształtowaniu obrazu wakacji jako pola zdarzeń niecodziennych, uważanych za niedopuszczalne, ale dziwnie chętnie opisywanych, a zatem i obserwowanych przez opinię publiczną. Czas podróży był przez to traktowany jako sfera szczególna, sprzyjająca swobodzie, łamaniu konwenansów w życiu uczuciowym i erotycznym. W grubiański sposób naigrywała się z tego „Mucha”. Ilustracja zatytułowana Pociąg mężowski z Ciechocinka przedstawiała szereg wagonów, wypełnionych nadzwyczaj dorodnymi rogaczami1148.
1140
Echa letnie. Nałęczów, „KW” 1893, nr 217, s. 2-3. Werytus, W siedzibie orłów. Zakopane i Tatry, „Wędrowiec” 1898, nr 33, s. 647-649; nr 34, s. 665-667; nr 35, s. 685-687; nr 36, s. 705-708; nr 37, s. 726-728; nr 38, 746-747. 1142 Tamże, nr 34, s. 665. 1143 Tamże, nr 35, s. 687. 1144 Tamże, nr 36, s. 705. 1145 Tamże, nr 38, s. 747. 1146 K. Gliński, Przy kominku, „Bluszcz” 1903, nr 7, s. 74-77. 1147 G. Zapolska, op. cit. 1148 „Mucha” 1878, nr 35, s. 3. 1141
275
Świadectwa pamiętnikarskie są bardziej powściągliwe i „skromne” w prezentowaniu intymnej strony wojaży i wypoczynku. Autorzy, piszący z myślą o potomnych, nie ujawniali nazbyt chętnie swych przeżyć i doświadczeń, jak czynili, poruszający się wszak na polu fikcji literackiej, pisarze, czy bezosobowo opisujący rzeczywistość dziennikarze. Wyjątkiem znamiennym są, i w tym także przypadku, pamiętniki Stanisława Twardo. W pierwszej alpejskiej wędrówce autora Ogniw jednego życia miały mu towarzyszyć dwie damy – znajome, czy może raczej przyjaciółki, które dość przypadkowo zdecydowały się na udział w turystycznej włóczędze. Ostatecznie na szlak wyruszyła tylko jedna z nich – Jadwiga Wójcicka. Wspólne obcowanie z przyrodą, przebywanie w surowych warunkach, konieczność sprostania trudom wymagającego wojażu zbliżało podróżników. Pewne zachowania byłyby nie do pomyślenia w codziennej rzeczywistości: „(…) nocleg powyżej Andermattu zmusił nas, zasypiających
na rozsypanych piargach w owiniętych, modnych naówczas długich
pelerynach do ich złączenia /aby nie ulec całkowitemu zamrożeniu/ i do pomysłu wspólnego owinięcia się w nie, bez erotycznych zamiarów”1149. Surowa, wysokogórska przyroda zachęcała Stanisława Twardo i jego towarzyszkę do jeszcze bardziej zaskakujących poczynań: „Oto kąpaliśmy się pod wodospadami w lodowatej wodzie, nie krępując się zupełnie nagością – towarzyszka moja przeważnie zanurzała się w małych wklęsłościach bystrych strumieni, zasilanych z ponad stumetrowej wysokości strug wody ze szczelin ściany górskiego lodowca płynących, pod które właśnie ja nadstawiałem swój akt, nie czując absolutnie zimna, lecz niby od bata uderzenia tych sznurów wody błyszczących w promieniach słońca. Byliśmy pewnie zbliżeni do ludzi pierwotnych”1150. Wyzwolona górską atmosferą bliskość dwójki wędrowców prysła jednak na nizinach. Po pokonaniu alpejskich ścieżek i zwiedzeniu północnych Włoch turyści dotarli do Wenecji: „Zamieszkaliśmy, jak zwykle, w jednym pokoju dużym – tym razem w hotelu na parterze, skąd okna wychodziły na <
>. (…) czasu miałem mało na załatwianie wyjazdowych formalności, a [Wójcicka] nie krępowała się w wędrówce po sklepach. To mnie zdenerwowało i może zbyt obcesowo przerwałem dalsze jej towarzyszenie. Rozstaliśmy się chłodno, choć całkiem po dżentelmeńsku ze względu już choćby na wielu wspólnych znajomych w Warszawie, którzy w ogóle spodziewali się sensacji. (…) [w Warszawie] przyjazne mi osoby z ciekawością porównały moje relacje z informacjami udzielonymi im przez towarzyszkę podróży, która ostatecznie nie była zawiedziona realizacją swych podróżniczych projektów. Życie przeszło do porządku dziennego nad tym jego 1149 1150
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 10, s. 2-3. Tamże, s. 4.
276
odcinkiem”1151. W rzeczy samej tak się stało. Dwa lata później Twardo wyruszył na alpejskie szlaki w towarzystwie dopiero co poślubionej małżonki. Może tu właśnie tkwi przyczyna opisania górskiej wędrówki z Jadwigą Wójcicką jako doświadczenia najzupełniej wyzutego z jakichkolwiek erotycznych podtekstów? Identyfikacja środowiska – poczucie wspólnoty. Podobne obyczaje, nawyki, upodobania, zbliżone możliwości finansowe, aspiracje manifestowane przez określony sposób spędzania czasu wolnego – wszystkie te zjawiska stanowiły podstawę do budowania wspólnych wyobrażeń na temat statusu społecznego: podstawę do tworzenia dość jednolitej samooceny środowisk składających się na warstwę średnią. Hołdowanie pokrewnym modom, uleganie tym samym uzasadnieniom, motywacjom, przyjmowanie tych samych argumentów scalało zróżnicowaną społeczność. Biorąc pod uwagę przeciwności, na jakie napotykali przedstawiciele warstwy średniej, decydując się na spędzanie wakacji poza miastem, należy stwierdzić, że ta forma aktywności miała dla badanego środowiska szczególne znaczenie. Reprezentanci inteligencji i zamożniejszego drobnomieszczaństwa przezwyciężali ograniczenia finansowe i prawne: brak urlopów i utrudniony dostęp do paszportów. Musieli także mierzyć się ze stereotypem podróży jako rozrywki warstw wyższych. Starali się wszechstronnie uzasadniać swe wakacyjne eskapady. Adaptowali jednak, traktowane powszechnie jako wartościowe i atrakcyjne, wzorce zachowań. Kuracjusze, turyści, wycieczkowicze, letnicy zaspokajali swe rzeczywiste potrzeby, hołdowali modzie, ale przede wszystkim manifestowali w ten sposób swe dążenia do zajmowania w hierarchii społecznej miejsca bliższego elitom. Wakacje, i sposób ich spędzania, stawały się wyznacznikiem tak pożądanego prestiżu i społecznej pozycji. Realia przełomu XIX i XX wieku znajdują odzwierciedlenie w dzisiejszych analizach socjologicznych. John Urry przypomina, że - zdaniem Victora Turnera – jednostka powracająca z podróży uzyskuje wyższy status społeczny1152. Sam autor Spojrzenia turysty, odnosząc się do współczesności, stwierdza, iż „Ludzie, którzy nie podróżują, tracą pozycję: podróżowanie jest symbolem statusu. Poczucie, że podróżowanie i wakacje są koniecznością, stanowi jeden z elementarnych aspektów nowoczesnej egzystencji. <
> to jedna z najbardziej oczywistych refleksji nowoczesnego dyskursu oparta na przeświadczeniu, że aby zachować zdrowie fizyczne i psychiczne, trzeba od czasu do czasu
1151 1152
Tamże, s. 5-6. J. Urry, op. cit., s. 28.
277
gdzieś wyjechać”1153. Biorąc pod uwagę świadectwa źródłowe, wolno stwierdzić, że to, co zdaniem socjologów jest istotnym atrybutem naszych czasów, zaczynało być naturalną potrzebą warstw średnich przełomu wieku XIX i XX. Należy podkreślić, że przedstawiciele warszawskiej klasy średniej, zwłaszcza inteligencji, przezwyciężając często rozmaite trudności, starali się jak najlepiej wykorzystać przedsiębrane przez siebie podróże i wyjazdy kuracyjne. Nie dysponując – w przeciwieństwie do elit – nieograniczonymi środkami finansowymi, dążyli do tego, by jak najwięcej zwiedzić, zobaczyć, jak najintensywniej przeżyć czas poświęcany na wędrówkę i wypoczynek. Przez to ich doświadczenia turystyczne były, w świetle większości zbadanych źródeł, bogatsze, bardziej wartościowe. Wynikało to nie tylko ze środowiskowego etosu i lansowanego przez prasę imperatywu, ale także z lepszego, świadomego przygotowania do podróży, starannego jej zaplanowania i z wyznaczenia ambitniejszych celów. Koronnym dowodem na słuszność niniejszych tez są wspomnienia Stanisława Twardo i Władysława Kiejstuta Matlakowskiego, jak również korespondencja Orzeszkowej czy Sienkiewicza. Rozmaite, obszernie uzasadniane motywacje tłumaczyły sens i potrzebę spędzania czasu wolnego poza miastem. Aspiracje klasy średniej składały się na ideowy, czy raczej ideologiczny, wymiar podróży, kuracji i wypoczynku tego środowiska. Pragnienie sprostania wyznaczonym celom, chęć zaspokojenia własnych ambicji prowadziły do konkretnych działań – zróżnicowanych pod względem formy, jednolitych pod względem celu, jakim była chęć utrwalenia w świadomości pozycji klasy średniej w społecznej hierarchii. Na szczególne znaczenie wzorca elit dla form aktywności klasy średniej, a ściśle mówiąc inteligencji, zwraca uwagę Janina Żurawicka: „Otóż z dawnej kultury ziemiańskiej dużą atrakcyjność zachowały dla inteligencji kult tradycji i form obyczajowych oraz styl życia towarzyskiego: stanowiło to przeniesienie w nowe warunki miejskie tradycji współżycia sąsiedzkiego oraz salonów ziemiańskich. Te formy funkcjonowały bardzo długo, utrzymanie ich dało tytuł przeświadczeniu o istnieniu getta inteligenckiego. (…) Z obyczajowości szlacheckiej przyswoiła sobie inteligencja pewne kategorie zachowań, swoiste poczucie honoru, które decydowało o tym, jakie zajęcia wypadało wykonywać inteligentowi”1154. Wprawdzie w cytowanym fragmencie autorka nie wspomina wprost o podróżach i turystyce jako o zwyczaju przejętym od elit, niemniej podejmowanie wojaży, czy udawanie się „do wód” z
1153 1154
Tamże, s. 19. J. Żurawicka, op. cit., s. 207.
278
pewnością wolno zaliczyć do „kategorii zachowań”, które klasie średniej wydawały się szczególnie atrakcyjne i które zapamiętale starała się ona naśladować. Warszawska klasa średnia, podejmując u schyłku XIX wieku aktywność na polu podróży i wypoczynku, wzorowała się nie tylko na polskich elitach społecznych. Podążała równocześnie drogą podobną do tej, którą od dziesięcioleci przebywali członkowie brytyjskiej middle class. Jak wskazano w rozdziale I, dla średnio i mniej zamożnych Brytyjczyków chęć znalezienia się w miejscach uczęszczanych przez kręgi well-to-do była podstawowym motywem wakacyjnych wyjazdów do miejscowości uzdrowiskowych i norskich kąpielisk jak Brighton czy Blackpool. Masowe wyruszanie na europejskie szlaki turystyczne, możliwe głównie dzięki bogatej i atrakcyjnej ofercie przedsiębiorstwa Cooka, stanowiło nawiązanie do arystokratycznego modelu grand tour. Wyraźne były jednak różnice dzielące ambicje i działania warszawskiej i londyńskiej klasy średniej. Przede wszystkim znacząca była dysproporcja pomiędzy stanem zamożności. Stale rosnące dochody angielskich beneficjentów rewolucji przemysłowej stwarzały szanse dość łatwego odbywania długich, wakacyjnych wędrówek, poddawania się wartościowym kuracjom i praktykowania takich pasji jak rodzący się wówczas alpinizm czy narciarstwo. Dodatkowym ułatwieniem dla wyspiarzy był systematycznie powiększany dostęp do czasu wolnego jako efekt rozmyślnej troski brytyjskich reformatorów społecznych lub skutek roztropnej kalkulacji tamtejszych przedsiębiorców – czego z kolei warszawiacy w znacznej mierze byli pozbawieni. Poddanym Wiktorii i Edwarda, zamierzającym udać się w podróż, nieograniczoną pomocą służyły przedsiębiorstwa turystyczne, z agencją Cooka na czele. Jak wspomniano, w Warszawie podobne inicjatywy napotykały na ogromne przeszkody, a przedstawicielstwa Cooka działać, podobnie zresztą jak w całej Rosji, w ogóle nie mogły. Anglicy bez przeszkód organizowali się w stowarzyszenia turystyczne, ze sławnym Alpine Club (od 1857 r.) na czele. I choć Towarzystwo Tatrzańskie swobodnie działało w Galicji od 1873 r., to w Królestwie pierwsza organizacja turystyczna – Polskie Towarzystwo Krajoznawcze – powstała dopiero w roku 1906. Warszawska klasa średnia, chcąc realizować swe ambicje, wynikające także z potrzeby zamanifestowania pozycji społecznej, napotykała na rozliczne trudności. Z determinacją jednak próbowała je przezwyciężać. Dzięki temu przynależała do kręgu kultury zachodniej. Obraz jej aktywności, ukazywany w prasie i literaturze pięknej, miał szansę na o wiele silniejsze zadomowienie się w świadomości społecznej niż w przypadku analogicznych kręgów społeczeństwa rosyjskiego. Nad Newą dążności warstwy średniej były podobne. Kłopoty w ich realizacji zbliżone do występujących na warszawskim gruncie. Przynajmniej 279
jednak, choć nie bez trudności, mogły rozwijać się kluby i organizacje turystyczne. Zgoła odmienny był za to obraz podróży w petersburskich periodykach. Właściwie, poza obszernym relacjonowaniem obyczajów związanych z życiem na daczy, temat wypoczynku, a przede wszystkim wojaży i turystyki, występował w prasie petersburskiej zaskakująco rzadko. Redakcje czasopism (być może pod wpływem cenzury?) stroniły od zbyt częstych i atrakcyjnych opisów wakacyjnych wędrówek. Pocieszające jest, że polskiemu społeczeństwu oszczędzono przynajmniej tego ponurego doświadczenia.
280
ROZDZIAŁ IV. NA PODMIEJSKIM PIKNIKU I W OBJĘCIACH FILANTROPII. WYPOCZYNEK I REKREACJA WARSTW NIEZAMOŻNYCH I PROLETARIATU WARSZAWY.
Uwięzieni w miejskich murach. U schyłku XIX wieku wypoczynkowe, poznawcze, lecznicze wyjazdy z Warszawy były stałym, utrwalonym elementem obyczaju warstw wyższych i średnich. W głównej mierze stało się tak dzięki rozwojowi komunikacji i upowszechnieniu świadomości potrzeby wytchnienia z dala od miejskich murów. Ogromne znaczenie dla rozwoju zjawiska pozamiejskiego wypoczynku miała również moda, obejmująca coraz szersze grupy społeczne. Naśladownictwo rozrywek elit stawało się wyznacznikiem pozycji społecznej. Kuracja, turystyczny wojaż, pragnienie korzystania z uroków wsi skłaniały każdego lata, na przełomie stuleci, do wyjazdu z Warszawy około pięćdziesiąt tysięcy jej mieszkańców1155. Opuszczający miasto szczęśliwcy, jak już wskazano, wywodzili się przede wszystkim z kręgów arystokracji i ziemiaństwa, burżuazji, najzamożniejszej inteligencji. Publicyści, a po latach pamiętnikarze, określali te grupy jako „towarzystwo”1156. Wakacje poza Warszawą spędzali także reprezentanci szeroko pojętej klasy średniej – obejmującej wysoko kwalifikowaną kadrę kierowniczą, urzędników, nauczycieli, przedstawicieli wolnych zawodów. Stąd też dziennikarze dostrzegali wśród wypoczywających w kurortach „średniówkę”1157. Przytłaczającą część warszawskiej społeczności, dla której atrakcje podróży czy choćby nieco dłuższego wypoczynku poza miastem były zupełnie niedostępne, stanowiły
1155
Z tygodnia, „TMiP” 1893, nr 29, s. 230-231; O wakacje, „Wędrowiec” 1903, nr 21, s. 402. A. Zalewski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr. R. Kołodziejczyk, Warszawa 1971, s. 271; E. Krasiński, Gawędy o przedwojennej Warszawie, Warszawa 1936, s. 106; A. Leo, Wczoraj. Gawęda z niedawnej przeszłości, Warszawa 1929, s. 27. 1157 Echa kąpielowe (Korespondencja własna „Kuriera Warszawskiego”). Borkum w sierpniu, „KW” 1891, nr 218, s. 1. 1156
281
warstwy mniej zamożne i ubogie, a więc środowiska dominujące liczebnie wśród mieszkańców stolicy. W granicach miasta zatrzymywały tych ludzi przede wszystkim niskie dochody, nie pozwalające na sfinansowanie podróży, oraz praktycznie całkowity brak wolnego czasu, wobec niedostępności urlopów. Niedostateczne wykształcenie czy brak świadomości potrzeby kontaktu z naturą odgrywały rolę mniej istotną. Rzecz prosta, przedstawiciele najniżej usytuowanych w hierarchii społecznej warstw nie byli raczej wiernymi czytelnikami prasy, a już zwłaszcza bardziej ekskluzywnych periodyków, rozpisujących się o skuteczności leczniczych procedur i dobroczynnym wpływie wywczasów na łonie natury. Tym niemniej to właśnie oni najmocniej odczuwali uciążliwość życia w mieście. Mieszkali w dzielnicach o równie wątpliwej reputacji, co i standardzie lokali – na Starym Mieście, Powiślu, Woli, nie wspominając już o dzielnicy nalewkowskiej. Zasiedlali głównie mieszkania jednoizbowe, gnieżdżąc się w nich całymi, często wielopokoleniowymi i wielodzietnymi rodzinami1158. Nie korzystali z takich osiągnięć cywilizacji jak wodociąg i kanalizacja (dopiero zresztą pod sam koniec stulecia stopniowo wprowadzanych w Warszawie). Z rzadka nawet na drodze swych codziennych wędrówek do pracy widywali rachityczną, miejską zieleń. Skądinąd było jej w stolicy wyjątkowo mało, zwłaszcza w porównaniu z innymi znaczniejszymi miastami Europy. Na jednego mieszkańca Warszawy przypadało 66 metrów kwadratowych terenów zielonych, gdy w Berlinie było to metrów 119, a w Londynie - 273 1159. W drugiej połowie XIX wieku skład społeczny uboższej, proletariackiej części społeczeństwa Warszawy uległ znaczącym przemianom. Industrializacja i związana z nią masowa imigracja ludności wiejskiej, poszukującej pracy, wpłynęły na istotne przesunięcia w strukturze tej grupy społecznej. U progu lat 80-ych XIX wieku liczba osób utrzymujących się z pracy w przemyśle, rzemiośle oraz komunikacji i transporcie (zarówno czynni, jak i bierni zawodowo) sięgała niemal 140 tysięcy, co stanowiło blisko 37 % mieszkańców miasta. Pod koniec lat 90-ych grupa ta liczyła prawie 280 tysięcy i aż 47 % mieszkańców. Zbliżone poziomem dochodów, wykształceniem, obyczajami, upodobaniem do typu rozrywek środowisko osób utrzymujących się ze służby domowej i usług osobistych liczyło na początku lat 80-ych prawie 54 tys. osób, stanowiąc 14 % ludności, a w końcu wieku blisko 78 tysięcy i
1158
J. Cegielski, op. cit., s. 128-131. A. Zalewski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr. R. Kołodziejczyk, Warszawa 1971, s. 23 (przedmowa R. Kołodziejczyka). 1159
282
12 % ludności1160. Po zawierusze wojennej 1914-1921, ale także i po latach intensywnego rozwoju gospodarczego w pierwszym czternastoleciu XX wieku, utrzymujący się z przemysłu, rzemiosła, komunikacji i transportu liczyli przeszło 420 tysięcy, stanowiąc ponad 46 % ludności. Żyjący z dochodów ze służby stanowili grupę 46 tysięcy, równą 5 % populacji miasta1161. W drugiej połowie XIX i na początku XX wieku znacząco zwiększyła się zatem liczebność, a przede wszystkim odsetek proletariuszy utrzymujących się z dynamicznie rozwijających się działów uprzemysłowionej gospodarki. Znaczący, bo sięgający 48 %, wpływ na przyrost ludności Warszawy w latach 1881 – 1914 miała bardzo silna imigracja. Obejmowała ona głównie ludność wiejską, ubogą, pozbawioną wykształcenia i kwalifikacji, poszukującą zajęć nie wymagających znaczniejszych umiejętności1162. Przemiany demograficzne determinowały obyczaje i kulturę życia codziennego mieszkańców
Warszawy.
Następowało
swoiste
sproletaryzowanie,
by
nie
rzec
sprymitywizowanie rozrywek i form spędzania czasu wolnego niezamożnej części mieszkańców miasta. Wpłynęły na to adaptacja obyczajów najuboższej części ludności – pochodzenia wiejskiego, rozluźnienie patriarchalnych więzi, charakterystycznych dla zakładów rzemieślniczych czy relacji pomiędzy służbą a „państwem”; a wreszcie - naturalne przemęczenie pracą w warunkach przemysłowych. Pracownicy fabryk, poddawani rygorom industrialnych obowiązków, dążyli do jak najintensywniejszego wykorzystania ubogiego zasobu wolnego czasu, jakim dysponowali. Jak podaje Anna Żarnowska, w rzemiośle niedzielny i świąteczny wypoczynek był dostępny, choć jedynie na podstawie niepisanych zwyczajów. W przemyśle natomiast dopiero w 1897 roku wprowadzono prawne gwarancje korzystania z niedziel oraz ze świąt religijnych, w sumie 21 dni w roku. Dla przedstawicieli proletariatu jakiekolwiek dłuższe urlopy były całkowicie nieosiągalne. Z czasu wolnego korzystano zatem tyleż systematycznie, co w nader ograniczonym zakresie – wprawdzie w wymiarze kilkudziesięciu dni rocznie, za to w jedno-, dwudniowych porcjach1163. Dostęp do rozmaitych form rekreacji i wypoczynku poza miastem determinowały niskie dochody. Na przełomie XIX i XX wieku niewykwalifikowany robotnik mógł liczyć w
1160
M. Nietyksza, Ludność Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1971, s. 152-153 Tamże. 1162 M. Nietyksza, op. cit., s. 26-78. 1163 A. Żarnowska, Robotnicy Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1985, s. 176. 1161
283
Warszawie na dzienny zarobek rzędu 70-90 kopiejek1164, przy czym należy pamiętać, że większość dostępnych prac stanowiły zajęcia sezonowe. Robotnicy wykwalifikowani – murarze, cieśle – osiągali dzienne dochody dwu- i trzykrotnie wyższe1165, choć również często nie mieli stałego zajęcia. Cieszący się natomiast stałym zatrudnieniem stróż uzyskiwał 120 rb. rocznie. Do najwyższych należały dochody drukarzy, zarabiających rocznie powyżej 200 rubli1166. Warszawscy proletariusze, pozbawieni odpowiedniej ilości czasu wolnego i jakiegokolwiek zainteresowania warunkami swej egzystencji ze strony przedsiębiorców czy władz, najczęściej zamykali się we własnym środowisku i praktykowali charakterystyczne dlań obyczaje. Nasuwa to nieodparte skojarzenia z, mającymi miejsce w pierwszym etapie rewolucji przemysłowej, zachowaniami robotników angielskich, których brutalne i prymitywne obyczaje opisywał Hugh Cunningham1167. Najniższe sfery warszawskiej społeczności, żyjące w uciążliwych, trudnych warunkach, co najwyżej, z podziwem i zazdrością przyglądały się wakacyjno-podróżniczym praktykom przedstawicieli elit i klasy średniej. Część warszawskiego proletariatu, na tyle, na ile umiała i mogła, starała się jednak naśladować obyczaj opuszczania miasta w celach wypoczynkowych. Równocześnie światłe gremia, wywodzące się z warstw wyżej usytuowanych w społecznej hierarchii, z troską konstatowały ograniczone możliwości wyjazdów uboższej ludności i podejmowały starania, by wyjazdy takie zapewnić tym, którzy najbardziej ich potrzebowali. Z troską o pokrzywdzonych. Przedstawiciele inteligencji, na łamach warszawskiej prasy, niejednokrotnie dawali wyraz przekonaniu o konieczności zapewnienia niezamożnym, czy wręcz ubogim warszawiakom wytchnienia poza murami miasta. Cytowane w poprzednich rozdziałach artykuły były adresowane, jak się zdaje, do przedstawicieli kręgów wykształconych i zamożnych. Zwracano w nich uwagę na walory zdrowotne, poznawcze, edukacyjne wakacyjnych peregrynacji. Podnoszono kwestię świadomego, wartościowego podróżowania. Odwoływano się do uczuć patriotycznych. Wreszcie – relacjonowano wypoczynek w renomowanych uzdrowiskach i na podmiejskiej wilegiaturze. Stołeczni publicyści nie zapominali jednak o sytuacji i potrzebach ludności, dla której takie atrakcje były niedostępne.
1164
S. Siegel, op. cit., tabl. 68, s. 269. S. Siegel, op. cit., tabl. 62, s. 260; tabl. 63, s. 261. 1166 J. A. Szwagrzyk, Pieniądz na ziemiach polskich X – XX wiek, Wrocław 1990, s. 268. 1167 H. Cunningham, op. cit., s. 21-23. 1165
284
Autor artykułu O wakacje, zamieszczonego w „Wędrowcu” w 1903 roku, szacując liczbę wyjeżdżających latem z Warszawy na 5 % ogółu mieszkańców, z niepokojem i współczuciem stwierdzał, że przywileju tego nie posiadają szeregowi urzędnicy, subiekci, szwaczki, modniarki. Przedstawiciele tych profesji, pozostając w mieście: „(…) pracują bez wytchnienia, bez słońca, bez powietrza, bez widoków na odetchnięcie piersią”
1168
pełną, szeroką
. Publicysta dowodził, że ludziom tym należy zapewnić możliwość wypoczynku,
oderwania się nie tylko od pracy, ale i od ponurej, miejskiej egzystencji. Argumentował, że leży to w interesie samych pracodawców, którym wszak powinno zależeć na zdrowiu i jakości pracy swego personelu. Twierdził, iż wprowadzenie stałych wakacji nie powinno nastręczać trudności, a wręcz przedsiębiorcy powinni zapewnić pewne zapomogi, by ich pracownicy mogli wyjechać na łono natury1169. Na łamach tegoż samego „Wędrowca” już dekadę wcześniej, w szczycie wakacyjnego sezonu, ukazywano przejmujący obraz doskwierającego upału, gorącego oddechu miasta – szczególnie odczuwalnego w fatalnych, warszawskich mieszkaniach. „Ci warszawiacy, którzy nie mogli na letni wypoczynek wyjechać, doznają takich wrażeń, jak gdyby pod równikiem mieszkali”1170. Rzeczywistość odmalowana przez felietonistę „Wędrowca”, znośna zapewne dla posiadaczy czy najemców luksusowych lub choćby wygodnych mieszkań,
była
szczególnie uciążliwa dla pozbawionych elementarnych wygód proletariuszy. Najmniejszych co do tego wątpliwości nie pozostawiał swym czytelnikom „Bluszcz”. Dr Kam., odnotowując powrót letników z wakacji 1908 roku, z głęboką troską stwierdzał, że większość warszawiaków była pozbawiona tego przywileju. Pracownicy, prowadzący nieustanną walkę o byt, wieść musieli wegetację w dusznych mieszkaniach, bez możliwości ruchu, skazani na znoszenie miejskich wyziewów, hałasu, duchoty. Wedle publicysty, realia takie były całkowicie sprzeczne z zasadami zdrowia i elementarnej higieny1171. W prasowych publikacjach formułowano kategoryczne postulaty rozwiązania tych trudnych, społecznych problemów. „Kurier Warszawski”, w cytowanym już w poprzednim rozdziale tekście Kwestia <<wolnego czasu>>, domagał się stworzenia przedstawicielom wszystkich grup społecznych możliwości choćby krótkiego kontaktu z namiastką natury1172 i proponował konkretne rozwiązania: „Pogoda się ustaliła, bzy kwitną, a jutro jest dzień 1168
O wakacje, „Wędrowiec” 1903, nr 21, s. 402. Tamże. 1170 Z miasta, „Wędrowiec” 1893, nr 30. 1171 Dr Kam., O przechadzce, „Bluszcz” 1908, nr 41, s. 465. 1172 Kwestia <<wolnego czasu>>, „Kurier Warszawski”, 1898, nr 139, s. 4. 1169
285
świąteczny. Jak go spędzimy? Zdaje się nieszczególnie. Najszczęśliwsi będą ci, którzy się wydostaną gdzieś dalej za miasto i tam, wśród pól zieleniejących popatrzą w daleką przestrzeń, odetchną czystym powietrzem. (…) Warszawiakom brak jest coraz więcej po prostu przestrzeni dla ruchu i powietrza. Bo świąteczny spacer po alejach w tłoku i kurzu jest tyleż wart, co powietrze warszawskich podwórek, zwanych <
>. Miasto zatem samo powinno włączyć <
> do liczby spraw, które je obchodzą na równi z kanalizacją i oświetleniem elektrycznym, bo dla zdrowia, moralności i dobrobytu mieszkańców sprawa to nie mniej od tamtych doniosła. Potrzeba nam w mieście lub pod miastem wielkiego parku z rozrywkami. (…) Przypominamy, że nie przestaniemy wspominać o sprawie parku dla Warszawy w wigilię każdego święta”1173. Niedostatek terenów zielonych był uważany przez redaktorów stołecznych czasopism za wielką uciążliwość dla życia mieszkańców i poważną wadę Warszawy. Zdawano sobie sprawę, jak istotne znaczenie ma to zwłaszcza dla ludności niezamożnej, pozbawionej szans na dłuższy wypoczynek poza murami miasta. Felietonista „Biesiady Literackiej”, relacjonując w 1893 roku uruchomienie wąskotorowej kolejki wilanowskiej, ze zgrozą informował, że – podobno – wprowadzony ma być zakaz wstępu do parku wilanowskiego, należącego do hrabiów Branickich: „(…) a zatem zniknie urok główny, jaki miał spacer kolejką wilanowską. Wiadomość smutna, ale jeśli się spełni, niech sobie podziękuje sama publiczność, która cudzej własności szanować nie umie. Nawet Ogród Saski byłby spustoszony, gdyby drzew, klombów kwiatowych i trawników nie pilnowali liczni stróże. Cóżby się stało z parkiem wilanowskim, oddanym na pastwę tłumom i rozszampanionej inteligencji, która wyprawiałaby sobie zabawki na trawnikach tak hucznie i wesoło, jak to się w latach zeszłych kilka razy trafiało”1174. Autor zauważał przy tym, że w minionych latach zamknięto dla ogółu park w Natolinie, Królikarnię i Frascati: „Ci, co w ten sposób rozporządzają swoją własnością, mają zasadę, przeciwko której sarkać nie wypada, ale i dla ludu potrzeba zabawy na świeżym powietrzu. Niech kolejka przewozi spacerowiczów świątecznych jak najdalej za Wilanów, a bliżej Warszawy trzeba urządzić wielki ogród, w którym mogłaby się pomieścić chociaż część czwarta
tłumów, jakie podczas Świąt Wielkanocnych zapełniły plac
Mokotowski”1175. Zdaniem felietonisty, 60-tysięczne zbiorowisko, mimo że zgromadziło się na wielkim obszarze, niemal dusiło się z braku świeżego powietrza, gdyż „(…) tłum
1173
Tamże. Z Warszawy, „BL” 1893, nr 14. 1175 Tamże. 1174
286
rozbawiony psuł je w oka mgnieniu”1176. Niezbędne były zatem radykalne środki zaradcze: (…) Drzewa, rośliny, ziemia obsiana trawami, pochłoną wyziewy i przefiltrują je na pierwiastki odżywcze; więc obsiewać wydmy piaszczyste, jakich nie brak pod Warszawą, zasadzić je brzozą i świerkiem, dać miejsce zdrowe a miłe na wypoczynek ludziom spracowanym przy warsztacie, stęsknionym w swoich norach staromiejskich do powietrza i światła, mającym dzieci bez rumieńca, bez uśmiechu, z krzywymi nóżkami. Dajmy, co im się święcie od nas należy!”1177. Szczególną próbą stworzenia namiastki pozamiejskiego wypoczynku był dość osobliwy projekt, przygotowany przez Williama Lindleya. Twórca warszawskich wodociągów i kanalizacji zamierzał, podobno, Mokotowskim 1178
wilegiatury
„letnie
miasto”,
przeznaczone
dla
wybudować na Polu
zwolenników
niezbyt
odległej
. Do realizacji owej idei jednak nie doszło.
Determinacja cytowanego felietonisty „Biesiady” wynikała z przeświadczenia o konieczności podjęcia zdecydowanych działań. Naukowo uzasadniały je względy medyczne. Autor rozumiał, że kontakt z naturą jest wprost nieodzowny dla setek tysięcy mieszkańców miasta, łaknących wypoczynku na otwartej przestrzeni, na łonie przyrody. Potrzeba taka wydawała się dziennikarzowi „Biesiady” tym pilniejsza, że – jak ze zgrozą donosił - „(…) ludkowi warszawskiemu chcą nawet zabrać Saską Kępę, aby zabudować ją willami i łąki zamienić na ozdobne ogrody”1179. Saska Kępa. Saska Kępa odgrywała wyjątkową rolę w życiu społeczeństwa Warszawy. W 1735 roku król August III wydzierżawił od miasta nieużytki, leżące na prawym brzegu Wisły, w większości porośnięte lasem. Ku radości stołecznych poddanych monarcha organizował tam spektakularne festyny i majówki. Odtąd obszar ów stał się jednym z najpopularniejszych miejsc niedzielnych i świątecznych zabaw i pikników, urozmaicanych muzykowaniem, tańcami, przedstawieniami teatrzyków. Atrakcyjność uciech Saskiej Kępy podnosiło sąsiedztwo rzeki. Już sama przeprawa łodziami, które wytrwale przewoziły z lewego brzegu tysiące chętnych, budziła emocje. Wiślane, piaszczyste plaże zachęcały do orzeźwiających kąpieli. Saska Kępa pełniła rolę najpopularniejszego, najłatwiej dostępnego miejsca letnich, jednodniowych wypadów warszawiaków aż do jej parcelacji i rozpoczęcia stopniowego
1176
Tamże. Tamże. 1178 Z Warszawy, „BL” 1893, nr 36. 1179 Z Warszawy, „BL” 1893, nr 14. 1177
287
zabudowywania. Wkrótce po I wojnie światowej dotychczasowy teren ludowych zabaw i biesiad przeobraził się w luksusową, willową dzielnicę. W drugiej połowie XIX i na początku XX wieku Kępa przeżywała jednak czasy swej świetności. Dokumentowały to liczne doniesienia prasowe oraz wspomnienia przedstawicieli różnych warstw społecznych. W upalnym lipcu 1893 roku felietonista „Wędrowca” pisał, że dla ogółu warszawiaków, zwłaszcza niezamożnych, nie mogących pozwolić sobie na dłuższe opuszczenie miasta, jedynym ratunkiem przed uciążliwościami lata są, działające na Saskiej Kępie, „letnie łazienki nad Wisłą”1180.
W pierwszych dniach maja 1898 roku „Kurier
Warszawski” witał początek sezonu majówek, popularnych wśród najszerszych kręgów warszawskiego proletariatu. Sprawozdawca dziennika odnotował rozpoczęcie regularnych kursów parostatków, przewożących publiczność na praski brzeg Wisły. Stwierdzał, że – na razie – skorzystała z nich niewielka liczba amatorów plebejskich rozrywek. Informował, iż spośród miejscowych restauratorów jeden tylko otrzymał koncesję na handel spirytualiami, zaś pozostali musieli w swych „dworkach” otworzyć „mleczarnie”. Stąd zatem, donosił żurnalista: „Uprzywilejowane do niedawna zakłady, jak <
Kotwicą>> i <
Dębem>> świeciły pustkami”1181. Lapidarny, literacki obraz wycieczki na Saską Kępę wyszedł spod pióra Ignacego Dąbrowskiego. Mini-powieść, a właściwie nowela pod tytułem Felka, niegdyś głośna, dziś całkiem już zapomniana, drukowana była w odcinkach w „Kurierze Warszawskim” w 1893 roku. Bohaterowie utworu wywodzili się z warszawskiego drobnomieszczaństwa i proletariatu. W przełomowym dla rozwoju akcji momencie udali się na majówkę na praski brzeg Wisły. Z wrzawą przeprawili się wynajętą łodzią przez rzekę. Wśród zarośli biesiadowali, obficie racząc się alkoholem. Okoliczności sprzyjały romantycznym zbliżeniom1182. Ponieważ w drugie połowie XIX wieku Saska Kępa przyciągała w wiosenne i letnie, pogodne dni oraz święta przede wszystkim stołeczny proletariat, to poziom praktykowanych tam rozrywek daleko odbiegał od splendoru uroczystości, jakie chciał ludności Warszawy ofiarować August III. Nieliczne, i przy tym dość ubogie, jeśli chodzi o kwestię kultury czasu wolnego, świadectwa pochodzące ze środowiska robotniczego nader powierzchownie ukazują zwyczaje tego kręgu społecznego. Działacz „Proletariatu” Adolf Kiełza bardzo pobieżnie 1180
Światła i cienie, „Wędrowiec” 1893, nr 28. Na Saskiej Kępie, „KW” 1898, nr 127, s. 6. 1182 I. Dąbrowski, Felka, Londyn 1957, s. 73-75. 1181
288
wspominał robotnicze wycieczki na Saską Kępę1183, a Józef Retke – majówkę zorganizowaną przez PPS w roku 18991184. Znacznie bogatsze od robotniczych są wspomnienia reprezentantów wyższych warstw społecznych. Na charakterystyczne dla Saskiej Kępy obyczaje spoglądali oni tyleż z zaciekawieniem, co i z dystansem. W relacjach podkreślali różnicę miejsc zajmowanych w społecznej hierarchii przez nich samych i opisywanych bohaterów. Bronisław Dziubek, obszernie cytowany w poprzednich rozdziałach urzędnik fabryczny, a zarazem mieszkaniec robotniczego Powiśla i częsty bywalec Saskiej Kępy na przełomie XIX i XX wieku, nawet z pewną sympatią, a na pewno ze znajomością rzeczy opisywał uciechy, czekające na warszawskich proletariuszy na prawym brzegu Wisły. O udającą się na Kępę klientelę zawzięcie rywalizowały dwa konkurujące ze sobą przedsiębiorstwa – Fajansa i Górnickiego. Oferowały one przeprawę łodziami, zabierającymi na chybotliwy pokład po 60 – 80 osób. Dorośli za emocjonujący rejs płacili 5 kopiejek, a dzieci – 3. Na praskim brzegu na tych, którzy tym sposobem zdołali wyrwać się z opresji spieczonych upałem murów i bruków, czekały piaszczyste plaże, dające nieograniczone możliwości kąpieli. Pośród lasków i zarośli zaszywały się całe rodziny i kompanie przyjaciół. Na kocach i hamakach kontemplowano bliskość natury. Raczono się przywiezionym w koszykach własnym prowiantem. Amatorzy trunków szturmowali progi takich świątyń gastronomii jak „Prado”, czy wspominane już gospody „Pod Kotwicą” i „Pod Dębem”1185. Wedle świadectwa Dziubka, świąteczny piknik na Saskiej Kępie stanowił dla warszawskich robotników, zwłaszcza tych najlepiej znanych pamiętnikarzowi – pracujących i mieszkających na Powiślu – nie tylko konwencjonalną rozrywkę, zabawę, ale celebrowaną solennie wyprawę za miasto. Był w istocie namiastką podróży: obyczajem, wymagającym przygotowań, mobilizującym całe rodziny, stanowiącym dzięki swemu charakterowi istotną odmianę w szarym, codziennym, miejskim życiu proletariatu. Przeprawa krypą przez Wisłę, słoneczne i rzeczne kąpiele, tańce, śpiewy, biesiady i pijatyki pośród krzaków i zagajników – wszystko to stanowiło stosunkowo łatwo dostępny ekwiwalent podróży dalekiej, nieosiągalnej, kojarzonej z aktywnością warstw uprzywilejowanych.
1183
A. Kiełza, Wspomnienie o Janie Rosole [w:] W pracy i w walce. Wspomnienia robotników warszawskich z przełomu XIX i XX wieku, opr. J. Durko, Warszawa 1970, s. 37. 1184 J. Retke, Na Grzybowie, Powiślu, na Pradze [w:] W pracy i w walce, op. cit., s. 195. 1185 B. Dziubek, op. cit., s. 25-28.
289
Stanisław Brzeziński, snobujący się nieco na ścisłą swą przynależność do warszawskiej elity, wyniośle stwierdzał, że liczne, letnie restauracje Saskiej Kępy przyciągały niższe sfery, gustujące w niedrogich zabawach z tańcami1186. Podobnie Jadwiga Waydel Dmochowska wiązała atrakcyjność Kępy z niewyszukanymi rozrywkami, stanowiącymi magnes dla warstw plebejskich: „(…) z pierwszą trawką rozpoczynał się sezon piwogródków i karuzeli”1187. Autorka Dawnej Warszawy przytaczała słowa popularnej, podwórzowej piosenki: „Saska Kępa zielenieje, tańczą kuchty i złodzieje, i panowie oficery, i pospólstwo różnej sfery”1188. Popularną tę przyśpiewkę cytuje również Józef Mineyko, który w nadzwyczaj plastyczny sposób ukazał atmosferę świętowania na prawym brzegu Wisły: „Latem w święta Saska Kępa raptem się ożywiała. Dwie firmy posiadające statki na Wiśle, Fajans i Górnicki (obie żydowskie), rozpoczynały pomiędzy sobą konkurencyjną walkę. Więc już od rana gwizdy syreny, zapraszanie gości, nawoływanie i wychwalanie swoich statków rozlegały się przez dzień cały. Podróż długa nie była, bo od mostu Kierbedzia na praską stronę do Saskiej Kępy. Saska Kępa przedstawiała w gruncie mokradła. Wąskie ścieżki prowadziły w głąb Kępy. Tam jak oazy stały budy. Wewnątrz bud był zwykle jeden pokój trochę obszerniejszy, gdzie tańczono, zaś na zewnątrz stały bufety z zakąskami, z wódką i piwem. Publiczność składała się przeważnie z rzemieślników, drobnych kupców i innych mieszkańców miasta (liczba robotników wtedy w Warszawie [lata 90-e]
była nieznaczna [sic!]. Publiczność
wystrojona, spotykały się i cylindry, a wśród młodzieży niejeden kandydat na męża w lśniących i parzących nogi lakierkach, z kwiatem w butonierce zabawiał zapamiętale ładne warszawianki. Skrzypce, harmonia i bęben czekały na gości, a gdy muzyka zagrała skocznego oberka, młodzież rzucała się do tańca. Im dalej, tym żwawiej szła zabawa, bo i rodzice czuli się młodsi, czas więc wesoło upływał. Jednak w późniejszych godzinach na Kępie rozmaicie
1186
S. Brzeziński, op. cit., s. 358-359. J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 212. 1188 Tamże. 1187
290
bywało, więc poważne matrony zabierały swoje córy i opornych mężów do domu, aby nie słuchali i płochych piosenek (…)”1189. Z większą jeszcze wyniosłością, bądź co bądź przynależną zajmowanej pozycji społecznej, wspominała Saską Kępę Zofia z Tyszkiewiczów Potocka: „W latach mojego dzieciństwa [początek XX wieku] Saska Kępa nie była elegancką dzielnicą stolicy. Gniazdo szumowin i właściwie niebezpiecznie było udawać się tam samotnie. Jednak podczas wiosennych i letnich dni świątecznych warszawiacy chętnie spędzali czas na świeżym powietrzu”1190. Dodać do wywodów hrabianki należy, że dla znakomitej większości mieszkańców miasta wyprawa za Wisłę była właściwie jedyną szansą na zakosztowanie owego świeżego powietrza. Bielany. Bardziej atrakcyjnym, ale i nieco trudniej dostępnym miejscem podmiejskiej rekreacji były Bielany. W leśnych ostępach na północ od granic miasta król Władysław IV ufundował w I połowie XVII wieku świątynię i klasztor kamedułów. U schyłku wieku XIX okolice klasztoru miały już za sobą długą i bogatą historię, związaną z wypoczynkiem i spektakularnymi rozrywkami mieszkańców Warszawy. Za sprawą Stanisława Augusta Poniatowskiego, począwszy od 1766 roku, Bielany rokrocznie, w dzień Zielonych Świąt były areną igrzysk, konkursów, biesiad, iluminacji, koncertów i przedstawień. Aż do ostatecznego upadku Rzeczypospolitej do kniei wokół kamedulskiej pustelni wyruszał monarszy dwór z całym orszakiem. Towarzyszyła mu licznie arystokracja, ziemianie, bogate mieszczaństwo i tysiączne rzesze mieszczaństwa, przypatrującego się rozrywkom elit, ale też i zażywającego uciech, specjalnie dlań przygotowanych1191. III rozbiór i pruskie panowanie przyczyniły się do obumierania tradycji, jednak odrodziła się ona w dobie Księstwa Warszawskiego, by z całą mocą rozkwitnąć w konstytucyjnym okresie Królestwa Polskiego. W latach dwudziestych XIX wieku, w Zielone Świątki, wodą – łodziami, lądem – przez luksusową dzielnicę Fawory, ciągnęli ku Bielanom przedstawiciele najwyższych elit, jak i lud warszawski. Lasy wokół klasztoru były „zielonym salonem” stolicy. Wyższe sfery celebrowały prezentację najnowszej mody i oddawały się wysoce kulturalnemu relaksowi. Drobnomieszczaństwo i rzemieślnicy podpatrywali warstwy
1189
J. Mineyko, op. cit., s. 71. Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 137. 1191 W. L. Karwacki, Zabawy na Bielanach, Warszawa 1978, s. 9-19. 1190
291
uprzywilejowane i starali się naśladować ich obyczaje. Lud gustował w beztroskich biesiadach, śpiewach i tańcach, które z kolei budziły zainteresowanie życzliwie oglądających je pań i panów z towarzystwa. Jak podaje dziejopis Bielan, Władysław Lech Karwacki, „Koegzystowały ze sobą wszystkie warstwy, chociaż każda z nich spędzała czas według własnych upodobań i obowiązujących norm towarzyskich”1192. Katastrofa powstania listopadowego zmieniła oblicze bielańskich rozrywek. Wybudowanie Cytadeli wymusiło zmianę trasy dojazdu do kamedulskiego klasztoru. Upadek wielu państwowych instytucji i likwidacja narodowej armii osłabiły warszawskie elity. Tradycyjne odpusty nabrały bardziej ludowego charakteru. Miejsce arystokracji i ziemiaństwa zaczęła zajmować rodząca się z wolna warszawska burżuazja, która – dawnym wzorem – łaskawie asystowała w rozrywkach plebejuszy1193. Raczkująca industrializacja i wzrost liczby ludności przyniosły innowacje w sposobie peregrynowania na Zielonoświątkowe zabawy. W połowie lat 30-ych pojawiły się konne omnibusy, a w następnej dekadzie wielką popularność zaczęły zdobywać statki parowe. Zwolennicy tradycji wciąż jednak korzystali z kryp i łodzi rybaków i flisaków. Większość spośród 40 tysięcy niezamożnych uczestników odpustów podążała jednak do kamedułów piechotą1194. Od lat 70-ych bielańskie uroczystości zaczęły tracić już jakiekolwiek pozory elitarności. Bardziej proletariacki, prosty charakter rozrywek zaczął odstręczać ostatnich reprezentantów arystokracji czy burżuazji. Z bywania na Bielanach rezygnowało także nieco zamożniejsze drobnomieszczaństwo. Zaczynający dominować plebejusze źle znosili natarczywe obserwowanie ich zabaw i grubiańsko odnosili się do nowobogackich, którzy próbowali kontynuować niegdysiejsze zwyczaje. Przedstawiciele warstwy średniej, zarówno ci o dawniejszej metryce, jak i nowo dołączający do tej grupy, coraz rzadziej pojawiali się na Bielanach1195. Podobnie, nie na długo zagościli w podklasztornych lasach cykliści i wioślarze1196. Wywodzili się wszak z wyższych kręgów społecznych i dbali o przestrzeganie towarzyskich norm. „Model ludowego festynu bielańskiego”1197 ostatecznie ukształtował się pod koniec XIX wieku. Wstępem była wyprawa statkiem, omnibusem, dorożką lub po prostu na piechotę. 1192
W.L. Karwacki, op. cit., s. 28. Tamże, s. 30 – 34. 1194 Tamże, s. 35-37. 1195 Tamże, s. 44-52. 1196 Tamże, s. 80. 1197 Tamże, s. 142. 1193
292
Na miejscu uczestniczono w mszy w pokamedulskiej świątyni, zwiedzano poklasztorne zabudowania i oglądano tamtejsze zbiory sztuki (nie najwyższych zresztą lotów). Następnie odwiedzano katakumby i grób Stanisława Staszica, rozdawano jałmużnę żebrakom1198. Podniosła i poważna część zielonoświątkowych obchodów czyniła z Bielan, wedle słów Karwackiego „plebejski Wawel”1199. Po uroczystościach odpustowych następowały prawdziwie ludowe zabawy: tańce, śpiewy, biesiady, popisy Cyganów. Szczególną popularnością cieszyły się diabelskie młyny, karuzele, fotoplastykony, teatry marionetek, pokazy sztukmistrzów, strzelnice. Regenerację nadwątlonych szaleństwami sił zapewniała konsumpcja zwiezionych prowiantów. Masowo korzystano z prowizorycznych restauracji, oferujących produkty niewyszukanej gastronomii: kiełbasę, flaki, grochówkę i sodową wodę. Obficie raczono się w namiotach piwnych1200. Bielańskie uciechy końca belle epoque otaczała atmosfera skandalu. Pośród lasu flirtowano, wymieniano czułości, pary znikały w gęstwinie… Dochodziło też do pijatyk, bijatyk i burd. Często interweniowała policja 1201. Nie było łatwo utrzymać porządek wśród 30-40 tysięcznej rzeszy rozochoconego, warszawskiego proletariatu. Podobnie jak przypadku pikników na Saskiej Kępie, dla najniższych warstw stołecznej społeczności eskapada na Bielany być musiała namiastką niedostępnej, dalekiej podróży. Statek, rzeka, las, uroczysta atmosfera, obcowanie z pamiątkami przeszłości – wszystko to dawało wrażenie uczestniczenia w podróży i zażywania wypoczynku. Wrażenie tym intensywniejsze i bogatsze niż w przypadku Saskiej Kępy, że w pełnej krasie rozkwitające raz do roku – na Zielone Świątki. Nie bez znaczenia był też fakt, że uboższa ludność stolicy, dążąc corocznie w bielańskie lasy, naśladowała obyczaj zapoczątkowany przez ostatniego króla Polski i kultywowany długo przez najznamienitsze elity. Pozwalało to na hołubienie w świadomości warszawskich proletariuszy przekonania o wyjątkowości i nadzwyczajnym charakterze bielańskich festynów. Elity zaś opuściły w drugiej połowie XIX wieku Bielany nie tylko z powodu sproletaryzowania tamtejszych odpustów. Znamienny, a nie dostrzeżony przez W. L. Karwackiego, jest fakt, że nagły spadek popularności Bielan wśród arystokracji, burżuazji i inteligencji zbiegł się w czasie z narodzinami warszawskiego węzła kolejowego. Połączenie Warszawy ze światem Zachodu w 1849 roku, a następnie budowa linii wiodących na wschód w latach 60-ych i 70-ych umożliwiło zamożnej publiczności dużo łatwiejsze
1198
Tamże, s. 80-91. Tamże, s. 85. 1200 Tamże, s. 90-105. 1201 Tamże, s. 119-125. 1199
293
opuszczanie miasta. W celu zażywania kontaktu z naturą, pomnikami przeszłości czy choćby rozrywki podróżowano dalej, częściej i nieporównanie bardziej atrakcyjnie niż w bielańskie ostępy – raz do roku, w 40-tysięcznym tłumie. Szczęśliwcy, którzy mogli sobie na to pozwolić, wybierali podróż autentyczną, wartościową. Lud musiał się zadowolić – namiastką. Źródłowy wizerunek Bielan ukazuje przemożne dążenie proletariatu do jak najpełniejszego wykorzystania krótkiego wyjazdu za miasto. Zarazem widoczny jest dystans, jaki coraz bardziej dzielił obyczaje elit i warstw uboższych. Ciekawie funkcjonowanie tych zjawisk w ostatniej dekadzie XIX wieku nakreślił Józef Mineyko: „W dniu Zielonych Świątek mieszkańcy Warszawy śpieszyli statkami, wozami lub piechotą do lasku na Bielany. Tam już od rana korzystało się z pięknej, letniej pogody, świeżego powietrza i możliwości wyciągnięcia się wygodnie na miękkim mchu lub pachnącej murawie. Śniadanie brało się z sobą, spożywało się je w lasku, pozostawiając bez troski brudne papiery, puste butelki na ziemi. Opodal były suto zaopatrzone bufety, nie brakowało więc jedzenia ani wypitki. (…) gdy słońce zaczynało się już chować poza drzewa, a chłodek wieczorny przypominał, że noc się zbliża, ten, kto lubił spokój, wolał opuścić uroczy lasek i powrócić bez przeszkód do domu, bo lasek stawał się burzliwy i nie raz błysnęły tam noże, mitygowane przez energiczną policję”1202. To, co dla wywodzącego się z ziemiaństwa Mineyki było w latach 90-ych é, dekadę wcześniej nie wydawało się żadną niestosownością Stanisławowi Twardo. Jego solidna, mieszczańska rodzina jeszcze kultywowała dawne tradycje. „W kantorze Hegnera rodzice moi zamawiali <
> dla wyjazdu rodziny wraz z pomocą domową, zapasami, samowarem i zastawą – na tradycyjną całodzienną wycieczkę na odpust do Wilanowa lub w Zielone Święta na Bielany. Umawiano się z przyjaciółmi, zapraszano gości, na zielonej trawce rozkładano wielką serwetę i koce, nastawiano samowar oraz rozkładano zapasy. Idylla maleńka taka! Wokół grały katarynki, fruwały baloniki, kręciły się wróżki – cyganki polujące na naiwnych, głośne rozlegały się śmiechy”1203. Nadzwyczajną popularność, ale też i ewolucję bielańskich odpustów odnotowywała warszawska prasa, systematycznie, corocznie informująca o uroczystościach. O wadze i długowieczności tradycji przypominał czytelnikom w 1898 roku „Wędrowiec”1204.
1202
J, Mineyko, op. cit., s. 71. S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 3. 1204 Bielany, „Wędrowiec” 1898, nr 22. 1203
294
Zmieniające się z upływem lat dziennikarskie doniesienia poddał analizie Władysław Karwacki1205. Lądem i wodą do podmiejskich parków i na zieloną trawkę. Warszawiacy, złaknieni wypoczynku na łonie natury, udawali się, oprócz Saskiej Kępy i Bielan także do Wilanowa czy choćby tuż za wolskie rogatki. Niemałą popularnością cieszyły się rozległe, parkowe tereny majątku Potockich w Jabłonnej. Również i tam ciągnęli warszawiacy wszelkimi, dostępnymi sposobami. W lipcu 1878 roku „Kurier Warszawski” donosił o nadzwyczajnej popularności tego miejsca: „Liczne grono żądnych świeżego powietrza warszawiaków odwiedza w każdą niedzielę i święto urocze miejscowości Jabłonny i bogaty w starożytne pamiątki pałac. Karetka pocztowa, kursująca od stacji do samej wsi, ułatwia komunikację. Nie wszyscy jednakże spacerowicze udają się tą drogą. W ubiegłą niedzielę na przykład spore grono warszawiaków kołysało się w ozdobnej łodzi po błękitnych falach Wisły, kierując się ku Jabłonnie. Przebywa tam też wielu warszawiaków na letnim mieszkaniu”1206. Jabłonna, jako miejsce pikników mniej zamożnych warszawiaków, ale i atrakcyjne dla amatorów wilegiatury, była na tyle popularna, że kwestia odpowiedniej komunikacji stanowiła przedmiot troski stołecznej prasy. W roku 1891 „Kurier Warszawski” ubolewał, że mieszkańcom stolicy, spragnionym odpoczynku w parku Potockich, musi wystarczać jeden tylko konny omnibus dziennie. Sprzyjać to miało pazerności dorożkarzy, żądających aż 25 kopiejek za kurs z Warszawy do Jabłonnej1207! Zagadnienie środków transportu publicznego, mających uprzystępnić warszawiakom popularne miejsca wypoczynkowe w ogóle traktowane było przez prasę z wielką uwagą. Cena, częstotliwość kursowania, użyteczność, wygoda decydowały wszak o możliwościach skorzystania z odpoczynku przez najszersze rzesze tych, dla których kilkunastogodzinny wyjazd poza rogatki był jedyną formą kontaktu z naturą. Szczególne nadzieje i oczekiwania wiązano z przedsiębiorstwami żeglugowymi, a zwłaszcza z wiodącą firmą Maurycego Fajansa. W kwietniu 1873 roku „Kurier” relacjonował przygotowania do nowego sezonu, zapowiadał uruchomienie wycieczek po Wiśle oraz rejsów do Płocka i postulował: „Pożądanym by było, ażeby komunikacja z Wilanowem, z tym
1205
W. L. Karwacki, op. cit., s. 46-80. Wiadomości miejscowe, „KW” 1878, nr 164, s. 2. 1207 Komunikacja z Jabłonną, „KW” 1891, nr 217, Dod. Por. s. 2. 1206
295
ulubionym miejscem letnich wycieczek warszawian, mogła być nareszcie urządzoną za pomocą statku parowego”1208. Z wielkim
uznaniem aktywność przedsiębiorstwa Fajansa opisywał
nawet
wymagający i krytyczny wobec rzeczywistości „Przegląd Tygodniowy”. W roku 1900 entuzjastycznie chwalił oferowane przez wiślanego przewoźnika jednodniowe wycieczki parowcem Wisłą do Czerska i Czerwińska1209. Rok później natomiast „Przegląd” ganił Fajansa, że zaniedbuje już organizację dalszych rejsów, rozbudowując za to ofertę krótkich spacerów statkiem po Wiśle1210. Najwyraźniej firma dostosowała się do zapotrzebowania rynku. Należy zatem przypuszczać, że dalsze, kosztowniejsze wycieczki nie cieszyły się takim wzięciem. Mniej zamożną klientelę zadowalały tańsze i krótsze rejsy, które i tak dawały miraż wypoczynku, podróży, obcowania z przyrodą. „Przegląd Tygodniowy”, wierny pozytywistycznym ideom, ubolewał nad tym. Redakcji bardzo zależało, aby najszersze rzesze warszawiaków mogły korzystać w jak najbardziej wartościowy sposób z rekreacji poza miastem. Prawdziwie czarnym charakterem prasowych relacji dotyczących krótkich wypadów za miasto były przedsiębiorstwa kolejowe. Wiązano z nimi największe nadzieje, wyznaczano ambitne cele i zawzięcie krytykowano. Sieć połączeń kolejowych, oplatających Warszawę, dawała bardzo duże możliwości wyjazdu ze stolicy. Z dróg żelaznych, co oczywiste, korzystali udający się w dalekie podróże przedstawiciele warstw zamożnych. Pociągi służyły również przebywającym na wilegiaturze. W niedzielę i święta do podwarszawskich miejscowości na pikniki, podobne do tych, które urządzano w Jabłonnej, na Bielanach i Saskiej Kępie, udawali się koleją przedstawiciele uboższych warstw społeczności miasta. Już w 1873 roku „Kurier Warszawski” odnotował popularność „niedzielnych wycieczek kolejowych” do Pruszkowa, Grodziska i Skierniewic1211. Niemal dwadzieścia lat później dziennik donosił o wprowadzeniu na kolei petersburskiej specjalnych biletów „spacerowych” z upustem 25% i abonamentowych – do najbliższych miejscowości (w formie książeczek uprawniających do 20 przejazdów) – z upustem 40%. Dostępne były one w sezonie letnim – od 18 maja do 27 września. Bilety „spacerowe” miały być sprzedawane w
1208
„KW” 1873, nr 82, s. 1. Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 31, s. 2. 1210 Echa warszawskie, „PT” 1901, nr 32, s. 6. 1211 Wiadomości miejscowe, „KW” 1873, nr 135, s. 3. 1209
296
niedziele i święta1212. Podobne promocje wprowadzano na innych, konkurencyjnych liniach – wiedeńskiej1213, terespolskiej1214, nadwiślańskiej1215. Udogodnienia takie umożliwiały liczącym się z kosztami warszawiakom systematyczne odwiedzanie w porze letniej takich atrakcyjnych, wówczas, miejscowości jak Wołomin, Tłuszcz i Łochów przy kolei petersburskiej; Jabłonna, Wawer, Otwock przy linii nadwiślańskiej; Pruszków i Grodzisk – przy wiedeńskiej; Miłosna i Mrozy przy terespolskiej1216. W kolejowych
przewoźników
dołączyła
kolejka
1891
wilanowska,
roku
kursująca
do
potężnych
„od
rogatek
wilanowskich do głównej drogi czerniakowskiej”1217. To ona właśnie zapewniała połączenie z Wilanowem. Sezonowe, letnie bilety były na przełomie wieków oferowane corocznie. Rzec można, stały się pewną tradycją, chętnie przyjmowaną przez warszawiaków. Tym niemniej jakość świadczonych przez koleje usług pozostawiała bardzo wiele do życzenia. Prasa pełna była doniesień o rozmaitych uchybieniach i kłopotach. Gdy, na przykład, naczelnik stacji w Jabłonnej odmówił ostemplowania biletów powrotnych i odprawienia wieczornym pociągiem pasażerów do Warszawy, „Kurier” grzmiał: „Można by to tolerować w omnibusie kursującym z Muranowa na Pragę, ale nigdy na kolei, która powinna być instytucją ogólnej potrzeby i ogólnego pożytku”1218. Prasa, chcąca widzieć koleje jako przedsiębiorstwa jak najlepiej służące społeczeństwu, gorliwie piętnowała przypadki opóźnień1219, czy braku miejsc w wagonach1220. Stale kpiono z jakości taboru. Celowały w tym zwłaszcza pisma satyryczne. „Kolce” ilustrację Pociąg świąteczno-spacerowy, ukazującą zatłoczony ponad wszelką miarę przedział,
opatrzyły opinią:
„Oszczędność
węgla
stanowi
główną
zaletę
dobrze
uorganizowanej istracji; człowiek, czyli tak zwany pasażer, powinien pozostać na drugim planie, zwłaszcza, że umartwienie ciała jest jednym z głównych warunków odpustowych”1221. „Mucha” w 1878 roku zamieściła obrazek przedstawiający szereg wagonów, w tym także otwartych platform, w których kłębił się gęsty tłum, a pośród głów
1212
„KW” 1891, nr 127, s. 3. „KW” 1891, nr 130, s. 3. 1214 „KW” 1891, nr 131, s. 3. 1215 „KW” 1891, nr 145, Dod. por., s. 4. 1216 Tamże. 1217 „KW” 1891, nr 135, s. 4. 1218 Nieporządki kolejowe, „KW” 1891, nr 154, s. 6. 1219 Nieporządki kolejowe, „KW” 1891, nr 175, s. 4. 1220 Brak miejsca, „KW” 1891, nr 253, s. 4. 1221 „Kolce” 1875, nr 34, s. 8 (272). 1213
297
wystawały wierzgające nogi. Za wystarczający komentarz służył podpis: „Pociąg spacerowy (z powrotem bezpłatnym)”1222. Na niedostatek dogodnych dla pasażerów połączeń narzekał „Przegląd Tygodniowy” – jak zawsze poważny, stroniący od taniej sensacji, domagający się zaspokojenia społecznych potrzeb. W 1898 roku felietonista „Przeglądu” z sarkazmem stwierdzał, że kolej warszawskowiedeńska wprowadziła na początku letniego sezonu dwa nowe pociągi, które umożliwiały wyjazd za miasto zaledwie 400 warszawiakom. Tymczasem, wedle dziennikarza, z trzykroć mniejszego Wrocławia w każde święto wyjeżdżało koleją 20 do 30 tysięcy osób, a z Wiednia, ze wszystkich dworców, pociągi odchodziły co kwadrans1223! Utrzymane w podobnym duchu doniesienia prasowe tworzyły wokół zagadnień, zdawać by się mogło, czysto komunikacyjnych aurę wyższej społecznej konieczności. Zapewnienie wypoczynku poza miastem jak najszerszym kręgom społeczeństwa, także tym najbiedniejszym, traktowano jako misję. Przekonanie o potrzebie, o konieczności wypoczynku docierało za pośrednictwem takich publikacji do środowisk, które wcześniej, w pierwszej połowie XIX wieku nie mogły pozwolić sobie na częstsze czy bardziej atrakcyjne wyprawy za miasto. Dzięki temu w niższych kręgach społecznych zaczęto przedsiębrać rozmaite inicjatywy rekreacyjne i wycieczkowe. Prasa entuzjastycznie witała i solennie relacjonowała podobne wydarzenia. Chwaliła je, a przy okazji dostarczała argumentów na rzecz ich organizowania i upowszechniania. „Wycieczki korporacyjne”. Szczególnym zainteresowanie stołecznych periodyków cieszyły się masowe, niekiedy kilkusetosobowe jednodniowe wyprawy, organizowane przez przedstawicieli określonej profesji czy środowiska. Przygotowania do „wycieczek korporacyjnych”, zapisy, podobnie jak i sam ich przebieg, ekscytowały warszawską prasę. Na łamach dzienników i czasopism poświęcano im bardzo wiele miejsca. Począwszy od lat osiemdziesiątych zbiorowe wyjazdy rozmaitych grup zawodowych podejmowane były corocznie, miały uświęcony tradycją program i charakter, integrowały dane środowisko. Wziąwszy pod uwagę entuzjastyczny ton prasowych relacji, można stwierdzić, że traktowano je jako ważne wydarzenia w życiu społeczności miasta.
1222 1223
„Mucha” 1878, nr 36, s. 3. Echa warszawskie, „PT” 1898, nr 26, s. 208.
298
U schyłku XIX wieku obyczaj gromadnego świętowania początku sezonu letnich wycieczek skwapliwie praktykowali warszawscy drukarze. W 1891 roku już 17 maja „Kurier Warszawski” zapowiadał planowaną na 7 czerwca wycieczkę do Młocin. Redakcja zwracała uwagę, że organizatorzy – zachęceni powodzeniem z poprzedniego roku – zapowiadali nowe, liczne atrakcje1224. Tydzień później, budując związane z oczekiwaniem napięcie, przypominano o mającym nastąpić wydarzeniu i donoszono o kurczącej się liczbie biletów1225. 2 czerwca „Kurier” podawał program przygotowywanej imprezy1226, aż wreszcie 8 czerwca przynosił obszerną, homerycką niemal relację z jej przebiegu. Czytelnicy dowiedzieli się, iż „szczerze familijne zebranie dziatwy Gutenberga” zgromadziło przeszło 500 osób. Rozpoczęło się o godzinie 7 rano niedzielnym nabożeństwem w archikatedrze. Już o ósmej wycieczkowicze, wynajętymi w przedsiębiorstwie Górnickiego parostatkami, udali się do Młocin. Tam gromadnie biesiadowano przy śniadaniu, a następnie słuchano deklamacji i popisów chóru, pod dyrekcją pana Piętki. Bawiono się przy grach dzieci, puszczano balony. Podziwiano także „produkcje magiczne” pana Rybki. „Fotograf Twardzicki wysłał swego reprezentanta, pana Kuliczkowskiego, z aparatem dla zdjęcia ważniejszych momentów zabawy”. W drodze powrotnej, o 20.30, ze statków na Wiśle puszczano rakiety i sztuczne ognie. Impreza musiała być naprawdę udana, skoro – jak stwierdzał „Kurier” – „zapełniono braki, jakie na zeszłorocznej zabawie odczuć się dały”1227. Majówki drukarzy na trwałe weszły do kalendarza stołecznych atrakcji. Podobne wyprawy organizowano systematycznie na przełomie maja i czerwca. Zawsze poprzedzała je msza, za środek lokomocji służyły jednostki wiślanej floty, a na
Młocinach, oprócz
wymienionych już rozrywek praktykowano piesze wyścigi, loterie fantowe, hucznie fetowano powrót, który zwykle następował koło północy1228. Trudno, oczywiście, uznać jednodniowe, choćby najbardziej spektakularne, wyprawy poza miejskie rogatki za podróż czy choćby minimalistyczną formę turystyki. Wydaje się jednak, że dla środowisk mniej zamożnych, dla ludzi przywiązanych obowiązkami do warsztatów pracy, stanowiły one ekwiwalent bardziej wartościowych
i
atrakcyjnych
wyjazdów.
Stąd
też
brało
się
pragnienie
jak
najintensywniejszego przeżycia, doświadczenia, stąd wynikała skłonność do spektakularnej celebry.
1224
Wycieczka drukarzy, „KW” 1891, nr 135, s. 4. Wycieczka drukarzy, „KW” 1891, nr 142, s. 5. 1226 Wycieczki, „KW” 1891, nr 151, s. 3. 1227 Do Młocin, „KW” 1891, nr 157, s. 3. 1228 Zabawa drukarzy, „KW” 1893, nr 167, s. 5; Wycieczka drukarzy, „KW” 1898, nr 175, s. 4. 1225
299
Nie może dziwić fakt, że w prasowych relacjach tak bogato wypadał opis rozrywek drukarzy. Po pierwsze, było to środowisko robotnicze szczególnie światłe, a z racji naturalnego związku ze światem prasy i książki świadome panujących mód i trendów. Po drugie, nie bez znaczenia były kontakty redakcji czasopism z drukarzami, co ułatwiało przepływ informacji i ciepłą życzliwość w informowaniu o życiu kręgu uczestniczącego w wydawaniu warszawskich periodyków. W majówkowej aktywności i nadzwyczajnym upodobaniu do organizowania wycieczek nie ustępowali drukarzom warszawscy subiekci. Do wręcz widowiskowego świętowania podchodzili oni z należytą starannością. Również temu środowisku poświęcał uwagę „Kurier”: „W dniu 31 maja [1891 r.] z powodu procesji Bożego Ciała projektowana wycieczka zbiorowa za miasto subiektów miasta Warszawy nie przyjdzie do skutku. Odłożono ją do czerwca. W program zabawy tańce nie wchodzą, natomiast ma być odegraną przez amatorów jednoaktówka”1229. Na początku czerwca gazeta donosiła, że subiekci 21 czerwca udadzą się: „(…) statkami Górnickiego do uroczej miejscowości <
>, niedaleko Bielan”1230. W obszernym, reporterskim sprawozdaniu z wydarzenia donoszono: „Wycieczka subiektów. Przede wszystkim – udała się… <
> Górnickiego wyruszył do Młocin o godzinie 13.30, unosząc na swym pokładzie i gabarze 291 osób. Wielu z uczestników wycieczki udało się naprzód ekwipażami i w dorożkach, tak, że po przybyciu na miejsce znalazło się z górą 350 osób, a w tej liczbie [chór] <
> Towarzystwa Wioślarskiego i 23 cyklistów na rowerach i bicyklach”1231. Jak pisał sprawozdawca, nie obyło się bez pamiątkowych fotografii, sztuk magicznych, obfitego poczęstunku. Damy obdarowano bukiecikami róż i pamiątkowymi wachlarzami. „Z kolei oglądano słonia, próbowano losów w koszach szczęścia, zabawiano się balonem fajerwerkami 1232”. Wielkich emocji dostarczył powrót – po godzinie 22, wśród grzmotów i ulewy: „Podobno kilkadziesiąt osób, przeważnie pań, wystraszonych nawałnicą, pozostało w Młocinach w karczmie”1233. Gdy w roku 1893 subiekci wybrali się do Jabłonnej, „(…) statek Górnickiego miotany wodami Wisły, unosił 360 osób”1234. Uczestnicy majówki tańczyli, ucztowali, wznosili toasty. Zorganizowano wyścigi rowerowe i wyścigi w workach. Fotografowano, odpalono
1229
Majówka, „KW” 1891, nr 146, s. 3. Wycieczka, „KW” 1891, nr 127, s. 4. 1231 Wycieczka subiektów, „KW” 1891, nr 171, s. 3. 1232 Tamże. 1233 Tamże. 1234 Wycieczka subiektów, „KW” 1893, nr 167, s. 5. 1230
300
fajerwerki1235. Za możność uczestniczenia w wycieczce subiekci stowarzyszeni płacili 2 ruble, a za zaproszonych gości – 3 ruble1236. Tak jak drukarze, również i subiekci w kolejnych latach organizowali podobne przedsięwzięcia1237. Wolno się domyślać, że i inne grupy zawodowe nie stroniły od przedsiębrania zbiorowych, hucznych, świątecznych pikników. Doniesienia prasowe na temat są jednak skąpe. Zapewne nie były to wyprawy ani tak liczne, ani spektakularne. Tradycja jednak istniała, skoro „Kurier” informował: „Majówka kolejowa. Urzędnicy kolei dąbrowskiej
postanowili
urządzić
w
nadchodzący wtorek
majówkę,
urozmaiconą
przedstawieniem dramatycznym. Celem wycieczki ma być tym razem [podkr. moje] Saska Kępa”1238. Wypoczynek, rozrywka czy „polityczna robota”? Gromadne wyjazdy różnych środowisk zawodowych za miasto stały się na przełomie wieków na tyle popularnym, a nawet powszechnym elementem obyczaju mniej zamożnej części społeczeństwa Warszawy, że zaczęto je wykorzystywać jako swego rodzaju fasadę, sztafaż mający skryć cele zupełnie inne niż rekreacja, zabawa, kontakt z naturą. Jeśli zaufać heroicznym wspomnieniom działaczy socjalistycznych, zebranym przez Jana Durko, robotnicze wycieczki na Saską Kępę i Pole Siekierkowskie były dogodną okazją dla aktywistów SDKPiL, jak i PPS, do organizowania pogadanek, odczytów, wygłaszania wykładów
i
politycznych
1240
.
dyskutowano
przemówień1239.
Śpiewano
także
rewolucyjne
pieśni,
Polityczna, agitatorska działalność w ramach robotniczych wycieczek znacznie ożywiła się w czasie i po zakończeniu rewolucji 1905 roku. Najpewniej podobieństwo jest tu przypadkowe, ale realia warszawskie przypominają polityczny kontekst wycieczek organizowanych w tym samym czasie przez rosyjskie stowarzyszenia turystyczne oraz podejmowane w związku z nimi represje ochrany, o czym wspomniano w I rozdziale. W Warszawie wyprawy za miasto przedsiębrały zarówno organizacje lewicowe, jak i te związane z prawicą narodową czy nawet z Kościołem1241. Aktywność na tym polu nie uszła 1235
Tamże. Wycieczka dla subiektów, „KW” 1893, nr 176, s. 4. 1237 Wycieczki korporacyjne, „KW” 1898, nr 169, Dod. por., s. 2. 1238 Majówka kolejowa, „KW” 1891, nr 144, Dod. por. , s. 2. 1239 A. Kiełza, op. cit., s. 37-39; J. Retke, op. cit., s. 195. 1240 A. Żarnowska, op. cit., s. 196-198. 1241 A. Żarnowska, op. cit., s. 197. 1236
301
uwadze władz. W lipcu 1908 roku warszawskie periodyki doniosły, co samo w sobie było już sensacją, o zatrzymaniu niedoszłych uczestników wycieczki statkiem po Wiśle. „Kurier” informował, że 26 lipca funkcjonariusze ochrany aresztowali 26-osobową grupę szykującą się do rejsu pod egidą „Uniwersytetu dla wszystkich”1242. Tygodnik „Świat” zamieszczał fotografię i precyzował, że przedsiębrana wyprawa miała się udać trzema parowcami do Tarchomina, gdzie wspomniany uniwersytet organizował zabawy, koncert i pogadankę przyrodniczą1243. Ponieważ w kolejnych dniach i tygodniach prasa nie powróciła już do podjętego tematu, należy domniemywać, że program eskapady nie był chyba tak zupełnie niewinny. „Sprężyści” i ich wielbiciele. Istotne
znaczenie
w
inspirowaniu
podmiejskich
wypraw
wypoczynkowo-
rozrywkowych miała działalność dwóch, cieszących się wielkim zainteresowaniem i bardzo zasłużonych, stowarzyszeń:
Warszawskiego
Towarzystwa Wioślarskiego
(WTW) i
Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów (WTC). WTW powstało w 1882, a WTC w 1886 roku1244. W Warszawie schyłku XIX wieku były one w zasadzie jedynymi liczniejszymi organizacjami społecznymi, na istnienie których zgodziły się władze rosyjskie. Oprócz prowadzenia działalności czysto sportowej czy rekreacyjnej, odgrywały znaczącą rolę w organizowaniu życia mieszkańców stolicy. Kajakarskie regaty oraz kolarskie rajdy przyciągały uwagę warszawiaków, gromadziły tłumy widzów. Zachęcały do spędzania wolnego czasu poza murami miasta tam, gdzie swym pasjom oddawali się aktywiści obu towarzystw, zwani z podziwem przez prasę – „sprężystymi”. Co ciekawe, obie organizacje miały dość elitarny charakter 1245, skupiały ludzi zamożnych, którzy mogli pozwolić sobie na kosztowny sprzęt sportowy i stosowny strój. Sama więc jazda na rowerze i wioślarskie wycieczki były raczej udziałem elit, przywilejem nielicznych. Za to widzowie, wyruszający za miasto, by podziwiać „zwolenników ruchu”, rekrutowali się w znacznej mierze z uboższych grup społecznych. O działaniach podejmowanych przez entuzjastów aktywności fizycznej z zapałem informowała prasa. Rozrywki elit stawały się w ten sposób składnikiem życia całego miasta. Jako atrakcje, gromadzące złaknionych sensacji widzów, „wyciągały” ludzi poza obręb murów.
1242
Przerwana wycieczka, „KW” 1908, nr 207, Dod. por., s. 2. Aresztowanie wycieczki, „Świat” 1908, nr 31, s. 23. 1244 S. Kieniewicz, op. cit. s. 288-289. 1245 Tamże; Por. także: S. Brzeziński, op. cit., s. 358-359. 1243
302
Jednocześnie zaszczepiały w powszechnej świadomości przekonanie, że przebywanie na świeżym powietrzu, ruch, aktywność, a także podróże – te dalsze i bliższe – są czymś cennym i wartym naśladowania. Trudno było oprzeć się urokowi doniesienia „Kuriera Warszawskiego”, który w ten oto sposób witał w kwietniu 1891 roku początek sezonu warszawskich „sprężystych”: „Pomimo chłodu cykliści już rozpoczęli wyjazdy. W ciągu ostatnich kilku dni w różnych punktach za rogatkami miasta można było widzieć wielu cyklistów, dosiadających bicykle, rowery i tandemy. Projektuje się kilka dalszych wycieczek nie tylko w kraju, lecz i za granicą. Miedzy innymi z inicjatywy pana K. ma być urządzona taka wycieczka do Pragi Czeskiej na otwarcie wystawy. Wioślarze znów z upragnieniem oczekują chwil ocieplenia, od tego bowiem zależy otwarcie przystani i rozpoczęcie sezonu wodnego. Istnieje zamiar otwarcie to połączyć z wycieczką statkiem do halli w Jabłonnie” 1246. Na początku czerwca tego samego roku „Kurier” zapowiadał, wraz ze zbliżającą się wycieczką drukarzy, „doroczną wycieczkę cyklistów”1247, a tydzień później dokładnie relacjonował przebieg imprezy. Rowerzyści zebrali się w swej siedzibie na Dynasach już o godzinie 7 rano. Przemówienia inaugurujące sezon wygłosili prezes WTC Edward Chrapowicki i wiceprezes A. Fertner. Po wzniesieniu okrzyków „na rozpoczęcie sezonu”, zebrani wyruszyli „(…) na stalowych rumakach, zręcznie manewrując przy dźwiękach marsza <
>.” [Za rowerzystami podążał] „(…) długi na wiorstę wąż bryk i powozów”1248. Celem „sprężystych” była Jabłonna, gdzie gości oczekiwał pierwszy prezes WTC August hrabia Potocki – „Gucio”. Podczas wesołej zabawy spalono „mury” zaimprowizowanego zameczku „Konsulat w Jabłonnie”. Za zgliszczami czekały na przybyłych „zakąski, flaszki i bigos”. Sutą biesiadę urozmaicały wyścigi, popisy atletów, puszczanie balonów, monologi. Zwieńczeniem kolarskiego rajdu był festyn, podobny do tych znanych z Bielan czy Saskiej Kępy, wszakże bardziej elitarny, na wyższym stojący poziomie1249. Z biegiem lat, gdy kolarstwo stawało się coraz popularniejsze i powszechniejsze, prasa częściej donosiła już nie o okraszanych biesiadami festynach, a o dalszych wycieczkach. Podejmowane w gronie kilku, kilkunastu, a nawet i kilkudziesięciu osób wyprawy miały też wybitnie krajoznawczy charakter. Coraz częściej w eskapadach takich brały udział damy. I tak na przykład w 1893 „Kurier” donosił, że w czterodniową podróż wybrały się panie 1246
Cykliści i wioślarze, „KW” 1891, nr 96, Dod. por., s. 2. Wycieczki, „KW” 1891, nr 151, s. 3. 1248 Wycieczka cyklistów, „KW” 1891, nr 157, s. 3. 1249 Tamże. 1247
303
Wnorowska i Truszkowska w towarzystwie braci. Trasa wiodła przez Sochaczew, Łowicz, Kutno do Kalisza; wracano przez Sieradz, Łask i Łódź1250. Poważniejsze wyzwanie podjęli nauczyciel prywatny Józef Staniecki i komisant handlowy Robert Fischl. Na początku maja 1893 roku, odprowadzeni przez towarzyszy, wyruszyli w trzymiesięczną wycieczkę rowerową do Niemiec1251. Amatorom kolarstwa nie było łatwo. 30-osobowa wyprawa do Grójca, również w maju 1893 roku, została niespodziewanie przerwana. Jej uczestnicy musieli zawrócić do Warszawy już w Sękocinie „wskutek błota”1252. Tym niemniej wraz z wydłużaniem się dnia i poprawą pogody wycieczki cyklistów stawały się coraz częstsze. Już w połowie maja „Kurier” pisał: „Piękna pogoda wyciąga coraz liczniej zwolenników sportu kołowego extra muros”1253. Gazeta informowała, że kilkunastoosobowe grupy cyklistów z Warszawy docierały do Pułtuska, Nowomińska (Modlina) i Jabłonnej1254. Z upływem lat eskapady „sprężystych” przestały budzić takie emocje i zainteresowanie. Rowery spowszedniały, a warszawiacy przyzwyczaili się do ich codziennego widoku. W okresie boomu rowerowego na przełomie lat 80-ych i 90-ych kolarstwo było jednak jedyną, obok dość hermetycznego wioślarstwa, formą aktywności, która cieszyła się prestiżem i budziła zainteresowanie, będąc kojarzoną z rozrywką elit. Zarówno dokonania kajakarzy, jak i cyklistów przyczyniały się do popularyzacji spędzania wolnego czasu poza miastem, na świeżym powietrzu. I odnosiło się to do tych licznych warszawiaków, których – na razie – nie było stać na zakup „stalowego rumaka” lub kajaka. Dla najbardziej potrzebujących. Przeświadczenie o potrzebie, a wręcz o konieczności wypoczywania poza murami miasta pobudzało, jak to opisano w poprzednim rozdziale, do wyjazdów, podróżowania, podejmowania kuracji zwłaszcza przedstawicieli warstwy średniej. To głównie inteligencja, przejmując, naśladując obyczaje elit, przyczyniła się do upowszechnienia tych form aktywności. Czyniła tak nie tylko z chęci schlebiania modzie i nie tylko ze względu na dbałość o własny prestiż, determinujący usytuowanie tej grupy na drabinie społecznej. Jednym
z
zasadniczych
motywów
wpływających
1250
Wycieczka, „KW” 1893, nr 117, Dod. por., s. 2. Na rowerach, „KW” 1893, nr 121, s. 4. 1252 Wycieczka cyklistów, „KW” 1893, nr 126, s. 4. 1253 Wycieczki cyklistów, „KW” 1893, nr 133, s. 4. 1254 Tamże. 1251
304
na
spopularyzowanie
obyczaju
wojażowania, wilegiaturowania czy poddawania się leczniczym zabiegom była też rzetelna wiedza na temat dobroczynnego wpływu rozmaitych form pozamiejskiego wypoczynku na egzystencję jednostki. Pozytywistyczny, społecznikowski duch II połowy XIX wieku kazał przedstawicielom grup społecznych, aspirujących do przewodzenia społeczeństwu, troszczyć się o warstwy niższe. Pośród uprzywilejowanych, korzystających z możliwości atrakcyjnej rekreacji poza murami stolicy, byli i tacy, którzy za swój obowiązek uważali organizowanie wakacji niezamożnym warszawiakom, niezdolnym do samodzielnego przedsięwzięcia wyjazdu z miasta. Znakomita większość przedstawicieli środowisk biedniejszych, proletariackich, nigdy – bez pomocy ze strony światłej i zamożnej części społeczeństwa – nie zdołałaby zażyć kontaktu z naturą, nie mogłaby cieszyć się dłuższym wytchnieniem od codziennej pracy czy po prostu od miejskiej, uciążliwej egzystencji. Jadwiga Waydel Dmochowska oraz Ignacy Baliński, wywodzący się z kręgów warszawskiej elity, z podziwem wspominali o inicjatywie wysyłania na letnie wakacje dzieci ubogich mieszkańców miasta. „Najwcześniej jednak zakrzątnięto się koło organizacji kolonii letnich dla dziatwy najniezamożniejszej ludności”1255. Jak podaje Baliński, inicjatorem chwalebnego przedsięwzięcia był naczelny lekarz Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej dr Stanisław Markiewicz, zaś główną organizatorką – Jadwiga z Findeisenów doktorowa Pawińska. Zakwalifikowane do wyjazdów dzieci ekspediowano do Ciechocinka lub umieszczano w uczestniczących w akcji dworach ziemiańskich1256. Bliższe szczegóły na temat Towarzystwa Kolonii Letnich i postrzegania go przez społeczność stolicy podaje autorka Dawnej Warszawy. Wspomina, że zawiązano je w Warszawie, w roku 1882, a obok doktora Markiewicza i Jadwigi Pawińskiej znaczącą rolę w jego działalności odgrywał Bolesław Prus. Towarzystwo wzorowane było na podobnych organizacjach, istniejących w Europie Zachodniej (pierwsza powstała w Szwajcarii, w roku 1876). Materialną podstawą funkcjonowania stowarzyszenia były składki członkowskie i doraźne ofiary: „(…) przez wiele lat, dzięki pomocy społeczeństwa, zapewniało najbiedniejszym dzieciom wyjazd na lato, coś w rodzaju wczasów wakacyjnych, na mniejszą oczywiście skalę”1257. Kluczowe znaczenie dla powodzenia inicjatywy miała życzliwość zamożnych właścicieli ziemskich i zarządów stacji klimatycznych. Waydel Dmochowska wspominała, że Towarzystwo posiadało własne letniska w Łomżyńskiem, ufundowane przez Wilhelma Raua
1255
I. Baliński, op. cit., s . 217. Tamże. 1257 J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 345. 1256
305
(Wilhelmówka, Zofiówka, Michałówka); w Rymanowie – ofiarowane przez jego właścicieli – Potockich; w Rabce, a także w Ciechocinku, gdzie dzieciom zapewniano także kąpiele solankowe1258. Istotną przesłanką powodzenia chwalebnego przedsięwzięcia była atmosfera, jaką kreowała warszawska prasa. „Kurier Warszawski” w roku 1891 – dziesiątym roku istnienia Towarzystwa – przypominał czytelnikom: „Dorocznym zwyczajem wkrótce na mocy upoważnienia władzy będą zbierane dobrowolne składki na rzecz instytucji kolonii letnich dla biednych, słabowitych dzieci warszawskich; w tym roku ma być takich koloni 10”1259. Aby zachęcić społeczeństwo do ofiarności i zdać sprawę z dotychczasowych osiągnięć Towarzystwa, dr Gustaw Fritsche relacjonował na łamach „Kuriera” bilans działań organizacji: „(…) od 9 lat dobroczynna Warszawa wysyła ubogie dzieci na kilka tygodni na kolonie, celem pokrzepienia sił i wytępienia zarodka przyszłych chorób. (…) mnóstwo, o wiele więcej niż kiedykolwiek dzieci zgłasza się z prośbą o wysyłanie ich na wieś”1260. Popularność inicjatywy spowodowała, że zainteresowanie środowiska robotniczego było znacznie większe niż możliwości filantropów. (Jak podaje Anna Żarnowska, w 1903 roku na kolonie letnie zapisało się około 6,5 tysiąca dzieci, a wysłać na kolonie zdołano jedynie 2,5 tysiąca1261. Był to już jednak czas znacznego zaawansowania działań na tym polu). Początki były znacznie skromniejsze. W pierwszym roku działalności (1882) udało się zorganizować wypoczynek 50 dzieci, w 1890 – już 5401262. W ciągu 9 lat z dobrodziejstwa wakacji poza miastem skorzystało 2200 małych warszawiaków. Dr Fritsche wzywał do hojności czytelników „Kuriera”, zwracał się również z prośbą do ziemian o ofiarowanie na okres 4 – 8 tygodni miejsca dla 30 pociech. Przedstawiał przy tym optymalne warunki dla zorganizowania kolonii. Składały się na nie: bliskość kolei, sąsiedztwo lasu, położenie na suchym gruncie i dostęp do bieżącej wody, zapewniającej możliwość kąpieli1263. Formowane przez komitet organizacyjny grupy kolonistów z założenia nie mogły być koedukacyjne. Osobno wysyłano dziewczynki1264 i chłopców1265. Ziemianie przyjmujący kolonistów wkładali w organizację wypoczynku dzieci bardzo dużo serca. Zapewniali świeże, zdrowe, obfite jedzenie. Dbali o atrakcyjne rozrywki, aranżowali rozmaite gry i zabawy, udostępniali do przejażdżek wozy i bryczki. Jak donosił 1258
Tamże. „KW” 1891, nr 124, Dod. por., s. 1. 1260 G. Fritsche, Kolonie letnie, „KW” 1891, nr 143, s. 3. 1261 A. Żarnowska, op. cit., s. 181. 1262 Nieco odmienne dane podaje J. Żurawicka, op. cit., s. 245-246. 1263 Tamże. 1264 „KW” 1891, nr 151, s. 3. 1265 „KW” 1891, nr 162, s. 3. 1259
306
„Kurier”, fundatorzy jednej z kolonii – Jan Bersohn z małżonką, właściciele podwarszawskiego Leszna – w ciągu letniego sezonu, począwszy od pierwszej niedzieli czerwca, przyjmowali ogółem 150 dziewcząt, na trzech turnusach, w grupach 50-osobowych. Podopiecznym zapewniali przejazd do swego majątku od rogatek wolskich „na wehikułach w tym celu sprowadzanych”. Uczestniczki kolonii nie musiały też troszczyć się o wymaganą przez regulamin kolonii odzież i dwie pary trzewików, bo przygotowywała je pani Bersohnowa1266. Dziewczynkom czas umilano bogatym programem – przechadzkami, grami, śpiewami i deklamacjami1267. Trudno przecenić znaczenie działalności Towarzystwa Kolonii Letnich dla kształtowania świadomości uboższych kręgów mieszkańców stolicy. Wakacje na łonie natury, rekreacja, kontakt z przyrodą – formy aktywności, uchodzące niegdyś za kaprys i przywilej snobistycznych elit, stawały się udziałem dzieci robotników, służby, warszawskich proletariuszy. Okazywały się dostępne, a poprzez bezdyskusyjne walory zaczynały być traktowane jako niezbędne. Korzyści, jakie z letnich wyjazdów wynosiły dzieci, dawać musiały do myślenia ich rodzicom. Skłaniały do naśladownictwa – w formach i zakresie dostępnym dla plebejskich warstw ludności. Radość i satysfakcja, z jakimi do miasta powracały latorośle, skłaniały, jak należy przypuszczać, rodziców do przedłużania chwil szczęścia swych pociech, choćby poprzez jednodniowe wyprawy na Bielany, Saską Kępę czy w okolice podwarszawskich stacji kolejowych. Korzystali z tego wszyscy. Maluchy, które zyskiwały dodatkowy kontakt z naturą, i dorośli, którzy przyjmowali nowy obyczaj. Dzięki szlachetnej inicjatywie stołecznych filantropów świat warszawskiego proletariatu przyswajał sobie przekonanie o sensowności, a nawet nieodzowności zachowań, dawniej kojarzonych z czczą rozrywką, zabawą, a nawet rozpasanym użyciem. Co ważne, aktywność Towarzystwa Kolonii Letnich skutkowała oddziaływaniem również na środowiska, do których nie była bezpośrednio skierowana. O ile biedne kręgi społeczeństwa stolicy mogły starać się wysłać na wakacje swe potomstwo, o tyle z oferty takiej nie mogli skorzystać przedstawiciele swoistej „grupy granicznej”, usytuowanej pomiędzy biedotą a klasą średnią. Pewien stopień zamożności odróżniał ich od ludzi rzeczywiście ubogich, zarazem jednak mierność dochodów nie pozwalała choćby o umieszczeniu rodziny na wilegiaturze. Ciekawie to zagadnienie podjął „Kurier Warszawski”: „Dlaczego dzieci biedaków, a więc robotników fabrycznych, służących, oficjalistów i 1266 1267
„KW” 1891, nr 154, Dod. por., s. 2; „KW” 1891, nr 155, Dod. por. s. 2. „KW” 1891, nr 190, s. 4.
307
drobnych rękodzielników mają sposobność korzystać z koloni wakacyjnych za darmo, kiedy ja nie mogę swoich wysłać za opłatą? Tak się do nas skarżył pewien ojciec rodziny, urzędnik kolejowy, nie posiadający krewnych i znajomych na wsi, gdzie by mógł wysłać swoich dwóch chłopców dość wątłych i anemicznych. – Napisz pan o tym w głosach publicznych – chętnie zamieścimy – brzmiała odpowiedź sekretarza redakcyjnego. Czy ten głos <
>, czy też w ogóle sama potrzeba utworzenia pensjonatu wakacyjnego skłoniły dwóch młodych ludzi, z zawodu nauczycieli prywatnych, do zajęcia się nader ważną sprawą?”1268. Kontynuując poruszoną kwestię, redakcja zapowiadała uruchomienia przez Jana Chromińskiego i Teodora Gniedysza zakładu kolonijnego dla „chłopców rodziców średnio zamożnych, z lepszym wychowaniem”. Miał się on znaleźć w Górach Świętokrzyskich, pod Suchedniowem, „wśród lasu”, w obszernym domu z ośmioma sypialniami po 10 łóżek; sezon kolonijny przewidziano na czas od 25 maja do 15 września. Chłopcy mieli być podzieleni na trzy grupy wiekowe od 9 do 17 lat1269. „Dla każdej z tych kategorii, oprócz dalszych wycieczek zbiorowych, będą ułożone specjalne regulaminy i programy zajęć dziennych. Chłopcy z chorobami zakaźnymi lub chronicznie nieuleczalnymi przyjmowani nie będą” 1270. Koszt tygodniowego pobytu planowany był na 12 rubli. W cenie zawierały się mieszkanie, wyżywienie, pomoce naukowe, i opieka pedagogiczna ze szczególnym położeniem nacisku na dobre wychowanie. Redakcja, przekonana o słuszności projektu, z entuzjazmem przyklasnęła idei1271. Nie wiemy, niestety, jakie były losy tej inicjatywy, wszakże sam fakt jej pojawienia się i nagłośnienia wielce jest wymowny. Świadczy o upowszechnieniu się świadomości wartości wakacji i swoistej presji opinii publicznej, by umożliwić zaspokojenie takich potrzeb, zwłaszcza tym kręgom społecznym, które własnym sumptem nie mogły sobie na to pozwolić. Społeczne inicjatywy i działania filantropów podejmowane z myślą o dzieciach w naturalny sposób budziły odruchy solidarności i sympatii. Złożenie datków na kolonie roześmianych, niewinnych dziatek czy przyjęcie pod swój dach gromadki małych warszawiaków przychodziło z pewnością łatwiej niż pochylenie się nad potrzebami osób dorosłych, samodzielnych, pracujących i zarabiających na swe utrzymanie. Szczęśliwie i na
1268
Pensjonat wakacyjny, „KW” 1891, nr 190, s. 1. Tamże. 1270 Tamże. 1271 Tamże. 1269
308
tym polu część opinii publicznej żywiła przekonanie o potrzebie dopomożenia w udostępnieniu wypoczynku poza miastem. Świadomość szczególnych powinności wobec osób niezamożnych, czy może raczej mniej zamożnych, istniała już bardzo wcześnie, w zasadzie u zarania obyczaju bardziej masowego peregrynowania do stacji klimatycznych w poszukiwaniu zdrowia. Z „Kuriera Warszawskiego” w roku 1873 można się było dowiedzieć, że zarząd uzdrowiska w Ciechocinku ogłosił Przepisy dla otrzymania pozwoleń na bezpłatną kurację u wód mineralnych w Ciechocinku, zatwierdzone przez Jaśnie Wielmożnego Namiestnika w Królestwie w dniu 1 (13) marca”1272. Regulacja ta przewidywała, iż o darmowe zabiegi starać się mogą ubodzy, duchowni, wojskowi, nauczyciele, emeryci. Tak czy inaczej łaskawość zarządu i namiestnika spływała tylko na tych, którzy na podróż do Ciechocinka i pobyt w nim mogli sobie pozwolić, a i wymienionych kategorii (poza enigmatyczną – pierwszą) za szczególnie dotknięte niedostatkiem uznać nie sposób. Tym niemniej istotne było istnienie i upowszechnianie na łamach prasy przeświadczenia, że lecznicze procedury były dobrem, które należy uprzystępniać na warunkach szczególnych - możliwie szerokim grupom społecznym, a nie wyłącznie kręgom elitarnym, dążącym do zdrojowisk tyleż dla zdrowia, co i dla uciechy. Musiało jednak upłynąć jeszcze ponad dwadzieścia lat, by narodziły się inicjatywy na rzecz zorganizowania społecznym wysiłkiem wakacji, podobnych do letnich kolonii dla dzieci, a przeznaczonych dla niezamożnych dorosłych. W pierwszym rzędzie zajęto się organizacją wypoczynku kobiet. „Wakacje pracownic” i „tanie letniska”. Zamysł zapewnienia letnich wakacji kobietom, które ze względu na status materialny i społeczny nie były w stanie samodzielnie zdobyć się na wypoczynek poza miastem, powstał w połowie lat 90-ych. Promotorem idei była Delegacja Pracy Kobiet, działająca przy Towarzystwie Popierania Rosyjskiego1273 Przemysłu i Handlu, patronującym popularnemu Muzeum Przemysłu i Handlu w Warszawie. Delegacja powstała w 1894 roku. Jej założycielkami były Paulina Kuczalska – Reinschmit, Teresa Lubińska i Józefa Bojanowska. Inicjatywę wspierał prezes Towarzystwa Władysław Kiślański1274.
1272
„KW” 1873, nr 75, s. 1. Przymiotnik „rosyjskiego” był dość konsekwentnie pomijany w większości ówczesnych publikacji prasowych. 1274 C. Walewska, W walce o równe prawa: nasze bojownice, Warszawa 1930, s. 15-29. 1273
309
Jednym z największych osiągnięć Delegacji Pracy Kobiet była akcja „Wakacje pracownic”, organizowana systematycznie, począwszy od 1896 roku. Z wielkim zainteresowaniem i ogromną życzliwością inicjatywie tej sekundowała warszawska prasa – zwłaszcza kobieca. Zasady organizacji wyjazdów i ich uzasadnienie obszernie omawiał także „Kurier
Warszawski”.
W
trzecim
roku
funkcjonowania
przedsięwzięcia
redakcja
przypominała czytelnikom: „(…) czas wakacji to dla szyjących i haftujących czas letniego bezrobocia. (…) Delegacja Pracy Kobiet istniejąca przy Oddziale Warszawskim Towarzystwa Popieranie Rosyjskiego Przemysłu i Handlu urządza już od czterech lat <<wakacje pracownic>>, na warunkach wzajemnej wymiany usług. Mianowicie wysłana przez Delegację na wieś pracownica odrabia swoje utrzymanie i zwrot kosztów podróży w obie strony; przy wymaganiach zaś wykwintniejszej roboty otrzymuje kilkurublową opłatę, umówioną z góry. Od osób zgłaszających się Delegacja żąda oświadczenia, iż pracownica nie będzie zatrudniona pracą fachową dłużej nad pół dnia, jest rzeczą bowiem dowiedzioną, że zapewnienie pracownicom kilkugodzinnego wśród dnia wypoczynku staje się dla nich bodźcem do gorliwszej i ochotniejszej pracy. Kandydatki wolą w czasie wakacji zajmować się dziećmi, gospodarstwem, spiżarnią, kuchnią, ogrodem”1275. Pragnących przyjąć na czas wakacji „pracownice igły” redakcja zawiadamiała o trybie składania ofert na długo przed sezonem wakacyjnym, bo już w połowie kwietnia1276. Wraz ze zgłaszaniem się chętnych, ”Kurier”, na prośbę Delegacji powiadamiał: „(…) dla bieliźniarek wakuje parę miejsc na wyjazd letni na wieś. Poszukiwana jest również na wyjazd na czas lata osoba umiejąca haftować na maszynie Singera. Do redakcji zgłosiły się, wyrażając chęć wyjazdu, hafciarki złotem i jedwabiem, tudzież pończoszniczki. Przewóz maszyn pończoszniczych nie przedstawia nadzwyczajnych trudności. Wśród zapisanych na liście Delegacji kandydatek do wyjazdu znajdują się modniarki (ubierające kapelusze), praczka rękawiczek i specjalistka w pokrywaniu parasolek. Wszelkich informacji udziela i deklaracje przyjmuje biuro Delegacji Pracy Kobiet (Krakowskie Przedmieście 66, kancelaria Towarzystwa Popierania Przemysłu Handlu)”1277. Z omówienia reguł rządzących „wakacjami pracownic”, jak i z nader szczegółowego wykazu profesji kandydatek należy wnosić, że wypoczynek organizowany przez Delegację był raczej połowiczny. Niemniej dla przemęczonych i pozbawionych innych możliwości
1275
Wakacje pracownic, „KW” 1898, nr 127, s. 2. Wakacje szwaczek, „KW” 1898, nr 108, Dod. por., s. 1. 1277 Wakacje pracownic, „KW” 1898, nr 169, Dod. por., s. 1. 1276
310
kobiet wyjazdy te były prawdziwą atrakcją. Wątpliwości co do potrzeby i realnej wartości takiej formy wypoczynku nie miała redakcja tygodnika „Bluszcz”, która - przedstawiając inicjatywę Delegacji – zachęcała ziemianki, by zgłaszały oferty przyjmowania pracownic – letniczek1278. W roku 1901, z okazji pięciolecia chwalebnego przedsięwzięcia, „Kurier Warszawski” dokonał podsumowania dotychczasowych efektów akcji. Ogółem do Delegacji zgłosiło się 387 pracownic igły, ale jedynie 96 zostało zakwalifikowanych do wyjazdów. Pozostałe, jak należy mniemać, nie spełniały stawianych wymagań. Od chętnych oczekiwano bowiem przedstawienia „świadectwa uzdolnienia” wystawionego przez pracodawcę, nienagannego stanu zdrowia, młodego wieku i nienagannej opinii. Gotowość przyjęcia pracownic zgłosiły 184 osoby, ale jedynie 126 Delegacja zaakceptowała. Zdarzało się, że wybrane już przez organizatorów ziemianki bezwzględnie wykorzystywały goszczone panie, zlecając im na przykład szycie wypraw ślubnych przez 14 godzin dziennie lub zatrudniając, tanim kosztem, do skomplikowanych i czasochłonnych zleceń. Niekiedy wręcz żądano od mających wypoczywać dziewcząt prania, prasowania lub udziału w pracach polowych1279. Nieporozumienia, czy wręcz sytuacje skandaliczne wynikały z zupełnego niezrozumienia idei akcji, której pomysłodawczynie odwoływały się do kobiecej solidarności i ofiarności na rzecz zdrowia i etycznego poziomu społeczeństwa. Mimo przeciwności i, przyznać to trzeba, dość ograniczonego zasięgu, akcja rozwijała się wraz z upływem lat. W 1903 roku „Kurier” przytaczał wrażenia szwaczek, korzystających z gościnności dworów: „<<Jak tylko Pani z dziećmi jechała do lasu, to mnie zawsze zabierała>> - opowiadała jedna. <<Jedzenie to miałam bardzo dobre, mleka i owoców tom się naużywała>> - dodawała inna. <
> - dorzucała inna”1280. W takich warunkach możliwy był nie tylko wypoczynek fizyczny i wytchnienie od trudów codzienności.
Wakacje na wsi miały także gwarantować relaks psychiczny.
Pozwalały na podniesienie własnej samooceny, poczucia własnej wartości. Obcowanie prostych, niewykształconych dziewczyn ze środowiskiem reprezentującym wysoki poziom kultury, praktykującym wyszukane formy towarzyskie miało niewątpliwie walor edukacyjny, wychowawczy. Wydaje się, że takie były intencje inicjatorek owego wypoczynku.
1278
Wakacje szwaczek, „Bluszcz”1898, nr 25, s. 200. Pięciolecie. Wakacje pracownic, „KW” 1901, nr 139, s. 2-3. 1280 Wakacje pracownic, „KW” 1903, nr 145, s. 2. 1279
311
Odpowiednie traktowanie, zakosztowanie pewnego komfortu, zetknięcie się z przedstawicielami wyższej sfery stwarzało szczególny wymiar „wakacji pracownic”. Choć pobyt na wsi siłą rzeczy łączył się z koniecznością pracy, to zarazem był czymś wyjątkowym, niecodziennym. Statystyczny wymiar akcji nie był nadzwyczajny, ilość biorących w niej udział nie była szczególnie imponująca. Tym niemniej Delegacja Pracy Kobiet, poprzez propagowanie swej inicjatywy, przyczyniała się do upowszechniania pewnego modelu spędzania wolnego czasu. Swą działalnością dowodziła, że wakacje, kontakt z przyrodą, wyjazd z miasta są koniecznością także, a w zasadzie zwłaszcza, dla przedstawicielek najniższych, najciężej pracujących kręgów społeczeństwa. Inwencja Delegacji nie ograniczała się jedynie do oferty kierowanej do „pracownic igły”. Publicyści warszawskiej prasy już u schyłku XIX wieku dostrzegli potrzebę zapewnienia wypoczynku przedstawicielkom innych profesji – zwłaszcza nauczycielkom. Na łamach „Tygodnika Mód i Powieści” wystąpiono w obronie interesów „pracowników zawodu obsługiwanego przez ludzi oświeconych”1281. Mając na względzie wakacyjny wypoczynek, wzywano ogół do spłacenia długu wobec tej grupy, a same nauczycielki do stworzenia stowarzyszenia – korporacji. Autor (autorka?) artykułu tak charakteryzowała środowisko „nauczycielek prywatnych” i ich potrzeby: „Są między niemi takie, które, mając rodzinę, o środki a sposoby przepędzenia wakacji zupełnie się troszczyć nie potrzebują. Są inne, które zarabiają tyle i żyją tak przezornie, że im własne oszczędności pozwalają myśleć o wypoczynku i poratowaniu zdrowia – przeważną musi być liczba takich, dla których stowarzyszenie się byłoby pod tym względem nader pożądanym (…) Powiedzieć ogółowi, że nauczycielka prywatna potrzebuje wypoczynku w porze letniej, jest to powiedzieć ogólnik dobrze znany, a nawet uznany, który jednakże dlatego, że jest komunałem tylko, że nic nie wykazuje, nie oblicza, i nikogo wyraźnie nie poleca, przebrzmiewa sobie bez żadnego prawie rezultatu”1282. Głosy opinii nie pozostawały bez echa. W 1902 roku Delegacja Pracy Kobiet wystąpiła z nowym projektem. Tym razem był on skierowany do „kobiet wyższej inteligencji”. Oprócz nauczycielek zaliczono do nich między innymi buchalterki i prokurentki. Zasadniczo, akcją „tanie letniska” miały być objęte panie, które - pragnąc odpocząć po całorocznej pracy i opuścić latem Warszawę –
mogły pozwolić sobie na
wydatek 15 – 18 rubli. Taka bowiem suma była potrzebna, by móc wziąć udział w 1281 1282
Kilka uwag w sprawie wakacji nauczycielek prywatnych, „TMiP” 1898, nr 14, s. 134-136. Tamże.
312
miesięcznym letnisku, wliczając w to całodzienne utrzymanie1283. Delegacja zwróciła się z prośbą o nadsyłanie ofert do „pań wiejskich” – ziemianek z majątków nieodległych od Warszawy. Oczekiwano zapewnienia wygodnych pomieszczeń, dostępu do zdrowych, świeżych produktów żywnościowych, sąsiedztwa lasu i kąpielisk. Pragnąc zachęcić właścicielki majątków, dowodzono, że udział w akcji: „(…) będzie cegiełką dorzuconą do ogólnego dorobku cywilizacyjnego postępu – jednym z pięknych objawów solidarności społecznej”1284. Akcja „tanie letniska” spotkała się z dużym zainteresowaniem – zarówno ze strony potencjalnych letniczek, jak i oferujących im gościnę W roku 1903 „Bluszcz” donosił: „Dzięki życzliwie zaoferowanej przez panią Skokowską willi Baki, o dwie wiorsty od Pruszkowa, urządzone będzie letnisko dla kobiet pracujących. W letnisku tym pracownice za opłatą rubli 18 za miesiąc, otrzymują całe utrzymanie wraz z mieszkaniem. Miejscowość ładna, zdrowa, w bliskości lasek brzozowy, zapewnia letniczkom wygodne i przyjemne spędzenie lata”1285. „Kurier Warszawski” przynosił relację z wypoczynku pań w położonych nieopodal Pruszkowa Bąkach: „Tegoroczny wyjazd na letnisko dla kobiet jest przykładem wzajemnego samorządu, który daje możność uprzystępnienia pobytu pracownicom na skalę średnich zarobków. (…) gospodarka w ręku obrotnej towarzyszki, pożywienie zdrowe, smaczne w obfitej ilości, mleka pod dostatkiem. (…) mimo zmiennej pogody, wiele zabawy dało nam sianobranie, jazda wozem do pobliskiego kościoła, gry na powietrzu, czytanie książek i pism”1286. Wedle prasowych relacji, dzięki podobnym inicjatywom choćby w części udawało się zaspokoić jedną z wielu ówczesnych, palących potrzeb. Społeczna ofiarność i solidarność, choć oczywiście nie likwidowały problemu, pozwalały przynajmniej niektórym, spośród najbardziej potrzebujących, skorzystać z dobrodziejstwa wakacji. Co jednak wydaje się najważniejsze, dzięki prasie, do ogółu czytelników trafiała opinia o nieodzowności letnich wyjazdów. Felietonista „Bluszczu” Kazimierz Gliński przekonywał, że należą się one zwłaszcza: „(…) nauczycielkom – cichym pracownicom oddającym się także wychowaniu, a nie tylko – nauczaniu”1287.
Niezamożne, źle traktowane, skazane na uciążliwość miasta,
zmuszone do zadawalania się co najwyżej spacerami po Saskim Ogrodzie czy Łazienkach, 1283
Letniska dla pracujących kobiet, „KW” 1902, (28 V/10 VI)nr 158, s. 2. Tamże. 1285 „Bluszcz” 1903, nr 28, s. 335. 1286 Letnisko dla kobiet, „KW” 1903, nr 191, s. 4. 1287 K. Gliński, Na werandzie. Pogawędka, „Bluszcz” 1903, nr 24. 1284
313
narażone były na szybką utratę zdrowia: „Źle odżywiane piersi nie mogą się zasilić bogactwem wiejskiego powietrza, wypełnić się wonią pól, tym najprzedniejszym ze wszystkich nektarów. Szczupłość zarobków na to nie pozwala”1288. Stąd, zdaniem Glińskiego, konieczność niesienia pomocy i organizowania wypoczynku przedstawicielkom tej ważnej profesji. W podobne tony uderzał „Tygodnik Mód i Powieści”, zachęcając jednocześnie nauczycielki i ochroniarki do zgłaszania się do Delegacji Pracy Kobiet i korzystania z przygotowanej przez nią oferty1289. Także na polu „tanich letnisk” działalność społecznikowska rozkwitała wraz z upływem lat. W roku 1906 ujęto ją w ramy organizacyjne, wykorzystując swobody polityczne po rewolucji 1905 roku. Założono wówczas Towarzystwo Kolonii dla Kobiet. Inicjatorkami przedsięwzięcia były między innymi Róża Brunerowa, Aniela Eberhardtowa, Teodora Mączkowska, Wacława Ryxowa i Stanisława Popławska, a uczestniczyli w nim także Ludwik Brauman i Tomasz Ruszkiewicz. Jak informował „Kurier Warszawski”, Towarzystwo, kontynuując dzieło organizacji wypoczynku niezamożnych pań, stawiało sobie za cel przede wszystkim gromadzenie stosownych funduszy. Miały one pochodzić ze składek członkowskich, dobrowolnych ofiar, a także aranżowanych na ten cel balów, koncertów i widowisk1290. Zapoczątkowaną już w 1902 działalność podsumowywał w roku 1908 „Tygodnik Mód i Powieści”: „Sześć lat temu, grono ludzi dobrej woli, wzruszonych smutną dolą niezamożnych kobiet, pracujących fizycznie lub umysłowo w warunkach szkodliwych dla zdrowia, zawiązało towarzystwo, celem wysyłania ich w lecie na wieś, gdzie mogłyby wypocząć, odetchnąć świeżym powietrzem i nabrać sił do dalszej pracy”1291. Początki były skromne, gdyż w pierwszym roku udało się wysłać na wieś zaledwie 17 pań, w drugim – 56, za to w trzecim – już 100. W roku 1907 zgłosiło się 300 chętnych, jednak komisja kwalifikacyjna zaakceptowała 119 kandydatek, wnikliwie analizując ich zamożność i „stan moralny”. Akcja mogła się rozwijać dzięki ofiarności panów St. Skarżyńskiego i A. Daszewskiego, którzy darmo ofiarowali mieszkania dla letniczek w Wierzbicy nad Narwią i Laskach pod Warszawą. Na przyszłość zapowiadano otwarcie domu dla suchotniczek, który miał powstać Otwocku, na gruncie ofiarowanym przez Zygmunta Kurtza1292. Redakcja „Tygodnika” nie mogła się nachwalić walorów tej wspaniałej inicjatywy: „Dłużej nad cztery 1288
Tamże. Kronika. Letnisko dla kobiet, „TMiP” 1903, nr 27, s. 323. 1290 Kolonie dla kobiet, „KW” 1906, (27 V) nr 145, s. 3-4. 1291 Towarzystwo kolonii letnich dla kobiet pracujących, „TMiP” 1908, nr 18, s. 4. 1292 Tamże. 1289
314
tygodnie żadna letniczka nie przebywa na wsi, a jednak ten krótki stosunkowo pobyt jest nadzwyczaj korzystny pod względem fizycznym i moralnym dla istot, które przez cały czas schylone były nad maszyną lub nad księgą rachunkową, oddychały zepsutym powietrzem szwalni lub kantoru. Każda wraca ze świeższą cerą i przyrostem na wadze, pokrzepiona, weselsza, gotowa dźwignąć na nowo brzemię ciężkich obowiązków. Wiele z
nich nie
wyjeżdża nigdy za obręb Warszawy: pobyt na wsi uczy je czytać w wielkiej księdze przyrody, otwiera im oczy na zjawiska dotychczas nie znane lub nie zrozumiałe, budzi w nich chęć do nauki, ociepla serca, częstokroć zakrzepłe w twardej walce o byt. Wspólne zabawy i przechadzki, czytanie książek, pogawędki z odwiedzającymi je delegatkami Towarzystwa, to wszystko budzi w nich uśpione ich umysły i wywiera dodatni wpływ na dalsze ich życie”1293. Redakcja „Tygodnika Mód” dowodziła, że do towarzystwa powinny wstąpić wszystkie właścicielki magazynów, sklepów, pracowni, by na wakacje mogło wyjechać nie 100 a tysiąc kobiet. Z wyrzutem konstatowano, że tych osób nie ma jednak na liście dobroczyńców. Aby zawstydzić i skłonić nieobecnych do refleksji jako wzór do naśladowania podawano następujący przykład: „Największą dbałością o zdrowie swoich pracownic odznacza się pan Herse, który corocznie wysyła je swoim kosztem na wieś”1294. Nagłaśniana przez prasę działalność Towarzystwa Kolonii dla Kobiet miała, podobnie jak w przypadku inicjatywy „wakacje pracownic”, dość ograniczony zasięg. Z pewnością wywierała bezpośredni wpływ na jakość życia pań, które mogły skorzystać z tej kuszącej oferty. Przede wszystkim jednak, obie te idee wpływały na postawy i sposób myślenia środowisk, do których były adresowane. Zakorzeniało się przekonanie o niezbędności i o dostępności wypoczynku poza miastem. Skoro zmieniała się świadomość, to w ślad za nią ewoluowały formy aktywności warstw niezamożnych czy wręcz ubogich. X
X
X
Praktykowanie przez różne kręgi warszawskiego proletariatu możliwie rozmaitych sposobów spędzania wolnego czasu poza miastem, na łonie natury, było warunkowane rozmaitymi czynnikami. Najniższe warstwy społeczeństwa Warszawy doświadczały najcięższych warunków egzystencji. Ich przedstawiciele mieszkali i pracowali w najbardziej uciążliwych warunkach. Niskie dochody ograniczały możliwości efektywnego wypoczynku. Wyjazdy z miasta, choćby najkrótsze, były życiową koniecznością. Stanowiły namiastkę 1293 1294
Tamże. Tamże.
315
kontaktu z przyrodą. Pozwalały na chwilowe oderwanie się od ponurej codzienności. Trudno oczywiście uznać jednodniowe wycieczki poza miasto za formę podróży czy turystyki, niemniej warto zwrócić uwagę na towarzyszące im motywacje w kontekście teorii socjologicznych. Omawiana przez Krzysztofa Podemskiego koncepcja Nelsona H. H. Graburna dotyczy przeciwstawienia podróży i turystyki – pracy. Podemski zwraca uwagę, że w interpretacji Graburna turystyka jest formą zabawy, pozwalającą zapomnieć o codziennych problemach, że pozwala „upiększyć i nadać sens życiu”1295. Wydaje się, że podobny sposób myślenia był nieobcy uboższym mieszkańcom Warszawy, gdy wyruszali na podmiejskie pikniki na przełomie XIX i XX wieku. Najwcześniej i najpowszechniej warszawski proletariat starał się po prostu, na miarę swoich możliwości, naśladować zachowanie, obyczaje, formy aktywności reprezentantów warstw usytuowanych na wyższych szczeblach drabiny społecznej i cieszących się znacznym prestiżem. Festyny na Bielanach, pikniki na Saskiej Kępie, wycieczki statkami po Wiśle, gromadne obserwowanie wyczynów wioślarzy i cyklistów stanowiły ekwiwalent podróży, zabawy, rozrywki, a może nawet i kuracji elit. Celebrowanie jednodniowych, a mówiąc wprost – kilkunastogodzinnych, świątecznych wypadów za miasto miało charakter swoistej manifestacji. Przedstawiciele uboższych kręgów społeczeństwa okazywali w ten sposób, że hołdują modzie, że są zdolni do zażywania atrakcyjnego, spektakularnego wypoczynku. Naśladownictwo przyczyniało się do upowszechniania elitarnych obyczajów, a jednocześnie do wzbogacania form spędzania wolnego czasu przez ludzi niezamożnych, czy wręcz ubogich. Pozwalało to także na swoiste dowartościowanie, poprawę samooceny przez te najszersze kręgi społeczeństwa stolicy. Z drugiej strony, pod koniec stulecia, z nowymi inicjatywami wystąpili najświatlejsi przedstawiciele warstw uprzywilejowanych: przede wszystkim owładnięta społecznikowskim, pozytywistycznym duchem inteligencja, działacze społeczni, dziennikarze. Podjęli oni starania o zapewnienie możności korzystania z wypoczynku tym, którzy najciężej pracując i najmniej zarabiając byli skazani na wegetację w obrębie miejskich murów, w warunkach wielkiego zagęszczenia ludności i niedostatku zieleni. Wysuwając i realizując pomysły kolonii dla dzieci, wyjazdów dla szwaczek, letnisk dla nauczycielek, społecznicy przyczyniali się do rozpowszechnienia poglądu, że podróż, kuracja, wypoczynek i rozrywka na łonie przyrody nie mogą być jedynie fanaberią i przywilejem elit. Propagowali przekonanie, że
1295
K. Podemski, op. cit., s. 55-56.
316
wartościowe i atrakcyjne spędzanie wolnego czasu poza miastem jest niezbywalną potrzebą każdego człowieka oraz, że należy i że można dążyć, by potrzebę tę zaspokoić. Działalność społeczników warszawskich na niwie organizowania wypoczynku przedstawicielom niższych warstw społecznych przypominała starania podejmowane przez brytyjskich reformatorów. Działacze angielscy kierowali się pragnieniem zapewnienia proletariatowi Londynu „racjonalnego wypoczynku”, dążyli do podniesienia poziomu rozrywek, praktykowanych w czasie wolnym. Nad Tamizą nie było jednak problemu ze skłonieniem ubogiej ludności do opuszczania miasta – obyczaj ów był praktykowany powszechnie od czasów nowożytnych. Celem nadrzędnym działań światłych kręgów brytyjskich było pokierowanie aktywnością warstw niższych w imię zapewnienia harmonii rozwoju społecznego. W Warszawie najbardziej świadomi przedstawiciele elit pragnęli natomiast po prostu umożliwić wyjazd z miasta swym podopiecznym, chcieli zaspokoić potrzeby, których proletariat samodzielnie nie mógł realizować. Charakterystyczne dla Warszawy i skrajnie odróżniające ją od Petersburga było wszechstronne, szerokie informowanie o podobnych inicjatywach przez prasę. Bardzo liczne publikacje warszawskich periodyków nie tylko mobilizowały do działania, ale propagowały przekonania o konieczności wyjazdu z miasta dla zdrowia i higieny. Ciekawe, że choć nad Wisłą rosyjska cenzura nie utrudniała zamieszczania takich materiałów, to w Petersburgu ich odpowiedniki niemalże nie występowały. I na tym polu, rzeczywistość warszawska, zwłaszcza stan świadomości mieszkańców, bardziej przypominały standardy Zachodu, niż Rosji.
317
ZAKOŃCZENIE - WNIOSKI
Przedmiotem rozprawy była analiza miejsca podróży, turystyki i wypoczynku pozamiejskiego w świadomości społeczeństwa Warszawy na przełomie XIX i XX wieku. Zasadniczy cel, towarzyszący badaniu niniejszej tematyki, polegał na sprawdzeniu, jak poszczególne warstwy, składające się na ogół społeczeństwa Warszawy, postrzegały różne formy pozamiejskiej rekreacji. Zamierzałem prześledzić, czy i na ile tradycyjne obyczaje, charakterystyczne dla elit były naśladowane przez grupy usytuowane niżej w hierarchii społecznej. Chciałem zbadać, jakie motywy decydowały o podejmowaniu wyjazdów poza miasto i dalszych podróży i jak tłumaczono, uzasadniano przedsiębrane eskapady. Za istotne uznałem porównanie stosunku poszczególnych warstw społecznych do różnych rodzajów aktywności. Interesowały mnie zarówno opinie danego środowiska w odniesieniu do samego siebie, jak i ocena formułowana wobec zachowań innych grup. Aby uzyskać szersze tło, które pozwoliłoby na bardziej wszechstronną ocenę, prześledziłem interesujące mnie zagadnienia na gruncie Londynu i Sankt Petersburga. Wnikliwa analiza literatury przedmiotu i materiału źródłowego pozwoliły na sformułowanie następujących wniosków. Dla
związanych
z
Warszawą
elit
(arystokracji,
bogatego
ziemiaństwa,
najzamożniejszej burżuazji) dalekie podróże, zagraniczne kuracje, wakacje w rodowych siedzibach były stałym elementem obyczaju i jednocześnie składnikiem wizerunku powszechnie istniejącego w świadomości społecznej. Sprzyjały temu: nieograniczone dysponowanie czasem wolnym, posiadane środki finansowe i siła wielopokoleniowej tradycji – zwłaszcza w przypadku arystokracji. Podejmując wojaże, reprezentanci najwyższej warstwy społecznej przytaczali - jako najważniejsze - motywy zdrowotne (wyjazdy kuracyjne „do wód”) i motywy poznawcze – zwiedzanie pomników sztuki i kultury. W badanym okresie często były to już jedynie uzasadnienia gołosłowne. Jeżdżono raczej bezrefleksyjnie, nie po to, by korzystać z konkretnych walorów, ale po ty, by znaleźć się w miejscach modnych, popularnych, cieszących się wysokim prestiżem, których odwiedzanie należało do rytuału europejskich elit. Oddawano się tam atrakcyjnym rozrywkom i rozkoszowano otaczającym luksusem. Często prowadziło to do „manifestacyjnej konsumpcji” – zachowania opisywanego przez Thorsteina Veblena jako jedna z form podkreślania wysokiej pozycji społecznej. Świadectwem tego rodzaju zachowań są wspomnienia takich osób jak Zofia z Tyszkiewiczów Potocka i Stanisław Brzeziński, opinie formułowane przez wywodzących się z tej sfery 318
pamiętnikarzy jak Maria z Łubieńskich Górska czy Edward Krasiński, a zwłaszcza relacje prasowe, wśród nich zaś te, które surowo oceniają jałowość peregrynacji przedstawicieli arystokracji i burżuazji. Należy podkreślić, że funkcjonujący w periodykach i literaturze pięknej – „medialny” - obraz wypoczynku kręgów najzamożniejszych miał szczególną siłę oddziaływania na resztę społeczeństwa. W istocie był on opisywanym przez Deana MacCannella „modelem”. „Model” ów funkcjonował właśnie tak, jak widział to amerykański socjolog. Był postrzegany jako atrybut wysokiej pozycji społecznej, zasobności, jako świadectwo możliwości praktykowania zachowań pożądanych, wartościowych, godnych pozazdroszczenia. Ze względu na swą atrakcyjność wywierał wielki wpływ na pozostałe grupy społeczne. Kształtował świadomość, wpływał na ocenę obserwowanych zachowań i skłaniał do podejmowania
aktywności
w
jakiejś
mierze
naśladujących
obyczaje
warstw
najzamożniejszych. Ekskluzywne kręgi warszawskiego społeczeństwa na przełomie XIX i XX wieku mogły sobie pozwolić na podejmowanie podróży i innych form wypoczynku podobnych do tych, które równocześnie były udziałem elit londyńskich i petersburskich. Przedstawiciele najwyższych sfer Warszawy spędzali letnie (lub zimowe) miesiące w tych samych, najbardziej prestiżowych miejscowościach uzdrowiskowych Bawarii, Tyrolu, Szwajcarii, Riwiery lub Włoch, w których bawili arystokraci i burżua z Londynu i Petersburga. Reprezentanci „towarzystwa warszawskiego” udawali się na lato do swych rodowych siedzib lub wynajętych willi czy pałaców, tak jak najzamożniejsi londyńczycy i petersburżanie. Nie można dopatrzeć się wyraźnego dystansu pomiędzy charakterem wakacji Tyszkiewiczów na Riwierze czy Gebethnerów na wyspie Oléron a wojażami ich odpowiedników z Londynu czy z Petersburga. Środowiska te łączyło, scharakteryzowane przez Lynn Withey, podróżowanie dla podróżowania – nie w ściśle określonym celu, a bardziej dla wypełnienia obowiązującego w tej sferze społecznej modnego schematu. Nie oznacza to bynajmniej, by wszyscy reprezentanci elit ograniczali się do tak jałowych wędrówek. Byli wśród nich prawdziwi koneserzy sztuki i zabytków – Maria z Łubieńskich Górska, Ferdynand Hoesick, Stanisław Brzeziński, Józef Mineyko. Niektórzy podkreślali we wspomnieniach, jak ważny był w ich wojażach wątek patriotyczny, jak starali się w ich czasie poznawać rodzimą historię i pomniki kultury (Maria Górska, Jadwiga Waydel Dmochowska). Byli i tacy, dość jednak nieliczni, którzy starali się wykazać na polu fizycznej 319
aktywności. Arystokracja i ziemiaństwo tradycyjnie uprawiały jeździectwo. W modę wchodził tenis – u Tyszkiewiczów w Landwarowie czy wśród prominentnych kuracjuszy w Nałęczowie (Waydel Dmochowska). Amatorem prawdziwej nowości – nart – był Jan Gebethner. Bardzo duże znaczenie miała turystyka tatrzańska i taternictwo (Hoesick, Gebethner). Wszystkie te formy rekreacji traktowano jako niekwestionowane wzbogacenie wypoczynku elit, jako bardzo ważny czynnik podnoszący jego wartość. Chętnie te rodzaje aktywności opisywała i chwaliła prasa. Pamiętnikarze wspominali o nich z prawdziwą dumą. Miało to istotne znaczenie dla postępowania pozostałych grup społecznych. O ile dość mechanicznie naśladowano tradycyjne obyczaje „warszawskiego towarzystwa”, o tyle te nowe starano się kopiować ze szczególnym zapamiętaniem, tak aby wypoczynek - najbliższej elitom - klasy średniej jawił się jako ważny, wartościowy i godny szacunku. Warszawską klasę średnią, przy całym jej zróżnicowaniu i rozwarstwieniu materialnym, potraktowałem jako jedną grupę społeczną. Między innymi właśnie ze względu na stosunek do form wypoczynku pozamiejskiego i sposoby jego praktykowania. Przedstawicieli różnych środowisk, składających się na tę warstwę, łączyły: ograniczony dostęp do czasu wolnego; ograniczone możliwości finansowe, skutkujące koniecznością skrupulatnego liczenia się z wysokością wydatków ponoszonych na wypoczynek; relatywnie wysokie wykształcenie – dominowała tu inteligencja. Wspólne były także, a może przede wszystkim, aspiracje do zajmowania wysokiej pozycji społecznej. Stąd też przedstawiciele tej warstwy podejmowali działania, które miały upodobnić ich do warszawskiej elity. Na istnienie takiego mechanizmu w życiu społecznym zwrócili uwagę socjologowie - Florian Znaniecki, a później Dean MacCannell. Wskazali go również autorzy opisujący brytyjską middle class, a także Janina Żurawicka, charakteryzująca inteligencję Warszawy. Co odróżniało wypoczynkową i podróżniczą aktywność warszawskiej klasy średniej od budzących powszechne zainteresowanie i podziw zachowań kręgów najwyższych? Przede wszystkim przymus dopasowywania zamierzeń do możliwości,
konieczność starannego
planowania kosztów wojażu i ciągła oszczędność, troska o to, by wystarczyło środków na wyjazd, a czasem także i na powrót z wakacji. Obawy takie nie były obce zarówno tak prominentnym reprezentantom inteligencji jak Henryk Sienkiewicz czy Eliza Orzeszkowa, jak i wielu osobom, nie osiągającym stałych, wysokich dochodów. W zasadzie wszystkie pamiętniki, dzienniki czy wspomnienia poruszają ten problem. Liczne są też świadectwa korzystania z gościnności zaprzyjaźnionych dworów lub podejmowania pracy, która pozwalałaby spędzać lato poza miastem. Podobnie, staranne wyliczenia reporterów 320
warszawskiej prasy, dotyczące kosztów podróży, pobytu, kuracji czy choćby wynajęcia lokum na wilegiaturze, adresowane były do klasy średniej jako grupy żywotnie zainteresowanej minimalizacją kosztów wypoczynku. Tak staranne przykładanie wagi do kwestii finansowych świadczy o nadzwyczaj istotnym zjawisku. O ile dla elit podróżowanie nie było kłopotliwe, nie istniały finansowe bariery, o tyle klasa średnia z ogromną determinacją, samozaparciem, wysiłkiem dążyła do zapewnienia sobie możliwości letniego wyjazdu. Czyniła tak, ponieważ, jak świadczą o tym źródła (Stanisław Twardo, Władysław Kiejstut Matlakowski, Franciszek Kostrzewski), w tym środowisku było to uważane za ważny atrybut pożądanej pozycji społecznej. Motyw ten nie był jednak formułowany wprost. Poprzestawano na stwierdzeniach, jak bardzo poznawcze podróże wzbogacają człowieka i jaką wartością jest możliwość podzielenia się z najbliższymi opowieściami, wspomnieniami z wędrówki. Bardzo za to wyraźnie artykułowano cele, jakie przyświecać miały podejmowaniu podróży. Rozpisywali się na ten temat pamiętnikarze, gruntownie uzasadnionych argumentów dostarczała prasa. Katalog motywów nie jest zbyt zaskakujący i przypomina te, które werbalizowała arystokracja i burżuazja. Na pierwszy plan, oczywiście, wysuwała się troska o zdrowie, konieczność poddania się leczeniu. W przypadku elit często był to jedynie pretekst. W sytuacji klasy średniej najczęściej była to paląca potrzeba, której trzeba było sprostać, ponosząc wysokie koszty. Zdecydowanie akcentowano względy poznawcze – obcowanie z kulturą, zabytkami, pomnikami przyrody. Klasa średnia traktowała podróże, podejmowane w tych celach, jako swego rodzaju „inwestycję w siebie” – w swą wiedzę, obycie, znajomość świata. Trudno wskazać źródła, które świadczyłyby o marnotrawieniu czasu i oddawaniu się jałowym rozrywkom przez podróżujących inteligentów. W rzeczywistości ich wyjazdy były o wiele lepiej przygotowane, przemyślane, staranniej zaplanowane i wykorzystane. Nie licząc tak wytrawnego podróżnika jak Sienkiewicz, to prawdziwie imponującym dorobkiem turystycznym mogli się legitymować Twardo, Matlakowski czy Kostrzewski. Nie bez przyczyny właśnie z kręgów warszawskiej inteligencji pochodziły postulaty i próby tworzenia biur i organizacji turystycznych. Mogły się one ziścić dopiero po rewolucji 1905 roku. Tym niemniej już wcześniej – w końcu XIX i na początku XX wieku propagowano i organizowano piesze wędrówki „po kraju”. Rolę pioniera odegrał na tym polu Aleksander Janowski. Dodatkowymi elementami, mającymi nobilitować, dowartościowywać peregrynacje klasy średniej, nagłaśnianymi przez prasę i potwierdzonymi w innych źródłach, były: sprzeciw wobec germanizacji w zaborze pruskim, hasło bojkotu pruskich uzdrowisk oraz zachęcanie 321
do działań filantropijnych w stosunku do ludności miejscowej – na polu edukacji i inicjatyw charytatywnych. Cechą podróży klasy średniej był ich zasięg, inny niż w przypadku elit. Wynikał on z barier finansowych. Na dalekie, zagraniczne wojaże mogli pozwolić sobie nieliczni. Wyjeżdżono do Galicji, uzdrowisk Królestwa. Najczęściej korzystano z podwarszawskich letnisk. Kwestia kosztów rodziła też konsekwencje, które nie były aż tak rozpowszechnione wśród najzamożniejszych. Konieczność oszczędzania prowadziła do sezonowej, wakacyjnej separacji rodzin. Do „badu”, uzdrowiska czy nawet na wilegiaturę zazwyczaj wyjeżdżała matka z dziećmi. Ojcowie, chcąc redukować wydatki, a często nie mając po prostu urlopu, pozostawali w Warszawie. Okoliczności te, traktowane przez pamiętnikarzy jako zupełnie naturalne, były dostrzegane i krytykowane przez warszawską prasę. W licznych publikacjach domagano się dostępu do wypoczynku dla mężczyzn. Sfeminizowanie wakacji – dominacja kobiet w uzdrowiskach i ośrodkach wilegiatury – tworzyło wokół nich szczególną aurę erotyzmu, obyczajowej swobody, matrymonialnych kalkulacji. Ten ostatni aspekt towarzyszył zresztą także podróżom przedstawicieli warstw wyższych. Czy warszawska klasa średnia w równym stopniu przypominała swe odpowiedniki z Londynu i Petersburga, jak było to w przypadku kręgów ekskluzywnych? Czy podejmowane przez nią formy wypoczynku pozamiejskiego przypominały te znane znad Tamizy i Newy? Problem ten jest dość złożony. Brytyjska middle class cieszyła się na przełomie XIX i XX wieku nie tylko swobodami politycznymi, nieskrępowaną możliwością podróżowania i nieograniczonym dostępem do profesjonalnych agencji turystycznych, z biurem Thomasa Cooka na czele. W badanym okresie klasa średnia Wielkiej Brytanii w znacznym stopniu korzystała z kilkutygodniowych urlopów (zazwyczaj bezpłatnych) i charakteryzowała się bardzo znaczną, jak na warunki europejskie, zamożnością. Stale rosnące w okresie rewolucji przemysłowej dochody już w zasadzie od połowy stulecia pozwalały regularnie spędzać wakacje na kontynencie – tam, gdzie od czasów grand tour bywali londyńscy well-to-do. Wycieczki po wielu zróżnicowanych, atrakcyjnych trasach oferował Cook. Ambitni londyńczycy mogli się dzięki nim zapoznać z najatrakcyjniejszymi pomnikami przyrody, sztuki i historii. Badacze zajmujący się Wielką Brytanią zwracają uwagę, że praktykowanie tego obyczaju nie wynikało jednak wyłącznie z obiektywnego ułatwiania i poszerzania możliwości podróżowania. Było również wyrazem próby zbliżenia się klasy średniej do cieszących się prestiżem elit. Podobne wysiłki podejmowała warszawska inteligencja, jednak w przypadku Anglików, dążenia takie były wcześniejsze i przebiegały w bardziej 322
spektakularny sposób. Warszawska klasa średnia w żadnej sferze rzeczywistości nie dysponowała takimi możliwościami jak londyńska. Angielscy turyści i kuracjusze, nawet ci z kręgów średniozamożnych, byli postrzegani przez Polaków jako awangarda europejskiego ruchu turystycznego i często stawiano ich za wzór. Jakie wnioski płyną z porównania klasy średniej Warszawy i Petersburga? Można przyjąć, że skład społeczny obu grup był dość podobny nad Wisłą i nad Newą. Biorąc pod uwagę charakter obu miast, petersburska klasa średnia, zwłaszcza inteligencja, była lepiej sytuowana pod względem materialnym. Nauczyciele, urzędnicy, dziennikarze, artyści otrzymywali uposażenia, których wysokość nie była warunkowana – jak w Warszawie – względami narodowościowymi czy politycznymi. Rozwijający się przemysł stwarzał też ogromne możliwości pracy i zarobkowania dla kadr inżynierskich i kierowniczych. Siła nabywcza
petersburżan
Okoliczności
te
była
znaczniejsza
dawały mieszkańcom
niż
stolicy
ich
warszawskich
imperium
wyraźną
odpowiedników. przewagę
nad
warszawiakami w kwestii korzystania z czasu wolnego, podejmowania podróży lub kuracji. Jak wyglądało to w rzeczywistości? Kwerenda źródłowa i lektura dostępnych opracowań doprowadziła do zaskakujących konkluzji. Po pierwsze, i była to konstatacja zdumiewająca, tematyka poznawczych peregrynacji, wyjazdów leczniczych, życia codziennego w modnych kurortach (zarówno rosyjskich, jak i zagranicznych) niemal nie występowała na przełomie wieków w prasie petersburskiej – zarówno w dziennikach, jak i tygodnikach. Pojawiała się bardzo rzadko, wręcz sporadycznie i zazwyczaj w takiej formie, jakby chciano usilnie zniechęcić czytelników do podejmowania podróży. Po drugie, większość uzdrowisk i turystycznych atrakcji Cesarstwa leżała na świeżo przyłączonych terenach nadgranicznych, które poddawano forsownej asymilacji (gubernie nadbałtyckie, Krym, Kaukaz). Dlatego podróżowaniu do nich przypisywano szczególny, polityczny wymiar. Po trzecie, Rosjanie napotykali na podobne trudności jak mieszkańcy Warszawy w tworzeniu agencji i organizacji turystycznych. Zakładane firmy okazywały się efemerydami, prędko kończącymi swój żywot. Stowarzyszenia z trudem uzyskiwały zgodę na powstanie, a ich działalność była pomijana milczeniem przez prasę. I to pomimo bardzo szerokiego zasięgu i masowego korzystania z ich oferty przez wielu entuzjastów podróży – głównie z szeregów klasy średniej, także ze stolicy Imperium. Medialny, prasowy wizerunek podróży, turystyki i wyjazdów kuracyjnych był na gruncie petersburskim tendencyjny i wypaczony. Stanowiło to, jak sądzę rezultat dążenia władz do zniechęcenia obywateli, czy może raczej poddanych, do podejmowania 323
samodzielnych podróży – nie tylko zagranicznych, ale nawet krajowych. Prowadzi to do wniosku, że choć petersburżanie dysponowali sporymi możliwościami materialnymi i choć, jak mówią o tym źródła i współczesne monografie, starali się z nich dość powszechnie korzystać, to ich wojaże otaczał na przełomie XIX i XX wieku niesprzyjający klimat. Prasa petersburska, w jaskrawym przeciwieństwie do warszawskiej, nie kreowała atrakcyjnego „modelu”, który dokumentowałby aktywność wyższych kręgów społeczeństwa i jednocześnie wpływałby inspirująco na system wartości i sposób działania pozostałych warstw. Zaskakującym wyjątkiem było zjawisko daczy – podpetersburskiego letniska. Lato na daczy, znacznie bardziej rozpowszechnione od podwarszawskiej wilegiatury, było udziałem wszystkich grup społecznych – w różnej oczywiście formie. Szczególnie masowo korzystała zeń klasa średnia, znajdująca przy tym okazję do zbliżenia się do warstw wyższych i zamanifestowania własnych aspiracji społecznych (Deotto). Dacza była jedynym sposobem spędzania pozamiejskiego wypoczynku, który bardzo szeroko opisywały, wręcz drobiazgowo relacjonowały stołeczne periodyki. Mówiła o niej niezliczona ilość publikacji w gazetach codziennych i karykatur w satyrycznym tygodniku „Strekoza” (skądinąd bardzo wyrafinowanych pod względem artystycznym). Prasa konsekwentnie upowszechniała obraz najbardziej pożądanego, popularnego i godnego szacunku korzystania z czasu wolnego poza miastem. Lansowana przez redaktorów czasopism atrakcyjna perspektywa spędzania lata w bezpośrednim sąsiedztwie stolicy miała zapewne konkurować z pokusą dalekich, a już zwłaszcza zagranicznych, wyjazdów i zatrzymywać Rosjan na ojczystym łonie. Klasa średnia Warszawy, choć w większości pozbawiona znaczniejszych możliwości finansowych, nie była poddawana takiej indoktrynacji przez prasę. Przeciwnie, znajdowała w niej wzorzec postępowania, który starała się naśladować. Przedstawiciele warszawskiego proletariatu – robotnicy, najniżej opłacani pracownicy najemni (subiekci, szwaczki, służba domowa)
pracowali w najcięższych warunkach i
mieszkali w lokalach o najniższym standardzie. Ich sytuacja życiowa nie budziła zainteresowania ze strony władz i zdecydowanej większości pracodawców. Znajdowali się też w najmniej korzystnej sytuacji, jeśli chodzi o szanse korzystania z wypoczynku poza miastem. Faktyczny brak jakichkolwiek urlopów i niskie dochody uniemożliwiały wszelkie dalsze wyjazdy. W dyspozycji reprezentantów tej sfery pozostawały w najlepszym razie pojedyncze
dni
wolne.
Wykorzystując
oplatającą
Warszawę
sieć
komunikacyjną,
powszechnie praktykowano niedzielne czy świąteczne wyprawy do najpopularniejszych miejsc niezbyt wyszukanego wypoczynku – na Bielany, Saską Kępę, do Młocin, Wilanowa, 324
Jabłonnej. Bardziej zintegrowane grupy zawodowe, jak subiekci czy drukarze, organizowali zbiorowe, kilkusetosobowe „wycieczki korporacyjne”. Często pretekstem wywabiającym poza miasto tłumy uboższych mieszkańców były, organizowane przez warstwę średnią i wyższą, zawody sportowe – wyścigi cyklistów i kajakarzy. Na przełomie XIX i XX wieku altruistycznie usposobione jednostki wyrażały troskę o położenie proletariatu. Lekarze o społecznikowskim zacięciu i nieliczni przedsiębiorcy podejmowali charytatywne działania na rzecz zorganizowania wypoczynku dla ubogich kręgów społeczeństwa Warszawy. Najświatlejsi publicyści prowadzili na łamach prasy kampanie postulujące zapewnienie proletariuszom dostępu do pozamiejskiej rekreacji. Wyjątkowe znaczenie, raczej pod względem charakteru niż skali liczebnej, miały inicjatywy dobroczynne. Na przełomie XIX i XX wieku, dzięki „Wakacjom pracownic”, setki kobiet, głównie parających się zawodowo krawiectwem lub szeroko pojętym modniarstwem, spędzały lato w udostępniających gościnę dworach. Równolegle „Towarzystwo Kolonii Letnich” wysyłało tysiące dzieci na wakacje na wieś, również do ziemiańskich majątków. Tak oto społeczna aktywność umożliwiała choćby części warszawskiego proletariatu korzystanie z wakacji poza miastem. Co bardzo ważne, przyczyniało się to do zaszczepiania w kręgach niezamożnych warszawiaków przekonania o potrzebie i wartości takiego wypoczynku. Wzmacniało ono oddziaływanie znanego powszechnie wizerunku obyczajów warstw wyższych. Trudno, oczywiście, założyć, że proletariat warszawski pilnie śledził prasowe doniesienia o wakacyjnych wyjazdach najzamożniejszych, ale przecież wśród służby, personelu sklepów, modystek, bon i prywatnych nauczycielek wiedza o tym, co robią „państwo” była powszechna. W czasie, gdy rekreacyjne aktywności ściśle wiązano z elitami, proletariat nie dostrzegał możliwości szerszego praktykowania podobnych obyczajów. Propagowanie wakacji poza miastem dla najuboższych wpłynęło na zmianę stanu świadomości najniższych warstw w tej materii. Zjawiska, które w Warszawie pojawiły się na przełomie XIX i XX wieku, w Londynie były na porządku dziennym już pod koniec I poł. XIX stulecia. Pół wieku później nad Tamizą niższe kręgi społeczeństwa – robotnicy, niewykwalifikowani pracownicy najemni – nie dysponowali wprawdzie jeszcze płatnymi urlopami, ale za to masowo, chętnie i w dość wartościowy sposób korzystali z dni wolnych (bank holidays), wyjeżdżali poza aglomerację, a nawet spędzali kilkudniowe okresy wolne od pracy w norskich kurortach. Obyczaje te były konsekwencją kilkudziesięcioletniej walki o prawa pracownicze i poprawę położenia proletariatu oraz skutkiem działań reformatorów społecznych, pracujących na rzecz 325
racjonalnego wypoczynku working class. Sprzyjała też temu bogata oferta agencji turystycznych, adresowana do najliczniejszych – niezamożnych klientów. Dobrodziejstw takich były pozbawione najniższe warstwy społeczeństwa Petersburga. Ich sytuacja prawna i materialna zbliżona była do położenia proletariuszy Warszawy. Ubożsi petersburżanie udawali się na niedzielne czy świąteczne majówki do podstołecznych miejscowości, znanych jako ośrodki dačnej žizni. (Niektóre z nich, z racji wyjątkowej frekwencji
proletariuszy wątpliwej
konduity, miały nienajlepszą
reputację).
Dość
powszechnie praktykowano opuszczanie wiosną wynajmowanych w mieście lokali, przenoszenie się na letnisko do dużo tańszych klitek czy altanek i codzienne dojeżdżanie do pracy w stolicy. Nad Newą znany był też zwyczaj organizowania kolonii dla ubogich dzieci, podobnie jak to czyniono w Warszawie. Zaskakujący jest za to całkowity brak w prasie petersburskiej materiałów, wyrażających troskę o wypoczynek proletariatu. Najwyraźniej to, co rosyjska cenzura uważała za dopuszczalne w Warszawie, traktowano w Petersburgu jako zagrażające wizerunkowi społeczeństwa i państwa. Jak można najkrócej sformułować wnioski, nasuwające się po zakończeniu pracy nad niniejszą rozprawą? Pod względem materialnym – sytuacji i możliwości finansowych poszczególnych grup społecznych – Warszawa bardziej przypominała Petersburg niż Londyn. Biorąc pod uwagę stan świadomości społecznej i obraz rzeczywistości, kreowany przez media – prasę i literaturę piękną – bliżej było znad Wisły nad Tamizę niż nad Newę. Dla najwyższej warszawskiej elity podróże, zagraniczne kuracje i wakacje w rodowych siedzibach były czymś naturalnym, wyrastającym z tradycji i stanowiącym element wizerunku tej warstwy społecznej. Klasa średnia, dążąc do zamanifestowania swych aspiracji, starała się usilnie naśladować zachowania elit. Musiała przy tym pokonywać rozliczne bariery, a podejmowany przez nią wypoczynek był bogatszy i bardziej wartościowy pod względem poznawczym niż w przypadku większości przedstawicieli klasy wyższej. Proletariat Warszawy, korzystając z możliwości, jakie dawał rozwój komunikacji, starał się wyruszać w dni świąteczne poza miasto. Naśladował przy tym obyczaje klasy średniej i wyższej, a jednocześnie próbował wprowadzać w życie zalecenia, formułowane przez światłych reprezentantów tych warstw i kierowane właśnie pod adresem kręgów najuboższych. Sposób spędzania czasu wolnego poza miastem był bardzo istotnym elementem określającym miejsce danej grupy na drabinie społecznej hierarchii. Coraz powszechniej uważano, że pozamiejska rekreacja jest ważna i potrzebna, ale też, że jej formy świadczą o społecznych aspiracjach.
326
Świat, stanowiący przedmiot moich badań, przestał istnieć wraz z rozpoczęciem I wojny światowej. Kolejne dziesięciolecia przyniosły zjawiska, zapowiadające realia współczesności. Nastąpił spektakularny rozwój komunikacji – zwłaszcza lotniczej. Stałej poprawie ulegało położenie materialne warstw średnich i niższych,
głównie dzięki
upowszechnieniu praw pracowniczych i rozwojowi opiekuńczych funkcji państwa. Nastąpiło prawdziwe umasowienie wakacji. Przy całym zróżnicowaniu współczesnej oferty, wypoczynek stał się bardziej egalitarny. Nadal jednak jednostki i grupy społeczne manifestują swe aspiracje i ambicje przez praktykowanie określonych form podróży i turystyki. Rodzące się w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku zjawiska są dziś trwałym elementem rzeczywistości.
327
BIBLIOGRAFIA
Źródła publikowane – memuarystyka, literatura piękna, epistolografia, informatory. Baliński, Wspomnienia o Warszawie, przedm. R. Kłodziejczyk, Warszawa 1987 Baszkircew M., Dziennik, przeł. H. Duninówna, wstęp A. Kowalska, Warszawa 1967 Dąbrowski I., Felka, Londyn 1957 Dobrzycki H., Zdrojowiska, zakłady lecznicze i stacje klimatyczne w guberniach Królestwa Polskiego i najbliższych guberniach Cesarstwa oraz prywatne zakłady lecznicze w Warszawie, Warszawa 1896 Dostojewski F., Idiota, przeł. J. Jędrzejewicz, Warszawa 1971 Dziubek B., Zaczynałem u Lilpopa, Warszawa 1969 Forster E. M., Pokój z widokiem, przeł. H. Najder, Warszawa 2003 Gebethner J., Młodość wydawcy, Warszawa 1977 Gloger Z., Dolinami rzek. Opisy podróży wzdłuż Niemna, Wisły, Bugu i Biebrzy, Warszawa 1903 Górska z Łubieńskich M., Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1889-1895 (t. I), Warszawa 1996 Górska z Łubieńskich M., Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1896-1906 (t. II), Warszawa 1997 Hoesick F., Powieść mojego życia. (Dom rodzicielski). Pamiętniki, Wrocław – Kraków 1959 Krasiński E., Gawędy o przedwojennej Warszawie, Warszawa 1936 Janiszewski E., Wspomnienia odessity 1894 – 1916, Wrocław 1987 Leo A., Wczoraj. Gawęda z niedawnej przeszłości, Warszawa 1929 Lutosławski W., Jak tanio podróżować. I. Wędrówki iberyjskie, Warszawa 1909
328
Mann T., Czarodziejska Góra, przeł. J. Kramsztyk, J. Łukowski Warszawa 1982 Mann T., Śmierć w Wenecji, przeł. L. Staff, [w:] Opowiadania, Warszawa 2009 Mineyko J., Wspomnienia z lat dawnych, Warszawa 1997 Orzeszkowa E., Listy zebrane, red. J. Baculewski, t. II, Do Leopolda Méyeta, opr. E. Jankowski, Wrocław 1955 Orzeszkowa E., Listy zebrane, red. J. Baculewski, t. V, Do przyjaciół: Tadeusza Bochwica, Jana Bochwica, Janiny Szoberówny, opr. E. Jankowski, Wrocław 1961 Ostromęcka J., Pamiętnik z lat 1862 – 1911, opr. A. Brus, Warszawa 2004 Potocki J., Notatki myśliwskie z Afryki, Warszawa 2009 Prus B., Lalka, Warszawa 1956 Sienkiewicz H., Listy, T. I, cz. 1, Red. J. Krzyżanowski, Opr. M. Bokszczanin, (Opr. Listów do M. Godlewskiego – E. Kiernicki), Warszawa 1977 Sienkiewicz H., Listy, T. I, cz. 2, Red. J. Krzyżanowski, Opr. M. Bokszczanin, (Opr. Listów do M. Godlewskiego – E. Kiernicki), Warszawa 1977 Sienkiewicz H., Rodzina Połanieckich, Warszawa 1997 Sienkiewicz H., W pustyni i w puszczy, Warszawa 1968 Singer B. (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1993 Starynkiewicz S., Dziennik. 1887-1897, Warszawa 2005 W pracy i w walce. Wspomnienia robotników warszawskich z przełomu XIX i XX wieku, opr. J. Durko, Warszawa 1970 Walewska C., W walce o równe prawa: nasze bojownice, Warszawa 1930 Wańkowicz M., Tędy i owędy, Warszawa 1982 Waydel Dmochowska J., Dawna Warszawa, Warszawa 1959 Waydel Dmochowska J., Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960
329
Weyssenhoff J., Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego, Warszawa 1956 Zalewski A. (?), Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr. R. Kołodziejczyk, Warszawa 1971 Zapolska G., Sezonowa miłość, Kraków 1980 Zasosov D. A., V. I. Pyzin, Iz žizni Peterburga 1890-1910-h godov. Zapiski očevidcev, opr. Stepanov A. V., Sankt-Peterburg 1999
Niepublikowane źródła rękopiśmienne. Brzeziński S., Pamiętnik, Rps BN II 10493 Górska z Chłapowskich A., Wspomnienia. Ostatnia redakcja. Tom I. Lata 1870-1900, Rps BN 9778 Guzowska ze Święcickich Z., Za moich czasów. Pamiętnik, Rps BN, akc. 8036 Hornowska z Dunin-Borkowskich Ł., Wspomnienia z lat ok. 1852-1890, Rps BN II 10423 Kostrzewski F., Pamiętnik z lat 1844 – 1890, Rps BN IV 6377 Matlakowski W. K., Wspomnienia, Rps BN akc. 10875 Potocka z Tyszkiewiczów Z., Echa minionej epoki. XIX i XX wiek. Moje wspomnienia, Rps BN akc. 11711 Twardo S., Ogniwa jednego życia, Rps. BN akc. 10430 Ziemięcki A., Wspomnienia z lat 1885 – 1919. Moja przyjaźń z geografią, Rps BN akc. 9498
Czasopisma. „Biesiada Literacka” 1893, 1898, 1903 „Biržewye Vedomosti” (ros.) 1898, 1908 „Bluszcz” 1893, 1898, 1903, 1908
330
„Kolce” 1875 „Kurier Warszawski” 1873, 1878, 1891, 1893, 1898, 1903, 1908 „Lechita” 1898 „Mucha” 1878, 1908 „Niva” (ros.) 1888, 1898, 1908 „Priroda i Lûdi” (ros.) 1898, 1908 „Przegląd Tygodniowy” 1893, 1898, 1903 „Rodina” (ros.) 1888, 1898, 1908 „Russkij Turist” (ros.) 1899, 1903, 1908, 1913 „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” (ros.) 1888, 1898, 1903, 1908 „Strekoza” (ros.) 1888, 1893, 1896, 1898, 1903, 1908 „Świat” 1908 „Tygodnik Ilustrowany” 1893, 1898, 1903, 1908 „Tygodnik Mód i Powieści” 1893, 1898, 1903, 1908 „Wędrowiec” 1893, 1898, 1903, 1908
Opracowania. Barton D., Dzieje kąpieliska i kurortu w Krynicy Morskiej, Sztutowo 1997 Bazylow L., Historia Rosji, Warszawa 1983 Beattie A., The Alps. A cultural history, Oxford 2006 Bernard P., Killing Dragons. The Conquest of the Alps, London 2001 Billewicz T., Diariusz podróży po Europie w latach 1677-1678, opr. M. Kunicki – Goldfinger, Warszawa 2004
331
Braun J., Powstanie i funkcjonowanie sieci warszawskich kolejek dojazdowych na przełomie XIX i XX wieku , „Rocznik Mazowiecki” 1974 (V). Braun J., Warszawski węzeł komunikacyjny, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973 Cegielski J., Stosunki mieszkaniowe w Warszawie w latach 1864-1964, Warszawa 1968 Chwaściński B., Z dziejów taternictwa. O górach i ludziach, Warszawa 1979 Chynczewska – Hennel T., Rzeczpospolita XVII wieku w oczach cudzoziemców, Wrocław 1993 Cunningham H., Leisure in the industrial revolution c. 1780 – c. 1880, London 1980 Czepulis – Rastenis R., Znaczenie prozy obyczajowej XIX wieku dla badań ówczesnej świadomości i stosunków społecznych, [w:] Historyka. Studia metodologiczne, t. VIII, Wrocław 1978 Czepulis – Rastenis R., Uwarstwienie społeczne Królestwa w świadomości współczesnych [w:] Społeczeństwo Królestwa Polskiego. Studia o uwarstwieniu i ruchliwości społecznej pod redakcją Witolda Kuli, Warszawa 1965 Deotto P., Peterburgskij dačnyj byt XIX veka kak fakt massovoj kultury, „Europa Orientalis” 16 (1997), nr 1 Dolženko G. P., Istoriâ turizma v dorevolûcionnoj Rossii i SSSR, Rostov 1988 Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010 Ferry K., The British seaside holiday, Oxford 2009 Franke J., Polska prasa kobieca w latach 1820-1918: w kręgu ofiary i poświęcenia, Warszawa 1999 Gaj J., Dzieje turystyki w Polsce, Warszawa 2008 Gajewski M., Zabudowa miasta i urządzenia komunalne, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973 Hale J., The French Riviera. A cultural history, Oxford 2009 332
Hamilton J., Thomas Cook. The Holiday Maker, Phoenix Mill 2005 Hannavy J., The Victorians and Edwardians at play, Oxford 2009 Historia kultury materialnej Polski w zarysie, red. W. Hensel, J. Pazdur. Tom VI od 1870 do 1918 roku, red. B. Baranowski, J. Bartyś, T. Sobczak, Wrocław 1979. Historia życia prywatnego. Tom 4. Od rewolucji francuskiej do I wojny światowej, red. M. Perrot, Wrocław 1999 Ihnatowicz I., Obyczaj wielkiej burżuazji warszawskiej w XIX wieku, Warszawa 1971 Ihnatowicz I., Biernat A., Vademecum do badań nad historią XIX i XX wieku, Warszawa 2003 Jasia Ługowskiego podróże do szkół w cudzych krajach: 1639-1643, opr. K. Muszyńska, przeł. J. Sękowski, Warszawa 1974
Karwacki W. L., Zabawy na Bielanach, Warszawa 1978 Kielich W., Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, przeł. M. Diederen – Woźniak, Warszawa 2013
Kieniewicz S., Warszawa w latach 1795-1914, Warszawa 1976
Kmiecik Z., Prasa polska w rewolucji 1905-1907, Warszawa 1980 Kmiecik Z., Prasa warszawska w latach 1886 – 1904, Warszawa 1989 Kmiecik Z., Prasa warszawska w latach 1908 – 1918, Warszawa 1981 Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VII, Warszawa 2001 Kobieta i kultura życia codziennego wiek XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, t. V, Warszawa 1997 333
Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VIII, Warszawa 2004 Kolbuszewski J., Tatry w literaturze polskiej 1805 – 1939, Kraków 1982 Kowalska – Glikman S. Drobnomieszczaństwo w dziewiętnastowiecznej Warszawie, Warszawa 1987 Kowecka E., Wycieczki kolejowe w Królestwie Polskim w 1867 r., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 1994, nr 3-4. Krygowski W., Dzieje Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, Warszawa – Kraków 1988
Kula W., Problemy i metody historii gospodarczej, Warszawa 1963
Leskiewiczowa J., Warszawa i jej inteligencja po powstaniu styczniowym 1864-1870, Warszawa 1961 Lewan M., Zarys dziejów turystyki w Polsce, Kraków 2004 Lewandowski R., Brzegi Andriollego, Józefów 2010
Lewandowski R., Kronenberg, Andriolli i wilegiatura czyli podwarszawskie letniska linii otwockiej, Józefów 2012 Lewandowski R., Twórcy stylu <<świdermajer>>, Józefów 2012. MacCannell D., Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2002
Macfarlane R., Mountains of the Mind. A history of a fascination, London 2008 Mazur E., Stan uzdrowisk w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 1 334
Mazur E., Życie codzienne w uzdrowiskach w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 2 Mazurski K. R., Historia turystyki sudeckiej, Kraków 2012 Mączak A., Odkrywanie Europy: podróże w czasach renesansu i baroku, Gdańsk 1998 Mączak A., Peregrynacje, wojaże, turystyka, Warszawa 2001 Mączak A., Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Warszawa 1980 McReynolds L., Russia at Play. Leisure activities at the End of the Tsarist Era, New York 2003 Micińska M., Inteligencja na rozdrożu 1864 – 1918, Warszawa 2008 Mróz T., Wincenty Lutosławski 1863 – 1954. Jestem obywatelem Utopii, Kraków 2008 Nelson M., Queen Victoria and the discovery of the Riviera, London 2007 Nietyksza M., Ludność Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1971 Nietyksza M., Ludność, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973 Nietyksza M., Miasto pod zaborami. Władze Warszawy w XIX wieku. Próba syntezy, „Rocznik Warszawski” nr XXXVI, Warszawa 2008, s. 247-260. Nietyksza M., W. Pruss, Zmiany w układzie przestrzennym Warszawy [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973 Obsulewicz B. K., Realne koszty tanich podróży. O Wincentym Lutosławskim i jego Wrażeniach iberyjskich [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010, s. 171-192
335
Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych, red. A. Chwalba, Warszawa 2008 Olkuśnik M., Kobieta w podróży na przełomie XIX i XX wieku. Między próbą emancypacji a presją „podwójnej moralności” [w:] Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VIII, Warszawa 2004 Olkuśnik M., Lato na daczy, „Mówią Wieki” 2004, nr 06/04 Olkuśnik M., Materia w służbie idei. Geneza i główne płaszczyzny sporu o kierunki rozwoju cywilizacyjnego Zakopanego na przełomie XIX i XX wieku, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2000, nr 3 - 4 Olkuśnik M., Podmiejska wilegiatura warszawiaków u schyłku XIX wieku jako zjawisko kulturowe i społeczne, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2001, nr 4 Olkuśnik M., W dalekiej podróży, na wilegiaturze, za rogatkami... O znaczeniu form wypoczynku poza miastem dla badań nad stratyfikacją społeczeństwa Warszawy przełomu XIX i XX w. [w:] Społeczeństwo w dobie przemian. Wiek XIX i XX. Księga jubileuszowa Profesor Anny Żarnowskiej, Warszawa 2003 Olkuśnik M., Zwierciadło - drogowskaz. Podróż i wypoczynek kobiet poza miastem w prasie warszawskiej przełomu XIX i XX wieku” [w:] Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VII, Warszawa 2001 Opaliński D., „Dusza się tu odrętwia i młodnieje”. Wrażenia Polaków z podróży do kurortów europejskich w XIX wieku [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010, s. 227-240. Opaliński D., Przewodniki turystyczne na ziemiach polskich w okresie zaborów. Studium historyczno-źródłoznawcze, Krosno 2012
336
Osiński D. M., Dandyska w podróży po Europie. Diarystyczny zapis obecności Marii Baszkircew [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010 Pimlott J. A. R., The Englishman’s Holiday. A social history, London 1976 Pinkwart M., Zakopiańskim szlakiem Walerego i Stanisława Eljaszów, Warszawa – Kraków 1988 Podemski K., Socjologia podróży, Poznań 2005 Pruss W., Miasto jako obszar produkcyjny, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973 Przecławski K., Człowiek a turystyka. Zarys socjologii turystyki, Kraków 1997 Petrozolin – Skowrońska B., Król Tatr z Mokotowskiej 8. Portret doktora Tytusa Chałubińskiego, Warszawa 2005 Pustoła – Kozłowska E., Z dziejów Otwocka – „wzorowej miejscowości leczniczej”, „Mazowsze” 1994, nr 2(3) Ring J., How the English made the Alps, London 2001 Ring J., Riviera. The Rise and Rise of the Cote d’ Azur, London 2004 Romantyczne wędrówki po Galicji, opr. A. Zieliński, Wrocław 1987 Rzepniewska D., Ziemianki w mieście. Królestwo Polskie w końcu XIX wieku, [w:] Kobieta i kultura życia codziennego wiek: XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, t. 5, Warszawa 1997 Siegel S., Ceny w Warszawie w latach 1816-1914, Poznań 1949 Siennicka M., Rodzina burżuazji warszawskiej i jej obyczaj, Warszawa 1998 Słoniowa A., Początki nowoczesnej infrastruktury Warszawy, Warszawa 1978
337
Sowiński P., Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945- 1989), Warszawa 2005 Spór o Morskie Oko. Materiały z sesji naukowej poświęconej 90-rocznicy procesu w Grazu. Zakopane 12-13 września 1992r., red. J. M. Roszkowski, Zakopane 1993 Szałygin J., Drewniana architektura okolic Otwocka, „Mazowsze” 1994, nr 2(3) , s. 31-34 Sznapik A. D., Tatrzańska Arkadia. Zakopane jako ośrodek artystyczno-intelektualny od około 1880 do 1914 roku, Warszawa 2009 Szwagrzyk J. A., Pieniądz na ziemiach polskich X – XX w., Wrocław 1990 Tarka M., Dzieje Nałęczowa, Nałęczów 1989 Tatrami urzeczeni. Dawna turystyka w słowie i obrazie, Wybór i opracowanie R. Hennel, Warszawa 1979 Urry J., Spojrzenie turysty, Warszawa 2007 Usyskin G., Očerki istorii rossijskovo turizma, Sankt-Peterburg 2000 Veblen T., Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 1971 Walton J. K., The British seaside. Holidays and resorts in the twentieth century, Manchester 2000 Walton J. K., The English seaside resort: a social history 1750-1914, Leicester 1983 Withey L., Grand Tours and Cook’s Tours. A history of leisure travel, 1750 to 1915, London 1997 Wrzosek A., Tytus Chałubiński. Życie – działalność naukowa i społeczna, Warszawa 1970 Zakopane. Czterysta lat dziejów, red. R. Dutkowa, t. I, II, Kraków 1991 Znaniecki F., Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 2001 Żarnowska A., Robotnicy Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1985 Żelichowski R., Lindleyowie: dzieje inżynierskiego rodu, Warszawa 2002
338
Żurawicka J., Inteligencja warszawska w końcu XIX wieku, Warszawa 1978
339
SPIS TREŚCI
WSTĘP……...……………………………………..………………………..…………………2 Uzasadnienie wyboru tematu…..................................................................................................2 Podróże i turystyka w badaniach socjologicznych…….………………………………………7 Warszawa II połowy XIX wieku……………….……………………………………….……24 Dokąd na lato?..........................................................................................................................29 Źródła……………………….…………….…………………………………………………..34 Konstrukcja pracy……….……………….…………………………………………………...38
ROZDZIAŁ I. ODNIESIENIA
LONDYN I SANKT PETERSBURG. WZORCE I PUNKTY DLA
OBYCZAJÓW
CZASU
WOLNEGO
I
PODRÓŻY
SPOŁECZEŃSTWA WARSZAWY ……………………….……………………...……...42 Wielka Brytania i Londyn – wzór dla całej Europy…………………..……….………….…..44 Sankt Petersburg i Rosja – punkt odniesienia dla społeczeństwa Warszawy i zaboru rosyjskiego……………………….…………………………………………………………...74
ROZDZIAŁ II. ELITY W PODRÓŻY. WOJAŻE, WAKACJE I KANIKUŁA NA WSI JAKO WYZNACZNIK POZYCJI SPOŁECZNEJ…........……………………………..119 „Towarzystwo warszawskie”……….……………………………………………………….120 Wiejskie siedziby – sięganie do źródeł…….………………………………………………..144 Dla zdrowia – w szeroki świat….…………………………………………………...………152 Radosna beztroska z dala od domu… ………….………………………………………….159 Nie tylko rozrywka. Poznać świat – wzbogacić siebie…………………………….………..166 340
Ku stronom ojczystym, dla dobra narodu……………..…………………………………….175 Na polu fizycznej aktywności……..……………………………………………………...…181
ROZDZIAŁ III. KLASA ŚREDNIA NA WAKACJACH. CZAS WOLNY POZA MIASTEM JAKO ŚWIADECTWO ASPIRACJI GRUPY SPOŁECZNEJ……..……185 Wzorzec – przedmiot pożądania……...……………………………………………………..185 Klasa średnia – zróżnicowanie grupy społecznej……………………………………………185 Czas wolny – przywilejem.….………………………………………………………………188 Z paszportem, czy bez, czyli jak przekroczyć granicę?..........................................................192 Podróżować, nie trwoniąc pieniędzy…….………………………………………………….194 Ile rachować należy?...............................................................................................................200 Przewodnicy, opiekunowie, nauczyciele…..………………………………………………..208 Nie ma to, jak rodzina! (Lub przyjaciele…).…………………………………….………….210 Dla poratowania zdrowia…….……………………………………………………………...215 Poznać świat – wzbogacić siebie…….……………………………………………………...228 Cudze chwalicie… Podróż patriotyczna….…….…………………………………………...240 Nie będzie Niemiec… Przeciw germanizacji – na wakacjach….…………………………...246 Turyści w pelerynach i z plecakami..………………………………………………………..250 Marzenia o organizacji i udogodnieniach….….…………………………………………….254 Dla dobra ludności miejscowej……….….………………………………………………….259 Integracja rodziny czy emancypacja kobiet ?.........................................................................262 Romanse, małżeństwa i erotyka………..……………………………………………………273 Identyfikacja środowiska – poczucie wspólnoty……..……………………………………...277 341
ROZDZIAŁ IV. NA PODMIEJSKIM PIKNIKU I W OBJĘCIACH FILANTROPII. WYPOCZYNEK I REKREACJA WARSTW NIEZAMOŻNYCH I PROLETARIATU WARSZAWY………...………………………………………………………………….…281 Uwięzieni w miejskich murach………………………………………..…………………….281 Z troską o pokrzywdzonych……………….....……………………………………………...284 Saska Kępa……..……………………………………………………………………………287 Bielany…..…………………………………………………………………………………..291 Lądem i wodą do podmiejskich parków i na zieloną trawkę…..…………………………...295 „Wycieczki korporacyjne”………......………………………………………………………298 Wypoczynek, rozrywka czy „polityczna robota”?..................................................................301 „Sprężyści” i ich wielbiciele………..……………………………………………………….302 Dla najbardziej potrzebujących………...….………………………………………………...304 „Wakacje pracownic” i „tanie letniska”…..…………………………………………………309
ZAKOŃCZENIE – WNIOSKI ...…………………….……………………………...……318
BIBLIOGRAFIA...………………………………………………………………………....328
342